sobota, 13 lutego 2016

Być jak Władysław Bartoszewski

Jeśli ktoś myśli, że dziś będzie o Bartoszewskim, albo chociaż po raz kolejny o Wolniewiczu, jest w poważnym błędzie. Z tym mądralą ja się policzyłem mam nadzieję ostatecznie, natomiast dziś mam zamiar powiedzieć coś, co w ten czy inny sposób chodziło mi po głowie przez całe lata, a czego z jakiegoś powodu nie udało mi się przełożyć na język tego bloga. Mam mianowicie na myśli pewien szczególny stan umysłu, bardzo charakterystyczny dla części z nas, który nazywam intelektualnym zgnuśnieniem, a co, krótko mówiąc, sprowadza się do tego, że oceniając świat, wychodzimy z założenia, że ponieważ, jak zawsze, wszystkiego już się dowiedzieliśmy, starannie skonsultowali ze znajomymi i przemyśleli, jedyne, czego potrzebujemy, to już tylko regularnego potwierdzania naszych wcześniejszych obserwacji. Najlepiej sformułowanego w taki sposób, byśmy mogli z satysfakcją krzyknąć: „Cudownie! Sam bym tego lepiej nie powiedział”.
Co ma do tego Wolniewicz? Otóż od czasu, gdy po raz pierwszy o nim wspomniałem, zostałem zasypany lawiną komentarzy, w których usiłowano mi pokazać, jak bardzo niesprawiedliwa jest moja ocena Wolniewicza i jak ciężka jednocześnie, granicząca z autentycznym zaślepieniem, naiwność w ocenie Ewy Stankiewicz. Jeszcze wczoraj wieczorem, tu na blogu znalazłem komentarz, którego autor zarzucił mi, że najwidoczniej nie widziałem rozmowy, o której piszę, a jeśli ją widziałem to najwidoczniej bardzo nie chciałem zauważyć, z jaką agresją i chamstwem potraktowała Wolniewicza Stankiewicz. Mało tego, jeszcze parę dni temu, jeden z komentatorów zasugerował, że mój atak na Wolniewicza, podobnie zresztą jak sam wywiad, stanowi prawdopodobnie część zlecenia, jakie na niego wydał System, a o tym może świadczyć fakt, że rozmowa Stankiewicz z Wolniewiczem jest w sieci albo okrojona, albo zmanipulowana, w taki sposób, by starannie ukryć agresję Stankiewicz, a nam wyłącznie pokazać jego prorosyjskie zaangażowanie przeciwko Polsce.
Otóż nic z tego. Obejrzałem właśnie po raz pierwszy całość owej niemal półgodzinnej rozmowy i efekt tego dziś jeszcze bardziej potwierdza wszystko to, co napisałem ponad już tydzień temu. Rzecz w tym, że przez dwadzieścia minut Stankiewicz prowadzi tę rozmowę na poziomie takiego lizusostwa, że sam Antoni Macierewicz byłby zachwycony. W pewnym momencie tylko próbuje troszeczkę kwestionować przedstawioną przez Wolniewicza opinię, że Polska jest biednym, nic nieznaczącym krajem, który nigdy nie miał ani mieć nigdy nie będzie jakichkolwiek szans na to, by się liczyć w globalnej rozgrywce tych, którzy rządzą światem, a ja przyznaję, że on już wtedy był bliski tego, by zacząć na Stankiewicz wrzeszczeć. O Rosji i Smoleńsku nie było jeszcze jednak wtedy jeszcze ani słowa. Dopiero pod sam koniec tej rozmowy ona zadała mu, owszem, głupie, ale, jak się wydawało, idealnie pasujące do jej politycznej konwencji oraz kontekstu, a więc też całkowicie tu bezpieczne, pytanie, czy on przewiduje, że za 15 czy 20 lat Polska może się znaleźć w uścisku między „putinowskim reżimem mafijno-komunistycznym w Rosji, a krwawym fundamentalizmem islamskim w Niemczech”, Wolniewicz zareagował natychmiast: „Na jakiej podstawie Pani twierdzi, że jesteśmy w tej chwili zagrożeni przez Rosję?” A kiedy Stankiewicz wspomniała – przecież w sposób całkowicie dla siebie naturalny – o Smoleńsku, on najpierw udawał, że nie wie, o jaki Smoleńsk chodzi, potem próbował ją przekonywać, że teoria o zamachu to bujdy. Kiedy ona, zamiast zapytać go, jaka w takim razie jego zdaniem była przyczyna katastrofy, próbowała go przekonywać do zamachu, to on się obraził i wyszedł, informując, że „antyrosyjskość obecnego rządu” jest czymś bardzo złym i szkodliwym dla Polski.
Kto chce, może sobie tu spokojnie tę rozmowę obejrzeć, choćby po to, by zobaczyć, że Stankiewicz dopiero pod sam jej koniec wyszła ze swojej roli, co ciekawe zresztą, na wyraźną i dwukrotnie sformułowaną prośbę ze strony Wolniewicza, by mu pokazać, w jaki to sposób Rosja jest Polsce nieprzyjazna. Ja natomiast chciałbym się skupić na sposobie, w jaki to wszystko zostało odebrane przez tych z nas, dla których albo Wolniewicz jest autorytetem na tyle niezastąpionym, by każde słowo przeciwko niemu tępić w zarodku, albo, z drugiej strony, Stankiewicz, Macierewicz plus cała ta ich zdaniem banda zwiezionych z Ameryki niby-ekspertów, nie zasługują na nic innego, jak na najdalej idącą nieufność.
Ja pamiętam, jaką awanturę sprowokowały jeszcze przed laty moje próby zwrócenia uwagi na rolę, jaką w naszej przestrzeni politycznej pełnią tacy ludzie jak Ziemkiewicz, Michalkiewicz, Ścios, czy Kukiz. Pamiętam, jak bardzo i jak wielu z moich dotychczas dobrych znajomych obraziło się na mnie, że niszczę solidarność polskiej prawicy. I oto dziś okazuje się, że od tego czasu znaczna część z nich nie dość, że się zorientowała, że z tymi autorytetami to faktycznie była często zwykła draka, to wielu z nich zdecydowało się pójść jeszcze dalej, rozszerzając ową nieufność do granic absurdu. Nagle się okazuje, że tak naprawdę cały – dosłownie cały – ów obóz „niepodległościowy” to albo banda idiotów, albo zaprzedani zdrajcy, a jedynym prawdziwym autorytetem jest ów wyciągnięty z najgłębszej niszy staruszek, które wie dokładnie tyle, co my, tyle że potrafi to wszystko opowiedzieć mądrzej, z większą elokwencją, no a przede wszystkim z tym nieznoszącym sprzeciwu błyskiem autorytetu w oku, w geście i głosie, który tak bardzo kiedyś podziwialiśmy u Ziemkiewicza czy Michalkiewicza, ale nam nagle przeszło.
I proszę zwrócić uwagę, jak owa, jak ją nazwałem, gnuśność, się dalece rozpasała. W żadnym z tekstów, jakie napisałem na ten temat, praktycznie nie poruszałem tematu ani Smoleńska, ani Rosji, ani nawet patriotyzmu Stankiewicz i TV Republika, a tu nagle okazało się, że wszyscy chcą dyskutować tylko o tym. Bo tylko na ten temat mają zdanie? Czy to możliwe, że kiedy ja chciałem porozmawiać o tym, jak to deklarujący otwarcie pogardę dla świętości życia ateista staje się nagle bohaterem naszej wrażliwości, wyłącznie dlatego, że potrafi bardzo zgrabnie i z odpowiednim fasonem sformułować kilka tez, które od pewnego czasu uważamy za swoje, to większość z nas nie uznała tego za temat? Czy jest możliwe, że kiedy zaproponowałem, byśmy się zastanowili, jak to jest, że ktoś tak naprawdę pod niemal każdym względem nam obcy, jedynie dzięki temu, że odważnie wypowiada myśli, które myśmy do niedawna jeszcze uważali za zbyt ekstrawaganckie, zostaje przez nas wpuszczony pod sam dach, niemal jak zbawca, myśmy zaczęli ziewać? Czy jest wreszcie możliwe, że kiedy uświadamiając sobie, jak bardzo potrzebujemy jednak mieć te autorytety, nawet jeśli owym autorytetem jest wyłącznie nasze głębokie przekonanie, że wystarczy nasze stałe pragnienie prawdy i sprawiedliwości, byśmy byli usprawiedliwieni nawet wtedy, gdy przez własne lenistwo i zaniechanie coś sobie głupio wymyślimy, wielu z nas uznało, że na temat Wolniewicza, jako prawicowego Geremka nie ma jak rozmawiać?
Obawiam się, że w tym ostatnim zwłaszcza przypadku jesteśmy strasznie podobni do tych, którymi od dawna szczerze gardzimy i uważamy za ludzi głupich i podłych, dla których również każde kolejne przekonanie o słuszności tego co mówią i robią, jest wystarczająco dobrym usprawiedliwieniem dla kolejnej zmiany zdania. A dla tych, którzy ich słuchają i podziwiają, to ich pogardliwe, owo tak zawsze pewne siebie spojrzenie, ta odchylona do tyłu głowa, rzucane jak gdyby od niechcenia: „Ależ gdzie tam!”, lub „Ależ oczywiście”, są wystarczającym argumentem, byśmy mieli tę pewność, że tym razem jesteśmy wyposażeni w wiedzę pełną i jedyną. Bo dostaliśmy wreszcie to co tamci mieli od dawna, a nam do tego odmawiali prawa, czyli prawdziwego mędrca, najlepiej staruszka, o niekwestionowanym autorytecie. Bardzo brzydko.

Przypominam wszystkim, że moje książki można kupować w księgarni pod adresem www.coryllus.pl. Polecam serdecznie.

2 komentarze:

  1. Panie Krzysztofie,

    Wielu ludzi i obserwatorów podnieca się co tam tv lub radiu powiedział tamten czy inny. Szeroko pojętą prasa to najprymitywniejsza propaganda aby rozgrzać społeczeństwo do emocjonalnej czerwoności. I tu pojawia się pytanie, dlaczego ludzie to przyjmują? I ja mam swoją odpowiedź, ponieważ obecnie społeczeństwa są totalnie durne w stosunku do swoich poprzedników z przed 100 lat.

    Na przykład, zwolennicy Pis-u podniecają się geniuszem swoich przywódców w wygraniu wyborów. Ale wiem dokładnie, że PO wybory przegrała nie przez elektorat, a Pis nie wygrał przez mobilizację swojego elektoratu. To ciemnota dla baranów.

    Ponad 100 lat temu Prezydent Tedy Roosevelt zapytał Cesarza Franciszka Józefa jaka widzi rolę w obecnej dobie dla siebie. I mu odpowiedział, ochrona poddanych przed ich rządami.

    A prawda jest taka, że tej całej dziczy (demokraci wszelkiej maści) chodzi tylko o oskórowanie baranów.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Jan Szpyt
    To że PO ma przegrać wybory, było oczywiście zaplanowane dużo wczesniej i dużo wyżej. Jednak gdyby nie mobilizacja PiS-u oni nie mieliby czego planować.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...