Zanim zacznę się zajmować tym co zawsze, a więc zadręczaniem siebie i świata swoimi żalami, parę słów na temat książki. Otóż jest ona już gotowa i gdyby to ode mnie zależało, mógłbym ją oddawać do druku już w poniedziałek. Tak jak się jednak wcześniej obawiałem, nie ma takiej możliwości, byśmy mogli ją zacząć sprzedawać przed Świętami. Rzecz w tym, że nawet jeśli uda się nam ją wydrukować w tym terminie, Gabriel i tak mógłby ją zacząć rozsyłać dopiero pod koniec roku. Do tego dochodzą jeszcze jakieś problemy związane z kosztami, w które jednak już nie chce mi się tu wnikać.
A zatem, przepraszam wszystkich zawiedzionych, ale trzeba będzie jeszcze poczekać. Sam jestem rozczarowany jak jasna cholera, ale nic na to nie poradzę. Ona mnie kosztowała tyle wysiłku i nerwów – szczególnie w ostatnich dniach – że sam bym ją już bardzo chciał mieć w ręku. Jest jednak jak jest i nie ma co gadać.
Tymczasem wszystko idzie w swoim zwykłym rytmie i wygląda na to, że nawet jeśli któregoś dnia to zło, które nas tak wyniszcza uda się pokonać, koszta tego zwycięstwa będą tak wielkie, że nawet nie wiadomo, czy warto walczyć. O czym myślę dziś w to sobotnie popołudnie i wieczór? Otóż w pierwszej chwili, tuż po tym jak dotarła do mnie ta wiadomość, sądziłem że to co się stało jest zdarzeniem na tyle dramatycznym i w pewnym sensie bezprecedensowym, że przynajmniej Internet, a więc miejsce choćby pozornie jeszcze nie skażone ową okropną rutyną i obojętnością, zareaguje na to wystarczająco mocno, by moje słowa okazały się niepotrzebne. Tymczasem, o ile dobrze zaobserwowałem sytuację, wokół panuje wręcz idealna cisza. Tak jakby większość z nas, którzy przecież jakoś się interesujemy światem, uznała że są sprawy ważne i ważniejsze, i tak jak zawsze skupiła się na tym, co tak naprawdę pozostaje – dziś przynajmniej – bez najmniejszego znaczenia. A więc standard.
Jak być może części przynajmniej z nas wiadomo, żona księcia Williama zaszła w ciążę, w związku z tym prawdopodobnie, poczuła się źle, no i została zabrana do szpitala. Kiedy sobie tam spokojnie zdrowiała, gdzieś w Australii dwoje radiowych dziennikarzy – pan i pani – uprawiających rodzaj sztuki zbliżony do tego co znamy z występów Kuby Wojewódzkiego i Michała Figurskiego, postanowiło wykonać żart sprowadzający się do tego, że oni zadzwonią do owego londyńskiego szpitala, i mówiąc piskliwym głosem, przedstawią się jako Królowa i spytają o zdrowie Księżnej. Trafili na jakąś pielęgniarkę, która, nie podejrzewając niczego, przełączyła ich na odpowiedni oddział, no i tyle wszystkiego. Okazało się, że Księżna czuje się lepiej i w ogóle jest strasznie śmiesznie. Zwłaszcza że podczas gdy pani radiowiec udawała Królową, pan radiowiec udawał jednego z psów Królowej, i zabawnie szczekał.
I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie to, że kiedy już prowokacja wyszła na jaw, pielęgniarce zrobiło się tak wstyd, że z tego wstydu popełniła samobójstwo… Ups!
Ktoś – a ja, znając się trochę na ludziach, podejrzewam, że takich głosów będzie wcale niemało – powie, że ona musiała być jakaś głupia. Zwłaszcza że, jak wynika z relacji, władze szpitala nie miały do niej za tę jej naiwność jakichkolwiek pretensji, no i w ogóle problemem od początku było tylko tych dwoje cymbałów. A jednak stało się tak – trzeba to powtórzyć – że prawdopodobnie jej się zrobiło tak wstyd, że nie wytrzymała, no i uznała, że dalej z tym już nie może żyć. Czemu ona tak to sobie wymyśliła? Oczywiście mogło pójść o to, że ona zdała sobie sprawę z tego, że tą swoją naiwnością sprawiła kłopot nie komuś tam przypadkowemu, ale rodzinie królewskiej. Mogło też być tak, że ponieważ ona pochodziła z Indii, i to jak się zdaje z bardzo świeżego zaciągu, a więc nie miała zbyt dużo czasu, by nauczyć się nowej cywilizacji i zapomnieć co to wstyd, ten żart przeżyła znacznie gorzej niż zdarzyłoby się to nam. Mogło też pójść jeszcze o coś innego, o czym my akurat nigdy nie będziemy mieli pojęcia, ale cokolwiek ją pchnęło do tego fatalnego kroku, dla nas dziś nie ona jest problemem. Problemem nawet nie są ci durnie gdzieś z Australii. Problemem jest świat, gdzie nawet nie przez czyjąś złą wolę, czy jakąś bardzo porażająca głupotę, ale przez jego ni stąd ni z owąd naturalny jak się okazuje zupełnie charakter, wszystko co łagodne i wrażliwe zostaje wystawione już nie tylko na pośmiewisko, ale zwyczajnie na bezpośredni i śmiertelny atak.
A ja się już tylko obawiam, że jeśli ten kierunek rozwoju społeczeństw zostanie zachowany, przeżyją tylko ci, którzy będą się potrafili przystosować choćby w takim stopniu, który im pozwoli zachować odpowiednio grubą skórę. Reszta zostanie powoli wyeliminowana. Zabita śmiechem. Zwyczajnie śmiechem.
Przy okazji, tak jak co dzień, wszystkich którzy po przeczytaniu ego tekstu poczuli się choćby minimalnie pełniejsi, proszę o wspieranie tego bloga – i przez kupowanie książek, ale też przesyłanie tego co tam komu może zbywa na podany obok numer konta. Bez tego, jest już po nas. Dziękuję.
Przy okazji, tak jak co dzień, wszystkich którzy po przeczytaniu ego tekstu poczuli się choćby minimalnie pełniejsi, proszę o wspieranie tego bloga – i przez kupowanie książek, ale też przesyłanie tego co tam komu może zbywa na podany obok numer konta. Bez tego, jest już po nas. Dziękuję.
Ja akurat zwróciłam na tę informacje uwagę i mocno się nad nią zadumałam.
OdpowiedzUsuńDziś, bawiąc się pilotem, natknęłam się na znajomą twarz prof.Hartmana(!!!), który właśnie omawiał problem prowokacji dziennikarskich w nawiązaniu do wydarzenia w Anglii. Z profesorskiej wypowiedzi(niepełnej, bo zanim skończył- wyłączyłam) wywnioskowałam, że on pije do „niecnych” chwytów, stosowanych w Polsce wobec Bogu ducha winnym ludzi, których życie może zostać po czymś takim zrujnowane! Nie wymienił nazwisk, ale gdzieś tam się czuło, kogo akurat ma na myśli.
Można więc nawet w takiej sytuacji przeprowadzić filozoficzno-profesorski wywód, który zakończy się wnioskiem, że śmierci tej dziewczyny winny jest ktoś taki jak ... No kto?
Tak czy inaczej słynny profesor zgoła inny wniosek wyciągnął z tej strasznej sprawy niż Ty czy ja...
@Eliza
OdpowiedzUsuńHartman to cywilizacyjna katastrofa. Co gorsza, nie on jeden.
Gdy usłyszałem tą wiadomość, to ogarnął mnie niepokój. Zakończenie tekstu bardzo dobrze oddaje ten mój niepokój, który ja bym oddał słowami: Co jest grane?, Gdzie jesteśmy?
OdpowiedzUsuńJakiś moment wcześniej była mowa o angielskim fotoreporterze, który chwytał swój 'Decisive Moment', zamiast spróbować pomóc człowiekowi na torze.
Dokąd zmierzamy?
powiem Ci jedno jak zawsze czytam twoje teksty (od roku czasu ) tak po tym co dziś na pisałeś to nie jest mi do śmiechu - na prawdę trafiłeś w sedno - takie coś jest w sumie pretekstem do ruchawki!!!!!!
OdpowiedzUsuńMoże to jest nadużycie, ale domyślam się że nieszczęsna pielęgniarka wyobraziła sobie kim się zaraz stanie w oczach Całego Świata. Ktoś dzwoni z antypodów do Londynu i w ciągu paru sekund powstaje news, w którym ona zostanie przedstawiona jako najgłupszy człowiek na ziemi. Zrozumiała, że ona nie ma już wpływu na rozwój wypadków i zdecydowała nie brać udziału w tworzącym się widowisku. Była niewiarygodnie przewidującą i niestety bardzo wrażliwą osoba.
OdpowiedzUsuń@Maciej Jurczak
OdpowiedzUsuńNo nie wiem. Pretekstów do, jak to mówisz, ruchawki jest zawsze wystarczająco dużo. Tyle że nie wiadomo po co.
@Velgemees
OdpowiedzUsuńNo niestety. Wrażliwość bywa do dupy.
U mnie w pracy szepcza,ze zamordowala ja Secret Police,tak jak Diane.
OdpowiedzUsuńOni juz nie wyobrazaja sobie,ze mozna zachowac te odrobine wrazliwosci i wstydu.
Iwan Czerwiakow równie wielką wrażliwością grzeszył i po przyjściu do domu sobie umarł, bez pomocy grasujących samobójców.
OdpowiedzUsuńTo nie jest śmiech.
OdpowiedzUsuńTo jest szyderczy rechot.
Śmiać to się może ze mnie moja żona.
Albo ktoś do kogo mam zaufanie.
@tobiasz11
OdpowiedzUsuńAni oni ani wielu innych. Dlatego mówię, że to wszysrko są ruchy na poziomie cywilizacyjnym.
@Świst
OdpowiedzUsuńO właśnie! To był też tekst o Tobie. To tacy jak Ty są przyszłością tego świata. Niestety.
@Jan Bernat
OdpowiedzUsuńJa tę piosenkę tu już cytowałem, ale co nam szkodzi:
"It's so easy to laugh, it's so easy to hate
It takes strength to be gentle and kind".
Znasz angielski? Jeśli nie, poproś swoje dziecko.
Zwróciłem nieśmiało uwagę na "nic nowego". Co najmniej kilka opowiadań Gogola i Czechowa ociera się o podobny przypadek; zatem gadanie o cywilizacyjnym starciu ma się jak pięść do nosa, tym bardziej że nie wiemy na pewno czy było to samobójstwo. Zresztą czegoż się spodziewać po kalających niebieską krew macherach wciągających do refleksji tak legendarnego pisarza jak Pan Tosia. Czyż nie tak?
OdpowiedzUsuńSerdeczności.
Dziecko jest wyjechane.
OdpowiedzUsuńAni pierwsze, ani drugie nie jest łatwe.
To trzecie- łatwe, ale dlaczego piszą w piosence że trudne?
No przetłumacz sam- pewnie nie rozumiem.
@Jan Bernat
OdpowiedzUsuńŁatwo jest się śmiać, łatwo nienawidzić. Łagodność wymaga siły.
Nie umiem tego ładnie przetłumaczyć.
@Jan
OdpowiedzUsuńTak prosto się śmiać, tak prosto jest żgać;
Potrzebna jest siła, szlachetna i miła...
Tak sobie zrymowałem. Może odrobinę sensu uchwyciłem.
@Toyah
OdpowiedzUsuńNo i masz. Kolejny "Alfabet". Cóż to za słowo, że się tak podoba. Wcale nie wymyśliłem, już jest reklama zamieszczona u Karnowskich:
...wkrótce nowa książka, „Alfabet Seawolfa” akurat na Święta! Macie pomysł na lepszy prezent? Bo ja nie. Dlatego proszę zakupić bez ociągania, jak tylko się wydrukuje.
http://wpolityce.pl/autorzy/seawolf/
"Bez ociągania" to ja bym na miejscu Tomka Siłólfa tytuł zmienił.
@YBK
OdpowiedzUsuńNo ładnie. Wprawdzie ja nie wiem, co to znaczy "żgać", ale, jak mówisz, sens jest.
@YBK
OdpowiedzUsuńDobre!Ten facet jest niesamowity! Może on pływa na statkach kosmicznych. No wiesz, tych z filmu "Alien" Scotta.
@Toyah
OdpowiedzUsuń:-)))))))))))))))
Siłólf dabbles in show-biz on his cruise ships. Security on high seas and thrilling land parties with a dash of edutainment. Let me think... His entirely amusing and thoroughly captivating book will most probably fit into three enumerated criteria:
- secure (well...)
- educating (but of course)
- thrilling (yet not sea-sickening)
i.e.
Melba and pavlova turned into one. Just what the doctor ordered for the ladies on land, who wish to savor the captain, and a few of their never openly acknowledged fantasies to boot. To boot? To full delight!
Statek ze stabilizatorami. Chyba nie trzeba uciekać w przestrzeń kosmiczną bo wystarczy fantazja czytelnika (i czytelniczki) do dopieprzenia, dosmaczenia narracji Siłólfa atomowymi emocjami. Tylko ten tytuł... Dlaczego nie coś bardziej podniecającego np. Huragan czy Szkwał czy choćby Burza. Latający Holender na okładkę, i wio do internetu. Alfabet w tytule? Skrzypiąca kreda, nauczycielka z liniką, za ciasne okulary (masz nosić!) i niebieskie palce trzymające kanapkę z kiełbasą. Brr.
PS
Pomysły na tytułowe morskie wiatry to pastiszowe zapożyczenia od J. Conrada.
@YBK
OdpowiedzUsuńW sumie nie powinienem się czepiać. Znacznie gorzej byłoby, gdyby te książkę zatytułował na przykład "Elementarz Seawolfa".
@ Toyah, Yagotta B. Kidding
OdpowiedzUsuńA może tak?
Łatwo jest się śmiać, w nienawiści żyć
Potrzeba siły by łagodnym być
Poprawka:
OdpowiedzUsuńŁatwo się śmiać, w nienawiści żyć
Potrzeba siły by łagodnym być
Zdaje się, że się teraz rytm trzyma kupy :)
Może tak. Tyle że w oryginale nie ma rymów. Tylko rytm.
OdpowiedzUsuńNo to coraz bardziej upewniacie mnie że jestem jakimś odmieńcem.
OdpowiedzUsuńNie potrafię śmiać się z kogoś szyderczym śmiechem.
Nie potrafię nienawidzieć.
Łagodność wymaga siły?
Nie wiedziałem że jestem silny.
Ale może tak jest- jak w to że dam sobie radę wierzą dzieci, żona i teściowa, chłopaki w robocie i szef- to ma się siłę.