Dziś przedstawiam tu tekst, który został napisany raczej z myślą o Salonie24. Stało się tak przez to, że Coryllus prowadzi tam w ostatnich dniach bardzo ciężką walkę z przeciwnikiem wcale nie byle jakim, i uznałem, że jemu się należy jakieś wsparcie. Ponieważ jednak to, co poniżej z pewnością zainteresuje czytelników i tego, ściśle naszego już, bloga, pozwalam sobie zamieścić go i tu. Mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone, a co więcej, jeśli ktoś uzna te myśli za inspirujące, zechce tradycyjnie już wesprzeć ten blog. Dziękuję.
Myślę, że większość z nas pamięta serię, nie tak bardzo zresztą dawnych, zdarzeń, zainicjowaną przez Rafała Ziemkiewicza, który w trakcie wywiadu dla „Nowego Ekranu” najpierw się wysmarkał w chusteczkę, a następnie starannie zbadał owego smarkania wynik, a zakończoną zbiorowym, na oczach zgromadzonej publiczności, chlaniem w wykonaniu uczestników debaty w Klubie Ronina. Pamiętamy zarówno same przypadki tego szczególnego buractwa, jak i nasze zdziwienie i to wciąż powracające pytanie: „Czemu oni to robią?”
Wydaje mi się, że odpowiedź na wspomniane pytanie od samego początku była dwojaka. Część z nas owo zachowanie tłumaczyła osobistą klasą jego bohaterów, inni natomiast przekonywali, że to wcale nie chodzi o to, jakimi to ludźmi są Ziemkiewicz, czy Sakiewicz, bo akurat z nimi może być mniej więcej wszystko w porządku, natomiast głównym winowajcą są czasy, jakich przyszło nam od niedawna doświadczać; czasy, w których wszelkiego rodzaju hierarchie tak bardzo się poprzestawiały, że ni stąd ni z owąd może się okazać, że takie jak wyżej opisane przypadki nie dość, że przestają mieć jakiekolwiek większe znaczenie, to w dodatku one są rozpoznawane przez tak już nieliczną garstkę obserwatorów, że to znaczenie staje się idealnie wręcz zerowe.
Jak idzie o mnie, z początku skłaniałem się do teorii odpowiedzialności indywidualnej, a więc starałem się przekonywać, że wystarczy tych, którzy w tym akurat momencie zapełniają publiczną przestrzeń zastąpić ludźmi nowymi, nie skażonymi tym zepsuciem, i wszystko wróci nas swoje miejsce. Później jednak, doświadczając więcej tego typu przypadków, czy to w osobie Agnieszki Holland i tych dwóch smoków, lansujących się jeszcze w zeszłym roku na Oskarowej gali, widząc jak one wyglądają, co mają na sobie, i wreszcie jak się zachowują, czy będąc świadkiem choćby czysto estetycznej degeneracji, jakiej w ostatnich miesiącach ulegają nawet już pierwszoplanowi politycy reprezentujący tak zwaną „naszą” stronę, zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem jednak nie jest tak, że to nie oni zmieniają czasy, ale czasy zmieniły ich.
No i proszę sobie wyobrazić, że wczoraj byłem świadkiem wydarzenia, które chyba już ostatecznie przekonało mnie, że wszyscy znaleźliśmy się w miejscu, gdzie nie liczy się nic, poza ściśle doraźnym i partykularnym interesem, który to interes definiowany jest albo przez indywidualną potrzebę przeżycia, albo histeryczne wręcz pragnienie zachowania władzy przez tych, którzy tę władzę od sześciu już niemal lat utrzymują, lub od tej władzy są ściśle uzależnieni. A skoro tak, to, przepraszam bardzo, ale jakie ma znaczenie, że ktoś się pojawia na jednej z największych gal na świecie i wygląda, jakby właśnie skończył doić krowy, albo występując przed kamerami woła o flaszkę? Zdarzyło się to wczoraj pod wieczór, a odpowiedniej demonstracji dokonał nie kto inny, jak sam Prezydent RP Bronisław Komorowski. Poświęćmy temu eventowi osobny akapit. Otóż proszę sobie wyobrazić, że ktoś z nas jakimś cudem, całkowicie nieoczekiwanie, włączył telewizor, a tam właśnie dobiegała końca rozmowa, jaką z Komorowskim przeprowadzał Kamil Durczok. Durczok powiedział „Dziękuję, panie prezydencie”, obaj wstali, no i w tym momencie, zanim jeszcze obraz zdążył przejść na coś bardziej neutralnego, Prezydent rozpiął marynarkę i wykonał gest, którego, mimo że tę scenę jeszcze wszyscy obejrzeliśmy parę razy, nikt z nas nie był w stanie jednoznacznie określić. Otóż on albo podciągnął sobie spodnie, albo [próbował wsadzić w te spodnie koszulę, która mu, kiedy jeszcze siedział, jakoś z tych spodni wylazła. Był to zresztą zaledwie moment, bo już sekundę potem, obaj bohaterowie wieczoru zniknęli z wizji, ale to cośmy zobaczyli, było nasze. Prezydent Komorowski wstał, rozpiął marynarkę i zaczął grzebać przy spodniach.
Ja oczywiście wiem, co już za chwilę usłyszę. Że niepotrzebnie się tak ekscytuję, bo przecież wszyscy wiemy, co to za typ ten Komorowski, i jedyne czemu się naprawdę można dziwić, to temu, że ja się czymś tak trywialnym i oczywistym postanowiłem w ogóle zajmować. Otóż nie. Moim zdaniem – przy całym szacunku dla kulturowych możliwości naszego prezydenta – to że on, wstając od dopiero co zakończonego wywiadu, uznał za konieczne podciągnąć sobie spodnie, to wcale nie jest nic takiego. On może i jest człowiekiem o bardzo szczególnej cywilizacyjnej i kulturowej konstrukcji, może i autentycznie nie wie, jak się pisze słowo „ból”, może wreszcie ta Ruska Buda to nie tylko jest jego miejsce wakacyjnego wypoczynku – takie nasze polskie Camp David, z wszelką obciążającą je symboliką – ale nie oszukujmy się: on naprawdę nie ma wielu stałych obowiązków, innych niż to, by publicznie nie podciągać spodni. Myślę, że wszyscy wiemy, że – podobnie zresztą, jak się to się dzieje w przypadku Donalda Tuska – cały towarzyszący mu ekspercki wysiłek, skoncentrowany jest właśnie na tym, żeby on jednak publicznie nie podciągał spodni. Od czasu jak mu zgolono tę wąsy, on już naprawdę nie musi nic. Ma nie podciągać publicznie spodni, nie smarkać, nie dłubać w nosie i nie pluć. A jeśli to robi, to oprócz tego, że on po prostu taki jest, my się dowiadujemy czegoś znacznie ważniejszego. Dowiadujemy się mianowicie, że tam już nikt o takie głupstwa nie dba. No i jeszcze czegoś – tym razem już wręcz tragicznie powaznego – że prawdopodobnie my wszyscy doszliśmy do momentu, gdzie na takie głupstwa nie zwracamy uwagi. Dlaczego? Bo sami, podobnie jak oni, jesteśmy zbyt zajęci walką o przetrwanie.
Mój serdeczny kolega Gabriel Maciejewski w ostatnich dniach napisał cała serię bardzo ważnych tekstów, wskazujących na to, że w polskiej przestrzeni medialnej dochodzi do bardzo poważnych ruchów, mających na celu kompletne owej przestrzeni przeprofilowanie. Widzimy to na rynku prasowym, obserwujemy delikatne bardzo zapowiedzi pewnych zmian w mediach elektronicznych, i oczywiście nie możemy zlekceważyć tego, co się dzieje tu w Salonie24. Uważam oczywiście, że to wszystko są bardzo istotne rzeczy i nie wolno nam nawet na moment spuszczać ich z oka, natomiast ja bym chciał zwrócić uwagę na sposób, w jaki to wszystko się odbywa, na sposób w jaki zachowują się główni bohaterowie tego przekrętu. Rzecz bowiem w tym, że oni nawet nie próbują zachowywać pozorów. Wszystko za co oni się biorą, jest dalej już prowadzone na tak zwanego „czystego bezczela”. Z nimi jest trochę tak, jak z tym kieszonkowcem, który wkłada nam rękę do kieszeni, a jak my go za tę rękę łapiemy, to on nam oburzony ją wyrywa i krzyczy „Odczep się pedale!”.
Albo jeszcze gorzej. On nam ją wyrywa, i nic nawet nie mówiąc, biegnie do najbliżej stojącego, kolejnego Bogu ducha winnego człowieka, i próbuje jemu z kolei coś wyszarpać. I patrzymy na jego oczy, a tam nie ma ani śladu jakiejkolwiek myśli, ani choćby podstawowego skupienia, ani owego słynnego już cwaniactwa, ani nawet tej starej, nudnej rutyny. Jest tylko ten strach i desperacja. A jeśli w trakcie tego wszystkiego poleci coś z nosa, to się najwyżej wytrze w rękaw.
Obawiam się, że to jest właśnie to, co oni nam zgotowali przez te kilka długich lat i co nam zostawiają na chwilę przed swoim ostatecznym upadkiem. Ja wiem, że to bardzo niepolitycznie jest mówić takie rzeczy, ale, biorąc pod uwagę wszystko, a więc i polskie szkolnictwo i edukację, polską kulturę, polski wymiar sprawiedliwości, polskie rolnictwo, polską służbę zdrowia, wygląda na to, że tu nawet nie można mówić o zwykłej zdradzie.
Pełna zgoda,na każdym kroku widać totalną rozpierduchę(?),mam wrażenie, że to jakiś inny świat mnie otacza, tylko...czy jesteś pewien tego ich "ostatecznego upadku"?
OdpowiedzUsuń@Eliza
OdpowiedzUsuńOczywiście że jestem pewien. Inna sprawa, że ci co przyjdą po nich, nie będą o wiele lepsi. On ale nie wypada narzekać.
Kieszonkowcy to kiedyś byli chyba najwyższej klasy złodziejami. My tu dziś mamy do czynienia ze złodziejami najniższej klasy, szopenfeldziarzami, kradnącymi ciuchy i to niekoniecznie nowe.
OdpowiedzUsuń