Od pewnego czasu, osoby, które trafiły na ten blog dzięki Twitterowi, pytają mnie, o co chodzi z owym „pilotem boeinga”, który pojawia się, ile raz na horyzoncie zauważymy Łukasza Warzechę. No i o co Warzecha się na mnie gniewa. Ponieważ nie mam możliwości odpowiadać wszystkim indywidualnie, pomyślałem, że powtórzę tu dawną już bardzo notkę, która spowodowała właśnie, że Łukasz Warzecha zaapelował do mnie, bym się nie ważył wchodzić z nim w polemikę, bo on jest „pilotem boeinga”, podczas gdy ja zaledwie „kierowcą traktora”. Oto więc tekst przed nami tekst, który doprowadził Warzechę do takiej pasji, że zrobił z siebie durnia na wieki wieków. Ponieważ dodatkowo ten sam Warzecha wczoraj właśnie ogłosił, że politycy Prawa i Sprawiedliwości tępią bogatych, ponieważ nie potrafią znieść, że komuś się lepiej powodzi, pozwolę sobie tę repryzę zadedykować właśnie jemu – Warzesze. Łukaszowi Warzesze.
Może ktoś wie, może nie wie tego nikt – nieważne – fakt jest jednak taki, że od pewnego czasu jestem w dyskretnym konflikcie z Łukaszem Warzechą. Wprawdzie ani na siebie nie bluzgamy (jeśli pominąć sytuację, kiedy to red. Warzecha porównał mnie do Azraela), a przy osobistych spotkaniach zachowujemy wobec siebie chłodną uprzejmość, fakt pozostaje faktem – napięcie istnieje. Z czego się to wzięło? Mam wrażenie – choć oczywiście mogę się mylić – że zacząłem ja, zarzucając Warzesze wykalkulowaną łagodność wobec jego kolegów-dziennikarzy, w sytuacjach kiedy zwykłe poczucie sprawiedliwości wymaga walnięcia pięścią, jeśli nie w nos, to w stół. Poszło mianowicie o to, że któregoś dnia, w telewizji TVN24, Warzecha dyskutował z Żakowskim, który traktował go w sposób tak skandalicznie nieprzyzwoity, że aż się prosiło o interwencję. Tymczasem Warzecha jedyne na co zwracał uwagę, to na to, by chamstwo Żakowskiego broń Boże nie przybrało na sile. Zwróciłem mu na tą jego słabość uwagę na blogu, za co zostałem przez Warzechę skarcony i poinformowany, że on ze mną nie życzy sobie więcej rozmawiać. Sytuacji dodatkowo pewnie nie poprawiła moja odpowiedź, w której wyraziłem nadzieję, że następnym razem, kiedy Warzecha spotka się w telewizyjnym studio z agresją swojego kolegi-dziennikarza, stać go będzie choćby na 10% tej stanowczości, na którą właśnie pozwala sobie wobec skromnego blogera.
Dziś czytam wpis Łukasza Warzechy, zatytułowany Pan Wiadro, w którym Warzecha rozprawia się w szalenie dowcipny, a przy tym bardzo brutalny sposób z Tomaszem Wołkiem http://lukaszwarzecha.salon24.pl/133874,pan-wiadro. Sprawa, krótko mówiąc, polega na tym, że kilka dni temu Warzecha spotkał się z Wołkiem w telewizyjnym studio, odbył z nim rozmowę na temat demonstracji robotników w Poznaniu, i ponieważ wciąż najwidoczniej czuje po tej dyskusji jakiś niedosyt, postanowił opowiedzieć nam dziś o tym, co on mianowicie sądzi o Wołku i tym wszystkim czym Wołek jest. Problem mój natomiast związany jest z tym, że ja oglądałem rzeczoną rozmowę i doskonale wiem, skąd u Warzechy te dzisiejsze niepokoje. I o tym chciałem teraz parę słów.
Każdy kto zna choć trochę Wołka i jego kolegów od mokrej roboty, może się domyślić, co ten dziwny człowiek wyprawiał. Jeśli istnieje jakiś standard zachowań opartych na bezczelnym chamstwie i cynicznym kłamstwie, ten właśnie standard przedstawił Tomasz Wołek. Niestety jednak, jeśli też możemy mówić o jakimś standardzie lękliwości i moralnej bezczynności wobec brutalnej arogancji, to ten z kolei standard pokazał Łukasz Warzecha. Kiedy z coraz większą rozpaczą słuchałem owej dyskusji, oczywiście doskonale wiedziałem, że Warzecha z Wołkiem się zasadniczo nie zgadza, jednak ta moja wiedza wynikała nie z tego, co mówił Warzecha, lecz mimo tego, co on mówił. Nie z jego reakcji, ale mimo jego reakcji. Niestety, taki czujny nie był już prowadzący rozmowę red. Knapik, który już by niemal zakończył ją radosną konstatacją, że jak to jest miło, gdy istnieje taka zgodność między dyskutantami, gdyby nie to, że Warzecha, niemal rzutem na taśmę, zdołał w końcu wydukać, że on się jednak z Wołkiem nie zgadza.
Dziś, Łukasz Warzecha odważnie, pryncypialnie i bezkompromisowo rozprawia się z Wołkiem na swoim blogu. Porównuje go do montypythonowskiego wiadra – bez poglądów, bez argumentów i w końcu bez sumienia – a ja się zastanawiam, czemu dopiero dziś. Czemu kilka dni temu, kiedy miał okazję go ośmieszyć oko w oko, przed szerszą publicznością, jeśli dał jakieś świadectwo, to wyłącznie świadectwo konformizmu i tchórzostwa? I to dodatkowo w sytuacji naprawdę dramatycznej, kiedy nie chodziło o jakieś głupie akademickie dyskusje na temat tego, czy lepszy jest PiS, czy Platforma, ale o Solidarność. O tę SOLIDARNOŚĆ.
Kończy swój okropnie odważny wpis Warzecha następującymi słowami: „Zadzwonił do mnie wczoraj znajomy, który widział wspomniany program. Powiedział, że widać było po mnie, jak bardzo byłem wkurzony. Nie sądziłem, że aż tak rzucało się to w oczy”. I to już jest moment naprawdę dramatyczny. Ja wiem jak jest. Pisałem tu o tym wielokrotnie. Znam i osobiste uwarunkowania ludzi, dla których dziennikarstwo jest pracą i utrzymaniem. Ja wiem, jak ciężko jest pogodzić różne żywioły, kiedy trzeba walczyć i z własnym charakterem i z obowiązkiem i ze świadomością, że się jest cały czas obserwowany. Jednak są granice, których nie tyle nie wolno przekraczać, ale zwyczajnie nie wypada. Nawet jeśli na szali, z jednej strony, stoją dobre koleżeńskie stosunki między dwoma dziennikarzami, z drugiej zwykły wstyd i wyrzuty sumienia, a z trzeciej tak zwana pozycja towarzysko-zawodowa.
„Ale najgorzej, wierz mi gruby, gdy sam nie wierzysz w to co mówisz”. To było z Pietrzaka. Jeszcze bardzo starego Pietrzaka. Bardzo starego. I że, cholera, akurat dziś trzeba mi ten wierszyk przypominać.
Zapraszam wszystkich do księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie mamy wszystkie moje książki i nie tylko.
Zapraszam wszystkich do księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie mamy wszystkie moje książki i nie tylko.
Dzień Dobry, wchodzi Pan w te ich kłamliwe narracje zamiast głosić swoje prawdy, cała Pana para idzie w gwizdek, marnuje Pan swoje talenty na działalność absolutnie zbędną, jaki koń jest każdy widzi, te funkcjonariusze już nigdy się nie zmienią, jeden będzie udawał, że jest nieco na plusie drugi, że jest nieco na minusie i tymi odmiennościami będą się pięknie różnić, czytaj - bezczelnie bałamucić publikę, mnie ich ględzenia obchodzą mniej niż zeszłoroczny śnieg, najważniejsze jest aby kaczor znowu nie skrewił, trzeba się modlić aby nas ruskie, niemce i judesze szybko nie rozebrali.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Krzysztof
@JP z Wr
OdpowiedzUsuńNie pozostaje Panu nic innego, jak się przenieść gdzie indziej. Tu już Pan nie dostanie choćby tej satysfakcji, żebym z panem zechciał zamienić choćby jedno słowo.
Dzień Dobry.
OdpowiedzUsuńŻegnam szanownego Gospodarza i podaję, że pewne niebezpieczne symptomy zawarte w Twojej publicystyce zauważyłem już wcześniej, ale myślałem sobie - może się mylę, powyższy wpis tylko potwierdza te moje mniemania, żyj Przyjacielu jak najlepiej jednak zrozum, że te skromne komentarze, które Twoje racje tu uzupełniają są jedynym dodanym bogactwem - wsparciem, które bliźni Ci ofiarowują - Ty jednak wybierasz zamilczanie i potakiwanie.
Twoja groźba wyrażona w słowach:
Moderowanie komentarzy jest włączone. Wszystkie komentarze muszą zostać zatwierdzone przez autora bloga.
znakomicie kojarzy mi się z prewencyjna cenzurą, którą znam z prl'u,
Więcej wiary w człowieka, więcej wiary w Rodaka, gdzie indziej przyjaciół nie znajdziesz nawet gdybyś mówił językami..
Pozdrawiam
Krzysztof