piątek, 22 marca 2013

Tandem Giza-Mądel, czyli o głosicielach Dobrej Nowiny

Początek sprawy, którą chciałem tu opisać, sięga pewnej notki, która pojawiła się w Salonie24 i reperkusji, jakie, również na moim salonowym blogu, ona wywołała, natomiast ponieważ sama już jej konkluzja obejmuje sprawy daleko bardziej poważne i uniwersalne, niż osoba jednego zepsutego księdza, postanowiłem dzisiejszy tekst przede wszystkim zamieścić tutaj.
Zdaję sobie naturalnie sprawę z tego, że w mojej sytuacji, zajmowanie się dziś ojcem Krzysztofem Mądlem SJ, blogerem Salonu24, może zostać ocenione, jako coś bardzo zawstydzającego, czy wręcz żałosnego, niemniej jednak wygląda na to, że nie mam wyjścia. Bo o ile poprzednim razem, gdy zdecydowałem się poświęcić mu całą notkę, gest ów traktowałem, jako zwykłą dyskusję na temat pewnego księdza, który w moim odczuciu zdradził swoje powołanie, dziś mam wrażenie, że to co wtedy pisałem, w najmniejszym stopniu nie oddawało owemu człowiekowi sprawiedliwości, i ten brak musi zostać nadrobiony. Tak, by można było uczciwie powiedzieć, że sprawa jest ostatecznie zamknięta.
Otóż wydaje mi się, że po raz drugi w życiu przeczytałem w całości tekst owego księdza, i nie mam już najmniejszych wątpliwości, że kiedy mówimy o ojcu Mądlu, nie mamy już przed sobą człowieka, który błądzi, ale kogoś, kto idzie dokładnie drogą, którą sobie wyznaczył i na owej drodze czuje się wręcz fantastycznie. Co to za droga? Otóż jest to droga najbardziej perfidnego, wyrachowanego kłamstwa, i – powtórzę to raz jeszcze – nie widzę sposobu, by ksiądz Mądel nie wiedział, co czyni.
Od czasu gdy kabaretowy artysta Abelard Giza w swoim występie w TVP najpierw w każdy możliwy sposób wyszydził wiarę katolicką, a następnie wziął się za Bogu ducha winne, biedne, bogobojne staruszki, przy rechocie zgromadzonej publiczności, wysadzając je w powietrze, upłynęło już trochę czasu, no ale ojciec Mądel, jako człowiek zajęty oczywiście bardzo w swojej parafii, potrzebował nieco czasu, by się znaleźć w temacie. No i się znalazł. Poszło mianowicie o to, że oburzona postępkiem Gizy, grupa posłów postanowiła skierować sprawę do sądu, co zdaniem księdza Mądla, jest głupie i niepotrzebne. Proszę posłuchać:
Abelard Giza z kabaretu Limo drwił na publicznej antenie (TVP2) z katolickich świętości, na co grupa posłów zareagowała skargą do KRRiT. Lepszą formą protestu byłoby wyśmianie twórczości komika. Liberalna demokracja daje obywatelom dużą swobodę wypowiedzi, ale to oznacza, że wartości bronić tu łatwiej w bezpośredniej debacie niż na drodze sądowej czy administracyjnej. Wolno obrażać, wolno czuć się obrażonym i wolno wyrazić to żartem lub przeciwnie, dowieść, że żart był nie na miejscu”.
I dalej:
W społeczności islamskiej, także tej żyjącej w Europie, ta właśnie bezradność prowadzi do agresji, a nawet przemocy, ale w Polsce, starej demokracji o korzeniach szlacheckich, rozmowa nawet najbardziej zantagonizowanych stron zawsze powinna być możliwa i zawsze konkluzywna”.
No i wreszcie:
"Abelard Giza powiedział na żywo coś, czego być może nie powiedziałby w tej formie po dłuższym zastanowieniu, więc ci, którzy poczuli się jego słowami urażeni, powinni teraz z jego występów zadrwić dowcipniej niż on, a także, jeśli się wysilą, powinni mu pokazać wyniki sondaży zrobionych w ich własnym środowisku, na podstawiektórych Giza łatwo się domyśli, czy ma szanse na udany występ w tym konkrentym środowisku, czy może raczej wręcz przeciwnie, żadna siła nikogo na jego występ tam nie zaciągnie”.
Ktoś powie, że przecież to nic takiego. Ojciec Mądel nie jest przecież ani pierwszą, ani też niestety ostatnią osobą, która uważa, że odwoływanie się do przepisów prawa, jak idzie o obrażanie Kościoła i ludzkiej pobożności, dowodzi wyjątkowego cywilizacyjnego zapóźnienia. Nie jest też nawet ojciec Mądel pierwszym i ostatnim człowiekiem, który uważa, że wolność wypowiedzi jest czymś znacznie cenniejszym, niż czyjaś tam wrażliwość. I owszem, to jest jasne. Tyle że ja mam akurat na myśli coś nieco innego. A żeby kwestię przybliżyć, popatrzmy na fragment dyskusji, jaka się pod tekstem Mądla wywiązała. Oto któryś z komentatorów napisał Mądlowi tak:
Dziwię się księdzu, że nie usuwa tych wszystkich dennych komentarzy pozbawionych, albo sensownych uwag, albo nacechowanych emocjami, a nie merytoryczną treścią. To, co oni tu sobą prezentują, jest poniżej wszelkiej krytyki. Proszę więc księdza oszczędzić takich ludzi jak mnie i nie dać nam czytać tych bzdur”.
I na to nadchodzi odpowiedź od samego ojca jezuity. Czy ktoś się może spodziewa, że nasz ksiądz zwrócił uwagę na to, że wartości bronić jest łatwiej w bezpośredniej debacie? Czy może on wyraził opinię, że wolno obrażać, wolno czuć się obrażonym i wolno wyrazić to żartem lub przeciwnie, dowieść, że żart był nie na miejscu? A może on powiedział coś mniej więcej takiego, że w Polsce, starej demokracji o korzeniach szlacheckich, rozmowa nawet najbardziej zantagonizowanych stron zawsze powinna być możliwa i zawsze konkluzywna?
Otóż w żadnym wypadku. Na sugestie jednego z komentatorów, że ojciec Mądel powinien wszystkich tych, których „denne” komentarze pozbawione są albo sensownych uwag, albo są nacechowanych emocjami, a nie merytoryczną treścią, należy wziąć za pysk i bez dyskusji wywalić za drzwi, nieszczęśnik ów ma odpowiedź zupełnie nieoczekiwaną. Proszę się trzymać krzeseł:
Dzięki. Robię to, gdy tylko tu zaglądam”.
I wystarczy się tylko chwilę rozejrzeć, by zobaczyć, że robi jak najbardziej. Właśnie tak. Okazuje się, że ojciec Krzysztof Mądel jest bardzo chętny do podyskutowania nad tym, co należy zrobić z tak zwanymi „moherowymi babciami”. Jak idzie o tę kwestie, to jego księżowskie zaangażowanie jest tak duże, że on bardzo chętnie będzie debatował, aż wszystkim zantagonizowanym stronom uda się osiągnąć taką „konkluzywność”, że odgłos owej detonacji będzie słychać może aż w Magadanie. A jego osobiste zdolności, jak idzie o „dowcipne drwienie”, okazać się mogą tak niebotyczne, że wraz z tym wybuchem, do Magadanu dotrze i odgłos radosnego rżenia. Owa perspektywa wydała się ojcu Mądlowi tak atrakcyjna, że on sprawie wolności wypowiedzi, wolnej debaty i szacunku dla różnych opinii i wrażliwości, postanowił poświęcić cały tekst, i niemal w tym samym momencie zapowiedział, że każdy, kto spróbuje mu grać na nerwach, nie dostanie rozgrzeszenia. Po prostu: za pysk i won z konfesjonału!
Czemu ja piszę ten tekst? Czemu ja się tak uczepiłem tego Mądla, że nie potrafię dać mu spokoju i go zwyczajnie skreślić? Otóż, wbrew pozorom, dziś nie tyle już chodzi o Mądla, lecz o pewne znacznie szersze zjawisko. Mam tu na myśli bardzo starannie zaplanowaną akcję pozbawiania prawa głosu pewnej ściśle określonej części społeczeństwa, w naszym przypadku symbolizowanego przez tę biedną babcię, ciągnącą ów skrzypiący wózek na warzywa, do którego Abelard Giza doczepił wiązkę trotylu, przy jednoczesnym rozdawaniu wieczystych uprawnień do gadania wszystkiego, co komu ślina na język przyniesie, ludziom, symbolizowanym przez – jak najbardziej dziś już tandem – Mądel-Giza.
A więc zapamiętajmy sobie raz na zawsze, ile razy będziemy świadkiem rozmowy o granicach wypowiedzi i o świętym prawie do wyrażania poglądów, miejmy w pamięci choćby ten dzisiejszy wybryk ojca Krzysztof Mądla SJ. Choćby tylko po to, byśmy wiedzieli, że to jest dokładnie ten sam manewr, jaki ledwo co omawialiśmy w odniesieniu do polityki energetycznej wielkich mocarstw. To jest dokładnie taka sama gadka, jak w przypadku debatowania na temat korzyści płynących z tak zwanej zielonej energii na wolnym, zielonym pastwisku, zwanym rynkiem. To jest dokładnie ta sama gadka i dokładnie te same, stojące za nią cele. A dokładnie jeden – najpierw pozbawić nas wszystkiego, a następnie do ciągnącego przez nas wózka przyczepić trotyl i nas wysłać w pieprzony kosmos.

Jesteśmy na absolutnej krawędzi. Jeśli coś nie drgnie, mamy już tylko pikowanie. Bardzo proszę o nas pamiętać, i w miarę możliwości finansowo wspierać ten blog. Dziękuję.

17 komentarzy:

  1. Ponieważ nie zdążyłem odpowiedzieć na Twoją uwagę pod moim adresem dwa wpisy temu to odpowiadam teraz.
    Otóż obawiam się, że wiem o co tu chodzi. Chodzi o kasę i władzę. Tu konkretnie o całą kasę i całą władzę. Co odbywa się pod płaszczykiem trockizmu - maoizmu reprezentowanego na zewnątrz przez takich osobników jak Baroso i inni. A tymczasem na zapleczu grasuje rodzina R, która przed rokiem 1760 nosiła nazwisko Bauer, tak od około roku 1830 są już baronami. I jeszcze druga rodzina R (z USA), której senior ukuł takie powiedzonko: "Konkurencja jest grzechem". I jeszcze bracia W., dawniej w Niemczech, potem w USA. Rodzina P., (taka droga niemiłosiernie woda mineralna).
    Ale najważniejszy jest tandem R+R, ci są najważniejsi.

    OdpowiedzUsuń
  2. @dr3
    Ten drugi tekst został napisany w roku 2009, idioto. To jest tam wyraźnie zaznaczone.

    OdpowiedzUsuń
  3. @Andrzej.A
    Baroso jest nikim. Tych inicjałów niestety nie rozpoznaję. Może dlatego, że się na nich wszystkich mało znam.

    OdpowiedzUsuń
  4. "Konkurencja jest grzechem" - David Rockefeller.

    OdpowiedzUsuń
  5. @Andrzej.A
    A bracia W, to kto to taki?
    Jak idzie o energię, o której ja piszę, tam są zupełnie inne nazwiska.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bracia Warburg, jeden był nawet szefem banku centralnego.
    A rodzina R. z Europy, to sobie zbij dwa słowa: czerwony + tarcza i przeczytaj po niemiecku.

    OdpowiedzUsuń
  7. @Andrzej.A
    Rozumiem. Ale tu mamy, jak mówię, kompletnie inny zestaw nazwisk. Paul Desmarais. Znasz? Tak też myślałem.

    OdpowiedzUsuń
  8. @Andrzej.A
    A Maurice Strong. Pogugluj sobie. I przestań juz się zajmować tymi Żydami. Oni tu nie mają nic do powiedzenia. To wszystko znajduje się gdzie indziej.

    OdpowiedzUsuń
  9. To sobie policz prostą rzecz. Jeśli facet w okolicach 1800 roku dysponował równowartością około 3'000'000 USD (słownie: trzy miliony). A następnie przez 200 lat dolicz do tego procent składany o niezbyt wygórowanej wartości siedmiu procent w skali roku. To jaką sumę uzyskujemy obecnie. I teraz zachodzi trywialne pytanie, dlaczego w corocznym zestawieniu najbogatszych ludzi świata nie ma nikogo o nazwisku R. pomimo iż wartość wychodząca z tego prostego wyliczenia wielokrotnie przekracza to co mają Gates + Buffet + cała reszta z pierwszej setki.

    OdpowiedzUsuń
  10. Sprawdziłem te nazwiska, które Ty podajesz - leszcze i/lub podwykonawcy tych o których ja pisałem.
    Przeczytaj sobie Wojnę o pieniądz Hong Songbingha i Finansowy potwór z Jekyll Island G. Edwarda Griffina. Te książki najłatwiej zamówić w merlinie, bo normalnie na półkach księgarni to raczej nie zobaczysz.
    Takich podwykonawców to są całe pęczki.

    OdpowiedzUsuń
  11. @Andrzej.A
    Dobra. Odechciało mi się.

    OdpowiedzUsuń
  12. To jeszcze Cię dobiję - przemyślenia pana R.:
    "Najgorszą przeszkodę stanowi rząd, który odmawia finansowania swoich wojen z długów. Chociaż rzadko się tak zdarza, kiedy tak się stanie, koniecznie trzeba wesprzeć wewnętrzną opozycję polityczną, powstanie lub rewolucję, aby zastąpić ten rząd bardziej podległym naszej woli. Zamach na głowę państwa może pełnić istotną rolę w tym procesie."
    strona 216 punkt 4. "Finansowy potwór z Jekyll Island, G. Edward Griffin

    OdpowiedzUsuń
  13. @Andrzej.A
    No faktycznie. Dobiłeś mnie jak cholera. Teraz się już nie pozbieram.

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie chodzi o to żebyś się nie pozbierał, tylko żebyś zrozumiał.
    Tylko mi nie mów, że ja mam obsesję na temat Żydów, tak jak to trochę wyżej sugerowałeś.
    Jak przeczytasz te książki, to na przykład znajdziesz tam ciekawe rzeczy o kanclerzu von Bicmarcku, ale i o dwóch premierach Anglii. Ktoś ich promował, szkolił, stawiał na nich.
    Takich ludzi jest więcej.
    Obejrzyj sobie na przykład biogram obecnego v-ce ministra finansów, niejakiego Dominika Radziwiłła. ciekawe jakie wnioski wysnujesz.

    OdpowiedzUsuń
  15. @Andrzej.A
    O tak! Sprawa jest jasna. Desmarais to leszcz, natomiast jak idzie o Dominika Radziwiłła, to ja się już zwyczajnie boję wymawiać jego nazwisko. A pomyśl tylko, ilu takich jeszcze? Taka Henryka Bochniarz. Ty wyobrażasz sobie, jakie ona ma wpływy?

    OdpowiedzUsuń
  16. Zależy do kogo porównujemy. Pan Desmarais jest jak na Polskę silny lub bardzo silny. Na warunki USA czyli w porównaniu z Rockefellerami jest cienkim bolkiem.
    Dominik Radziwiłł to jest o tyle ciekawy przypadek, że ma on formalnie identyczne wykształcenie jak Ty - jest anglistą po UW. A potem ktoś stwierdził, że mu zafunduje studia MBA w Londynie. Uprzedzając Twój sarkazm, to ja nie sugeruję, że to był ktoś inny niż jego rodzina.

    OdpowiedzUsuń
  17. @Andrzej.A
    E tam "bardzo silny". Powiedzmy "silny". W sumie leszcz.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...