piątek, 22 lutego 2013

Wstyd napada

Czytelnicy tego bloga, w znacznej mierze kompletnie zepsuci przez jego bardzo poważny charakter, mogą nie znać osób, które tu dziś wystąpią, ale trudno. Bez tego się nie obejdzie. Trzeba nam zatem wiedzieć, że jest sobie prawicowy jak najbardziej dziennikarz, publicysta, bloger, a ostatnio i autor powieści, nazwiskiem Witold Gadowski. Otóż ów Gadowski wydaje właśnie swoją drugą powieść i w Salonie24 opublikował jej krótki fragment. O czym ta książka jest, nie ma najmniejszego znaczenia, ponieważ tak się składa, że z opublikowanego już fragmentu wynika, że o czymkolwiek by ona nie była, jej warstwa merytoryczna została skutecznie przykryta przez jej, że się tak wyrażę, kunszt literacki, oraz – tym razem wydaje się, że to może mieć dla nas znaczenie – osobę autora, rzeczonego Gadowskiego.
Klasę naszego bohatera można ocenić moim zdaniem bardzo jednoznacznie na przykładzie jednej tylko wymiany, do jakiej pod zacytowanym fragmentem powieści doszło między nim a pewnym komentatorem. Komentator ów ironicznie, jak się zdaje, porównał to co wyszło spod palców i czaszki Gadowskiego do czegoś, co kiedyś funkcjonowało jako „seria z tygrysem”, na co Gadowski – tu bym chętnie skorzystał z dosłownego cytatu, niestety sam Gadowski chyba uznał, że kompromitacja ma swoje granice, i tę swoją wypowiedź usunął – poradził mu, żeby wziął lekarstwa i założył pieluchę. Tu zatem mamy tak zwany czynnik ludzki. Jak idzie natomiast o samą literaturę, to ja oczywiście biorę pod uwagę możliwość, że cała książka będzie dziełem absolutnie wybitnym, jednak to, z czym mamy do czynienia tutaj, póki co, jest czymś tak złym, że język polski nie zna odpowiednich słów, by to opisać. To, czym się Witold Gadowski zechciał pochwalić, jest tak złe, że jedyne, co z tym można zrobić, to już tylko stworzyć tego czegoś parodię, i nie dodając jakichkolwiek słów komentarza, ją opublikować.
I proszę sobie wyobrazić, że ową parodię już mamy. Wykonał ją bloger podpisujący się Pantryjota, który, mimo że była tu już kiedyś o nim mowa, podobnie jak Gadowski, może być dla wielu z nas nieznany. Biorąc to pod uwagę, zmuszony jestem o nim tu powiedzieć parę słów, ale tytułem wstępu, pozwolę sobie na małą dygresję. Otóż, jak może niektórzy zauważyli, ja lubię od czasu do czasu pewien rodzaj ludzi określać, jako „wariatów”. Spotyka się to często z krytyką, przede wszystkim ze strony najróżniejszych psychologów, czy psychiatrów, którzy jak wiemy do ludzi psychicznie chorych mają stosunek braterski, ale w takich sytuacjach zawsze staram się wyjaśniać, że ja nie mówię o ludziach chorych w sensie, jaki oni mają na myśli, ale raczej o tych, którzy w języku angielskim – ale też gdzieniegdzie też już i u nas – określani są jako „freaks”. Ja w swojej okolicy znam trzech takich. Pierwszy z nich to człowiek, którego spotykam czasami, jak idzie, zarośnięty i śmierdzący, z plastikową torbą wypełnioną starymi płytami gramofonowymi, do nikogo się nie odzywa, nikogo nie zaczepia, nic nie wykrzykuje, tylko gdzieś wędruje z tymi swoimi analogami. Czasem spotykam go w komisie płytowym u jednego Mariusza, jak coś kupuje, a następnie bez słowa wychodzi.
Drugi „mój” wariat, to człowiek, którego spotykam w kościele na mszy. Zawsze jest elegancko ubrany, w garniturze i w krawacie, pachnący perfumami, bardzo pobożny i zasłuchany, tyle że od czasu do czasu wybucha gniewem i półgłosem komentuje kazanie, lub czytany przez księdza list. Kilka razy widziałem go na mszy rezurekcyjnej, kiedy jadł świeczkę. Ludzie, którzy to widzieli, odsuwali się od niego spłoszeni, a on stał, dumny, rozmodlony, skupiony i kawałek po kawałku wpieprzał tę świeczkę. Nie wiem, czym on się zajmuje na codzień, ale był czas, że nasze drogi do pracy się przecinały – ja szedłem uczyć, a on? Nie wiem, ale z całą pewnością też szedł do pracy, zawsze o tej samej porze, wyszykowany, w tym garniturze, z eleganckim parasolem.
No i wreszcie trzeci z nich, to chłopak, który mieszka tu w okolicy. Wygląda zupełnie przeciętnie, a powiedziałbym nawet, że może i lepiej od przeciętnej. Myślę, że to jest ktoś taki, o kim dziewczyny mówią, że jest „ciacho”. Widzę go rzadko, natomiast często go słyszę, jak śpiewa. Idzie ulicą, najczęściej bardzo późną nocą, w słuchawkach na uszach i strasznie głośno śpiewa. On też, podobnie jak ci dwaj poprzedni, nikogo nie zaczepia, nie robi nic, co by wymagało interwencji policji, czy go kazało uspokajać, tyle że idzie szybkim krokiem i śpiewa. Swoją drogą, bardzo dobrze. Naprawdę śpiewa świetnie.
Co ci trzej mają ze sobą wspólnego? Otóż, moim zdaniem, ich łączy to, że każdy z nich jest całkowicie samotny, a mówiąc „samotny”, mam na myśli stan samotności absolutnej, takiej, od której człowiek dostaje obłędu. No i jest jeszcze coś, a mianowicie Internet. Ja mam głębokie przekonanie, że każdy z nich ma w domu Internet, no i z tego Internetu korzysta w taki sposób, by tę samotność sobie rekompensować, a więc wciąż się podłącza do jakichś dyskusji i tam dopiero zadaje szyku, pokazując wszystkim, co z niego za gwiazda. A to można robić tylko w jeden sposób, mianowicie pokazać się od jak najlepszej strony, a więc jako człowiek, który ma dokładnie to, za czym każdy z nich tak strasznie tęskni. A więc siłę, wdzięk, dowcip i popularność. Każdy z nich więc siedzi od rana do wieczora w Internecie i napawa się tą swoją wielkością, opowiadając o swoich pięknych kruczowłosych kochankach, o swoich pieniądzach, swoim wypasionym samochodzie, swojej fantastycznej pracy, swoich egzotycznych podbojach. A ludzie na nich patrzą, drapią się w zakłopotaniu po głowie, i już tylko zastanawiają, jakiż ten świat skomplikowany.
Pisałem już o tym, dziś tylko powtórzę. Moim zdaniem bloger Pantryjota to właśnie ktoś taki – człowiek, który chodzi po ulicach swego miasta nosząc ze sobą reklamówkę z wszystkimi płytami Jethro Tull, a ponieważ brzydko pachnie i wygląda nie najlepiej, ludzie się od niego odsuwają i go traktują nieuprzejmie, wraca on do tego swojego pustego domu i zaczyna pisać na komputerze. Ostatnio właśnie siadł i napisał parodię nowej powieści Witolda Gadowskiego. I muszę powiedzieć, że zrobił to dobrze. Celnie, zabawnie i niestety wdeptując przy tym Gadowskiego i tę jego książkę w ziemię. Nie było to oczywiście zadanie szczególnie trudne – tekst Gadowskiego aż się prosi o tego typu podsumowanie – no ale biorąc pod uwagę, kto podsumowania tego był autorem, jestem pod wrażeniem.
I tu przechodzę do sedna rzeczy. Dużo ostatnio wysłuchuję pretensji o to, że czepiam się tak zwanych „naszych”. Że powinienem ich oszczędzać, bo najważniejszą dziś dla nas rzeczą jest tworzenie i stałe wzmacnianie frontu przeciwko złym rządom Donalda Tuska i walka o powrót Jarosława Kaczyńskiego do władzy. Celom tym atakowanie kogoś takiego jak Witold Gadowski, który jest naszym bardzo cennym żołnierzem, nie służy. Treść tych zarzutów jest wciąż taka sama, ale też taka sama jest moja odpowiedź. Otóż ja nie uważam, że Gadowski jest cennym żołnierzem. I mogę to moje przekonanie łatwo udowodnić, właśnie przy pomocy blogera Pantryjoty. Rzecz bowiem w tym, że nie może być cennym żołnierzem ktoś, kogo jednym prostym gestem ktoś taki jak Pantryjota potrafi tak czysto i ostatecznie załatwić. Mamy bowiem tego Gadowskiego, o którym co byśmy nie powiedzieli, to nie możemy zaprzeczyć, że to jest z całą pewnością ktoś, a już na pewno w porównaniu z takim Pantryjotą. Ma Gadowski pewną pozycję, ma pewien dorobek, jestem pewien, że w swoim towarzystwie jest szanowany, pisze te książki, zapewne są ludzie, którzy je chętnie kupują, przychodzą na jego spotkania autorskie, proszą Gadowskiego o autograf, kiedy jest atakowany, bronią go, jak kogoś bardzo bliskiego. Jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że gdyby dziś władzy w Polsce nie trzymali ci zaprzańcy i gangsterzy, Witold Gadowski byłby znaną z telewizji twarzą, a kto wie, czy nie kimś takim jak, powiedzmy, jakiś Sekielski. I oto przychodzi człowiek-nikt, w dodatku obciążony całym tym swoim osobistym nieszczęściem, znany głównie z tego, że na swoim blogu opublikował zdjęcie zjadającego swoje własne rzygi psa, no i, jako specjalny bonus, swojej owłosionej piersi, i bez najmniejszego wysiłku wystawia Gadowskiego na publiczne pośmiewisko.
A więc ja, ile razy ktoś się mnie czepia, że ja jestem tak niepotrzebnie cięty w stosunku do „naszych”, mówię wciąż to samo. Wielu z nich nie zasługuje na nic lepszego, ale jest coś jeszcze. Otóż pozycja, jaką oni na tej naszej prawicowej scenie zajmują, nam w sposób jednoznaczny szkodzi. Ona nas kompromituje i obniża nasze szanse na jakąkolwiek wygraną. Sukces Gadowskiego jest naszą porażką z tej prostej przyczyny, że dla każdego, nawet jakiegoś kompletnego wariata, ów jego sukces niesie tylko jedną informację: „Ta prawica to musi być wyjątkowo paskudne towarzystwo, skoro taki Gadowski z tą swoją powieścią robią tam za gwiazdy”. Przepraszam bardzo, ale mnie się taka sytuacja bardzo nie podoba, i nie widzę sposobu, by mi się zaczęła ni stąd ni z owąd podobać. Ja wcale nie uważam, by warto było popierać polityczny program, którego jednym z czołowych reprezentantów jest człowiek, który w starciu z pierwszym lepszym wariatem nie ma jednego złamanego argumentu na swoją obronę. Program polityczny, który każe mi szanować ludzi takich jak Witold Gadowski w sposób oczywisty nie jest moim programem.
Na sam koniec muszę wspomnieć fragment wczorajszej nauki naszego księdza Don Paddingtona, która - warto to w tym właśnie momencie zaznaczyć - podczas gdy najnowsze dzieło Witolda Gadowskiego było przez Igora Janke z dumą prezentowane na głównej stronie Salonu24, zwycięsko tryumfowała gdzieś w jego piwnicach. Wspominając św. Jadwigę i czasy, w których przyszło Jej żyć, i nawiązując już na koniec do sytuacji, w jakiej znalazł się Kościół dziś, Ksiądz napisał takie słowa:
Kto będzie nowym papieżem? Trzeba się modlić o dobrego człowieka. Ale nawet jeśli następcą św. Piotra zostanie ktoś zły i przewrotny, to i tak nie wstrząśnie Kościołem do tego stopnia, by ten się rozpadł. Kto będzie nowym papieżem? Trzeba się modlić o dobrego człowieka. Ale nawet jeśli następcą św. Piotra zostanie ktoś zły i przewrotny, to i tak nie będzie w stanie oderwać się od Chrystusa”.
Dlaczego? Bo Kościół to jaspis, a więc „skała, której bramy piekielne nie przemogą”. Ja wiem, że niektórzy z nas zaprotestują, ale muszę to powiedzieć – polska prawica nie jest zbudowana na jaspisie. Ona nawet nie jest zbudowana na piasku. I wniosków jakie z tego faktu dla nas wypływają nie zmieni nawet nasza pewność, że cała reszta to budka z oszukanymi hamburgerami.

Mam przyjemność zakomunikować, że zgodnie z moją wcześniejszą obietnicą, wszystkie wczoraj przelane na nasze konto pieniądze, w wysokości 670 złotych, zostały złożone na tacę kościoła w Kiekrzu, gdzie ksiądz Paddington jest proboszczem. Teraz więc, z sumieniami znacznie czystszymi, możemy wrócić do naszej codziennej biedy. Dziękuję. I za to co wczoraj, i za to co być może już dzisiaj.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...