Blogowanie, jeśli przyjąć, że ten kto się tym zajmuje, robi to z uczciwie i z pasją, to bardzo przyjemne zajęcie. Dlaczego zrobiłem zastrzeżenie odnośnie uczciwości i pasji? Otóż chodzi mi o to, że bardzo często trafiam na autorów, którzy zdecydowanie traktują te robotę tak, jakby ktoś im powiedział, że blogować należy, ale oni osobiście nie mają do tego ani serca, ani podstawowego talentu. Mogę zatem sądzić, że dla nich akurat ta część ich życia nie daje im większej satysfakcji. Po czym można poznać, że ktoś blogerem został wyłącznie z tego powodu, że inni też tam już są, a jakoś głupio zostać w tyle? Przede wszystkim, jak już wspomniałem, w ten sposób, że teksty tam publikowane są albo na żenująco niskim poziomie literackim i intelektualnym, lub że to nawet nie są teksty w sensie powszechnie rozpoznawalnym, lecz jakieś parozdaniowe, najczęściej pełne interpunkcyjnych błędów, uwagi na tematy kompletnie nieistotne. Ale jest też inny sposób rozpoznania blogera bez serca i bez choćby podstawowej ciekawości tego, czym mu się przyszło zajmować. Chodzi o komentarze. Są bowiem tacy blogerzy, dla których blogowanie oznacza wyłącznie wlepianie swoich najświeższych przemyśleń, a jak idzie o to, co z nimi się dzieje dalej – to już jest kompletnie nieinteresujące. I tu prym wiodą zawodowi dziennikarze, politycy i różnego rodzaju osoby publiczne. Im akurat do pełnej satysfakcji wystarczy to, że ich tekst znalazł się na eksponowanym miejscu i że czytają go tabuny rozpalonych ciekawością internautów. Podejrzewam, że, poza wklejeniem samego tekstu, jeśli oni tam w ogóle zaglądają, to wyłącznie po to, by się zorientować, ile osob to co tam jest skomentowało, i ewentualnie, czy udało się wzbudzić w nich jakieś emocje. Jakiekolwiek.
Ale są też blogerzy-amatorzy. Ci, którzy, kiedy dopiero zaczynali swoją działalność, owszem, starali się zachować pewną aktywność, ale jak już nagle odnieśli pewien większy sukces i ten sukces został im oficjalnie potwierdzony, uznali się za część owego blogerskiego establishmentu, i zaczęli traktować swoje pisanie niemal wyłącznie jako okazję do potwierdzenia swojej obecności, i to obecności na, odpowiednim jak najbardziej, towarzyskim poziomie. Tu akurat idealnym przykładem byłaby może Kataryna, no ale ona jest już swego rodzaju weteranem. Znacznie bardziej ciekawe jest natomiast obserwowanie blogerów stosunkowo nowych, ale już publicznie rozpoznawanych. A więc najczęściej tych, którzy choćby w minimalnym wymiarze zostali autoryzowani przez domenę oficjalną. Aż serce rośnie, kiedy widać to ich odpływanie.
Co mi strzeliło do głowy, by nagle pisać o blogowaniu, i to jeszcze w tym przedziwnym kontekście? Otóż nagle sobie dziś uświadomiłem, że moja sytuacja jest całkowicie odwrotna do tej, którą opisałem wyżej. Otóż nie chciałbym, żeby ktoś te moje słowa odebrał jako brzydkie nadymanie się, ale ja naprawdę mam kilka bardzo poważnych dowodów na to, że ten blog należy do najważniejszych politycznych blogów w Polsce. Nie będę owych argumentów tu przedstawiał, bo wiem świetnie, że ci, którzy mnie nie znoszą i tak ich do wiadomości nie przyjmą, a ci, co tu przychodzą z potrzeby serca, wiedzą to wszystko świetnie i bez mojego gadania. A zatem, ja miałbym, jak się zdaje wszelkie podstawy do tego, by wszystko co dotychczas robię, robić dalej na tym poziomie zaangażowania, tyle że to zaangażowanie ograniczałoby się zaledwie do pisania tych tekstów i ich wklejania. W końcu, co mi zależy? Ten blog ma swoich stałych czytelników, wedle danych z kalkulatora, odwiedza go często ponad tysiąc osób dziennie – czego mi więcej trzeba? Ktoś powie, że chodzi o pieniądze. No dobra. Niech będzie, że i to, ale, jak sądzę, nawet gdybym od dziś zaczął odpowiadać tylko na wybrane komentarze, wielkość tej pomocy by się raczej nie zmieniła. A mimo to, ja tu siedzę od rana do wieczora i patrzę, czy tu się coś dzieje, czy nie. I ten blog niezmiennie pozostaje niemal całym moim życiem.
Tymczasem, często jest tak, że ja tu jestem niemal jedynym uczestnikiem tego spotkania. Weźmy tekst, który, kiedy piszę te słowa, jest wciąż tekstem najnowszym, ale zaraz spadnie o schodek niżej. Napisałem go wczoraj i miałem poczucie, że to jest coś, co mi się zdarza zaledwie parę razy do roku. Kto się zajmuje blogowaniem na poważnie, wie, co to za uczucie. Ale też ten kto się zajmuje blogowaniem na poważnie, wie, że to jest jedna z tych dwóch sytuacji, kiedy to blogowanie staje się wyłącznie udręką. Jedna to odwieczne już użeranie się z tym okropnym poczuciem, że w większości przypadków w ogóle nie wiadomo, kto to taki siedzi po przeciwnej stronie sieci, a drugie – i z tym mamy do czynienia tu i dziś – to sytuacja, gdy ten tekst, na który tak liczyliśmy, okazuje się inspirujący niemal w stopniu zerowym. Proszę popatrzeć, o co mi chodzi. Wkleiłem tę notkę wczoraj wieczorem, i pierwszy komentarz pojawił się dziś dopiero około południa. Oczywiście od razu na niego odpisałem. A więc, jak na razie, jest jeden-jeden. Czyż nie?
Donoszą mi koledzy, że to w ogóle nie chodzi o inspiracje i brak zainteresowania. Chodzi o to, że każdy, kiedy już pisze, chciałby napisać coś naprawdę ważnego i mądrego, a to akurat nie zawsze się udaje. A zatem, szczególnie przy tekstach bardziej zamkniętych, komentowanie jest bardzo utrudnione. Może i tak, choć nie sądzę. Nie mogę na przykład nie zauważyć, że kilku bardzo znaczących komentatorów, którzy byli tu w swoim czasie bardzo intensywnie obecni, dziś praktycznie się nie pojawiają. Czy to znaczy, że ich opuściła twórcza wena? Niestety nie. Wygląda na to, że to ja tracę siły. Bo czym na przykład można wytłumaczyć to, że taka „latinitas” już się tu nie pojawia? Tu nie. Gdzie indziej, jak najbardziej. No i to jest bardzo poważne zmartwienie, wiążące się z prowadzeniem bloga.
Napisałem wczoraj ten tekst o Oceanii i byłem z niego tak dumny, że pomyślałem sobie, że zatrzymam go na samym szczycie tej strony przez parę dni. No, niestety, jak to czasem bywa, okazało się, że on napisany został raczej tylko dla mnie. A więc, zsuwamy go. Dziś jest czas na kolejną refleksję. Pamiętamy może jeszcze, jak to kilka dni temu zasugerowałem, że w praktyce, podstawowy sens organizowania tzw. Marszu Niepodległości sprowadzał się do tego, by wyprowadzić na ulicę, z jednej strony całą kupę polskich patriotów, a z drugiej ruskich prowokatorów, doprowadzić do krwawego starcia, i w efekcie tego, wzbudzić w podstawowej części społeczeństwa takie napięcie, by można było, już bez dodatkowych, turbulencji, przejść suchą nogą przez przyszły, krytyczny jak się zdaje, rok. Plan nie wypalił. Wielotysięczna demonstracja przeszła ulicami Warszawy bez najmniejszego incydentu, a zatem System i jego służby, chcąc koniecznie zrealizować swój zamysł choćby w wymiarze propagandowym, doprowadziły do starć, na znacznie oczywiście mniejszą skalę, na samych peryferiach tego wielkiego ruchu. Napisałem w swoim tekście, że moim zdaniem, to była, choć nieudana, to zaledwie pierwsza próba. Ale że do podobnych prób musi dojść co najmniej raz jeszcze. Dlaczego? Dlatego, że System nie ma absolutnie żadnej innej szansy zachowania władzy, niż przez spacyfikowanie społecznych nastrojów, które na przyszły tok zapowiadają się w sposób bardzo konkretny. Jeśli System chce utrzymać władzę, musi, jeszcze zanim nastąpi prawdziwy wstrząs i ludzie zaczną wychodzić na ulicę w sposób całkowicie nieskoordynowany, sprowokować zdarzenia tak straszne, by większość społeczeństwa zwyczajnie bała się ruszyć. I teraz, kiedy owa większość żyje wciąż resztkami nadziei, że jeśli tylko zachowamy spokój, nic strasznego się nie wydarzy, jest na to czas jedyny.
Przedstawiłem tę analizę i zaproponowałem, by nie dać się sprowokować. By siedzieć cicho do czasu aż wszystko się zacznie rozwijać w sposób naturalny. Bo oni aż proszą, żebyśmy stracili nerwy. Oni zaczynają i kończą każdy kolejny dzień tą jedną myślą i tym jednym marzeniem. Żeby ludzie wyszli na ulicę i żeby doszło do wybuchu, który wypluje z siebie krew. Prawdziwą krew. Bo tylko to powstrzymać może gniew już autentyczny, i tylko to pomoże zachować władzę. Myślałem sobie o tych scenariuszach, i nagle uświadomiłem sobie, że w najbliższym czasie nie bardzo trafi się taka okazja, by można było zorganizować szerokie protesty, ale nagle ktoś zauważył, że wcale nie – że oto mamy przed sobą grudzień, a tu do przeprowadzenia skutecznej prowokacji przynajmniej parę okazji się musi pojawić. I oto wczoraj System otrzymał pomoc ze strony całkowicie nieoczekiwanej. Nasz prezes – Jarosław Kaczyński wezwał do tego, by 13 grudnia, w rocznicę stanu wojennego powtórzyć ów piękny i poruszający Marsz Niepodległości. Tym razem, by zaprotestować przeciwko temu, co Radosław Sikorski powiedział do swoich kumpli Niemców.
Słysząc te słowa, najpierw osłupiałem, a później usłyszałem kolejne, tym razem pochodzące z ust samego premiera, który zakomunikował, że niech się terroryści, faszyści, kibole i wszelkiego rodzaju pisowska ekstrema, mają na baczności, bo polskie państwo nie pozwoli na jakiekolwiek akty chuligaństwa i przemocy. Przepraszam bardzo wszystkich, którzy może nie zdają sobie sprawy z powagi sytuacji, ale ja w słowach Donalda Tuska zauważyłem wyłącznie wybuch najprawdziwszej satysfakcji. Że oto nadchodzi druga szansa. I że tym razem nie wolno popełnić poprzednich błędów. Tym razem trzeba się zachować energicznie, no a przede wszystkim, zacząć już teraz. Sącząc ze wszystkich stron te zaczepne słowa, że chuligani zostaną rozbici, że faszyzm nie przejdzie, że Warszawa nie ulegnie przed szantażem prawicowych ekstremistów, że Polska przetrwa i teren akt agresji, i licząc na to, że z drugiej strony już tylko będzie rósł ten gniew i ten krzyk: „Nie wierzycie, że zwyciężymy? To my wam pokażemy!!!” I wtedy się zacznie.
Czytałem wczoraj słowa Donalda Tuska, kiedy mówił, że policja jest już gotowa na ten akt terroryzmu, i niemal fizycznie czułem ów dreszcz satysfakcji. I pomyśleć, że owym dobrodziejem okazał się sam Jarosław Kaczyński. Módlmy się za naszą Ojczyznę.
A ja tradycyjnie już zachęcam do myślenia o prezentach świątecznych i do wspomagania tego bloga na codzień. Dziękuję.
Z Panem to jest zupełnie jak z telenowelą "Klan". Kiedyś w zamierzchłych czasach ludzie to oglądali bo i oferta nie była zbyt duża, teraz zostali już tylko najwierniejsi z wiernych. Oglądają bo się przyzwyczaili oglądać a fabuła podobnie jak Pańskie wpisy przesuwa się im jednorodną szarą masą przed oczami.Myślę, że większość z tu obecnych już w ogóle nie czyta tych opasłych lamentów katowickich i zjeżdża na sam dół do komentarzy (o ile jakieś są). Tylko bowiem tam od czasu do czasu dzieje się coś ciekawego i jest to zwykle zupełnie niezwiązane z treścią notki. Czasem trafi się jakiś skandalik obyczajowy gdy akurat autor bezpardonowo rozprawia się z ludźmi którzy uważali go za kumpla, albo jak niektórzy nieszczęśnicy nawet za autorytet. Przez jakiś czas takie rzadkie "pogłębione" chamstwo gospodarza przyciągało niczym lokalna atrakcja turystyczna w morzu innych blogów. Niestety ostatnio jakby mniej amatorów masochistycznych połajanek a jeden jazgdyni choć się dwoi i troi wiosny nie czyni. Troll by się przydał ale oni robią w hurcie a nie w takiej drobnicy.
OdpowiedzUsuńAha, znamienne, że pisząc do Pana o Panu dopiero teraz uzmysłowiłem sobie jeszcze jeden czynnik odstraszający - nachalne żebractwo. Przecież to się kupy nie trzyma- jak można sprzedawać książkę z pozycji autorytetu jednocześnie ten autorytet tracąc żebrając o jej kupno?
To tyle gwoli wyjaśnień czemu tu tak pusto.
@RLeszczyński
OdpowiedzUsuńPan ma rację, że lemmingi nie mogą już na siebie patrzyć w lustrze/serialu zwanym III RP. A styl propagandy tego systemu to 'polityczna poprawność'. Pana wpis się tak pięknie wpisuje w ten nurt, że nie mam alternatywy aby wkleić ponownie na tym blogu następujące słowa:
'Political correctness is communist propaganda writ small. In my study of communist societies, I came to the conclusion that the purpose of communist propaganda was not to persuade or convince, nor to inform, but to humiliate; and therefore, the less it corresponded to reality the better. When people are forced to remain silent when they are being told the most obvious lies, or even worse when they are forced to repeat the lies themselves, they lose once and for all their sense of probity. To assent to obvious lies is to co-operate with evil, and in some small way to become evil oneself. One's standing to resist anything is thus eroded, and even destroyed. A society of emasculated liars is easy to control. I think if you examine political correctness, it has the same effect and is intended to.' - Theodore Dalrymple
@toyah
OdpowiedzUsuńW ostatnim czasie można zauważyć ogromny kryzys blogowania (wielu interesujących blogerów w ogóle zniknęło, inni zafiksowali się na jednej sprawie jak np. FYM). Ale kryzys dotknął też komentatorów.
Datą przełomową wydaje mi się katastrofa smoleńska, która wpędziła nas do jakiejś okropnej czarnej dziury, z której nie potrafimy się wygrzebać. Ta trauma jeszcze nie została przezwyciężona, a największym nieszczęściem jest to, że odebrała ona ludziom nie tylko chęć do działania, ale także do komentowania rzeczywistości.
@Marion
OdpowiedzUsuńKatastrofa smoleńska raczej wielu z nas rozbudziła. A potem dostaliśmy w łeb tą zatrważającą informacją, że choć jest nas wielu, to jeszcze więcej jest tych, którzy ową katastrofę i wynikajace z niej konsekwencje mają gdzieś...
@Toyah
Myślę, że wielu z nas jest ciągle zamroczonych wyborczym nokautem.
Żyjemy z dnia na dzień – bo żyć trzeba i trzeba wypełniać codzienne obowiązki, ale w sercu i umyśle jest coś, co nas obezwładnia.
Ten stan oczywiście przejdzie, choć jak na razie jest pogłębiany toyahowym: „Kościół nas zdradził”, czy coryllusowym: „PiS nas zdradził”, że o „kaczyńskich” marszach i karach śmierci nie wspomnę. I nie chodzi tutaj o to, że Toyah, Coryllus, czy Kaczyński nie mają racji (mają rację jak cholera!), lecz o to, że ta ich racja jest wkalkulowana w oczekiwania, plany i poczynania Systemu i stąd całkowicie dla tegoż Systemu niegroźna.
Zresztą, z pańskich tekstów wynika, że doskonale zdaje Pan sobie sprawę z tego wszystkiego i bardzo to Pana (nas!) boli, bo przecież... bo przecież chcielibyśmy być dla Systemu groźni. I pewnie jakoś tam groźni być możemy, tyle tylko, że jeszcze nie wiemy w jaki sposób. Wcześniej czy później stanie się to dla nas jasne i wtedy podniesiemy się i System rozpirzymy (przynajmniej spróbujemy).
Jesteśmy zagubieni. Błądzimy po omacku. Dobrze więc, że jest pański blog, czy blog Coryllusa, bo choć w tej chwili w interesującej nas sprawie nie jesteście dużo mądrzejsi od nas, to w obecnej trudnej sytuacji jesteście jednymi z nielicznych, którzy prawdziwie szukają skutecznych i godziwych sposobów, dzięki którym wspomniane wyżej rozpirzenie się ziści.
W tęsknym oczekiwaniu aż mi przejdzie, pozdrawiam wszystkich serdecznie.
@adthelad
OdpowiedzUsuńDobrze że zwróciłeś uwagę na to, jak się jego komentarz wkomponowuje w ten styl. W tę kulturę. W pierwszej kolejności to mnie właśnie w nim uderzyło. Że on tak zwięźle potrafił wyrazić ów styl, który wszyscy przecież znamy, ale którego nikt tak naprawdę dotąd nie opisał. Ta intensywność jest autentycznie przejmująca. Chyba będę musiał coś na ten temat napisać.
@Marion
OdpowiedzUsuńNo popatrz. A ja ani nie popadłem w obsesję, ani nie założyłem rąk na kark, ale trwam. I to trwam całkiem skutecznie, skoro nawet nowa bolszewia otacza ten blog takim kultem.
Co do komentarzy, ja nie mam pretensji. Chciałem tylko zwrócić uwagę na dobre i źle strony blogowania. I z czegoś co miało być zaledwie wstępem, zrobił mi się cały osobny wątek.
@toyah
OdpowiedzUsuńRozumiem doskonale Twój żal, bo gdybym ja pisała takie długie, przemyślane teksty, a potem nikt nie chciałby jakoś zaznaczyć, że przeczytał i ma na ten temat jakieś refleksje, to bym się wściekła, a przede wszystkim zniechęciła.
Dlatego podziwiam Twoją determinację i to, że blogowanie - nawet przy marnym bądź głupim odzewie - jeszcze sprawia Ci przyjemność.
@Marion
OdpowiedzUsuńWiesz jak to jest. Zaczynasz coś robić i po pewnym czasie widzisz, że teraz stąd już nie ma odwrotu. A więc żadne bohaterstwo. Zwykły nałóg. Tyle inny że z pożytkiem dla wszystkich.
Strasznie się ten Leszczyński zapluwa. Niesmaczne.
OdpowiedzUsuńI ten wysiłek yntelektualny ...
Bełkotać bluzgając? - nowy poziom grafomanii.
.......
Niestety, toyahu, masz rację co do intencji w rozwoju sytuacji. Jednak, gdyby tego rodzaju plany były realizowalne ...
Ale nie są. Tymczasem, niczym ten dziadek w czarnym kaszkiecie, posłuchajmy, jak o wielkiej Europie pieją koty na platformie:
http://www.youtube.com/watch?v=bs5bnVoZK4Q&feature=related
@orjan
OdpowiedzUsuńLeszczyński to zaledwie jeden z nich. To co w tym jego komentarzu interesujące, to intensywność tego obrazu. Jutro wstawię tekst poświęcony w całości temu zupełnie porażającemu wystąpieniu.
@toyah
OdpowiedzUsuńCóż tam musi być za niepewność siebie, skoro aż tu przyłazi?
To jakoś tak, jak kradzież szminki w hipermarkecie dla podniesienia poczucia własnej wartości.
@niejaki Leszczyński
OdpowiedzUsuńUżył Pan mnie więc odpowiem.
Kontrowersje między sz.p. Toyahem i mną są wyłącznie naszą osobistą sprawą.
Cenię go za root case spotting i piękne pisanie.
Nie lubię go za pychę i agenturalną paranoję. I za to, że palant nie potrafi odróżnić przyjaciół od wrogów. Ale to pewnie taka nabyta śląska przypadłość.
Pan zapewne, jakkolwiek znam tylko z telewizora, usiłuje posiąść szerokie spektrum obserwacji.
Jakoż sprzedał się Pan komediantom (a był Pan nim zawsze?), to uważam, iż obraz Pański jest drastycznie marny. Dlaczego? Gdyż nie potrafi się Pan wyswobodzić ze schematów myślenia prostego pańszczyźnianego chłopa.
Więc chłopie, zacznij myśleć samodzielnie - bez zaczadzenia.
A Toyahowi powiem tylko, że jest głupi i ma wszy na wąsach i jego dywagacje o prosperity jego bloga jest również uzależnione od mojej tu obecności.
Statystyki pokazały, że gdy ja tu mącę to Toyahowi czytelność wzrasta o 34%. A on biedny człowiek, dziwi się, że po jego chamskich odzywkach spada mu czytelność.
Niemądry taki czy co?
@jazgdyni
OdpowiedzUsuńNad ranem, to nawet o 40, ale stopni, a nie %.
Zdrówko?
@oran
OdpowiedzUsuńTo trochę enigmatyczne jest???
Fakt, jestem wcześnie poranny. Takie życie.
Zdrówko? Chyba coraz lepsze. Bomb shell syndrom odpuszcza.
Dziękuję za uwagę
@adthelad
OdpowiedzUsuńDzięki za Teodora Dalrympla. Odkrywanie takich autorów potrafi rozjaśnić dzień, ba, złagodzić tygodnie.
Problem polega na tym, że ja nie lubię komentować czegoś z czym się zasadniczo zgadzam.
OdpowiedzUsuńA co do Kaczyńskiego - to powstaje pytanie - zgłupiał do reszty czy ma jakiś plan? Olsen zawsze miał świetny.
@jazgdyni
OdpowiedzUsuńhttp://www.youtube.com/watch?v=9ckv6-yhnIY&feature=related
ale nie bierz zbyt dosłownie!!!
nie po leszczyńsku!
co za leszcz ...
a 40 stopni to czysta sprawa.
@jazgdyni
OdpowiedzUsuńPodejrzliwość, pycha i agenturalna paranoja to niewątpliwie wybitnie śląskie cechy. No i na dodatek u Toyaha śląskość nabyta.
A tak poza tym wszystko u Ciebie w porządku?
@karakuli
OdpowiedzUsuńco do planów, to w historii wojskowości, za wzór robi bitwa pod Kurskim,
eeeeee,
pod Kurskiem!
Istotą wzoru jest wyprzedzić cudze plany.
Bo jak się cudze uprze, to nie ma na co czekać.
@jazgdyni
OdpowiedzUsuńAgent? Tyś chyba na głowę upadł. W życiu by mi nie przyszło do głowy uważać, że jesteś agentem. Gdybyś nim był, to byś miał też wystarczająco dużo rozumu, by zrozumieć co ja mówię.
@karakuli
OdpowiedzUsuńNie zgłupiał, ale też nie sądzę, żeby miał plan. Moim zdaniem, 10 kwietnia oni go zwyczajnie zabili.
@Marion i orjan
OdpowiedzUsuńMusicie koniecznie zobaczyć film pod tytułem 'Catfish'. Dokument o Internecie. Cudo.
@Toyah i szanowni dyskutanci
OdpowiedzUsuńOglądałem ostatnio program Pospieszalskiego na TVP Info n.t. Marszu Niepodległości, zaproszony tam rzecznik prasowy Komendanta Policji Stołecznej, niejaki Maciej Karczyński, zaraz na wstępie swoim bełkotem tak zdominował audycję, że Pospieszalski do jej końca nie zdołał tego odwrócić i niestety nie zdołał zrealizować wielu z planowanych wątków...
Znałem jednego Leszczyńskiego był moim kolegą z liceum ale to był normalny facet, na tyle normalny, że kiedyś poderwał mi koleżankę w której się platonicznie podkochiwałem. Nie zdobył tym mojej przyjaźni...
W jednym ceniłem go najbardziej - nie farbował włosów i nie lubił pedałów.
@Marion @toyah
OdpowiedzUsuńNa razie mam tylko taki soundtrack (ale Marion na pewno za młoda):
http://www.youtube.com/watch?v=xci0-26M-bk&feature=related
Dobranoc!
OdpowiedzUsuń@Toyah
OdpowiedzUsuńZdecyduj się wreszcie chłopie. Kręcisz strasznie.
Raz piszesz, że ja to podejrzana sprawa, następnie, żem głupek nierozumiejący nic z tego co piszesz.
Wobec tego wycofuję tezę o paranoi, na rzecz zaburzeń percepcji i labilności decyzyjnej.
Z tego łatwiej się wychodzi, więc jest dla ciebie nadzieja.
@orjan
Skąd wiedziałeś, że to właśnie mi chodzi po głowie i brzmi w uszach?
Oh Lord, don't let me be misanderstood.
Praktycznie powinienem to dawać przy każdym moim komentarzu, a dla Toyaha jeszcze z dodatkiem:
my intentions are good...
Ps. Nina jest przejmująca, aczkolwiek moją ulubioną wersją jest śpiewana przez Il Santo California.
@Marion
Też z tej piosenki od orjana: - jestem tylko człowiekiem, człowiekiem którego też można wk...ć.
To nie Tylko Toyah ma licencję na to.
Pozdrawiam
@raven59
OdpowiedzUsuńJak platonicznie, to się nie liczy. Ja platonicznie podkochiwałem się w każdej dziewczynie jaka mi się spodobała. Dosłownie w każdej. Niestety, taki związek nikogo do niczego nie zobowiązuje. Ona nawet może pójść za takim Leszczyńskim.
@oranje
OdpowiedzUsuńNie. To nie ten. Ten jest o innym sumie.
@Don Paddington
OdpowiedzUsuńPrzepraszam lekceważące milczenie, ale ten tydzień mnie tak wykończył, że tego "dobranoc" już nie usłyszałem. Ale mam nadzieję, że i tak noc księdzu minęła dobrze.
orjan
OdpowiedzUsuńAch! I jeszcze to. To znasz ? Pewnie że znasz.
@orjan
OdpowiedzUsuńStary otępiały zgredzik jestem.
Nie I santo California, a Santa Esmeralda oczywiście!
Znalazłem moją ulubioną, dziesięcio i pół minutową wersję, którą trzeba wysłuchać do końca.
http://youtu.be/dF-fKECmLQA
@jazgdyni @toyah
OdpowiedzUsuńSimone - Burdon - Esmeralda
Rozpacz - Zniecierpliwienie - Obojętność
Każda ta wersja jest świetnaaaaa!
Toyahu, ostatno któryś z Twoich "gości" zarzucił mi, że za wszelka cenę "zabiegam o Twoje względy". Oczywiście jest to totalna bzdura, bo nie znam doprawdy żadnego powodu( z całym szacunkiem dla Ciebie!), dla którego miałabym o owe względy zabiegać.Jednak co ja mam zrobić, gdy np czytając jak zareagowałeś na informację o planowanym na 13 grudnia marszu, poczułam, że opisujesz również mój stan emocji?
OdpowiedzUsuńTak, pozostaje nam mocno się modlić i zachowac spokój. O to ostatnie jest niezwykle trudno.
Wczytując się w kolejne doniesienia o tym co dzieje się obok JK(http://wpolityce.pl/artykuly/19096-nikt-nie-odrozni-bohatera-od-nikczemnika-odroznijcie-panstwo-ziarno-od-plew-prosze),
można przypuszczać, że obudził sie kolejny śpioch...Bo jak to można inaczej rozumieć?
Mnie to przerasta.
@Eliza
OdpowiedzUsuńSkutkiem terroru jest upadek zaufania.
Nie daj się!
Od rana zbieram się napisać o tym, ale grabiłem liście. Coś musi być trwałego. Nieprawdaż?
@Eliza
OdpowiedzUsuńMoże on uważa, że jeśli ktoś dla kogoś jest zwyczajnie miły, to znaczy że musi mieć jakiś w tym interes. Niektórzy tak mają.
Jak idzie o resztę, mnie to też przerasta. Nie podoba mi się, że Jarosław Kaczyński wzywa do tego marszu, ale jeszcze bardziej nie podoba mi się, kiedy Jacek Kurski tłumaczy właśnie u Olejnik, że program Zyty Gilowskiej był zły i szkodliwy. W ten sposób, w sposób jednoznaczny podważa całość argumentu, że Prawo i Sprawiedliwość prowadziło dobrą dla Polski politykę gospodarczą. Jeśli Zyta Gilowska była do bani, to w ogóle nie ma o czym gadać.
@Don Paddington @Eliza @RLeszczynski
OdpowiedzUsuńJest kłopot i dobrze znowu widzieć tu księdza, bo potrzebne jest spojrzenie, że tak ujmę, z wyższej perspektywy. Te nasze kontrowersje wokół ostatniej aktywności Jarosława Kaczyńskiego są dla mnie przejawem pewnego zmęczenia postaw, ale nie u niego, bynajmniej.
Ja nie mam żadnych osobistych dojść do niego, ani do jego otoczenia. Nie korzystam też z ekstra podglądu wrogich nam jaczejek, czy innych leszczy. Staram się tylko posługiwać tym samym, co toyah, czyli czuciem.
Różnica jest taka, że – jak ładnie określił jazgdyni – toyah używa root case spotting, gdy mnie bardziej interesuje miejsce tego, co widzimy w świetle nagromadzonego, a jednak uparcie odrzucanego doświadczenia.
Nie mówię o odrzucaniu zestawu wartości, bo w tutejszym środowisku toyahowym akurat nie to jest wadą, zaś leszcze i tak są za głupie (najwyżej są sprytne) wobec kwestii aksjologicznych. Mówię o odrzucaniu doświadczenia. Wróg chce ludzi cofnąć do poziomu pierwotnego, w którym jest tylko byle-dzisiaj i mętne wyobrażenie przyszłości. W sam raz dla mętów.
Gdy jednak przyłożyć kwestie doświadczenia historycznego, to można rozumieć, że Jarosław przystąpił do tego, co wojskowi nazywają „rozpoznaniem bojem”. W polityce chodzi jednak o więcej, niż o wymuszenie na wrogu, aby ujawnił swoje pozycje, uzbrojenie i jakość szeregów. W polityce, chodzi także o zamanifestowanie tych elementów po swojej stronie.
Jarosław zmusił do nowego określenia się wszystkich sił społecznych wokół pewnych wartości i właśnie dlatego, tym razem nie potraktowano go śmiechem. Bo tę rozgrywkę wygrał.
Wydaje mi się, że tymi manewrami Jarosław buduje twierdzę. Jeśli wkrótce taki manewr powtórzy, będzie to znak, że mam rację.
Moim zdaniem, obawy o jakieś sterowane mordobicie 13.12. są niepotrzebne. Jeśli rząd i PO do niego dopuści, przegra drugą bitwę. Jak Pyrrus. A Rzymianin poczeka. Najmądrzejsze, co Tusk mógłby zrobić, to pójść w tym marszu osobiście. Warunek chyba za trudny.
PS.
Właśnie dlatego wyżej pokazałem ten klip z Kabaretu i tego dziadka, który właśnie ma doświadczenie niedostępne dla miejscowego palikoctwa i widzące wyżej niż platforma śpiewającego wysoko. Dziadek wie, że śpiew przejdzie w cienki.
Jest też druga analogia, że lewactwo zawsze prowadzi do jednego, bez względu na barwę: brunatne, czerwone, czy kolorowe i zawsze poprzez terror. Strzelanie z przyłożenia może się więc stać warunkiem kariery. Smacznego panie RLeszczyński.
PPS. Używam określenia „wróg”, bo zmuszają mnie znowu do instalacji IFF, Samolot jej nie miał.
@ALL
OdpowiedzUsuńCel nadrzędny ludzkiej społeczności powinien być ten sam, co cel jednego człowieka. A wygląda na to, że w EU, także w RP jest zupełnie inaczej, bo większość dyskusji (debat) na forach internetowych, czy w tzw. przestrzeni publicznej jest reżyserowanych, bądź stale monitorowanych i moderowanych. Ponadto ma wyłącznie charakter poprawny politycznie tj. propagandowy - jedynie słuszny albo opisowy, teoretyczny. Dlatego publiczne dyskusje (debaty) nie służą, tak jak u Toyaha jednemu wspólnemu nadrzędnemu celowi, ani celom pośrednim m.in. poznawaniu i ustalaniu wszystkich ważnych faktów, czy ujawnianiu występujących tendencji i potencjalnych zagrożeń, ani wypracowywaniu wspólnego stanowiska, czy nawet umacnianiu, konsolidacji struktur opozycji.
Takie dyskusje nie tylko są monitorowane i reżyserowane, przez etatowych funkcjonariuszy, dlatego zwykle ograniczają się, do chwilowego zaabsorbowania uwagi tzw. opini publicznej sprawami doraźnymi, czy zdarzeniami, rzeczami mniej istotnymi. Jednocześnie mają za zadanie odwrócić zainteresowania i uwagę ogółu społeczeństwa, od celu nadrzędnego, także spraw nie tylko ważnych, doniosłych i brzemiennych w skutkach, lecz przede wszystkim spraw i rzeczy kłopotliwych, dla ludzi Systemu tj. politykierów, lobbystów, karierowiczów, biurokratów, partyjniaków, etc., czy ekipy stanowiącej struktury władzy i usiłującej zarządzać w państwie.
Ku rozwadze fragment wypowiedzi publicznej Vaclava Klausa: "Czasy, w jakich żyjemy, kryją w sobie jednak tyle zagrożeń, że pozwolenie, aby przestrzeń publiczną zdominowali tylko oportunistyczni zwolennicy nowoczesności, ostatecznie zemści się na wszystkich."
Sz.Państwo - oby te cytowane słowa wybitnego polityka - męża stanu nie stały się prorocze.
@Eliza i Toyah
OdpowiedzUsuń"Jak idzie" o Wasze sformułowania: "Toyahu, ostatnio któryś z Twoich "gości" albo " ten drugi", czy "Może on uważa....", i "Niektórzy tak mają...." są nazbyt prostackie, aroganckie i dostatecznie czytelne, dlatego chyba nie wymagają innego komentarza.
Natomiast Sz.Państwu wyjaśniam, że zwracanie się z pogardą, wyniośle i bezosobowo, do ludzi (gości, bliźnich, a nawet oponentów, czy wrogów) absolutnie nie jest wyrazem "bycia miłym", ani życzliwym, uprzejmym, czy nawet normalnym w świecie cywilizowanym.
@orjan
OdpowiedzUsuńMam naprawdę wielką nadzieję, że masz rację. I że ja się pomyliłem.
I nie miał Pan racji. Oni FORMATUJĄ umysły i emocje Polaków, a nie zapowiadają co naprawdę zrobią. Tusk nie dostanie wymarzonej żadnej posady w Europie, jeżeli złamie poważnie standardy demokratyczne, i oni wszyscy to doskonale wiedzą. Może gdyby w Marszu poszło 2 tys. osób, to tak, ale nie przy 20 tys. jak było 13 grudnia. Chcą, żeby ludzie myśleli tak, jak Pan pisze, i bali się wyjść. Ale się nie bali i oni się cofnęli. I jeszcze nieraz się cofną, choć oczywiście może być zaostrzenie, które pozwoli im znaleźć pretekst. Poza tym wiedza o wiele więcej niż my, np. o ruchach wśród młodzieży. Nie wszystkie da się łatwo opanować agenturą i wywiadem elektronicznym.
OdpowiedzUsuń