Od przegranych przez Polskę wyborów parlamentarnych moje życie biegnie trochę obok polityki, co zresztą zapewne widać i tu na blogu. Ktoś powie, że najwidoczniej i mnie wreszcie dopadli, więc nie bardzo jest się czym chwalić. Osobiście jednak nie sądzę, żeby to co się ze mną dzieje, świadczyło o tym, że dałem się dopaść. Raczej, jak sądzę, dostałem zaledwie po łbie, i teraz próbuję się pozbierać. Jak wielu z nas zresztą. A pozbieram się na pewno. Co do tego niech nikt nie ma wątpliwości.
To co się stało 9 października i czego skutki możemy obserwować, i to z coraz większą wyrazistością, właściwie codziennie, traktuję oczywiście jako wydarzenie polityczne, ale przede wszystkim, jako coś, co ma bardzo oczywisty znak kulturowy, cywilizacyjny, czy wręcz religijny. Mam tu mianowicie na myśli, z jednej strony, zwycięstwo najbardziej podstawowej konsumpcji, a z drugiej – Zła. I to właśnie Zła pisanego dużą literą. Nie ulega bowiem dla mnie wątpliwości, że ten krok, który tamtej niedzieli Polska uczyniła, to był krok bardzo starannie przygotowany przez to, co my, ludzie religijni, nazywamy grzechem. Kiedy widzę, to co widzę i dziś i wczoraj i przedwczoraj – jestem pewien, że mamy do czynienia z tryumfem tej właśnie mocy.
Staram się więc unikać polityki właśnie na tej samej zasadzie, jak staram się unikać wchodzenia w jakikolwiek dyskurs z grzechem. Ale, jak wiemy, nie zawsze się to musi udawać. Weźmy wczorajszy dzień. Dowiedziałem się oto, że Janusz Palikot oświadczył, że gdyby on miał wybierać między Prawem i Sprawiedliwością, a jakąkolwiek władzą niemiecką, to, jak idzie o dalsze losy Polski, on by się jednak zdecydował na pewien rodzaj obcej kurateli. Wypowiedź ta, z punktu widzenia najbardziej tradycyjnego porządku, kwalifikuje się do prostej banicji, lub – w przypadku kogoś tak wpływowego i z takimi ambicjami, jak Palikot – do równie prostego rozstrzelania. W sytuacji, gdy nasza polska historia jest uświęcona krwią ludzi, którzy oddawali życie za ten język, tę wiarę, tę tradycję, czy wreszcie tę naszą polskość, tego typu słowa w żadnym wypadku nie powinny zostać zapomniane. Tymczasem jest tak, że ponad połowa politycznych informacji dnia wczorajszego, nie zostaje poświęcona temu, że oto zostaje usankcjonowana najbardziej pospolita zdrada narodowa, ale popularyzacji historii politycznej działalności Jarosława Kaczyńskiego. Jarosław Kaczyński – wieczny bohater naszej codziennej świadomości. Jarosław Kaczyński – człowiek, który przed dwudziestu laty spalił kukłę Lecha Wałęsy, człowiek, który zdradził swoich najbliższych współpracowników, a wreszcie człowiek, który dziś bezczelnie nie chce zejść ze sceny. Jarosław Kaczyński – pomiot jakiejś nikomu niepotrzebnej polskości.
I co ma robić w tej sytuacji ktoś, kto naprawdę wszystko widzi przez pryzmat walki dobra ze złem, i nagle widzi, że zło wygrywa na całej linii? Pozostaje więc, jak sądzę, już tylko szukać śladów wielkości na miarę dziejów – wielkości, jak już tu wspomniałem, uświęconej krwią polskich patriotów – i starać się odwoływać właśnie do tych znaków. Właśnie znaków. I odbijając się na zmianę od ściany nadziei i rozpaczy, liczyć jakoś na to, że to one jednak ostatecznie dadzą nam tę moc. No a tu – nie ma co do tego wątpliwości – mamy Smoleńsk. Ślad, znak i z całą pewnością droga. A zatem postanawiam myśleć o Smoleńsku. Już tylko o Smoleńsku.
Bo informacje, które nadchodzą do nas z najróżniejszych stron, jedynie po to, by potwierdzić nasze najgorsze obawy co do tego, że katastrofa, jaka miała miejsce w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 roku nie była nieszczęśliwym wypadkiem, lecz wynikiem okrutnego zamachu, są z jednej strony, źródłem pewnej satysfakcji, a drugiej, niosą w sobie przekaz absolutnie tragiczny. Satysfakcja wynika z tego, że naprawdę trudno jest się martwić, kiedy z każdym dniem otrzymujemy coraz mocniejsze dowody na to, że prawda, choćby nie wiadomo jak zdeptana najbardziej brutalnym kłamstwem, nie zostanie pokonana nigdy. Nie zostanie pokonana ani pod ciężarem butów wszelkiej maści kłamców, ani wobec agresywnego krzyku tych, którzy tym kłamcom tak łatwo i tak chętnie uwierzyli. Świadomość, że ona nigdy nie umrze, jest z całą pewnością świadomością dobrą.
Niestety, wynikających z tych doniesień wrażeń naprawdę bolesnych, jest znacznie więcej. Przede wszystkim, bolesna jest bardzo myśl, że przyszło nam żyć w świecie, gdzie do tej rangi aktu przemocy w ogóle mogło dojść. Jeśli bowiem ta część Europy ma się okazać miejscem, gdzie jakaś wewnętrzna, czy zewnętrzna siła, tak całkowicie bezczelnie i bezkarnie, jednym szybkim gestem potrafi zamordować prezydenta, jego małżonkę, prezydenckich ministrów, całe dowództwo narodowej armii, parlamentarzystów i najważniejszych urzędników państwa, a popularna opinia publiczna reaguje na to szyderstwem, lub w najlepszym wypadku, obojętnością, to lepiej chyba byłoby nam żyć w nieświadomości. Dopóki jednak ta nasza wiedza jest tylko naszą wiedzą, wynikającą czy to z naszych doświadczeń, czy może starannej obserwacji, czy też z mocnych podejrzeń, przekonanie o realności tej zbrodni w jakimś stopniu pozostaje naszą sprawą, ale też pozostawia pewien margines nadziei, że może jednak nie jest aż tak groźnie.
Jest jednak coś jeszcze. Mam tu na myśli ową bezlitośnie obezwładniającą świadomość tego, jak to pamięć tylu niewinnych osób, przez te wszystkie dni, które upłynęły od tamtej tragedii, tyle razy, i w tak okrutny sposób, została zbezczeszczona, a ich męczeńska śmierć wystawiona na pośmiewisko nowoczesnego świata. Sytuacja, kiedy przedmiotem żartów i zwykłych kpin jest ofiara wypadku, choć w sposób oczywisty mało znośna, jest w jakiś sposób możliwa do przyjęcia. Jeśli jednak obiektem szyderstw staje się ofiara okrutnej, niczym nie zawinionej zbrodni – świat który na tego rodzaju bluźnierstwo pozwala, jest światem który zasługuje na wieczne potępienie. I stąd właśnie, każdy nowy dowód na to, że tamtego sobotniego poranka doszło do zbiorowego morderstwa, przyjmuję z autentyczną trwogą.
A więc sytuacja dziś jest następująca: otrzymujemy coraz to nowsze dowody na to, że w Smoleńsku doszło to zbrodni o znaczeniu wręcz dziejowym, i praktycznie każdy, kto w jakikolwiek sposób jest zainteresowany całą sprawą, oddałby wiele, żeby te dowody okazały się wynikiem jakiejś nieszczęśliwej pomyłki. Oczywiście, są tacy – uważam jednak, że nieliczni – którzy przyjmują te wieści wyłącznie z satysfakcją, choćby po to, by w ten sposób mieć jeszcze jeden argument, by z czystym sumieniem pielęgnować swą nienawiść. Generalnie jednak, wydaje mi się, że większość raczej się martwi. Czemu martwię się ja i mi podobni – już wyjaśniałem. Czemu martwią się ci, którzy uwierzyli – i chętnie bardzo tę wiarę w sobie kultywują – że prezydent Kaczyński zginął przez swój paskudny charakter, lub przez paskudny charakter swoich ludzi – wyjaśniać nie muszę. Jest jednak coś, co oba te pragnienia, a więc pragnienie zwycięstwa prawdy i pragnienie zwycięstwa kłamstwa, łączy. Mam na myśli wręcz histeryczną tęsknotę za w miarę normalnym ładem, który charakteryzuje świat, gdzie, nawet jeśli przydarzają się jakieś brzydkie ekscesy, nie muszą one jednak od razu łączyć się z czymś, co musielibyśmy nazwać morderstwem w majestacie prawa. Uważam, że zarówno naszym, jak i ich pragnieniem, jest tak naprawdę zaledwie to, by nasz świat był przede wszystkim jednak w miarę znośny. A świat, w którym dochodzi do czegoś takiego jak Smoleńsk 2010, znośny w żaden sposób nie może być.
Oczywista różnica między nimi, a nami jednak jest taka, że nam, bardziej niż na własnym komforcie, zależy na tym, by tryumfowała prawda, a nie kłamstwo. My kłamstwem się brzydzimy. Natomiast prawda, jakkolwiek by była dla nas ciężka i zawstydzająca, jest naszym stałym wyborem, z tej prostej przyczyny, że wierzymy, iż dzięki tej prawdzie ostatecznie staniemy się wolni. A jak idzie o to kłamstwo, to nawet jeśli ono nas na jakiś czas otępi, ceną tego otępienia będzie już tylko czyste i jak najbardziej realne zniewolenie. Wystarczy zresztą popatrzeć na ludzi, którzy wyparli się wszystkiego, byleby tylko karmić się złudzeniem, że dzisiejsza Polska to poważny, europejski kraj, który by już dawno dołączył do grupy najpoważniejszych państw w regionie i poza nim, gdyby nie ta wciąż podnosząca łeb, dzika, tępa i ciemna katolicko-narodowa prawica. Gdyby nie te krzyże, te różańce, te bogoojczyźniane pomruki. Wystarczy popatrzeć na tych ludzi. W czym oni są szczęśliwsi od nas, którzy wciąż nie możemy się pozbierać po tym ciosie – jednym, drugim, trzecim? Wystarczy na nich spojrzeć, posłuchać o czym rozmawiają, i jak to robią, by widzieć, że jedyne co ich jeszcze trzyma przy życiu, to ta nienawiść. Wystarczy spojrzeć w ich oczy. Przecież tam nie ma ani uśmiechu, ani nadziei – tylko ciemność. A więc, nich się nie łudzą. To kłamstwo ich nie wyzwoliło. Ono zrujnowało ich życie do ostatecznego końca.
Problem jest dziś jednak taki, że z tego zapętlenia nie widać jakiejkolwiek drogi wyjścia. Jeśli przeprowadzić pełny bilans tego, co, jak idzie o Katastrofę Smoleńską, udało się ustalić i co zakwestionować, to wydaje się, że dzisiejsza wiedza – nie wiedza oparta na domysłach, czy teoretycznych dywagacjach, lecz na realnych faktach – daje wszystkim odpowiedź jednoznaczną: 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku doszło do okrutnego zabójstwa, w wyniku którego poniosła śmierć cała polityczna i intelektualna elita naszego Narodu. Jednocześnie jednak, obawiam się – obawą, która zahacza niemal o pewność – że przy dzisiejszym stanie władzy w Polsce, i przy tej społecznej świadomości, z jaką mamy do czynienia, nie ma najmniejszych szans na to, by ta prawda została zaakceptowana przez, nawet nie ową władzę – bo oni są już potępieni – ale przez znaczną część społeczeństwa. Choćby zebrały się jeszcze cztery niezależne i najbardziej kompetentne komisje, i przeprowadziły dziesiątki równie kompetentnych eksperymentów, w wyniku których byśmy się dowiedzieli nowych i jeszcze bardziej szokujących faktów, w kondycji, w jakiej się znalazła opinia publiczna, nie nastąpi już nigdy jakakolwiek zmiana. Dlaczego? Dlatego, że jest zbyt dużo osób, dla których nie do wyobrażenia jest przyznanie, że mogło dojść do czegoś tak strasznego, a myśmy, nie dość że nie byli w stanie temu zapobiec, to jeszcze – co już akurat jest najgorsze – żeby to zaniedbanie przed sobą ukryć, złożyliśmy na ołtarzu tego kłamstwa, wszystko, co kiedykolwiek w ogóle mieliśmy – a więc Boga, Honor i Ojczyznę. To przyznanie się nie wchodzi już w grę, dlatego, że ono się wiąże z takim wstydem, który potrafią znieść tylko prawdziwi ludzie wiary. A ci akurat takimi ludźmi, nawet jeśli kiedykolwiek nimi byli, to już dawno być przestali. To nie są ludzie ani wiary, ani nadziei, ani miłości. A więc, przez wiele najbliższych lat, pozostaną te dwie wersje – jedna z nich potężna siłą prawdy, a druga – siłą kłamstwa. A ja nie widzę takiej możliwości, by tu akurat doszło do jakiegoś spektakularnego i decydującego wybuchu, który by tę pętlę przeciął.
I efekt tego zapętlenia będzie już prawdziwie dramatyczny. My, dzięki tej prawdzie i wypływającemu z niej pięknu, będziemy coraz lepsi, coraz bardziej wzniośli i coraz bardziej wrażliwi, a oni – dzięki tamtemu kłamstwu – coraz gorsi, coraz bardziej podli i coraz zimniejsi. I obie nasze strony będą na siebie patrzeć z poczuciem coraz większej obcości, tyle tylko, że my będziemy się modlić, by oni się opamiętali, a oni – byśmy im zniknęli z oczu. Raz na zawsze i na dobre. Bardzo mroczny jest ten obraz. Uważam, że znacznie bardziej mroczny, niż najgorsze obrazy, które różni tacy nam prezentują w związku z nadchodzącym kryzysem gospodarczym. Jak się zastanowić, to wieści, jakie do nas przychodzą z Brukseli i okolic, to w przedstawionym tu kontekście, zwykłe nudy na pudy.
I w tym pozostaje wciąż tylko ten Smoleńsk. I aż ten Smoleńsk. I ta świadomość, że to jest, cokolwiek nam przyjdzie myśleć, jednak część tej naszej historii. Historii bolesnej, ale z całą pewnością jedynej. I niech to będzie dla nas jednak jakimś pocieszeniem. I powodem do dumy.
Idą Święta. To dobrze, że idą Święta. Będzie więc karp i będzie opłatek i będą kolędy, no i będą prezenty. Bardzo to wszystko jest dobre. A jeśli ktoś nie wie jeszcze, co komu kupić, polecam książkę o liściu. Jest do kupienia tuż obok. Ona też stanowi część tego, co nam powinno dawać nadzieję. Dziękuję.
@Toyah
OdpowiedzUsuńTrochę Rymkiewiczem pobrzmiewa...
Toyahu,
OdpowiedzUsuńObawiam sie,ze naleze do tych jak ich oceniasz nielicznych,ktorzy przyjmuja kolejne dowody na udzial osob trzecich z satysfakcja i pielegnuje moja nie tylko nienawisc ale i zadze zemsty.
W odroznieniu od Ciebie mam nadzieje i pewnosc zarazem,ze te moje pragnienia,niech bedzie ze nawet zadze,zostana wkrotce zaspokojone.
Winni zostana osadzeni i ukarani.
Moze byc i przez rozstrzelanie.
Pozdrawiam serdecznie w ten pelen milosci i radosci przedswiateczny czas.
Cześć Krzyku
OdpowiedzUsuńech Ty niepoprawny idealisto,podobnie zresztą i ja.Moje trzy grosze nadzieja,każdy zdrowy na umyśle człek ją ma.Nadzieja karmi się Wiarą,jeśli wróg obierze nam Wiarę (a do tego wszystko zmierza) koniec z nami!.Mi zaczynają nerwy puszczać walę z grubej rury (jak moi kochani dziadkowie,jeden tłukł Bolszewika,drugi tłukł Niemca - choć marnie skończył wychodząc kominem w Mauthausen-Gusen).Za nadgorliwość dostaję od swoich bana!.Nie mam takich możliwości jak moi dziadkowie,jestem przekonany że "ukryty przeciwnik" orientuje się doskonale,w działaniach prawicowych "
Don Kichot-ów" i skutecznie ich eliminuje.Cały system sieci internet jest monitorowany!.Napisałem to tylko po to żebyś był świadomy,z kim stajesz do walki o prawdę.Kato - Lewica choć mieni się wieloma barwami,jest finansowo dotowana,a przez to niezwykle skuteczna,Mnie już wycięli - boją się satyry :))).
życzę wytrwałości pogody ducha (nie wiem kiedy Cię jeszcze odwiedzę - mój net jest pod znakiem zapytania!)
Dlatego Błogosławionych Świąt Narodzenia Boga,Nadziei i z niej Wiary,życzę Tobie i milusińskim :*
piotr
Nie dam głowy, czy właściwie przedstawiam to, co niżej. Wróciło bowiem do moich myśli coś, co ongiś przeczytałem nie poświęcając temu większej uwagi jako, że co innego mnie wtedy absorbowało. Teraz jednak uparcie przypomina mi się rozpoznanie, chyba filozoficzne, a może teologiczne (Don P. – proszę popraw, bo nie pamiętam!), że:
OdpowiedzUsuńKłamstwo nie istnieje. Jest tylko brak prawdy
Jeżeli tak jest, to kłamca jest po prostu złodziejem okradającym nas z prawdy. I nie ma wtedy znaczenia, co on chce osiągnąć. Wobec nas jest po prostu złodziejem.
Jak wszystko, tak i to zapewne podlega stopniowaniu. Jeśli więc kłamie na chama, bezczelnie, a zwłaszcza w grupie, to chyba wypada takiego nazwać bandytą. Nie dość bowiem, że okrada, to jeszcze poniewiera.
Jak w tej hierarchii określić tego, kto sprawuje władzę, a okradanie z prawdy jest jego metodą utrzymania się przy władzy?
I najważniejsze: Jak się obronić?
Zatrzasnąć drzwi przed złodziejem, a prawdę szukać bez niego.
Wygnać relatywizm, jako przeszkodę do prawdy.
Co od złego - złe jest i kropka.
@zawiślak
OdpowiedzUsuńNawet bardzo. Ale czemu się dziwić? My wszyscy z Rymkiewicza.
@tobiasz11
OdpowiedzUsuńI wzajemnie. Wiary, nadziei i miłości. A zło niech zdycha.
@p.k
OdpowiedzUsuńBana dostaje się głównie od swoich.
@orjan
OdpowiedzUsuńAmen! I howgh!
"...Od przegranych przez Polskę wyborów parlamentarnych..."
OdpowiedzUsuńCudne! Przez kilka minut nie mogłem przestać się śmiać.
Piękne! To nie PiS - to Polska przegrała wybory parlamentarne!
Oryginalne! Nie słyszałem w 2008 r., że Ameryka przegrała wybory prezydenckie, albo że 1997 r., Wlk. Brytania przegrała wybory parlamentarne...
Majstersztyk... (kto mnie pytał czy czytałem Orwella?)
@Michael Dembiński
OdpowiedzUsuńJa też nie słyszałem, żeby ktoś mówił, że w 2008 Ameryka, a w 1997 Wielka Brytania przegrały wybory. Nie słyszałem i nawet wiem, dlaczego. Dlatego mianowicie, że ani Ameryka, ani Wielka Brytania wtedy wyborów nie przegrały. Natomiast 9 października wybory przegrała Polska. Symbolizowana między innymi przez szczątki tego samolotu gnijące od niemal dwóch lat pod ruskim butem.
Jak idzie o Orwella, mój sarkazm był bardzo ściśle wymierzony przeciwko czemuś, co się nazywa newspeak, a co niestety Tobie się przytrafiło.
Wiem, że tego nie rozumiesz.
@Michael Dembiński
OdpowiedzUsuń"Polska" jest pojęciem szerszym niż "Wlk.Brytania", czy "Ameryka".
Dom, to nie budynek. To coś więcej.
@Michael Dembiński
OdpowiedzUsuńSuplement:
Jakoś tak we wczesnych latach 70-tych, gdy Wielka Brytania była „chorym człowiekiem” Europy, nikt za nią nie dawał i pięciu groszy.
Pamiętasz, jak zabrano dzieciom mleko w szkołach? Albo Wilsona (nie mylić z piłką) na tym kawałku zielonej wyspy? Albo zimę niezadowolenia?
Jesteś pewny, że tam wtedy przegrywały / wygrywały jakieś partie?
Lekceważenie dla Wielkiej Brytanii było powszechne, jak świat długi i szeroki. Ja sam mu się poddałem, aż z głupoty wyleczył mnie mój promotor śp. prof. Eugeniusz Drabowski.
Na seminarium razem z innymi takimi natrząsałem się z tego wszystkiego, a On kiwał pobłażliwie głową. Na koniec spokojnie powiedział, że akurat On bezgranicznie wierzy w przyszłość Wielkiej Brytanii, bo to jest kraj narodu zdolnego zrzucić z siebie każdy idiotyzm, w jaki się ewentualnie wplącze. I nawet mu nie drgnie powieka.
Czego życzę Polsce. Wtedy zawsze będzie wygrywać.
Wielka Brytania przecież wygrała i właśnie dokładnie tak, jak przepowiedział mój promotor.
@Michael Dembinski
OdpowiedzUsuńSuplement cz. II
Teraz GB też wygra na odcięciu się od idiotyzmu.
@toyah & orjan
OdpowiedzUsuńReakcja Michaela jest znamienna, chociaż jakoś tam jest zrozumiałe, że człowiek, który nie wychował się w Polsce, nie rozumie tego naszego bogoojczyźnianego patriotyzmu. Chociaż pewnie nie wyobraża sobie sytuacji, w której rząd i społeczeństwo Wielkiej Brytanii przechodzi do porządku dziennego nad śmiercią królowej z małżonkiem i częścią elit polit. w niewyjaśnionej katastrofie na wrogim terytorium.
Dla mnie najgorsze jest to, że tak samo myśli wielu Polaków, którzy nie chcą sobie zaprzątać głowy niepotrzebnym rozgrzebywaniem zamkniętej już przez media historii. Owszem, wielu z nich zagłuszyło sumienia i udaje, że "raport" Anodiny i Millera wyjaśniły sprawę. A Macierewicz wraz z całą komisją parlamentarną będzie się już im zawsze jawił jako oszołom i nigdy nie poświęcą nawet kawałka myśli, żeby się zapoznać z wynikami niezależnych ekspertyz.
Mimo tego przygnębiającego obrazu mam nadzieję i niemal pewność, że coś takiego jak "duch narodu" istnieje i że to jest niezwyciężone. Dlatego kiedyś się obudzi, tylko nie wiadomo, czy nastąpi to za rok, za dziesięć czy za pięćdziesiąt lat.
@Michael Dembinski
OdpowiedzUsuńA ja słyszałem z liberalnych mediów w USA o tym, że wybory prezydenckie w 2001r. przegrała Ameryka. Ja wiem, że tam w grę wchodził dość oryginalny system przeliczania głosów + orzeczenia sądu, ale ta opinia jednak padła. Do tego mam przypuszczenie graniczące z pewnością, że gdyby wówczas wygrał wybory Gore, szat tak by nie rozdzierano.
Aha, pamiętam jeszcze, kiedy przed referendum akcesyjnym do UE nasi mędrcy rzeczowo argumentowali, że jak nie, to Polska przegra. Komediant Marek Kondrat straszył nawet polskiego widza swoją emigracją na wypadek. Są to zatem opinie obecne w życiu polityczno-społecznym nie od dziś.
OdpowiedzUsuń@orjan
OdpowiedzUsuńDembiński jest moim kolegą, więc jest mi niezręcznie go obgadywać, ale skoro on najwyraźniej uznał, że zasada jest taka, że on tylko wygłasza opinie, a dyskutować nie zamierza, to ja to traktuję jako bardzo paskudne lekceważenie i osobiście na jego komentarze odpowiadać już nie będę.
@Marion
OdpowiedzUsuńJestem na sto procent przekonany, że on świetnie wie, czym jest ojczyzna i co znaczy patriotyzm. Tyle że kiedy dochodzi do konfliktu PiS - PO, z jakiegoś dość tajemniczego dla mnie powodu, on traci kompletnie zdolność oceny. Niestety, nie on jeden.
@toyah
OdpowiedzUsuńJa już się usprawiedliwiałem, że jestem najdalszy od obgadywania go. Zwłaszcza, że nie odpowiada, ale na sicher czyta.
Podprowadzając tu frazę od Dmowskiego :), Michael nie ma polskich obowiązków. Zatem stanowiska, jakie w dyskusjach zajmuje nie podlegają "krytyce wewnętrznej", lecz akceptacji dla zróżnicowania (że tak tu zabełkoczę), które samo w sobie jest interesujące.
Myślę, że on też właśnie z tego wyprowadza swoją ciekawość.
@Toyah
OdpowiedzUsuńZ okazji Świąt Narodzenia Pańskiego życzę obfitości łask Bożych dla całej Rodziny