sobota, 9 marca 2013

O hierarchiach na drugą stronę i tyłem na przód

O najpierw kandydatce na posła, a następnie już pełną gębą posłance Platformy Obywatelskiej pisałem tu parokrotnie. Pierwszy raz jeszcze przy okazji kampanii wyborczej do Parlamentu tu u nas w mieście i okolicach, w której sam brałem udział, a powodem, dla którego się tą dziwną osobą zająłem było to, że ona, startując z dziesiątego miejsca, a więc praktycznie bez szans na mandat, zorganizowała sobie kampanię, na moje oko i wedle mojej wiedzy, za ciężkie setki tysięcy złotych i jednoznacznie wbrew przepisom ordynacji, no i ją wygrała. Całe Katowice, oraz okoliczne miejscowości – każda ulica, każdy miejski plac, niemal każda latarnia, od początku września były obwieszone niemal wyłącznie plakatami z wizerunkiem tej Kołodziej, co w rezultacie doprowadziło do sytuacji, że jeśli ktoś nie wiedział na kogo głosować, podobnie jak obojętne mu było, kto tym posłem zostanie, głosował na nią, uważając, że tam tak naprawdę nikogo więcej nie ma. No i Kołodziej weszła do Parlamentu.
Napisałem o niej i o tym jej sukcesie notkę, bo wedle informacji, jakie otrzymałem samemu kandydując, ilość przeznaczonych na kampanię funduszy jest ściśle ograniczona prawem, a więc ktoś kto otrzymał pierwsze miejsce na liście, może wydać powiedzmy 20 tysięcy złotych, dwóch kolejnych po 15, dwóch następnych, dajmy na to już tylko 10, a numery od 6 do 10 niech będzie że po 5 tysięcy. Moja kampania, a więc kogoś kto miał przydzielone miejsce 23 chyba, nie mogła kosztować więcej niż 1000 złotych, o ile ktoś z wyższych miejsc nie zechciałby mi części swojego przydziału odstąpić. Tak jak ja cały swój przydział oddałem pewnemu Piotrowi Pietraszowi, który tu w Katowicach jest od wielu już lat bardzo zasłużonym działaczem. I ta zasada jest tak twardo stanowiona, że ja nawet gdybym wygrał w totolotka, też nie mógłbym na siebie wydać tych moich pieniędzy. Dlaczego? Chyba chodziło o to, by nam składu Sejmu nie układały jakieś biznesy. Wedle więc mojej wiedzy, Ewa Kołodziej na tę swoją kampanię musiała wydać, jak mówię, grube setki tysięcy złotych, a osobiście nie sądzę, by to były jej prywatne pieniądze.
Ktoś się zapyta, co mnie obchodzi jakaś Kołodziej i jej kanty? Czemu to akurat było na tyle moim problemem, że postanowiłem się pobawić w małego donosiciela? Otóż wcale nie chodziło ani o Kołodziej, ani o jeden z wielu przekrętów. Ja miałem w głowie tylko tę szczególną sytuację, że oto jak zawsze przy okazji kolejnych wyborów do Sejmu mocno uaktywniają się jacyś lokalnie geszefciarze, którzy na to by mieć tego jednego swojego posła gotowi są wyłożyć naprawdę bardzo duże pieniądze, a brak jakiejkolwiek reakcji na aż tak wielką bezczelność, świadczyć musi wyłącznie o tym, że tego typu proceder jest czymś absolutnie powszechnym i w gruncie rzeczy oficjalnie akceptowanym.
Po raz drugi przypomniałem sobie o Ewie Kołodziej, kiedy nagle któregoś dnia zauważyłem, że na ulicy Krzywej, w której sąsiedztwie mieszkam, pojawiło się naprawdę bardzo wystawnie wyszykowane owej Kołodziej poselskie biuro, a niemal naprzeciwko tego biura salon firmowy Pierre Cardin, czy czegoś takiego. Dlaczego to akurat z kolei mnie tak bardzo zainteresowało? Żeby to zrozumieć, trzeba wiedzieć, co to takiego ta ulica Krzywa. Otóż to miejsce od wielu już lat jest w Katowicach synonimem najgorszej żulowni i menelowni. Nie chcę przez to powiedzieć, że tam nie mieszkają też ludzie normalni i porządni, tyle że oni albo się nie rzucają w oczy, albo ja z jakiegoś powodu nigdy na nich nie trafiłem. No i tak się składa, że okna mojego mieszkania wychodzą na dwie kamienice znajdujące się przy ulicy Krzywej, sąsiadujące z trzecią, dopiero co fantastycznie odnowioną, w której znajduje się wspomniane biuro. Od pewnego czasu oba te budynki zostały całkowicie wyeksmitowane i rozpoczął się w nich kapitalny remont, który w tej chwili znajduje się w fazie takiej, że wszystko co się znajduje w środku, włącznie ze ścianami i stropami zostało zwalone, i jesteśmy w trakcie przygotowań do tego, by je stawiać na nowo. Praca wre, a ja się zastanawiam, kto te kamienice kupił i kto wydaje z całą pewnością nie byle jakie pieniądze, by je od dołu do góry stawiać na nowo. No i czy ten ktoś ma coś wspólnego z tym, że tam stanęło biuro poselskie Ewy Kołodziej? Albo czy jest możliwe, że to Ewa Kołodziej ma coś wspólnego z tym, że najwyraźniej wszystko idzie w tym kierunku, by ulica Krzywa stała się czymś w rodzaju wystawy?
No i znów pewnie ktoś mi powie, że czego ja się czepiam? Czy ja może wolałbym, żeby na ulicy Krzywej dalej mieszkała ta bandyterka wyprowadzająca na pobliski plac swoje amstafy? Czy mi może jest żal widoku tych pijaczków, który powoli zaczyna przechodzić do historii? Otóż nie. Uważam, że to bardzo dobrze, że już niedługo z mojej kuchni będzie się roztaczał widok znacznie przyjemniejszy niż dotychczas. Ja tylko chce wiedzieć, kim jest Ewa Kołodziej, i co ona ma z tym wszystkim wspólnego? Po co mi to wiedzieć? Po nic. Zwyczajnie, chcę wiedzieć, co się dzieje w Polsce w tych jakże bardzo przełomowych latach. No i, co może najważniejsze, chciałbym poznać prawdziwą hierarchię. Mamy bowiem tę Ewę Kołodziej, a więc osobę z kręgów władzy, o której istnieniu pies z kulawą noga nie słyszał. My, owszem, wiemy kto to taki posłowie Olszewski, czy Halicki, znamy świetnie Stefana Niesiołowskiego, a nawet słyszeliśmy o tym, jak to on jadł z głodu szczaw. Wiemy, kto to minister Arabski, słyszeliśmy nawet, że on już przestał być ministrem, a został ambasadorem, wciąż pamiętamy takie tuzy reżimu, jak minister Drzewiecki… ba, niektórzy z nas nawet już wiedzą, jak wygląda jego żona, i to bez makijażu. Ewa Kołodziej praktycznie nie istnieje. A ja się zastanawiam, ilu jeszcze takich, o których z kolei ja nigdy nie słyszałem, ale moi koledzy w Kielcach, Lublinie, czy Otwocku słyszeli jak najbardziej? I czy przypadkiem nie jest tak, że ci wszyscy Niesiołowscy, te Palikoty, nawet ten Donald Tusk są tylko po to, by nam zwrócić w głowie i nie dać nam jednej chwili na zastanowienie się, w czym rzecz.
Ewa Kołodziej. Ciekawa naprawdę jest ta pani. Wróciłem dziś z fantastycznego pod każdym względem dwudniowego pobytu w Warszawie, o którym można by było opowiadać w nieskończoność, i od razu od wejścia moje dzieci poinformowały mnie, że posłanka Kołodziej pokazała się publicznie, i to aż dwukrotnie – pierwszy raz w Sejmie, apelując o to by jedną z katowickich ulicy nazwać imieniem Gieksy, a więc lokalnego klubu piłkarskiego, a drugi raz podczas, nazwijmy to, językowego testu. Mnie akurat bardzo zainteresował ten test. Obejrzałem już go dwa razy i wciąż nie mogę dojść do siebie. No i wciąż wraca to moje oryginalne pytanie: czy ta Kołodziej, to jest ktoś, czy może wręcz przeciwnie – nikt. Czy tu się dzieje coś ważnego, czy może weszliśmy w czasy, gdzie ważne nie jest tylko to co dotyczy nas bezpośrednio, a więc jednak ten szczaw. Ciekawy jestem Waszego zdania.


5 komentarzy:

  1. W minucie 1:00 'big pression' to znaczy może 'wielka naciskowatość'? Wysłuchałem tego klipu i jestem pod takim wrażeniem, że chyba na razie nic już nie napiszę.

    Tylko jedno: Czy ci młodzi wykształceni z wielkich miast naprawdę nie mogą się normalnie nauczyć przynajmniej tego jednego języka? Jako ludzi sukcesu stać ich chyba na najlepsze kursy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem, czy ktoś podzieli moje spostrzeżenie, ale na przełomie lat 80. i 90. pojawiła się klasa ludzi nowobogackich. Myślę, że głównie to byli młodzi przedstawiciele partyjnych rodów skierowani do biznesu. W zachowaniu wychodziła słoma z butów, ich język angielski był niedoszlifowany w ogólnym brzmieniu, fatalne wrażenie robił ten nowobogacki szpan (fura i komóra). Jednak co by nie powiedzieć, oni odrobili zadanie domowe - może nie mówili po angielsku pięknie, ale mówili płynnie i całkiem poprawnie. Wtedy ta angielszczyzna wydawała się nieco obciachowa, prostacka, bo wydawało nam się, że dobry angielski powinien brzmieć niemal jak u 'native speakera'. Jednakże dziś widać jak dalece ten pierwszy rzut postkomunistów przerastał dzisiejsze kadry PO.

    OdpowiedzUsuń
  3. @toyah

    Trochę pogooglałem tą Ewę. Na moje skromne oko kolejna reprezantantka tych mafii i spryciarzy typu Goliszewski czy Bochniarz. Innego wytłumaczenia nie znajduje.
    A to jeszcze zacytuję
    I czy przypadkiem nie jest tak, że ci wszyscy Niesiołowscy, te Palikoty, nawet ten Donald Tusk są tylko po to, by nam zwrócić w głowie i nie dać nam jednej chwili na zastanowienie się, w czym rzecz.
    No i ten kuriozalny wywiad, dziennikarz też niezły. Tupet to podstawa.

    A takie Kaczory, panie, to w żadnym języku ani be ani me! Dziękuje za uwagę, Jadwiga z Chojnic.

    OdpowiedzUsuń
  4. @Kozik
    No tak. Ten dziennkarz to też okaz. Oni obaj musieli być z siebie szalenie dumni.

    OdpowiedzUsuń
  5. @toyah
    Firma ochroniarska. Tak sobie wyobrażam pracownicę (sporo takich zatrudniają w Moskwie) gdzieś na portierni - patrol wokoło "obiektu" gdzieś przy siatce? Rozjuszona jakaś taka przed kamerą była.

    Amstaff do kwadratu. Żeński wikidajło z dyskoteki. Pobrania i wymuszenia w stylu europejskim. Czyż nie?

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...