Szczerze nie wiem, czy to dobrze, czy źle, że w ostatnich tygodniach nabrałem obrzydzenia do korzystania z mainstreamowych mediów, i to nabrałem go w skali praktycznej. Praktycznej, czyli nie tak jak dotychczas, że oglądałem sobie telewizję, lub czytałem gazetę i ogarniało mnie to znane nam przecież wszystkim świetnie zmęczenie, o którym tak pięknie śpiewał Morrissey w piosence „Margaret On The Guillotine”: „Cause people like you/ Make me feel so old inside/Please die!” Mówię o obrzydzeniu, które odrzuca od samego początku. Pewnie, z jednej strony, taka dieta jest bardzo dobra, tak jak wszystko co zdrowe. Z drugiej jednak, z punktu widzenia tego bloga i potrzeb nas wszystkich, owa wstrzemięźliwość przynosi wyłącznie szkody, no bo o czym tu pisać, o czym rozmawiać, kiedy całe zło tego świata zostaje za drzwiami?
Tak się jednak stało, że tegoroczne Święta w pewien bardzo niezwykły sposób sprowadziły mnie na ziemię, i to wręcz z prawdziwym, poważnym hukiem. A poszło o prezenty. Nasz domowy zwyczaj jest taki, że przygotowując świąteczne prezenty, staramy się, by ich zawsze było jak najwięcej, a w związku z tym, ich ilość bardzo często przewyższa jakość. Kiedy więc te kilka rzeczy, o których każdy z nas sobie marzył, zostały już załatwione, nadchodzi czas na często niemal bezwartościowe drobiazgi, takie jak pudełko dropsów, najnowsza „Rzeczpospolita”, czy jakiś kolorowy tygodnik. Ja w tym roku od mojego teścia otrzymałem świąteczne wydanie „Wprostu”. Trochę to było z jego strony nieuczciwe, bo skoro pani Toyahowa jemu kupiła świąteczną „Politykę”, to on, wydawałoby się, powinien mi kupić – no, nie mówię, że od razu „Gościa Niedzielnego” – ale choćby „Uważam Rze”. Tymczasem dostałem to „Wprost”… no i mam, to co mam. W naszym przypadku Lejba Fogelmana, polskiego żyda, obecnie robiącego podobno niezwykłą prawniczą karierę w Nowym Jorku.
O tym Fogelmanie po praz pierwszy usłyszałem jeszcze przed laty, kiedy to Robert Mazurek, w ramach swojego cyklu „Rozmowa Mazurka”, wówczas jeszcze w „Dzienniku”, przeprowadził z nim niezwykle interesujący wywiad. To co było dla mnie tam interesujące, to przede wszystkim to, że ów Fogelman przedstawiał się jako dumny kolega z dzieciństwa obu braci Kaczyńskich, że wspominał ich z niezwykłą sympatią i że o Polsce mówił nie jak żyd, który ma do niej wyłącznie pretensje, lecz jak Polak, który ją kocha i szanuje. Pytany przez Mazurka o Kaczyńskich, opowiadał przede wszystkim, że Kaczyńscy tacy jakich on zna, nie mają nic wspólnego z Kaczyńskimi malowanymi przez oficjalną propagandę. Że on ich pamięta jako świetnych kolegów, dzielnych chłopców, wybitnych erudytów. W pewnym momencie wspomina Fogelman, jak to w roku 1968 razem z Kaczyńskimi był na jakimś studenckim obozie wojskowym i oni tam byli wśród tych „naprawdę nielicznych”, którzy protestowali przeciwko napaści bloku komunistycznego na Czechosłowację i „zachowali się bardzo godnie”.
I oto po latach zaglądam do magazynu „Wprost”, a tam znajduję coś co się nazywa „Alfabet Lejba Fogelmana”, w którym dokładnie ten sam Fogelman, co przed laty, opowiada o ludziach, których miał okazję – bezpośrednio i już mniej osobiście – poznać w swoim barwnym życiu, a więc i o prezydencie Obamie, o Franku Zappie, Jimi Hendriksie, z jednej strony, a Zbigniewie Zamachowskim, czy Borysie Szycu – z drugiej. No i w pewnym momencie pojawia się też nazwisko prezydenta Kaczyńskiego. I oto nagle okazuje się, że Fogelman, owszem, kolegował się z Lechem Kaczyńskim, kiedy chodzili razem do szkoły, tyle że już z Jarosławem nie bardzo. Ale nawet jeśli idzie o Lecha, to on nagle już nie wspomina go jako dzielnego, inteligentnego chłopaka o niesłychanej wręcz pamięci, choć owszem, bardzo dobrze pamięta ów obóz wojskowy. A było tak, że ponieważ Lech Kaczyński był zawsze kurduplem, jego wojskowy płaszcz był na niego tak bardzo za duży, że się za nim śmiesznie ciągnął. No i Lejb Fogelman miał w zwyczaju zachodzić go od tyłu i mu ten płaszcz przydeptywać. I wtedy najczęściej działo się tak, że Lech Kaczyński wywalał się na mordę i była kupa śmiechu. Takie wspomnienia.
Lejb Fogelman ze swoim kolegą z dzieciństwa spotykał się również w latach już ostatnich, kiedy Lech Kaczyński jeszcze żył i był prezydentem Polski, i dziś dla „Wprostu” opowiada, jak to zawsze borowcy mieli wielki kłopot, bo on nieustannie robił Kaczyńskiemu tak zwaną „mukę”. Sprawdziłem w Sieci, co to jest ta „muka” i okazuje się, że to jest taki mocny kuksaniec, jaki mają zwyczaj koledzy w szkole od czasu do czasu sobie dawać. A więc to jest dzisiejsze wspomnienie Lejba Fogelmana dotyczące Lecha Kaczyńskiego – ten kurdupelski płaszcz, ten pad na mordę i te kuksańce.
Ktoś zapewne zapyta, cóż takiego się stało, że wówczas Lejb Fogelman wspominał Lecha Kaczyńskiego z taką sympatią, a dziś uważa za stosowne wyłącznie z niego szydzić, i to najprawdopodobniej przy pomocy wyssanych z palca głupich kłamstw? Czy to możliwe, że jemu zmieniła się ta perspektywa wyłącznie dlatego, że w międzyczasie Lech Kaczyński został zamordowany w Smoleńsku i dla kogoś takiego jak Fogelman, ze szczególnych względów historycznych i kulturowych, tego rodzaju śmierć jest zwyczajnie obrzydliwa? Że tu mogą w grę wchodzić jakieś trudne dla nas do rozpoznania kwestie udręczonego sumienia? Nie sądzę. Moim zdaniem, Lejb Fogelman nie był szczery wtedy, kiedy udzielał wywiadu Mazurkowi, ale też nie jest szczery dziś, kiedy pisze na zamówienie Tomasza Lisa. Dla niego liczy się wyłącznie władza, zaszczyty i pieniądze – faktyczne i ewentualne. Mieszkał sobie ten Fogelman w Nowym Jorku i dowiedział się, że w Polsce prezydentem został Lech Kaczyński, człowiek z którym on kiedyś chodził do klasy. No i pomyślał od razu, że jest to dobry kierunek. W jaki sposób? Nie wiadomo, ale trudno, by tego przynajmniej nie spróbować sprawdzić. Dziś, kiedy Lecha Kaczyńskiego już nie ma, ten adres został z notesu skreślony, natomiast zamiast niego pojawiły się inne: Borysa Szyca i Zbigniewa Zamachowskiego. Teraz to oni są dla Fogelmana władzą.
I z mojego punktu widzenia, odbieram to jako bardzo dobry znak. Otóż, jak wiemy, żydzi zawsze – pomijając czasy współczesne, kiedy to oni sami tę władzę najczęściej sprawują – przylepiali się do tych, którzy akurat przy władzy mieli okazję być, i to na absolutnie wszelkich warunkach. Znamy tę prawdę zarówno z przekazów historycznych, jak i z literatury. Całkiem niedawno choćby wspominaliśmy tu „Nadberezyńców” Czarnyszewicza. Otóż była tam taka scena, kiedy z pewnego nieistotnego tu powodu miało dojść do szkolnej bitwy na kulki śnieżne między Rosjanami, a innymi dziećmi. Zanim cokolwiek się miało szansę zacząć, dzieci żydowskie natychmiast pobiegły do Rosjan i poprosili ich, by ich wzięli w niewolę. Że one nie chcą się bić, chcą być niewolnikami, a jak trzeba będzie, to oni pomogą Rosjanom prać Polaków. Oczywiście, dziś czasy mamy takie, że scena opisana przez Czarnyszewicza woła o pomstę do nieba, zarówno jako oczywiście historycznie z gruntu fałszywa, a poza tym wyrażająca nasz typowy polski antysemityzm. Nie zmienia to jednak faktu, że nawet jeśli jest tak, jak nas naucza dzisiejszy świat, że żydzi są zaledwie takimi samymi ludźmi, jak my, tyle że może nieco zdolniejsi, Czarnyszewicz doskonale pokazał to, co zechciał nam zaprezentować Lejb Fogelman, a więc na czym polega żydostwo w ujęciu karykaturalnym. On w latach, gdy Lech Kaczyński był polskim prezydentem, gotów był oddać się w niewolę jemu, a kiedy tym prezydentem być przestał, oddaje się w niewolę tym, którzy – zgoda, że w sposób dalece symboliczny – tej prezydentury go pozbawili.
Co w tym jest takiego, że jestem skłonny traktować to jednak jako znak dobry? Otóż tak naprawdę nie chodzi nawet o samego Lejba Fogelmana. Z tego co on tam w tym swoim alfabecie pisze, wynika jednoznacznie, że on jest tak naprawdę nikim. Że to całe gadanie o tym, jak to on, czy może jego kancelaria, reprezentowała interesy Michaela Jacksona, to jakieś nic nie znaczące bzdety. Gdyby Fogelman choćby w jednym procencie był tak ważny, jak się przedstawia, przede wszystkim nie pieprzyłby o tym, że miał okazję kiedyś sikać obok Jimiego Hendriksa, lub znał przez chwilę kogoś, kto pieprzył Brigitte Bardot, lub miał okazję być jednym z mężów Michelle Pfeifer, bo takie historie każdego dnia może mi opowiadać córka pewnego mojego kolegi, która pracuje w pewnej bardzo ważnej londyńskiej firmie postprodukcyjnej i tego rodzaju kontakty stanowią dla niej chleb powszedni, tylko by się z tą Pfeifer sam ożenił. Jeśli natomiast Lejb Fogelman uważa za stosowne chwalić się czytelnikom tygodnika „Wprost” tym, że kiedyś zamienił parę słów z Angelą Jolie, to znaczy, że jest zwykłym dupkiem.
Dobra wiadomość, jaką uzyskałem z tego popisu tandety natomiast jest taka, że wszystko wskazuje na to, ze Lejb Fogelman, zmieniając swojego pana, przeskoczył z Lecha Kaczyńskiego na polskich celebrytów tak zwanego młodego pokolenia. W tym swoim alfabecie, obok Hendriksa i Franka Zappy, Fogelman wymienia – w kolejności chronologicznej – Andrzeja Chyrę, Szymona Majewskiego, Borysa Szyca, Kubę Wojewódzkiego i Zbigniewa Zamachowskiego, i o każdym z nich mówi, że to jego „kumpel”, lub „przyjaciel”. Natomiast jedynym autentycznie liczącym się politykiem, a więc kimś kto poza długami ma jeszcze jakieś perspektywy, jest jego „dobry znajomy” Janusz Palikot.
A ja sobie myślę, że jeśli to akurat, po śmierci Lecha Kaczyńskiego, jest polskie towarzystwo tak ustosunkowanego żyda, jakim jest Lejb Fogelman, to znaczy, że tu nie ma już nic. Dla niego nie jest nawet odpowiednim rarytasem prezydent Komorowski i premier Tusk. Widać przez to wyraźnie, że doszliśmy do dna czysto kamienistego. Niżej już zejść się nie da. Oto polskie elity. Szyc, Majewski i Chyra. Dla nas jest to sytuacja, kiedy można brać naprawdę wszystko. I może to zrobić dosłownie każdy, nawet poseł Hofman z europoslem Porębą. I myślę, że ów moment odzyskiwania Polski jest już bardzo bliski. Przed nami dobry rok 2012.
Niezmiennie zachęcam do kupowania książki o liściu. Jeśli ktoś wciąż jej nie ma, nie ma żadnego powodu, by się zastanawiać. Jeśli już ma, niech poleci ją swoim znajomym, a z pewnością zasłuży sobie na ich wdzięczność. Poza tym, ten blog wciąż potrzebuje pomocy finansowej, a więc jeśli ktoś ma jakiś luźny grosz, bardzo proszę o skorzystanie z podanego obok numeru konta. Dziękuję.
@toyah
OdpowiedzUsuń:DDD.Uśmiałem się jak fretka, Ty żydożerco!
@zawiślak
OdpowiedzUsuńNie planowałem Cie rozśmieszać, ale skoro tak wyszło, to czemu nie? Śmiejmy się.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń@kazef
OdpowiedzUsuńMiło mi, że Ci się spodobało. Bardzo na to liczyłem.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń@kazef
OdpowiedzUsuńNajgorsze jest to, że on to na sto procent wymyśla a konto tego zamówienia. Nie na takiej możliwości, by ten płaszcz i ta 'muka' faktycznie miały miejsce.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń@Toyah
OdpowiedzUsuńNie wiedziałam, że Fogelman tak się zadomowił w Polsce i stał się gwiazdą. Pojawił się, obwieszony złotem jak choinka i pozujący na biznesmana zainteresowanego inwestowaniem w politykę, w momencie tworzenia PC i kampanii prezydenckiej. Czuć go było z daleka agentem. Pewnie dlatego robi karierę.
Nie wątpię, ze nie było żadnych kuksańcow, ani nawet wizyt w pałacu.
@Marylka
OdpowiedzUsuńTo nie żadna agentura,
raczej zwykła kreatura.
@Marylka
OdpowiedzUsuńTo że on uzyskał audiencję w Pałacu, ja sobie nawet potrafię wyobrazić, ale to że na wejście zaczął Prezydenta kopać w dupę, to wyjątkowy absurd. Nawet jeśli przyjąć, że ten Fogelman to kumpel Wojewódzkiego.
Natomiast musisz przyznać, że sytuacja w której on się zaczyna kręcić w towarzystwie gwiazd polskiej komedii, robi wrażenie.
@Toyah
OdpowiedzUsuńTo takie charakterystyczne, co pięknie opisujesz.
Oni (tzn. starsi bracia) w większości są tacy. Pracowałem z amerykańskimi Żydami (dla szczegółowatości - na amerykańskim wycieczkowcu) i codziennie byłem karmiony jakimś wymyślonym bzdetem, niespójnym i głupim, który miał za zadanie dopiec mi, Polakowi, oraz Polsce.
Taki właśnie rodzaj konfabulacyjnej narracji jest charakterystyczny dla Kosińskiego.
Ale, ale...
Przypomnijcie sobie, że przed wojną w Polsce mieszkało około 4 milionów Żydów. W większości wrogich nam jak cholera.
To był problem i jaki galimatias.
@jazgdyni
OdpowiedzUsuńAż tak dobrze to ja się nie znam, ale z tego co wiem, nie masz racji. Problem z żydami nie polegał na tym, że oni czuli do nas wrogość, ale na tym, że zawsze byli obcy. A skro obcy, to lojalni wyłącznie na poziomie interesu. Jestem pewien że Fogelman był autentycznym kumplem Lecha i Jarosława Kaczyńskich dopóki w tę przyjaźń nie wdarł się interes.
@Toyah
OdpowiedzUsuńOni wrogości nie czują. Ale wyższość, zapewniam Cię, na pewno.
@jazgdyni
OdpowiedzUsuńPisałeś o wrogości. Nie o wyższości, lecz o wrogości. Mój komentarz dotyczył tego co napisałeś, a nie tego czego nie napisałeś.
@Toyah
OdpowiedzUsuńRany Boskie!
Pokaż mi te słowa, gdzie ja napisałem o wrogości?
@jazgdyni
OdpowiedzUsuńDziś o 6.29. '4 miliony żydów. W większości wrogich nam jak cholera'.
@Toyah
OdpowiedzUsuńNo tak, klasyczne kwi pro kwo.
Ja cały czas myślałem o współczesności, a to chodziło o ten okres międzywojenny.
"...dzieci żydowskie natychmiast pobiegły do Rosjan i poprosili ich, by ich wzięli w niewolę. Że one nie chcą się bić, chcą być niewolnikami, a jak trzeba będzie, to oni pomogą Rosjanom prać Polaków."
A ten cytacik to czyj?
Wiesz, ojciec mój jako jedyny z rodziny uratował się z pogromu Grodna we wrześniu 1939.
Nie lubił o tym mówić. Ale jeden obraz, który przekazał, to rosyjskie czołgi wjeżdżające do miasta, obsypane kwiatami i miejscowi Żydzi siedzący na nich i wskazujący palcami swoich ulubionych Polaków do likwidacji.
Tuwim, Słonimski nie byli nam wrodzy. Lecz oni bardziej byli Polakami niż Żydami.
A reszta jest do dyskusji.
@jazgdyni
OdpowiedzUsuńTwoje krętactwo męczy mnie do tego stopnia, że nawet nie jestem pewien, czy warto ten wątek kontynuować.
@Toyah
OdpowiedzUsuńZnów mnie wkurzasz.
Nieuwagę nazywasz krętactwem.
Co Ty sobie wyobrażasz?
Czy chęć wyjaśnienia wygląda dla Ciebie jak krętactwo.
Dlaczego zawsze masz wrażenie, że ktoś jest zły, więc kręci.
Zestarzejesz się i też staniesz się nieuważny, Panie ścisły i precyzyjny.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń@kazef
OdpowiedzUsuńTo doprawdy smutne.
Tym bardziej, że to ponura gdyńska historia.
@jazgdyni
OdpowiedzUsuńJa krętactwem nie nazywam nieuwagi Krętactwem nazywam krętactwo.
Napisałeś że przed wojną w Polsce było 4 miliony żydów i większość z nich była nastawiona do Polaków wrogo. Napisałem Ci na to, że moim zdaniem te 4 miliony to nie był byt wrogi, ale byt obcy. Na to piszesz, że ja Cię źle zrozumiałem, bo Tobie nie chodziło o Polskę przedwojenną, ale o Polskę dzisiejszą, by znów powtórzyć, że przed wojną żydzi byli nastawieni do nas wrogo.
Jak mówię, kończmy z tym, bo Twój charakter uniemożliwia normalną rozmowę.
@kazef
OdpowiedzUsuńOtóż to. Tuwim. Wielki poeta. Tyle że żyd, a więc ktoś, dla kogo Polak może być nawet i kumplem, o ile to mu się opłaca. Na przykład taki Bierut. Kiedy został otruty przez Ruskich, pewnie - gdyby tylko tego dożył - wszystkim by opowiadał, jak to mu zawsze robił mukę.
@toyah
OdpowiedzUsuńTo zejście dyskusji na wątek Tuwima świetnie połączyło się z poprzednim tekstem, sprowadzając wszystko do znanej maksymy: Wielki poeta, a człowiek marny.
Chociaż analogia między Tuwimem a Młynarskim nie jest pełna nie tylko ze względu na dziedzinę działalności artystycznej, ale przede wszystkim dlatego, że Tuwim pozostał wielkim poetą do końca, a talent Młynarskiego zgasł wraz z PRL-em.
@Marion
OdpowiedzUsuńKwestia tego dysonansu to zupełnie już inny temat. Ciekawy bardzo i tu też parokrotnie omawiany. Wygląda na to, że i tu Herbert miał rację, twierdząc, że najniższy krąg piekła zarezerwowany jest dla artystów.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń@kazef
OdpowiedzUsuńZastanawiające jest, dlaczego wielu wybitnych poetów XX-lecia tak łatwo się w komunizmie zeszmaciło?
Wydaje mi się, że największy wpływ miała na to zakosztowana przed wojną sława i poczucie sprawowania "rządu dusz". Jak wiadomo, pycha przed upadkiem chodzi.
Słonimski, Tuwim, a później Młynarski i Osiecka to byli tacy PRL-owscy celebryci. Brylowanie w warszawce, w prasie, a później w radiu i telewizji to był sposób życia, którego trudno byłoby się wyrzec.
I znowu dochodzimy do porównania ze współczesnymi celebrytami, które pokazuje po raz kolejny, jak bardzo wszystko schodzi na psy.
@Marion
OdpowiedzUsuńTo ja powtórzę. Nie tylko poeci. Pisarze, aktorzy, muzycy, plastycy - artyści.
@Toyah
OdpowiedzUsuńJakaś niemoc mnie ogarnęła (być może to grudniowe przepracowanie) i zaniedbuję Twój blog jeżeli chodzi o komentarze ale widzę, że stali (starzy i nowi bywalcy) dopisują.
Wczoraj przeglądając liki związane z osobą Lejba Fogelmana - obok wielu natknąłem się na ten:
http://niniwa2.cba.pl/warszawka-pociej.html
tam o Lejbie jedno zdanie ale jest za to link do: "warszawki"
Tam można trochę poczytać o "środowisku" w którym obracali się PRL-owscy "celebryci".
Ostatnio słuchałem homilii bł. JP II jaka wygłosił bodajże w 1991 roku podczas mszy dla środowisk twórczych w Warszawie.
Wiele ciepłych słów dla artystów za ich postawę w latach 80-tych...
Jak wiele się zmieniło od tego czasu - wielu z nich do których były kierowane te słowa poszło w zupełnie drugą stronę, tą bardziej "trendy".
Przecież ważne jest tu i teraz...
Dla Lejba także ważne jest tu i teraz - on jako Żyd zapewne jakoś poukłada sobie stosunki ze swoim bogiem jak to niektórzy Żydzi mają w zwyczaju. Lejb to żydowski plebs.
Ja wspomniałem jeszcze rozmowę z innym Żydem - można powiedzieć z żydowskim arystokratą - Sewerynem Aszkenazym.
Warto posłuchać - wywiad o dziwo przeprowadził nasz ulubiony Miecugow - długie, ale warto:
"Sytuacja w Polsce jest tragiczna..."
To tymczasem - dobranoc...
@raven59
OdpowiedzUsuńTe warszawkowe linki strasznie depresyjne. A przy tej intensywności, wręcz nie do zniesienia.
Aszkenazego miałem okazję obejrzeć w telewizji. Mocne.
@Toyah
OdpowiedzUsuńWitaj Toyahu o poranku i przyjmij na dzieńdobry ten znak pokoju:
Na dworze Toyaha
błazen piórem macha
i się odszczekuje,
humor władcy psuje.
@jazgdyni
OdpowiedzUsuńJakiż to poranek? Z tego co wiem, to dla Ciebie to wręcz późne popołudnie.
@Toyah
OdpowiedzUsuńCzekałem na Twój wpis o 7:15, żeby niepotrzebnie Ciebie nie budzić.
@Toyah
OdpowiedzUsuńA tymczasem Żydzi z Izraela oskarżają dziennikarza GW o antysemityzm:
http://izrael.org.il/opinie/1953-otwarty-list-do-roberta-stefanickiego-z-qgwq.html
@Toyah
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że tak wskakuję i znikam, ale jakoś mi czasu wciąż brakuje ostatnio.
@Marylka
OdpowiedzUsuńSzlag ich trafił. Ja mam wrażenie, że to są jakieś wewnętrzne koterie. A jak się okaże, że zostały zaczepione czyjeś poważne interesy, to się tego Stefanickiego wypieprzy i będzie spokój.
@Toyah
OdpowiedzUsuńChyba wystraszyli się, że Wyborcza próbuje zarządzać ich religią tak jak zarządza naszą. I nie będzie jakiś Stefanicki robił za rabina jak Turnau za biskupów.
@Marylka
OdpowiedzUsuńMożliwe. Cholera ich wie. Jednych i drugich. Myślę jednak, że Wyborcza się ich nie boi. Mają swoich sponsorów. Wystarczająco silnych, że tak powiem, w branży.
@raven59
OdpowiedzUsuńTeraz dopiero zauważyłem, że ten link do Aszkenazego zawiera błąd. Ma być tak:
Aszkenazy
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńFajny masz cytacik Toyah na blogu :)
OdpowiedzUsuń"- Powiedz mi, co będziemy jedli? - Trzeba było siedemdziesięciu pięciu lat - siedemdziesięciu pięciu lat życia, minuty za minutą, żeby pułkownik doczekał tej chwili. Poczuł się czysty, kategoryczny, niepokonany, gdy odpowiedział: - Gówno." - Gabriel Garcia Marquez
Posłuchaj Toyah bo to do Ciebie :)
Skomentuję tekst. Dla mnie to GÓWNO. I choć niewiele sama mogę to poproszę tatusia, żebyś zaczął własnie teraz jeść o co prosisz. Ponoć proście a będzie wam dane :)
Ja tam niezwykle wierząca jestem :)
Ej słuchaj, tylko się na mnie nie obrażaj, bo ja uwielbiam Twój styl. Raczej chodziło mi o to, że nie znam tej historii. Jeśli to prawda to nie ma sprawy. A jeśli napisałeś pomyje to będziesz je jadł. To chyba bardzo uczciwy układ co nie :) A jak chcesz prezenty to musisz o nie prosić. Ale to wszystko nie do mnie :) Ja spadam bo tam. Tak tylko wpadłam podziękować Tobie za schemacik :)
OdpowiedzUsuńjejku jak mi się To podoba z tym pitraszeniem sobie samemu!!!!!