poniedziałek, 26 grudnia 2011

Gdy wrony sparszywiały

Im dłużej człowiek obraca się w dzisiejszym, nowoczesnym świecie, tym częściej musi dochodzić do wniosku, że – tak jak to w popularnych dowcipach informowało Radio Erewań – lepiej już było. I to wcale nie koniecznie musi dotyczyć perspektywy osób reprezentujących pokolenie zstępujące, takich jak choćby autor tych słów, ale nawet ludzi znacznie młodszych, których dzieciństwo czy młodość przypadły na końcówkę PRL-u. Wiadomo oczywiście, że im kto starszy, tym większą ma skłonność do wspominania lat minionych, z pominięciem wszystkiego, co było w nich bolesne, czy choćby zaledwie niemiłe. Mam jednak wrażenie, że dzisiejsza Polska i w ogóle świat – oferując nam to co są w stanie zaoferować – tę tęsknotę wyłącznie wzmacniają. Nawet jeśli ma ona dotyczyć zaledwie końcówki lat 80-tych.
Osobiście mam naprawdę dużo powodów, by lata przed rokiem 1990 wspominać z autentycznie dużą sympatią. I zgadzam się, że część z nich jest bardzo subiektywna, wynikająca z tego, że wszystko mi się już w mojej starej głowie wyrównuje, a przez to oczywiście zawsze narażona na wyśmianie. Ale też nie mam żadnych wątpliwości, że równie znaczna ich część, to coś naprawdę mocnego i wcale nie tak łatwego do zbicia w uczciwej dyskusji. Weźmy choćby kwestię czasu wolnego, a więc czasu, który można poświęcić na wszystko, czego człowiek sobie zażyczy. Jestem pewien, że każdy z nas, kto tamte czasy pamięta, przyzna bez dyskusji, że za PRL-u tego czasu było znacznie, ale to znacznie więcej. Pamiętam, jak ja i inni moi koledzy, kiedy byliśmy jeszcze dziećmi, mieliśmy niekiedy w szkole okazję, czy to do narysowania, czy opisania na kartce w zeszycie, czy wreszcie do opowiedzenia własnymi słowami, jak to sobie wyobrażamy świat w roku 2000. I wspominam dziś, że w tych relacjach przede wszystkim zawsze wracała myśl, że w przyszłości nie będzie samochodów, pociągów, ani nawet samolotów, a zamiast tego ludzie będą podróżować takimi małymi rakietami. Ale również mieliśmy wtedy niemal pewność, że ponieważ pracę za ludzi przejmą maszyny, wówczas jeszcze zwane robotami – wtedy jeszcze o komputerach nie było nam nic wiadomo – przeciętny człowiek będzie pracował trzy, a maksymalnie cztery dni w tygodniu. Dziś, jak widzimy, cała ta prognoza wzięła w łeb, choćby z tego względu, że o rakietach w ogóle nie ma mowy, pociągi jeżdżą jeszcze wolniej niż wtedy, samochody stoją w korkach i poruszają się z prędkością od 0 do 15 km. na godzinę, a my pracujemy tak dużo i tak ciężko, jak nigdy dotąd. Do tego stopnia dużo i ciężko, że kiedy wreszcie przychodzi ten błogi moment bezczynności, to nie jesteśmy nawet w stanie myśleć, a co dopiero spędzać czas. Najwyżej w którymś z supermarketów.
Ktoś powie, że to jest demagogia, bo w komunie, przez ów nieustanny brak wszystkiego, zaczynając od kolorowych pism, a kończąc na Internecie, człowiek nudził się jak pies, i już tylko wył o to, by wyjechać choć na chwilę za granicę i poczuć ową świadomość, jak miło może upływać czas. Tyle że jest to oczywista nieprawda. Jeśli idzie o mnie choćby, to jeszcze jako dziecko, czy już młody człowiek, oczywiście nie miałem żadnego powodu, żeby siedzieć do trzeciej nad ranem i zajmować się rozrywkami – o ile oczywiście nie pojechałem do swojego kolegi Karola do Bytomia, żeby z nim pić, gadać i słuchać muzyki – ale jakoś nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek narzekał na to, że jest mi nudno. A z pewnością nie robiłem tego częściej, niż zdarza mi się to dziś. Za to właśnie dziś rozmawiam ze swoim synem, który znów, po raz kolejny, zasnął po południu, wyrzucam mu tę dramatyczną stratę czasu, a on na to mi tłumaczy, że jego wszyscy znajomi śpią po południu. Dlaczego? Bo zwyczajnie tkwią w ciągłym niedospaniu. I o to właśnie tu chodzi. Ja chodzę spać po północy, bo szkoda mi wieczoru, a przy okazji życia, a oni śpią, ile razy chce im się spać.
Jak idzie o spędzanie czasu bowiem, życie w PRL-u, w porównaniu z tym, co mamy dziś, było zwyczajnie fascynujące i pełne różnorakich uciech, do których jakimś cudem nie był potrzebny ani telefon komórkowy, ani youtube, ani nawet pub w piątkowy wieczór. Ale, kiedy myślę o PRL-u, być może jeszcze mocniej, niż tę niezwykłą wręcz możliwość najpełniejszego spędzania wolnego czasu, odczuwam fakt, że ludzie którzy mnie otaczali, podobnie jak ludzie, których znalem wyłącznie z telewizji, czy z radia, w swojej większości robili intelektualnie znacznie lepsze wrażenie, niż to ma miejsce dziś. Oczywiście, i wtedy i dziś, pewien typ obywateli – na obu wymienionych poziomach – mógłby zostać określony zawsze i wyłącznie tym samym epitetem, czyli „dureń”, lub „agent”, no ale przecież nie mamy też żadnego powodu, by utrzymywać, że wtedy było pod tym względem gorzej. I durniów i agentów zawsze można było grabić jak jesienne liście. Czy wspomnimy tamtą panią z kasy biletowej na dworcu kolejowym w Radomiu, czy niejakiego Ubermana z Dziennika Telewizyjnego i zestawimy ich z kultowym już Andrzejem z Działdowa, czy Maciejem Knapikiem z TVN24, różnicy wielkiej nie znajdziemy, natomiast wystarczy porównać choćby Wojciecha Młynarskiego z tamtych czasów z Wojciechem Młynarskim dziś, by wiedzieć, co się z nami wszystkimi przez te wszystkie lata podziało.
Myślę zresztą, że Wojciech Młynarski akurat jest tu w istocie świetnym przykładem. I to ze względu na to kim był wtedy i kim jest dziś, jako człowiek i artysta, ale również – a może przede wszystkim – ze względu na to, co się stało z tymi wszystkim, którzy kiedyś go cenili, a jego piosenki traktowali jak swój głos, a i dziś go cenią i uważają za jakiś tam autorytet. Aby móc bardziej dokładnie przekazać, o co mi chodzi, pozwolę sobie tu przypomnieć tekst piosenki Młynarskiego właśnie, zatytułowanej „Ballada o wronach”. Proszę posłuchać:
***
W berżeretkach, balladach, canzonach
Bardzo rzadko jest mowa o wronach,
A ja mam taki gust wypaczony,
Że lubię wrony...
***
Los im dolę zgotował nielekką:
Cienką gałąź i marne poletko,
Czarne toto i w ziemi się dłubie-
-a ja je lubię...
***
Gdy na polu ze śniegiem wiatr wyje,
Żadna wrona przez chwilę nie kryje,
Że dlatego na zimę zostają,
Że źle fruwają...
***
Ale wrona, czy młoda, czy stara,
Się do tego dorabiać nie stara
Manifestów ni ideologii-
-i to ją zdobi...
***
Gdy rozdziawią dziób, wiedzą dokładnie,
Że ich głosy brzmią raczej nieładnie,
Lecz nie wstydzą się i nie tłumaczą,
Że brzydko kraczą...
***
I myśl w głowach nie świta im dzika,
By krakaniem udawać słowika,
By krakaniem nieść sobie pociechę-
-i to jest w dechę!
***
Żadna wrona się także nie łudzi,
Że postawi ktoś stracha na ludzi,
Co na wrony i we dnie, i nocą
Czyhają z procą...
***
Wrony fruną z godnością nad rżyskiem,
Jakby dobrze im było z tym wszystkim,
I w tym właśnie zaznacza się wronia
Autoironia.
***
Nie udają słodyczy nieszczerze,
Mężnie trwają w swym szwarc-charakterze,
Nie składają w komorę zasobną,
Jak więcej dziobną,
***
Wiedzą, że, mimo wszystkie przemiany
Nie wyrosną na rżysku banany,
Nie zamienią się w kawior pędraki,
Bo układ taki...
***
Przypominam sobie dziś ten tekst, czytam go po raz kolejny, i zastanawiam się, czy Młynarski byłby w stanie go napisać dziś. I czy gdyby jakimś cudem był to w stanie zrobić, to czy ułożyłby go tak, by to przesłanie brzmiało właśnie w taki sposób, w jaki brzmiało wtedy. Ale zastanawiam się nad czymś jeszcze. Czy gdyby dziś Wojciech Młynarski napisał ten tekst właśnie tak, zawierając w nim dokładnie tę myśl, która go zdobiła wówczas, czy nad nim zachwycaliby się autorzy „Szkła Kontaktowego”, tak jak się dziś zachwycają nad wierszami Młynarskiego o tym, że Jarosław Kaczyński to bałwan i drobny dyktator. Ale też zastanawiam się jeszcze nad czymś. Czy tym tekstem i tą piosenką, gdyby ją w ogóle byli w stanie zrozumieć i polubić, zachwycaliby się ci wszyscy, którzy, tak jak ja i moi znajomi z młodości wtedy, tworzą dziś tak zwaną młodą miejską inteligencję, I we wszystkich tych wypadkach, mam na to odpowiedź jedną – nie. Ani bowiem Wojciech Młynarski nie napisałby dziś takiej piosenki – bo raz, że by zrobić tego nie potrafił, a dwa, że by nie chciał – ani w Szkle Kontaktowym by jej nie wyemitowali, ze względu choćby na fragment o „mężnym trwaniu w swym szwarc-charakterze”, zwłaszcza w sytuacji, gdy prokuratura postanowiła jednak się zabrać za Antoniego Macierewicza na poważnie, ani też ci wszyscy, którzy uchodzą za koneserów sztuki wysokiej i ambitnej, by jej nie mieli ochoty słuchać, bo nawet gdyby zrozumieli jej przesłanie – a może zwłaszcza wtedy – wiedzieliby, że to nie jest to, na co czekali.
Proszę spojrzeć uważnie na wspomniany przeze mnie tekst Wojciecha Młynarskiego z lat, kiedy on i jego słuchacze, byli jeszcze istotami rozumnymi. Proszę się w niego wsłuchać. Proszę spróbować się zastanowić, o czym on jest. I co on nam próbował powiedzieć wtedy, kiedy podobno nie byliśmy ludźmi wolnymi. I proszę wreszcie zauważyć, jak wiele się od tamtego czasu w Polsce musiało zmienić, by wszystko to, co wówczas, dla samego Młynarskiego i dla nas, stanowiło prawdziwą wartość, nagle stało się niepotrzebnym balastem. Bo tamte czasy, cokolwiek by o nich mówić, dawały nam wystarczająco dużo wolności – i to wolności prawdziwej – byśmy potrafili znaleźć w sobie wewnętrzną siłę, a na zewnątrz czas do tego, by myśleć, myśleć i myśleć. I to właśnie ta siła i ten czas pozwoliły nam zachować w sobie to człowieczeństwo, które następnie dało nam moc, by wszystko co wówczas było złe i fałszywe, odrzucić i stworzyć sobie szansę na lepsze. I niestety tę szansę zmarnowaliśmy. Jak najgorsze łachudry. Wstyd!

Święta już prawie za nami, dziękuję wszystkim za pamięć, życzenia i solidarną obecność. Zachęcam do kupowania książki z wcześniejszymi tekstami z tego blogu, zapewniam, że tak dobranymi, by czytało się je dobrze nawet po latach, i proszę o wspieranie tego bloga finansowo, pod podanym obok numerem konta. Dziękuję.

24 komentarze:

  1. O ironio, w tym chyba roku zespół Młynarski plays Młynarski nagrał naprawdę niezłą wersję tego utworu, zapraszam do posłuchania na Youtube.

    Poza tym, Toyahu drogi, niestety prawda. Moja córka ma 16 lat. Patrzę na te dzieciaki i aż mi głupio czasem, że miałem jednak ciekawszą młodość, a to przede wszystkim dzięki tej pięknej ilości wolnego czasu.

    Ja w latach 80 tej piosenki nie znałem, żałuję. W dyskusjach do białego rana jakie wtedy toczyliśmy utrzymywałem, że przyjmuję opcję kundla. A ten kundel to właściwie dokładnie wrony z piosenki niegdysiejszego Młynarskiego.

    Mam pytanie do Studenta SGH, jeśli tu czasem jeszcze zagląda - czy dzisiejsze dwudziestolatki prowadzą dyskusje do białego rana w tematach fundamentalnych? Czy tylko w temacie gdzie i jaka kasa/dupa/fucha jest do wyrwania? Czy może jest jakaś opcja pośrednia? (Przepraszam, że pytanie jest w formie quizu ale, co zrobić, mamy XXI wiek)

    OdpowiedzUsuń
  2. @Toyah!

    Jeszcze jedno. Bardzo, naprawdę bardzo dziękuję Ci za Twoją odpowiedź na mój komentarz z ostatniego wpisu.

    OdpowiedzUsuń
  3. @Kozik
    Cała przyjemność po mojej stronie.

    OdpowiedzUsuń
  4. @Toyah

    02:30 i ja już się wyspałem.
    To co piszesz o swoim spaniu dalekie jest od mojej geriatryczności.
    Gdy zaczniesz chodzić spać z kurami i wstawać długo przed świtem, to możesz zacząć myśleć o starości.

    ..............................

    Wybacz, lecz nigdy nie lubiłem Młynarskiego. Wówczas gdy był na tzw. topie i teraz gdy tylko dochodzą do mnie jakieś odgłosy na temat lizania tuskowej dupy.
    Zawsze stanowił on dla mnie element tej wiechowskiej warszawki, dla której pisał i śpiewał. Takie - wicie, rozumicie.
    Dla mnie zawsze był fałsz w nim.
    Pop i komercha. Jednakże szanowałem go za talent i warsztat. Ale nie lubiłem.

    Posłuchaj takiej frazy:

    WIECZÓR W WIERZBIE

    Mrok prószy z rogów jeleni,
    z niskiego pułapu nad głową,
    do izby mej wchodzi z sieni
    kobieta z lampą naftową.

    Zeszła ze strychu po schodkach
    i stoi w czarnej drzwi wnęce:
    mazurska noc chmurna, wiotka
    z żółtawym księżycem w ręce.
    ..........

    To Franciszek Fenikowski, poeta, któremu komuna zabroniła publikować po 1956 i utrzymała decyzję do końca.

    OdpowiedzUsuń
  5. @jazgdyni
    Straszne dużo tu wszystkiego. Po kolei więc.
    Przede wszystkim, powiem Ci szczerze, że ja bym chętnie przeszedł na Twój sposób spania, ale jestem osobą towarzyską i żal mi wieczoru. Znałem kiedyś pewną dziewczynę, która spała tak jak Ty.
    Po drugie, ja wcale nie mam pewności, czy kiedy mówimy o Młynarskim, mamy na myśli tego samego Młynarskiego. Przynajmniej od czasu, jak Tobie się pomylił Chyła z Grześkowiakiem.
    Po trzecie, piosenka którą ja cytuję, pochodzi z trzeciej płyty Młynarskiego, a więc to jest być może sam początek lat 70. No wtedy był wciąż jeszcze bardzo autentyczny.
    No i wreszcie ten Wiech. Nawet jeśli przyjąć, że Młynarski w pewnym momencie stał się bardem tzw. warszawki, to Wiech akurat nie na tu nic do rzeczy. To jest kompletnie inna sprawa.
    Co do Twojego poety, Nie znałem, ale owszem, bardzo to piękna fraza. Trochę jak Harasymowicz. Swoją drogą, zdrajca.

    OdpowiedzUsuń
  6. @Toyah

    Nie, Młynarski jest tylko jeden. Facet na jeżyka - "...Dla sympatycznej panny Krysi...".
    Ja się zgadzam z Twoim poglądem i szanuję jego wczesną twórczość.
    Jednakże brzmi on w moich uszach czymś, czego nie lubię. Może to tylko wyłącznie kwestia gustu.
    ......
    A myślisz, że mi nie jest żal wieczorów? Lecz w pewnym momencie to zaczyna być silniejsze od człowieka.
    Jednakże, ciche poranki, gdy wszyscy śpią, są fantastyczne.

    OdpowiedzUsuń
  7. @Toyah
    Ja tamte czasy pamiętam inaczej. Może to kwestia paru lat różnicy. Dzieciństwo rzeczywiście było fajne, czasu pod dostatkiem, ale młodości nie wspominam z jakimkolwiek sentymentem. Przyszłość była z góry określona, żadnych prawdziwych perspektyw, i ta przygniatająca spolegliwość ludzi. Jedyne, co nie było szare i marne, to muzyka, przyroda i paru znajomych. To był sztuczny, duszny, absurdalny świat, i ja to bardzo mocno odczuwałam. Dopiero wybór naszego Papieża ożywił tę powszechną martwotę i jakoś dalej poszło.
    Owszem, było więcej ciekawych, a nawet niezwykłych postaci, ale głównie wśród tych jeszcze przedwojennych.
    Młynarski i paru artystow kabaretowych to była klasa i szczyty szczytów na tle tego rządzacego gustami ludzi koszmaru estradowego, tych wyjących Połomskich i Santor, gierkowskich "Przy sobocie po robocie" i Podwieczorków przy mikrofonie. Ojej, po co ja to sobie przypomniałam.

    OdpowiedzUsuń
  8. @Marylka
    Myślę, że te parę lat nie mają znaczenia. Mnie zresztą nie chodzi o to, jak ja to odczuwałem wtedy, tylko o refleksje dzisiejsze. Po prostu, to co mam dzisiaj - przy uwzględnieniu tej perspektywy - nie jest w żaden sposób sympatyczniejsze. Już kiedyś o tym pisałem - w ostatecznym rozrachunku, co zyskałaś? No co?

    OdpowiedzUsuń
  9. @Marylka & toyah

    Pozwolę sobie włączyć się w dyskusję między Wami, bo moja perspektywa jest jeszcze późniejsza od Waszej. Przeżyłam w PRL-u dzieciństwo i wczesną młodość, dlatego być może nie pamiętam atmosfery beznadziei, a raczej taką buńczuczną niezgodę na rzeczywistość i bardzo mocno trafiające do nas wtedy słowa Jana Pawła II.
    Czy wyobrażacie sobie, co by było, gdyby dzisiaj papieżem został Polak? Jaki cyrk medialny by się rozpętał? Czy ludzie potraktowaliby poważnie słowa papieża?

    Od dawna już nurtuje mnie ten problem, że w społeczeństwach konsumpcyjnych niemożliwa jest poważna refleksja i głębokie przeżycie najistotniejszych spraw.
    Czy te pełne półki sklepowe i dostatnie domy uczyniły nas szczęśliwszymi? Dlaczego czuje się dokoła taką straszną pustkę duchową i intelektualną?

    Ja oczywiście nie chcę gloryfikować PRL-u, ale widzę dzisiaj wyraźnie, że w trudniejszych warunkach bytowych ludzie się bardziej rozwijają wewnętrznie, a dobrobyt usypia i osłabia.

    Przykład Młynarskiego dobrze obrazuje to zjawisko, chociaż chyba należy to łączyć z ogólnym upadkiem sztuki, żeby tu nie wspominać o stanie współczesnej twórczości literackiej.

    OdpowiedzUsuń
  10. W tamtych czasach funkcjonowało określenie: „produkcyjniak”. Używane było wobec artystów sztuk wszelkich. O ile dobrze zapamiętałem, nie dotyczyło jawnych propagandzistów, ani podlizuchów. Dotyczyło tych, którzy swój talent zaprzęgli do kreciego mrugania oczkiem (ale określenie!) w stronę publiczności pragnącej prawdy.

    Ówczesna publiczność była wyczulona, wręcz uwarunkowana w kierunku odszukiwania podtekstów, aluzji, oraz czytania między wierszami, co wówczas było umiejętnością i praktyką powszechną. Dzisiaj tego rodzaju odbioru już nie ma i chyba z tej przyczyny za dzieło uchodzi dzisiaj to, co uchodzi, a co - gdyby zostało wstecz przeniesione w czasie - na ogół nie sięgnęłoby ówczesnego śmietnika.

    Ówczesne doszukiwanie się podtekstów było reakcją na cenzurę. Ja jestem najdalszy od zdejmowania z niej winy zwłaszcza, że z Mysią 2 (nora cenzury wraz z personelem) sam miałem niemiłe, na szczęście ostatecznie bezbolesne przygody*/. Trzeba jednak uwypuklić, że konieczność uprzedniego zaniesienia wszelkich tworów na Mysią, u samych twórców wywoływała rodzaj wstępnej cenzury i autocenzury; Mysia oglądała już rezultaty tej uprzedzającej zapobiegliwości twórczej, zapobiegliwością taką sterując.

    Z takiej właśnie zapobiegliwości powstawały owe "produkcyjniaki", niektóre nawet na wysokim poziomie artystycznym. Twórca nie oferujący takiej zapobiegliwości nie miał żadnych szans kariery, bez względu na jego talent, czy wartość utworu.
    Tu zwykle otwiera mi się przykry przykład 74 Grupy Biednych i Jerzego Izdebskiego. Nie jest to przykład jedyny, lecz o tyle istotny, że pokazuje ponadczasową Mysią wytrwałość.

    Dodam, że byli jednak twórcy, którzy już zyskawszy popularność, skutecznie starali się uwolnić siebie i swoją twórczość. Moim zdaniem, do takich należy np. Jan Pietrzak, natomiast o Wojciechu Młynarskim nic na ten temat nie wiem.

    Pozostaje poruszona najpierw kwestia kreciego mrugania oczkiem w kierunku publiczności skłonnej wychwytywać nawet pozory aluzji. Otóż najzgrabniej tę skłonność podsumował (w końcu profesor!) Jan Tadeusz Stanisławski dla żartu skarżący się na "post-cenzurę" zawartą w tej skłonności. Nie da się bowiem - powiedział - wyjść na scenę i opowiedzieć choćby o zwyczajnym powrocie z imprezy, bo (przekazuję tu sens własnymi słowami): gdy tylko wspomnę, że po pijaku potknąłem się o krawężnik, to publiczność już bije brawo, że niby wpadłem na barykadę.

    Mniej więcej, gdzieś między tymi asymptotami mieści się inspiracja oraz odbiór ówczesnej twórczości Wojciecha Młynarskiego. Zwłaszcza jej odbiór dzisiaj, bo o dzisiejszej inspiracji szkoda gadać.

    ------------------
    */ od razu wyjaśniam, że ja sam nie byłem żadnym artystą, ani twórcą; ot kręciłem się przy pewnym klubie, co dawało mi niezły punkt ówczesnej obserwacji na własny użytek, bo potrzebami obserwacji urzędowej pogardzałem wtedy i teraz też.


    PS. Marion, masz rację z tym usypianiem refleksji.

    OdpowiedzUsuń
  11. @Marion
    Skoro przeżyłaś w PRL-u dzieciństwo i młodość, możesz mówić, ze jesteś szczęściarą. Kiedy PRL się kończył, ja miałem 35 lat i też miałem już za sobą dużo dobrych przeżyć, ale też niestety wiele przykrości i wiele autentycznego poczucia beznadziei.
    Ciekawa sprawa jednak, że mój syn niedawno powiedział mi, ze on mi zazdrości, że ja żyłem w tamtych czasach.

    OdpowiedzUsuń
  12. @orjan

    Bardzo ładnie to uchwyciłeś, co chciałem Toyahowi zakomunikować.
    I przypomniałeś słowo "produkcyjniak".

    Chyba właśnie to "krecie mruganie oczkiem" z estrady, a potem rechot publiki najbardziej wq...ało.

    OdpowiedzUsuń
  13. @Orjan
    To bardzo przykre co piszesz, ponieważ wygląda na to, że nawet najzdolniejszy twórca był zawsze głupszy od cenzora. Domyślać się należy, że gdyby nie było cenzury, Młynarski, Pietrzak, Smoleń, czy diabli wiedzą, kto tam jeszcze, tworzyliby kompletnie idiotyczne, żałośnie jednoznaczne grepsy, tak jak to robią dziś.
    Pamiętam na przykład, jak któryś z telewizyjnych kabaretów wymyślił taką niby-reklamę: "Wczoraj ogniwo leclanchego - dziś patelnia teflonowa!" i mnie to z różnych względów bardzo śmieszyło. Gdyby nie było cenzury, ten żart brzmiałby zapewne tak: "Wczoraj produkty francuskie - dziś ruskie!" A dziś - jak się należy domyślać - ten dowcip leciałby w ten sposób: "Wczoraj Breżniew - dziś Prezes". A i to w tych bardziej ambitnych kontekstach, bo normalnie, zamiast Prezesa byłoby zwyczajnie nazwisko. Plus kot.

    OdpowiedzUsuń
  14. @jazgdyni
    A zatem, z Twojego punktu widzenia, znacznie lepiej jest z satyrą dziś. Tyle tylko, że nie jest słuszna.

    OdpowiedzUsuń
  15. @Toyah

    Nie, nie, nie.

    Z satyrą obecnie jest tragicznie.

    Może ja wówczas miałem inne priorytety.
    Bardziej do mnie wówczas przemawiał Salon Niezależnych, Pod Egidą,Dobrowolski, Laskowik oczywiście i, o dziwo, Jacek Federowicz (Kleyff, Kofta, Stanisławski, Dymny i jeszcze paru).
    Było wówczas z czego wybierać.

    Młynarski, po prostu nie śpiewał dla mnie.
    A jeśli chodzi o satyryczną poezję śpiewaną, to wolałem i Osiecką i Starszych Panów oraz (ponownie o zgrozo!) dawne kabarety Olgi Lipińskiej.

    Powiem Ci w tajemnicy, że i Pietrzak trochę mi podpadał pod produkcyjniaki. Choć nie powiem, potrafił mnie wzruszyć.

    OdpowiedzUsuń
  16. Dobry tekst i ciekawy temat. Ja tylko o jednym składniku.

    Młynarskiemu się pozajączkowało nie wczoraj i nie pięć lat temu, tylko lat temu dwadzieścia, przy samych narodzinach III RP. A pozajączkowało się, bo porzucił swoją drogę, na rzecz lojalności kastowej. I cenzura lub jej brak, nie ma tu nic do rzeczy. Zaprzeczył istocie barda, który musi mówić do ludzi i za ludzi zawsze. Zaczął uprawiać bardyzm elitarny. Zjawisko samo w sobie sprzeczne i kalekie. Skończyło się to fatalnie, co widać po jego ostatniej płycie „Pogadaj ze mną”, która jest do dupy na każdym poziomie, a najbardziej chyba na literackim. To nie ten Wojciech i tyle. „Pogadaj ze mną” - W tym tytule jest skarga i samotność, która pogłębia się tylko w złości na tych, którzy z nim nie chcą rozmawiać. Ale o czym?!

    Różnice w podejściu do ambicji prostego słuchacza widać najdobitniej – jak w pysk dał – gdy zestawi się dwa teksty, jakby stworzone do takiego zestawienia przez miejsce akcji i bohaterów: „Bynajmniej” oraz „Ile mam dopłacić?”.

    Młynarski to wybitny poeta i to jest prawda obiektywna. Co widać w tych "Wronach". I nie ma nic do rzeczy cenzura lub jej brak. To jest ślepa uliczka interpretacyjna, zresztą mocno przechodzona i do żadnej prawdy, nawet satyrycznej, nie doprowadziła.

    Kłaniam się.

    OdpowiedzUsuń
  17. @jazgdyni
    Jak idzie o Pietrzaka, na moim stosunku do niego zaważyła ta jedna jedyna telewizyjna scena, kiedy Kabaret Pod Egidą występował w takiej wyszpanowanej gierkowskiej sali, a na publiczności zarykiwał się sam Jerzy Urban. I tyle.

    OdpowiedzUsuń
  18. @Juliusz Wnorowski
    Nie znam absolutnie dzisiejszego Młynarskiego... pomijając tych parę występów dla Szkła Kontaktowego. I to wystarczy, bym wiedział, o czym mówisz.

    OdpowiedzUsuń
  19. @toyah

    Ależ po stokroć nie! Ja wyraźnie zastrzegłem (może nie dość rozwinąłem), że dla mnie ówczesna cenzura (niech ją szlag!) to było zło. Jego istnienie było ponad wpływem ludzi, a zwłaszcza pojedynczych ludzi.
    Z drugiej strony istniała (dziś jej brak!) ogromna potrzeba wypowiedzi, także twórczej. Ta zaś mogła być zrealizowana tylko w przestrzeni artystycznej kontrolowanej przez czerwone, w tym przez cenzurę.

    Cenzura obiektywnie utrudniała dostęp do np. estrady, lecz nie tylko ona, bo przede wszystkim twórca musiał należeć do czegoś tam organizacyjnego. Może Ciebie i czytelników zainteresuje, że gdy na początku 70’tych pojawiły się pierwsze dyskoteki, to wkrótce zaczęto robić egzaminy i wydawać papiery discjockey’om!

    Wreszcie, w rękach komuszych były wszelkie miejsca i środki materialne potrzebne do kontaktu z publicznością. Ówczesny rozkwit kultury studenckiej miał przyczynę także i w tym, że występowanie w klubach, czy salach studenckich było najmniej sformalizowane (na dłuższej smyczy).

    Daję to tło, dla pokazania, że „nie było letko”. Ale, co zgrabnie zauważyła Marion, powstawało z tego jakieś specyficzne wyzwanie twórcze a jego rezultatem było pojawienie się wielu artystów formatu dzisiaj niedostępnego. Jednym z nich bez wątpienia był i Młynarski.

    Teraz Twoja wątpliwość, czy: gdyby nie było cenzury, Młynarski, Pietrzak, Smoleń, czy diabli wiedzą, kto tam jeszcze, tworzyliby [wtedy] kompletnie idiotyczne, żałośnie jednoznaczne grepsy, tak jak to robią dziś.
    Na pewno nie! Z tym jednak zastrzeżeniem, że publiczność byłaby ta, co wtedy, a nie ta co dzisiaj.

    Gdyby była publiczność tak wymagająca jak ta dzisiejsza, to odpowiednik Młynarskiego pisałby libretta do Kiepskich. Pewnie byłyby formalnie lepsze, ale tkwiłyby w tych treściach, jakich wymagają „mecenasi”, bo to oni (a nie twórcy!) zamawiają utwory i ich wykonania oraz płacą za nie.

    Wtedy był jakiś tam ZPR*/, teraz jakiś TVN. Możliwe, że i pracownicy „mecenatu” są dzisiaj ci sami, albo ich dzieci, bo czas leci. Tak naprawdę wtedy nie potrzebowali cenzury i teraz nie potrzebują. To oni zamawiają i już. Według swoich potrzeb określonych także utrzymaniem się na stołku.

    Po latach, to nawet myślę, że Mysia to była w pewnym sensie praktyczna ściema, żeby jakiś dupek z państwowej estrady, czy studia nagrań miał się na co powołać, albo kogo zawołać, gdy chciał czegoś od młodej artystki, czy co tam wolał. Czasem Mysia sama reagowała, robiła pokazuchę, ale codzienne sprawy załatwiały dupki w odpowiednich ZPR-ach. Te dupki nadal robią to samo a system zachowuje ciągłość m.in. w ramach dziedziczenia.

    Czy to smutne? Oczywiście tak, ale ostatecznie wszystko (zwłaszcza poziom sztuki) zależy od publiczności i z nią dopiero jest smutek.

    -----------------
    */ Zjednoczone Przedsiębiorstwa Rozrywkowe (jednostka gospodarki uspołecznionej) – tu jako przykład historyczny. Proszę nie mylić z dzisiejszymi ZPR S.A.

    OdpowiedzUsuń
  20. @toyah

    Twój syn nie jest odosobniony w takim właśnie myśleniu o PRL. Znam wielu młodych ludzi tęskniących za tamtymi czasami, w których mimo wszystko pewne wybory życiowe były prostsze. Ja odbieram takie deklaracje jako sprzeciw wobec chaosu wartości panującego dzisiaj.
    Obecnie też możemy mówić o poczuciu beznadziei, chociaż zupełnie innym niż wtedy, bo dzisiaj można rzucić wszystko w diabły i wyjechać na przykład do Kanady lub w inne malownicze miejsce. A jak kto chce szukać szczęścia w ojczyźnie, to wystarczy się znieczulić na parę rzeczy i też może sobie spokojnie i dostatnio przeżyć życie.

    @orjan

    Zgadzam się w stu procentach. Poziom występów estradowych zależy od publiczności. Gdyby tej publice zaśmiewającej się do rozpuku na współczesnych występach kabaretowych przedstawić aluzyjno-finezyjne teksty dawnego Młynarskiego czy Osieckiej, to nie byłaby w stanie nic z tego zrozumieć. A serial w stylu Kiepskich w latach 70. nie zainteresowałby nikogo.
    Poziom się obniża, bo ludzie są nastawieni na prymitywną rozrywkę nie wymagającą myślenia.

    OdpowiedzUsuń
  21. @orjan
    Moim zdaniem ten proces wychowawczy działa w obie strony. A więc publiczność też jest wychowywana.

    OdpowiedzUsuń
  22. @toyah

    Publiczności podstawia się wzorce odpowiadające szacunkowi, jakim podstawiacze darzą publiczność.

    Publiczność bawi się do łez. Wtedy przestaje.

    OdpowiedzUsuń
  23. @Toyah
    Może to i niewiele, co zyskałam. Wszystko co najważniejsze i najlepsze było w latach 90.,kiedy można było zaangażować się w życie publiczne, które było naładowane energią i wiarą, że od nas coś zależy. Poza tym miało się poczucie odzyskanej wolności. Śmieszny, ale jakie mający wtedy znaczenie przykład - weszłam kiedyś do URM-u legitymując się tramwajowym biletem miesięcznym. Z perspektywy dzisiejszej to wszystko było nieważne, bo wiemy, w jakim to miało pójść i poszło kierunku. Ale mam tych parę lat po stronie zysków. Mój zysk na dzisiejszy dzień? Jak się zastanowię, to przychodzi mi do głowy tylko ten blog...
    @Marion
    Masz rację z duchowością i intelektem w czasach niedostatku. Tylko te nasze obserwacje dotyczą dość wąskich kręgów ludzi. A czy ogół był lepszy niż dziś? Była w którymś z ówczesnych kabaretów taka piosenka: "Ludzie to lubią, ludzie to kupią, byle na chama, byle głośno, byle głupio". Prosty przepis na propagandę, działającą skutecznie tak samo wtedy jak dziś.

    OdpowiedzUsuń
  24. @Marylka

    Urodzony w niewoli, okuty w powiciu, Ja tylko jedną taką wiosnę miałem w życiu...

    Masz rację, coś w tym klimacie.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...