sobota, 3 grudnia 2011

O prawdziwych autorytetach i występnej uzurpacji

Mam nadzieję, że ci którzy spędzają tu swój czas w miarę stale, zdążyli już zauważyć, że pisząc te teksty, staram się bardzo, by ich forma była raczej bez zarzutu. Krótko mówiąc, chodzi o to, bym, jeśli na przykład piszę o karze śmierci, nie zaczynał od zdania: „Jestem za tym, żeby kara śmierci była utrzymana, a Tusk jest rudym Niemcem”. A zatem, zanim napiszę pierwsze zdanie, bardzo się zastanawiam, jak to zrobić, żeby ta fala płynęła w swoim naturalnym tempie, a nie rozbijała się o skałę, zanim ktokolwiek zdąży ją zauważyć. Tak samo dokładnie było z wpisem jeszcze wcześniejszym, w którym przede wszystkim z prawdziwym bólem serca chciałem poinformować, że mam bardzo złe myśli, jak idzie o mojego bohatera i mentora – Jarosława Kaczyńskiego. W tej sytuacji, pomyślałem sobie o pierwszej akurat istotnej dla mnie kwestii, a mianowicie o tym, że oryginalnie bardzo liczyłem na to, że tekst wcześniejszy utrzyma się na górze tego bloga znacznie dłużej, ale ponieważ wyszło na to, że on zainspirował właściwie tylko mnie, uznałem, że szlag trafił, niech zjeżdża. Piszemy nowy. Ale żeby jakoś go zacząć, uznałem, że dobrze będzie, jeśli najpierw wyjaśnię, skąd się on w ogóle wziął. No i zacząłem się żalić, jak to mnie kompletnie rozbija notoryczna nieobecność wśród komentatorów tego bloga, takich osób jak Latinitas, czy Don Paddington choćby, którzy, jak wiem, są tu z nami cały czas, tylko z jakiegoś nieznanego mi powodu wolą milczeć. No i tak się porobiło, że jak już zacząłem o tym pisać, to mi się ten wstęp znacząco wysłużył. Bywa.
I oto, jako pierwszy ze swoim komentarzem pod tą notką – przypominam, że przede wszystkim o tym, że jest dla mnie niezwykle przykrym doświadczeniem słuchanie Jarosława Kaczyńskiego, jak wzywa nas do tego, byśmy się rzucili na tych nasłanych przez System byczków i w ten sposób spróbowali odzyskać to, co, przynajmniej na jakiś czas, zdecydowanie straciliśmy – zgłosił się powszechnie znany celebryta Robert Leszczyński. Tu, tak jak to zresztą robię tu notorycznie, pozwolę sobie na moment dygresji. Otóż jeśli ktoś taki jak ja – a więc prawdopodobnie przez Leszka Millera kwalifikowany, jako podwójne zero – decyduje się prowadzić blog, i po pewnym czasie ów blog zdobywa popularność tej rangi, że czytają go zarówno z jednej strony Zyta Gilowska, czy Przemysław Gintrowski, jak i ze strony całkowicie przeciwnej osobnicy tacy jak Wojciech Orliński, czy wspomniany Robert Leszczyński, to dla niego ów fakt musi być w sposób absolutnie obiektywny wydarzeniem istotnym. I nie ma tu żadnego znaczenia, kto jest tu zdrajcą, kto bohaterem, a kto idiotą. Wszystko jest bardzo proste. Ten blog jest bardziej popularny, niż inne blogi. I kropka.
A więc, kiedy zobaczyłem, że mój ostatni tekst został skomentowany przez Roberta Leszczyńskiego – jednego z pierwszych przedstawicieli najbardziej podstawowego mainstreamu, poczułem satysfakcję. Oczywiście, nie musi to oznaczać od razu tego, że ja z owym Leszczyńskim będę chciał się wdawać w jakieś rozmowy, jednak poczucie pewnej satysfakcji zostaje. W tym akurat wypadku zdarzyło się jednak jeszcze coś. Komentarz Roberta Leszczyńskiego zrobił na mnie wrażenie. Mówiąc bardzo ogólnie, osobiście dotychczas nie miałem chyba okazji wysłuchać, czy przeczytać opinii, która w sposób tak skondensowany symbolizowałaby to wszystko, z czym ja tu od niedługo już czterech lat walczę. A mianowicie ten najbardziej tępy mainstream, gdzie nic się nie dzieje naprawdę, o ile ci, którzy w rzeczywistości trzymają władzę, tak nie zadecydują.
Pisałem tu kilka razy o tak zwanych autorytetach, a raczej o całym przemyśle tworzenia autorytetów, wyłącznie po to, by najbardziej podstawowa część społeczeństwa znała zarówno kierunki, jak i nieocenione korzyści, jakie czekają na wszystkich tych, którzy wskazane kierunki wybiorą. Przesłanie każdego z tych tekstów było jedno – tak zwany autorytet, to całkowita fikcja, z tej prostej przyczyny, że wszyscy oni są tymi autorytetami nie z przyczyn naturalnych, lecz w wyniku zwykłego mianowania. Kiedy tę myśl wypowiada się w zdaniu takim jak to, ktoś może sobie pomyśleć, że, owszem sytuacja ta jest bardzo zabawna. Jednak problem polega na tym, że w tym nie ma nic śmiesznego. Zwłaszcza dla tych, którzy autorytetem nie dość że nigdy nie będą, to o bycie tym autorytetem, choćby w najbardziej ograniczonym zakresie, nawet nie mogą zabiegać.
Komentarz Roberta Leszczyńskiego, zamieszczony pod moim tekstem o tym, że Jaroslaw Kaczyński źle zrobił, wzywając do demonstracji w dniu 13 grudnia, składa się z dwóch części. W pierwszej, Robert Leszczyński zarzuca mi, że mój blog stoi na beznadziejnie niskim poziomie i jeśli tu ktokolwiek jeszcze przychodzi, to raczej po to, by poczytać sobie co ciekawsze komentarze – zakładając oczywiście, że jakiekolwiek jeszcze tu są. Druga pretensja dotyczy tego, że ja tu na tym swoim blogu żebrzę – właśnie takiego określenia Robert Leszczyński użył – o to, by ktoś zechciał kupić moją książkę. A tak nie wolno. Żebrać nie wolno. Jak idzie o tę pierwszą kwestię, tu właściwie nie ma za bardzo o czym gadać, bo to, na jakim poziomie te teksty się znajdują, z punktu widzenia Roberta Leszczyńskiego, nie ma najmniejszego znaczenia. Ja na przykład uważam, że to teksty pisane przez niego akurat są bardzo kiepskie i do niczego, jego występy w telewizji są jeszcze gorsze, a każda przedstawiona przez niego analiza czegokolwiek grzeszy głupotą wręcz karykaturalną. Tyle że co z tego, skoro jest nie podgalającym dyskusji faktem, że są też tacy, którzy uważają inaczej, i Roberta Leszczyńskiego z wielką przyjemnością czytają i słuchają? Podobnie zresztą, jak Łukasza Warzechę, Igora Janke, czy nawet Jacka Żakowskiego. Można jedynie zauważyć, że Robert Leszczyński, wygłaszając swoją opinię, jest całkowicie irracjonalny, dlatego, że o popularności tego bloga świadczy choćby to, że on i jego kumpel Orliński nieustannie tu spędzają czas. Dla komentarzy jazgdyni? Przy całym szacunku, proszę – bądźmy poważni.
Znacznie ciekawsza, i tak naprawdę na tyle ciekawa, że zmusza do potraktowania jej w sposób poważny, jest owa druga kwestia, dotycząca owego żebrania. Jest ona tak, moim zdaniem, poważna, ponieważ w sposób absolutnie idealny symbolizuje intelektualny wymiar prezentowany przez kulturową formację, która zaanektowała całe nasze życie publiczne, której wybitnym reprezentantem jest Robert Leszczyński, a z którą ja wszystkimi swoimi siłami staram się walczyć. Zacznijmy jednak od początku, a więc od ostatniego dnia lutego 2008 roku, kiedy jako toyah, zamieściłem w Salonie24 swoją pierwszą notkę. Wkleiłem tam ten swój tekst, i on od razu trafił na główną stronę. Podobnie następny, tak samo kolejny, i niemal wszystkie następne. Czy stało się tak, że Igor Janke to jest mój osobisty kumpel? Czy może dlatego, że mój brat, lub mój ojciec, czy mój wujek, czy wreszcie mój dobry kolega, lub kolega mamy, są lub byli znajomymi Igora Janke i mi to wszystko załatwili? Nie. Od pierwszego do ostatniego tekstu, jakie zamieściłem w Salonie24, niemal wszystkie trafiały na pierwszą stronę, a wiele na samą jej górę, tylko dlatego, że wystarczająco dużo osób uznało, że one są zwyczajnie dobre. Po prostu. I nie ma tu nic do rzeczy to, czy ja jestem osobą zarozumiałą, czy skromną. To bowiem jest faktem.
Po niecałym roku blogowania – zaznaczam, że blogowania całkowicie niezależnego i wspieranego wyłącznie przez głos czytelników – teksty te otrzymały główną nagrodę w konkursie Onetu na polityczny blog roku. Czemu tak się stało? Nie mam pojęcia. Nigdy tego nie zrozumiałem i już chyba nie zrozumiem. Wprawdzie bloger Aleksander Ścios uważa, że to dlatego Onet dał mi tę nagrodę, by podzielić polską prawicę, ale ja uważam przede wszystkim ten pogląd za absurdalny, a poza tym, nawet jeśli jest tak jak on mówi, to tym bardziej mam rację, twierdząc, że ten blog to nie byle co. A zatem, jest sobie ten blog już niemal cztery lata i jakoś sobie radzi. Bez jakiegokolwiek wsparcia, bez reklamy, bez jakiejkolwiek zewnętrznej akcji promocyjnej. Jest i sobie żyje wyłącznie dlatego, że jest wystarczająco dużo osób, które chcą go odwiedzać.
Są tacy, którzy uważają go za głupi, zły, podły i szkodliwy, a jego autora za zarozumiałego bałwana. Przyjmijmy więc, że tego typu opinia jest słuszna. Przyjmijmy, że tak – teksty które się tu ukazują, bardzo źle napisane, merytorycznie są beznadziejnie niskie, a ci wszyscy, którzy lubią je czytać, to durnie tacy sami jak ich autor. Załóżmy, że popularność tego bloga jest wyłącznie skutkiem tego, że wciąż jest niestety wystarczająco dużo osób złych, podłych i głupich, którym rodzaj emocji tu obecnej, z jakiegoś powodu jest miły. Załóżmy, że prawdą jest to, co kiedyś o nim powiedział Łukasz Warzecha – że jest to zwykłe, tępe plucie, w stylu jakiegoś Azraela, czy Rudeckiej, tyle że z drugiej strony barykady. Ale w tej sytuacji, co ma do tego Robert Leszczyński? Co go to na miłość Boską obchodzi? Dlaczego on tu siedzi od rana do wieczora i się zadręcza? Po ciężką cholerę, pewien bardzo uznany kabareciarz z Gdańska swego czasu postanowił ten blog strollować tak, by praktycznie uniemożliwić jego funkcjonowanie? Mam na ten temat swoją teorię, ale ponieważ i tak żaden z nich jej nie przyjmie, nie będę się tu w tej chwili nią zajmował.
Zwłaszcza że mam w tej chwili do powiedzenia coś znacznie ciekawszego. Jak wiemy, dzięki pieniądzom, które mi na ten cel pożyczył jeden z oddanych czytelników tego bloga, i darmowej edycji, którą dla mnie przeprowadził inny czytelnik tego bloga, wybór wcześniejszych tekstów ukazał się w formie książkowej. Książka ta nie jest rozpowszechniana w sieci publicznej, nie jest do kupienia w księgarniach, nie jest reklamowana w oficjalnych mediach, nie wspominają o niej osoby znane i mające dostęp do publicznej świadomości. Nie jest ona reklamowana również w tak zwanych mediach pozasystemowych faktycznie i pozasystemowych podobno, a więc w „Gazecie Polskiej”, na prawicowych portalach, w „Salonie 24”, czy w „Naszym Dzienniku”. O ile mi wiadomo, nie wspomniał o niej publicznie nikt, kogo głos mógłby być słyszany szerzej. Ale zarówno jej wydawca, jak i sponsor, czy wreszcie sam autor, nie mają możliwości, by zorganizować jej szerszą reklamę. Sytuacja jest więc taka, że kupić ją może tylko ktoś, kto albo czyta ten blog, albo komu któryś z jego znajomych ją polecił, mówiąc mu żeby sobie tę książkę kupił, bo jest dobra. A zatem, jedyna reklama na jaką ta książka może liczyć, to tak zwana szeptana propaganda, lub zachęta pojawiająca się na tym blogu: „Kupujcie tę książkę, a ja Wam gwarantuje, że nie będziecie żałować”, Co jest złego w takim apelu? Uważam, że nic, choćby z tego względu, że jest to apel utrzymany jak najbardziej w standardzie. Każda możliwa reklama oparta jest na dokładnie tym samym przekazie: „Kup, a będziesz zadowolony”. Jedyna więc różnica między tą reklamą, a tamtymi, jest taka, że tam prowadzą je osoby wynajęte, a tu zoragnizowana jest ona u samego swojego źródła.
Jednak, jak rozumiem, Robert Leszczyński nie o to ma do mnie żal, że ja proszę ludzi, by kupowali moją książkę, bo to jeszcze robić mi chyba wolno, ale że robię to jako „autorytet”. I to jest coś, co stanowi tu kwestię zupełnie podstawową, i co tak naprawdę w pierwszym rzędzie kazało mi zacząć pisać ten tekst. Otóż ja chciałbym bardzo wiedzieć, skąd Robertowi Leszczyńskiemu przyszło do głowy, że ja jestem autorytetem? W jaki sposób, ja, jego zdaniem, tym autorytetem w ogóle mogłem się stać? A tak własnie została sformułowana jego pretensja: „Jak można sprzedawać książkę z pozycji autorytetu, jednocześnie ten autorytet tracąc, żebrząc o jej kupno?” Tak na marginesie, myślę, że to jest bardzo ciekawe, że Robert Leszczyński oryginalnie użył tu słowa „żebrując”. Ciekawe, choć trzeba przyznać, że typowe.
Ale wracam do tematu. Moim zdaniem problem między mną, a tym co sobie na mój temat wyobraża Robert Leszczyński, polega na tym, że ja ani nie jestem dziś, ani nigdy w swoim życiu się nie starałem o to, by być jakimkolwiek i dla kogokolwiek autorytetem, pomijając być może kiedyś moją narzeczoną, a dziś moje dzieci, a on z jakiegoś powodu to że ja tym autorytetem, przynajmniej w sposób deklaratywny, jestem, uważa za rzecz oczywistą. Tymczasem jest tak, że owszem, ja prowadzę ten blog, zamieszczam na nim swoje codzienne przemyślenia, rozmawiam niemal ze wszystkimi, którzy w jakikolwiek sposób chcą te moje refleksje komentować, a czasem się z nimi kłócę, niekiedy bywam w stosunku do nich złośliwy, czy ironiczny, są sytuacje, kiedy jestem grzeczny, ale też takie, kiedy jestem niegrzeczny, kiedy jestem rozbawiony i kiedy jestem wściekły. Zwyczajnie, jak to w życiu. Ale nawet przez jeden moment, ani nie przedstawiałem się tu jako autorytet, ani – co akurat jest to może ważniejsze – nie zostałem jako ów przez kogokolwiek autorytet opisany. Powtarzam. Od kilku lat siadam do komputera, wypisuje swoje żale, ktoś je czyta, czasem próbuje ze mną na ten temat porozmawiać, a ja z tym kimś chętnie rozmawiam. I rozmawiam na ogół jak tylko potrafię poważnie. A tu nagle przychodzi do mnie Robert Leszczyński i mi tłumaczy, że skoro ja jestem takim wielkim autorytetem, to nie wolno mi prosić czytelników, by kupowali moją książkę. Bo to jest podłe żebractwo.
Myślę sobie o ścieżkach, po których chadza myśl Roberta Leszczyńskiego, i dochodzę do wniosku, że to musi być już tylko tak, że on sam uważa mnie za autorytet – pewnie dlatego, że wedle jego standardów, ja posiadam niemal wszystkie atrybuty owego autorytetu – tyle tylko, że on dostaje na mnie cholery, że ja, będąc tym autorytetem, nie mam na to jakichkolwiek papierów, poza tymi tekstami. A on został przez te wszystkie lata bardzo starannie nauczony, że autorytetem nie jest się ot tak, bo gdzieś ktoś ów autorytet w kimś dostrzeże, ale aby zostać autorytetem, trzeba być na to stanowisko mianowanym. Przychodzi więc Robert Leszczyński na ten blog, czyta i patrzy – autorytet. Następnie zaczyna się rozglądać, jednak nie widzi śladu oficjalnego potwierdzenia tego stanu rzeczy. Zagląda do prasy – nic. Włącza telewizor – nic. Pyta znajomych – nic. Wreszcie spotyka kogoś, kto sprawę zna, a ten ktoś mu mówi: „Że co? Toyah? Stary, przecież to jest jakieś pisowskie gówno”. Wraca więc z powrotem na ten blog, czyta i nagle wie! Ach, to tak to się dzieje! On się za autorytet uważa! A to łotr! Ha! Tu go mamy! Niby taki wielki autorytet ale jakoś nie widać, żeby ta jego książka była reklamowana w mediach. Coś nie słychać, by o tej książce dyskutowali poważni publicyści i komentatorzy. Co więcej, nie było nawet pojedynczego przypadku, by fakt, że ta książka w ogóle istnieje, został przez kogoś poważnego zauważony. A więc tak to jest! Taki niby autorytet, a musi zebrać, by ludzie tę książkę kupowali. Autorytety tak nie postępują. Czy ktoś zna fakt, by taki Stasiuk, Pilch, Ziemkiewicz, czy Lis, czy ktokolwiek z naprawdę uznanych autorytetów, żebrał o to, by kupowano jego książkę? Owszem. Jest reklama. W prasie, na billboardach, w telewizji, w Empikach, można zachęcać ludzi do czytania to tego, to tamtego, ale żeby tak samemu? Tak się nie dzieje. A ten tu, cudak niewydarzony, pisze: że jego ksiązka to dobra ksiązka i że warto ją kupić. Co za wstyd!
A więc mamy wstyd. Zdaniem Roberta Leszczyńskiego mamy wstyd. Natomiast ja uważam, że tu nie tylko chodzi o wstyd. Z punktu widzenia Systemu, doszło wręcz do skandalu. Nie dość pojawił się ktoś, kto stara się odnosić sukces i w dodatku próbuje ten sukces sprzedawać całkowicie poza oficjalnym obiegiem i bez jakiegokolwiek wsparcia, poza wsparciem czysto bezpośrednim, stanowi najgorszego rodzaju uzurpację. A System na uzurpację nie pozwala. System uzurpacji się sprzeciwia i System z uzurpacją będzie walczył. A do tej roboty System będzie delegował swoich najlepszych ludzi. Najpierw trafiło na Wojciecha Orlińskiego, a teraz na Roberta Leszczyńskiego. Zawołali go i powiedzieli: „Panie Robercie, niech no pan rzuci okiem na stronę toyah.pl i zrobi tam porządek”. No i pewnie wszystko by jakoś poszło, gdyby nie to, że Robert Leszczyński postanowił dodać parę słów od siebie. No ale, jak wiemy, on jest już taki alternatywny. Wystarczy popatrzeć.

No i jak? Ładnie? Pewnie, że tak. A zatem, jeśli ktoś chce komuś kupić ładny prezent pod choinkę, polecam swoją książkę. Jest tu obok po prawej stronie. Wystarczy kliknąć. No a jak komuś akurat zbywa, to proszę bardzo wspierać ten blog pod podanym obok numerem konta. Dziękuję.

50 komentarzy:

  1. Cichutko melduje sie. Czytam ale nie komentuje. Czemu? Poniewaz wszystko zostalo w blogu tak trafnie i dobrze opisane.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja również. Jak przedpisca.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przychodzą mi na myśl słowa takiej piosenki:
    'They love to tell you
    Stay inside the lines
    But something's better
    On the other side'

    I my humble opinion...
    Na świecie to jest tak, że ludzie pokroju Leczczyńskiego, mimo że jakoś w życiu zagubili się, czy zaślepili pogonią za różnymi dobrami, tak gdzieś w sobie najgłębiej i podświadomie, zazdroszą ci tego, że ty jesteś wolny! zazdroszczą ci, że jesteś wolny tak autentycznie, i że możesz sobie tak o, poprostu powiedzieć o tym o czym myślisz, nie musząc przy tym się martwić.

    Ja to najbardziej zazdrościłbym ci wolności myślenia. że przechodzą ci przez głowę wogle różne myśli nieograniczone torami mainstreamu. oczywiście też podświadomie (samoświadomość nie mieści się w zakresie systemu).

    Co do ubóstwa i żebractwa, są tacy ludzie, którzy z własnej woli pozbywają się zupełnie wszystkiego co mają i postanawiają żebrać. I do tego mówią, że tak jest im lepiej i że ich to wyzwala. Ale akurat im to leszcze i lemingi raczej nie zazdroszczą. Chyba dlatego, że mają ograniczoną wyobraźnię.

    Aha, a w tej piosence jest dalej taki refren (mniej więcej):
    'I've just found out there's no such thing as the real world
    It's just a lie you've got to rise above'

    OdpowiedzUsuń
  4. @Ponponka1
    A więc nie mamy wyjścia. Niech będzie i tak. Jednak jeśli przyjdzie Ci kiedyś coś do głowy, to będzie mi miło.

    OdpowiedzUsuń
  5. @Sami

    Ja tylko dodam, że niewolnik nienawidzi ludzi wolnych.

    PO tym można poznać niewolników zamaskowanych papuzimi piórkami.

    OdpowiedzUsuń
  6. @karakuli
    A zatem, tak samo jak wyżej.

    OdpowiedzUsuń
  7. @Sami
    Diabli wiedzą, co mu w dusz gra. Na mnie i tak największe wrażenie zrobił ten numer z autorytetem.

    OdpowiedzUsuń
  8. Czytają? To niech czytają:

    Smoleński pomścimy.

    OdpowiedzUsuń
  9. @Rain
    Mnie się akurat najlepiej w tym podoba to, że tak naprawdę, wcale nie wiadomo, czy pomścimy, czy nie. Ale i to, że oni też nie wiedzą, czy pomścimy, czy nie. Gdyby wiedzieli, że pomścimy, mogliby się do tego zacząć przygotowywać. A gdyby wiedzieli, że nie pomścimy, mogliby spokojnie spać. A tak, ani się nie przygotowują, ani nie śpią. Tylko wegetują. Piękne!

    OdpowiedzUsuń
  10. @Toyah; cz.1;


    Orjan przypomniał wczoraj film „Kabaret” Boba Fosse’a, zwracając uwagę przede wszystkim na dziadka w czarnym kaszkiecie (http://www.youtube.com/watch?v=bs5bnVoZK4Q&feature=related). Dziadek jest ważny (za chwilę do niego, w nieco innym kontekście wrócimy), ale – jak powszechnie wiadomo – ważne jest też w tym filmie ostre skontrastowanie rosnącego w siłę niemieckiego faszyzmu (który na razie ma twarz śpiewającego cherubinka w hitlerjugendzkim mundurku) z frywolnym, pozbawionym moralnych ograniczeń, wręcz libertyńskim światem ówczesnej bohemy (która miała twarz beztroskiej Sally, biseksualnego Briana i dekadenckiego Konferansjera). W filmie bohema się zwija, bo musi ustąpić wobec brutalnej siły faszystowskich bojówkarzy, ale w świecie rzeczywistym bohema oczywiście zwyciężyła - i to zwyciężyła w sposób absolutnie bezdyskusyjny. Dość powiedzieć – znowuż powiem coś oczywistego – że dzisiaj faszysta jest przegrany nawet jeśli nie jest faszystą, a przedstawiciel drugiej strony, jeśli z widocznym zapałem publicznie prezentuje swą (zwłaszcza umysłową) frywolność, oraz bi bądź homo seksualizm, że o dekadencji nie wspomnę, od razu jest mianowany autorytetem, albo przynajmniej kimś, na kim System może polegać i z kim można - bez obciachu - się pokazać.

    Pan Robert Leszczyński…
    Załóżmy, że wspomniany wyżej film nie jest Panu Robertowi obcy. W takim przypadku możemy przypuścić, że gdyby to było możliwe, to mając wybór między filmowymi stronami barykad, nasz Ulubieniec dołączyłby raczej do weimarskiego kabaretu, a nie do tej zgrai z piwnego ogródka. Jako typowy przedstawiciel towarzystwa, które nienawidzi głupoty i faszyzmu, z rozkoszą zanurzyłby się cały w wolnościowej atmosferze twórczej cyganerii i z jeszcze większą rozkoszą krzyczałby faszystom w twarz: No pasaran! Więcej nawet: jestem pewien, że gdyby wyraził takie pragnienie, to jako swojego człowieka przyjęto by Pana Roberta do pracy w owym kabarecie w charakterze… (można dopowiedzieć co komu się podoba).
    Czy ktoś ma wątpliwości, że Pan Robert w oczywisty sposób opowiedziałby się za radosną, pozbawioną jakichkolwiek moralnych hamulców i niezależną bohemą, a nie za umundurowaną, śpiewającą w chórze i sposobiącą się do wojskowego marsza faszystowską swołoczą?
    Ja wątpliwości nie mam, ale tak naprawdę nie ma znaczenia, za kim Pan Robert by się opowiedział.

    OdpowiedzUsuń
  11. @Toyah; cz.2;

    Wróćmy do dziadka w czarnym kaszkiecie.
    Nie wiem co orjan na to powie, ale jak dla mnie, to dziadek jest w rozpaczy. Rozpacz ta wynika z tego, że owszem, jest barykada, ale przeciwnicy po obu stronach barykady nie są zgoła tacy, jak to Fosse w swoim filmie opowiada. Dziadek rozumie, że tak naprawdę po jednej stronie barykady jest tylko on jeden: bezzębny starzec uzbrojony w mądrość, pokorę, cichość, cierpliwość, prawdę, dobroć, pracowitość, pobożność, sprawiedliwość, wierność, łagodność, czystość, piękno, umiarkowanie – a z drugiej strony barykady, czasem ostro się kłócący, ale ostatecznie zgodnie podgryzający podstawy naszej cywilizacji barbarzyńcy o totalitarnych zapędach, w naszej opowieści występujący pod wdzięcznymi nazwami „bohemy” i „faszystów”. On – jeden, a ich – „Legion”.

    Toyahu! Czcigodny Dziadku w czarnym kaszkiecie!
    Pan Robert Leszczyński tego wszystkiego jeszcze nie rozumie. Być może jednak on już wyczuwa, że tak naprawdę jest po stronie totalniaków. Wyczuwa dzięki dziadkowi w czarnym kaszkiecie, który w jakimś nieprawdopodobnym swoim prymitywizmie daje do zrozumienia, że zabranie wolności przez zamknięcie w obozie koncentracyjnym i zabranie wolności przez zastąpienie wartości antywartościami, jest taką samą, odrażającą zbrodnią.
    Teoretycznie, Pan Robert powinien być dziadkowi wdzięczny. W praktyce tej wdzięczności trudno jednak szukać. I nie ma się co dziwić. Jak tu bowiem być wdzięcznym człowiekowi, który każdym napisanym przez siebie tekstem udowadnia, że Pan Robert i podobne Mu znakomitości to barbaria, przy której nawet Jarosław Kaczyński wydaje się być kimś zupełnie niegroźnym.


    P.S.: Znalazłem w sieci nową wersję dziadka. Też sympatyczny. I trochę tracący cierpliwość… I łagodność… Ale w tej sytuacji…
    http://www.youtube.com/watch?v=68e9aILugJo&feature=related

    OdpowiedzUsuń
  12. Dobry wieczór!

    @Don Paddington
    Środowiska red. Roberta są tak często nasiąknięte agenturą reżimów (obecnych lub potencjalnych), że ich rozgraniczanie wydaje się dość pozorne.
    No i bardzo się cieszę, że się Ksiądz uaktywnił.

    @Toyah
    Red. Leszczyński (MopMan - kojarzę takie pseudo) w swoim kometarzu jeszcze parę ciekawostek wyjawił (bo, jak wiadomo, to co się twierdzi, często jest projekcją własnego postrzegania świata). Podoba mi się to, że większość nie czyta tekstu tylko pędzi zaraz do komentarzy. Taka teraz moda w tzw. blogosferze? Cholera, mi się jeszcze nie zdarzyło (choć często czytam tekst bez komentarzy a to z wiecznego braku czasu). Pan Robert był też łaskaw blog ów przyrównać do serialu Klan. Że tylkośmy my, najwierniejsi tu pozostali, reszta znalazła ciekawsze propozycje. Może więc ktoś z szanownych wskaże mi owe ciekawsze propozycje? (Bo nie trafiłem - ale to może też przez ten brak czasu)
    Tu zacytuję już tylko komentatora Sami, który dotknął, in my humble opinion ;), sedna sprawy:
    Ja to najbardziej zazdrościłbym ci wolności myślenia. że przechodzą ci przez głowę wogle różne myśli nieograniczone torami mainstreamu. .

    I jeszcze tylko dorzucę jedno stare powiedzenie w kwestii popularności i takich tam: Jeśli miliony ludzi uważają kłamstwo za prawdę, to ono się wcale prawdą przez to nie staje.
    Oczywista oczywistość.

    Ukłony!

    OdpowiedzUsuń
  13. @Don Paddington
    Jak idzie o Kabaret, ja od pierwszego momentu - a trzeba wiedzieć, że ja ten film oglądałem jeszcze wtedy, gdy się pokazał w Polsce - lubiłem w nim wszystko, z wyjątkiem sceny z tym śpiewającym chłopcem. Ona akurat była dla mnie od początku tak nachalna i jednoznaczna, że aż kiczowata. Co innego ten staruszek. To on ją ostatecznie uratował. I moim zdaniem, sprawił, że ona w ogóle miała sens.
    A tak na marginesie, czy Ksiądz wie, że ten film od wielu wielu lat jest w polskiej wersji niedostępny? Jeden w najważniejszych filmów w historii kina, siedem czy osiem Oskarów, a my go nie wydajemy.
    Ten film z youtuba znam. On zasługuje na osobny tekst, ale jak dotychczas, nie udało mi się znaleźć sposobu, by to, do czego tam doszło skomentować.
    Co do Leszczyńskiego - wszystko już z siebie wyrzuciłem. Jednego jestem pewien. On jest zaledwie symbolem jednego krótkiego odcinka tego całego nieszczęścia, które go pożarło.

    OdpowiedzUsuń
  14. @Kozik
    Spokojna głowa. On te teksty czyta od deski do deski. Komentarze pewnie też, ale to że czyta teksty, nie ulega najmniejszej wątpliwości. On i cała ta banda nieszczęśników.

    OdpowiedzUsuń
  15. @All

    Straszna myśl mnie naszła. Jestem obiektem manipulacji!
    Zanim nasz szlachetny Gospodarz stwierdzi perfidnie (dlaczego? - czytaj dalej), że się głupio puszę, proszę posłuchać.

    Otóż Toyah, którego już zacząłem podejrzewać o pewne niedyspozycje umysłowe, jest najprawdopodobniej całkiem zdrowy (choć o nikim nie można powiedzieć, że jest całkiem zdrowy).
    On sobie, cwaniak jeden, wymyślił, a co ten mainstreamowy błazen potwierdził, że weźmie dwóch, trzech, swoich czytelników i z pełną premedytacją będzie dla nich, delikatnie mówiąc, nieprzyjemny.
    Raz będzie robił z nich bałwanów stwierdzeniem "ty nic nie zrozumiałeś", bądź odwrotnie - "ja ciebie w ogóle nie rozumiem".
    Innym razem, wokół wybranej ofiary będzie rozpylał smrodek nieufności i podejrzeń pisząc "tobie nie można zaufać", "podejrzenia mam wobec ciebie".

    Oczywiście, takie płaskie, marketingowe (podkreślam, tylko marketingowe)działania mają za zadanie tylko jedno - maksymalnie wkurwić człowieka, ergo, zmusić go do ostrego komentarza.

    Przyjmując taki scenariusz, Gospodarz, którego mamy za utalentowanego wrażliwca, cokolwiek neurotycznego, jawi nam się jako perfidny i sprawny publicysta, manipulujący publicznością konsekwentnie i profesjonalnie.
    Może nie tak nachalnie jak Monika Olejnik (o czym piszę u siebie), ale w zasadzie podobnie.

    Tak już jest, że dla dobra własnego dzieła, pożytecznym się staje utrzymanie wokół niego pewnego poziomu kontrowersji i szumu. To zawsze się autorowi opłaca.

    Jakżeż teraz czytać te ładne felietony z myślą o czystych, nieskalanych intencjach Toyaha?
    Chociaż, muszę być uczciwy - felietony są jednak uczciwe i czyste.
    Prowokacje autora zaczynają się dopiero w komentarzach. Upatrzoną ofiarę najpierw sprytnie podprowadza na stanowisko, by potem walnąć do niej pogardą,obrazą, lub ironią.

    Gdyby nasz Toyah rzeczywiście odczuwał do takiego nieszczęśnika prawdziwą pogardę, wściekłość, czy obrzydzenie, to już nie raz usłyszałbym: "spadaj stąd", albo już kiedyś użyte "spierdalaj".

    Ciekawe, czy to teraz usłyszę?
    Albo, jak zwykle - "znowu nic nie rozumiesz".

    OdpowiedzUsuń
  16. @Toyah

    No nie, co do Kabaretu, który zapewne obejrzałem co najmniej tyle samo razy co Ty, muszę stanowczo zaprotestować.
    A konkretnie w sprawie idyllicznej sceny z pieśnią "Przyszłość należy do nas" zaczętą przez junge Hitlerjugend, a podchwyconą przez wszystkich po kolei, za wyjątkiem dziadka, co już niejedno przeżył.

    Analiza Księdza jest jak najbardziej trafna i z przyjemnością w całości się zgadzam.

    Natomiast z Tobą zgodzić się nie mogę. Oczywiście, to kwestia wrażliwości i osobistego gustu artystycznego. To także kwestia wieku, bo Ty możesz tylko pamiętać schyłkowe marsze 1-szo majowe i nie masz wspomnień, gdy w identycznym klimacie jak w Kabarecie śpiewano "Budujemy nowy dom...".

    Ta scena, właśnie dlatego, że pokazano ją na granicy kiczu, ale dokładnie w rygorach propagandy nazistowskiej i bolszewickiej, jest wielka.
    Młodzieniec, jak z pedalskich marzeń, ale o oczach już groźnych, podejmuje, wydawać by się mogło po pierwszych taktach, sielankową pieśń.
    I ona się powoli rozrasta. Ważne jest to, kto po kolei do tej pieśni się przyłącza.
    I ważne jest też brzmienie - jak nabiera ona mocy i z łagodnej staje się złowróżbna.
    Dziadek jest koniecznym kontrapunktem, otrzeźwieniem. Jego mina mówi: - rany, następna heca nadchodzi, ileż ja tego przeżyłem. I pewnie, jak poprzednio marnie się skończy.
    I jeszcze po odjeździe Briana samochodem, co też symbolizuje stosunek Zachodu do rodzącego się faszyzmu, pokazanie na moment uśmiechniętego Konferansjera.

    Bo może Ksiądz tak tego nie widzi, lecz dla mnie Konferansjer w Kabarecie jest szatanem, ciągle nakręcającym ludzi do coraz większej degrengolady.

    OdpowiedzUsuń
  17. @jazgdyni i Wszyscy
    Chciałbyś, ale nic z tego. Ja Tobie autentycznie nie ufam. I tu nie ma żadnego drugiego dna.
    A gdyby któryś z czytelników chciał wiedzieć, dlaczego ja takiemu fantastycznemu gościowi, jak "jazgdyni" nie ufam, to odpowiedzieć jest prosta: A niby czemu mam mu ufać? Nie widziałem człowieka na oczy, nie słyszałem jego głosu, wszystko co o nim wiem, to to, co mi tu naopowiadał. Przecież ja nawet nie mogę mieć pewności, czy on rzeczywiście jest z Gdyni, czy może mieszka za rogiem.
    To jest, proszę Państwa Internet, i ja tu jestem zdany wyłącznie na swoją intuicję. Jak dotychczas, mnie nie zawiodła, i myślę, że dlatego znacznej większości z nas jest tu tak dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  18. Widzę, że Kabaret wzbudził nową falę polemiki. I słusznie. Ale według mnie, wszyscy macie rację. Albo racja jest sumą Waszych racji.

    Kiczowatość tej sceny jest moim zdaniem zamierzona, bo samo lewactwo jest immanentnie kiczowate, jego hitlerowskie rozwinięcie jest kiczowate i takoż rozwinięcie bolszewickie oraz rozwinięcie obecne, niech mu będzie: "tęczowe".

    To akurat najprościej i bezspornie można sprawdzić właśnie tam, gdzie władają muzy, łącznie z dziesiątą, czyli w sztuce, bowiem:

    żadne z lewackich rozwinięć nie pozostawiło po sobie nic więcej, niż tandeta i śmieci.

    To nie jest prognoza, to jest pewność dorobku artystycznego lewych leszczy.

    Zostawiają też zdemoralizowanych ludzi, ale dla nich ludzie, to też śmieci.

    Zatem, niech ten wątek "artystyczny" idzie sobie dalej, jednak muszę ostrzec, że on topi rozpoczęte przez Don Paddingtona odkrywanie "fizyki lewactwa".

    Myślę, że teraz do rozmowy powinni włączyć się inżynierowie, którym dla zachęty podrzucam silnik czterosuwowy:

    1. ssanie
    2. sprężanie
    3. praca
    4. wydech

    zassanych ludzi spręża się terrorem, pracowicie morduje i grabi, po czym wydycha się jako odpady.

    I tak w kółko, co wskazał Don Paddington.


    PS. Rzeczywiście, film można dostać na DVD z każdą wersja napisów, lecz bez wersji polskiej. Dotyczy to nawet niedawnego wydania jubileuszowego.

    Jest to na tyle dziwne, że podejrzewam przyczynę właśnie w rodzaju jakiejś lewizny.
    Otóż na rynku polskim ten film ma wartość dopiero z polskimi tłumaczeniami piosenek. Jubileuszowa płyta DVD wymagałaby zatem zgody posiadaczy praw autorskich do znanego z kin, kultowego tłumaczenia przez M.Zembatego.

    Widocznie priorytet mają inne kulty.

    PPS. Chyba jest też ersatzowe tłumaczenie W.Manna, ale nowej sytuacji to przecież nie tworzy.

    OdpowiedzUsuń
  19. @Toyah

    Aleś walnął, jak ślepy o beton.
    I do tego, albo z pełną premedytacją kłamiesz, albo coś nie tak, z twoją pamięcią.

    ZNASZ BARDZO DOBRZE MOJE IMIĘ I NAZWISKO I MÓJ ADRES MAILOWY,bo ja tobie kiedyś zaufałem i w miarę możliwości, skromnie wspomagałem.

    Dodatkowo zapraszałem do siebie, jak tylko będziesz na Wybrzeżu.

    Ja się nie narzucam i przyjaciół mam dosyć. Moja główna wada to naiwność i zbytnia ufność w ludzką dobroć. A u ciebie jest odwrotnie.
    Gdy ja paplałem i podawałem fakty z mojego dosyć bogatego życia, ty nabierałeś coraz większej nieufności, bo jakże tak, otwarcie i bez żenady, można zdradzać historie ze swojego życia.
    Otóż to, ty jesteś z kultury ludzi podejrzliwych,z natury nieufnych, którzy dwa razy się zastanowią, zanim do kogoś gębę otworzą.
    A ja jestem inny. Jakoś mało mi zależy, żeby żmudnie i starannie budować swój obraz.

    Jednakże to ja jestem człowiekiem sukcesu, człowiekiem spełnionym.
    Nie możesz tego powiedzieć o sobie, bo jako mężczyzna, mąż i ojciec nie zapewniłeś spokoju i bezpieczeństwa rodzinie.
    Stąd rozliczne twoje kompleksy, bo co do nich, to chyba nikt nie ma wątpliwości.

    Znasz imię, znasz nazwisko. chcesz poszperać to znajdź, kto w 1980 zorganizował strajk właśnie w Gdyni w Polskich Liniach Oceanicznych (załogi pływające)i kto był pierwszym przewodniczącym strajku.

    Kręcisz coraz bardziej i robisz się niewiarygodny, jak reżimowy dziennikarz.

    OdpowiedzUsuń
  20. @jazgdyni

    nie obraź się, ale tutaj w ogólnej dyskusji chyba wychodzi coś ciekawego w wymiarze znacznie szerszym.

    Dlatego mam sugestię przeniesienia prywatnej wymiany zdań, ze dwa wpisy wstecz, czy poczekania z nią do jutra.

    Bo tutaj - chcesz, czy nie chcesz - skutek jest taki jakiś trolowaty. Co Twoim zamiarem z pewnością nie jest.

    PS. Ładnie napisałeś o tej scenie z Kabaretu.

    OdpowiedzUsuń
  21. @orjan

    Masz rację, jak najbardziej, ale Gospodarz nie daje mi szans.

    Publicznie podważa mój wizerunek, więc publicznie muszę się bronić.

    Tu przychodzą też moi znajomi, którzy mnie dobrze znają i prywatnie pytają co się dzieje.

    I w ich oczach, to niestety Toyah traci, a nie ja.

    Jednakże zgoda, dalej już będę tylko w meritum, a Toyah niech łże sobie dalej.

    OdpowiedzUsuń
  22. @jazgdyni

    cóż za partyjska strzała!

    Ale dzięki w imieniu tematu.

    OdpowiedzUsuń
  23. @orjan

    ale nie w zrozumieniu tatarskiego tańca ;)

    OdpowiedzUsuń
  24. @jazgdyni

    skoro łapiesz, to wal raczej w rajtarów księcia Bogusława.

    OdpowiedzUsuń
  25. @orjan

    Jasne, tylko Bohun tu się gdzieś włóczy.

    OdpowiedzUsuń
  26. @jazgdyni
    Nie gniewaj się, ale mnie nie przekonałeś. W dalszym ciągu jesteś podejrzany. Teraz nawet jakby jeszcze bardziej.
    W ramach swego rodzaju bonusu, wytłumaczę Ci, o co chodzi. Gdybym ja pojawił się na czyimś blogu i od razu na wstępie cały wysiłek włożył w to, żeby wszyscy wiedzieli, że mam 56 lat, mam żonę, troje dzieci, jestem anglistą, nauczycielem - i to możliwe, że najlepszym w mieście - tłumaczem, że za moje poglądy straciłem pracę, że w pewnym momencie w PRL-u odmówiłem współpracy, mimo ze nic mnie to nie kosztowało, a wręcz przeciwnie.
    Że moja córka jest biotechnologiem bez szans na jakąkolwiek pracę, syn studiuje trzy języki, najmłodsza córka jest najładniejszym i najmądrzejszym dzieckiem w okolicy, a człowiek, któremu dawno dawno temu odbiłem dziewczynę, od tego oszalał - bo to była taka dziewczyna - i w dodatku starałbym się ten blog zdominować, i w pewnym momencie autor tego bloga uznałby, ze ja chyba jestem mało wiarygodny, ostatnią rzeczą, jaką bym zrobił, to byłoby się na niego obrazić i zacząć mu urządzać awantury na jego blogu. A gdybym oszalał i jednak się tak zachował, to nie mógłbym mieć do nikogo pretensji o to, że moja wiarygodność się raptownie obniżyła.
    I proszę, nie mów mi o tym, że znam Twoje imię, nazwisko i adres mailowy, i że parę razy wpłaciłeś na moje konto pieniądze, bo to nie ma nic do rzeczy. Dla mnie o wiele ciekawsze jest to na przykład, że jeszcze na początku października kupiłeś u Coryllusa książkę - oczywiście tak, by każdy o tym wiedział - i do dziś - Ty, taki mistrz i wojownik - nie znalazłeś głupich 5 dych, żeby za nią zapłacić.

    OdpowiedzUsuń
  27. @Toyah

    No więc po kolei.

    W lipcu, firma moja, wielka i wspaniała, na skutek błędów w zarządzaniu i ogólnego kryzysu zaczęła bankrutować. Musiała się sprzedać i to tak mocno, że oddali całe 50%. Więc zmieniły się metody zarządzania, a ja zdecydowałem się odejść. Wydarzyło się też coś więcej, znacznie bardziej traumatycznego, ale o tym pisać nie chcę. Wszystko do kupy spowodowało, że zwolniłem się i urlopuję, aż odzyskam chęć do pracy.
    Jednakże takie wakacje spowodowały cash flow problem i muszę skromnie przeżyć, aż do wyjazdu. Żona przez zbliżające się reformy służby zdrowia też nie przynosi dochodu. No i Święta za pasem. Jak się zorientowałem i policzyłem, to niestety zmuszony zostałem do ograniczeń.
    Dlatego nie wykupiłem Twojej książki i ostatniej Coryllusa.
    Lecz moment nadejdzie.
    Więc tą stówę dla Ciebie i Coryllusa musiałem zachować.
    Pieniądze są tu i tam, lecz kiedy będę nimi dysponował to jeszcze nie wiem.
    Wg. zawodu nabyłem już prawa emerytalne, ale z nich nie mogę skorzystać. Ale to też nie na publiczny blog.

    Z zażenowaniem muszę Tobie przyznać rację.Po tej mojej pracy i tych wszystkich treningach i kursach, jestem strasznie dominujący. Błąd w tym, że ja tego nie wychwytuję i rodzina często mnie karci i sprowadza na ziemię.
    Ale to nie znaczy, że ja chcę dominować na TWOIM blogu. Jeżeli tak się wydaje, to przepraszam.

    Wiem tyle o Tobie, ile Ty wiesz o mnie. Może nawet ja wiem nieco więcej. Ty te wiadomości rozkładałeś w czasie, a ja wypaliłem bardzo szybko. Fakt, może to się nie podobać. Ale cóż począć, taki otwarty mam charakter i nigdy nie miałem nic do ukrycia.

    Nigdy nie miałem zamiaru wywoływać awantur. Tym bardziej w gościnie.
    Ale prowokowałeś i prowokowałeś. W końcu nie wytrzymałem.
    Może jestem za bardzo honorowy i mój self respect jest za wysoki.

    Od powrotu do domu leczę się i pod koniec grudnia powinienem zakończyć.
    Traube, którego już tu nie ma, lepiej by Ci wytłumaczył.
    Jeżeli rozumiesz, o co mi chodzi.

    To wszystko, co mi się przydarzyło w 2011 roku, gdybym umiał pisać, byłoby pasjonującą lekturą i to księgi, tak na 800 stron grubej.

    OdpowiedzUsuń
  28. @jazgdyni
    Sounds fair. Peace, man.

    OdpowiedzUsuń
  29. @toyah

    Wybacz, że trochę psuję Ci konstrukcję całego tekstu, ale nie wiem, na czym opierasz przekonanie, że osoba, która tutaj występuje jako Robert Leszczyński jest rzeczywiście dziennikarzem o pseudo Mopman (dzisiaj już nieaktualnym na skutek zmiany fryzury). Nie chce mi się wierzyć, aby wspomniany dziennikarz, cokolwiek by o nim nie sądzić, posługiwał się tak kiepską polszczyzną.
    Przecież każdy może się tutaj bez problemu zalogować jako Tomasz Lis lub Jacek Żakowski i trochę pomącić.
    Kolega z Gdyni zarzuca Ci nadmierną podejrzliwość, a ja raczej widzę pewną naiwność i prostolinijność. Nie piszę tego, żeby Cię obrazić, tylko żeby wykazać, jak różne mogą być spojrzenia na tę samą postać.

    OdpowiedzUsuń
  30. @Marion
    To on. On tu już był wcześniej. To on.
    Tak na marginesie, skąd Ci przyszło do głowy, że jak ktoś jest dziennikarzem, to ma się posługiwać poprawną polszczyzną?

    OdpowiedzUsuń
  31. @toyah

    W zamierzchłych czasach, jak jeszcze czytałam "Wprost", to pamiętam, że on tam coś pisywał. Merytorycznie było to kiepściutkie, ale sprawne językowo. Myślisz, ze ten ostateczny efekt był wyłącznie zasługą korektorów i tzw. redaktorów technicznych?

    OdpowiedzUsuń
  32. @Marion
    Nie wiem. Może się bardziej starał. Ale może też go tam wyczyszczali. Wszystko jedno.

    OdpowiedzUsuń
  33. @toyah @jazgdyni

    Dobrze, że dobiliście przez wzburzone morze do przystani z napisem "PEACE".
    Bo czytało się tę Waszą dyskusję niczym rozmowę dwóch rozbitków płynących na osobnych tratwach.
    Jesteście podobni, romantyczo-sarmaccy.
    Romantycy przeklinali "okrutną pamięć", ale też ją błogosławili jako ocalenie dla rozbitego "ja". Często do swoich przeżyć i biografii się odwoływali.

    Żyjemy dziś w czasach, w których wiele osób utraciło poczucie własnej tożsamości, utraciło świadomości zmian zachodzących we własnym "ja", przestało dostrzegać ciągłość "swojej historii".

    Zamiast tego dostali ułudę lekkiego, kolorowego świata, pozbawionego prawdy, piękna i wartości. Otrzymali przekonanie o swojej wyższości, i chociaż coś im tam doskwiera, wolą nie mysleć "co i dlaczego". Na tym właśnie, moim zdaniem, polega przypadek żałośnie banalnego Roberta Leszczyńskiego.

    Nominacja na autorytet jest dla nich kupnem osobowości, którą stracili. Biografia medialnego celebryty zastępuje prawdziwe życie i prawdziwy charakter.
    ---

    Pozdrawiam.

    PEACE

    OdpowiedzUsuń
  34. @Marion i inni zainteresowani
    Aby ustalić jednoznacznie, że to jest wpis R.Leszczyńskiego chyba wystarczy nawet pobieżnie poznać to, co on publicznie wyznaje. Mianowicie to, że dzisiaj działalność artystyczna, czy publicystyczna, w tym twórczość edytorska jest towarem albo usługą.
    A zatem intryguje, a nawet być może irytuje go to, że Toyah i jemu podobni publicyści - twórcy potrafią być konkurencją, czy zagrożeniem, dla takich, jak on, bo nawet bezinteresownie piszą i chętnie udostępniają swoje teksty autorskie innym. Chyba także to nie jest jemu obojętne, że Toyah ma przyjaciół, a goście (czytelnicy) cenią sobie bardziej autora myśl niezależną, zaangażowanie, talent i odwagę, niż innych pracę najemną tzw. twórczość zawodowo-zarobkową.
    Parafrazując Kazika można zapytać: Czy tylko artysta, bądź publicysta biedny i głodny jest wiarygodny?.....

    OdpowiedzUsuń
  35. @Kazef
    Pewnie, że peace. Jeśli tylko się da, jak najbardziej. Byle nie na siłę. To on ma nam służyć, a nie my jemu.

    OdpowiedzUsuń
  36. @toyah

    "On" - tzn, ten "peace", jak mniemam.

    OdpowiedzUsuń
  37. @orjan
    Oczywiście, że peace. Przecież to wynika jasno z tego krótkiego komentarza. Nawet jakby jazgdyni był dziewczynką, to tam też by stało 'on'.

    OdpowiedzUsuń
  38. @Kazef, @orjan

    Dziękuję.

    Nie było mi z tym dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  39. @jazgdyni

    "idż i nie grzesz więcej"

    (ale uśmiechnij się!)

    OdpowiedzUsuń
  40. @orjan

    Z tym uśmiechem, to dzisiaj nie da rady.
    Z rana zadzwoniła magister, że w aptece coś elektrycznego się pali i śmierdzi jak cholera.
    Wzięliśmy d. w troki, kazaliśmy wszystko wyłączyć i czekać.
    Jak dojechałem, była już straż pożarna i policja.
    Zamarłem po raz pierwszy.
    Okazało się, ze poniżej apteki, do drogerii było włamanie z podpaleniem.
    Po pobieżnym przeglądzie odetchnąłem po raz pierwszy. Tylko resztki dymu i smród okropny.
    A potem pogadał sobie ze mną dowódca strażaków i powiedział, że mieliśmy cholerne szczęście, bo właściciel drogerii dogrzewał sobie gazem i gdyby ta butla wybuchła, z tymi wszystkimi drogeryjnymi chemikaliami, to w miejscu pawilonu pozostałby tylko lej w ziemi.
    Wtedy zamarłem po raz drugi. I jeszcze mnie trzyma.

    OdpowiedzUsuń
  41. @Toyah
    Aż dziwne, że na temat RLeszczyńskiego Tobie i wszystkim tyle tu udało się powiedzieć. Przejrzałam internet, bo prawie nic o nim nie wiem. A tam właściwie nic więcej ponad to nic, mimo że internet kocha ten rodzaj gwiazd. Fryzura, zmiana fryzury, dwie piosenki obrażonych muzyków, taniec z gwiazdami. Jakieś felietony, które obeszły tylko owych obrażonych. Epizod redaktorski. I w końcu podpięcie się pod Palikota. Czyli typowy MWzDM, który nic nie umie, nic nie wie, ale usiłuje przeskoczyć sam siebie, bo czuje, że coś nie tak, że przecież i on narodził się do wielkości. Myślę, że dobrze wybrał, próbując się z Tobą zmierzyć. On na pewno pamięta Tomka Sawyera i to, czym się chwalił jeden z pobitych przez niego chłopców. I wie, że na starość będzie mógł powiedzieć wnukom: - A o mnie napisał dwa razy sam Toyah, i nawet Don Paddingtona zainspirowałem do refleksji!

    OdpowiedzUsuń
  42. @Jazgdyni
    Drogi kolego, w końcu i mnie wkurzyłeś. Przecież Ty zdominowałeś swoimi problemami wszystkie komentarze. Nie widzisz, że to jest typowe trollowanie? Jeśli z twoich ostatnich przygód, łącznie z ostatnią, mogłaby - jak piszesz - powstać pasjonująca książka, to do cholery napisz ją. I nie odpowiadaj na tę moją uwagę, tylko przemyśl to. Bardzo proszę.

    OdpowiedzUsuń
  43. @Marylka
    No bo on faktycznie jest wyłącznie celebrytą. W tym sensie co, powiedzmy Katarzyna Skrzynecka. Wszyscy ją znają, a jak się zapytać, kim ona jest, to nagle się okazuje, że nikt nie wie. Ciekawe że mu nie dali prowadzić jakiegoś stałego programu. Jak Wojewódzkiemu czy jakiemuś... no nie wiem. Jakiejś Agacie Młynarskiej.

    OdpowiedzUsuń
  44. @Toyah
    Agata Młynarska nie jest jakaś. Ona wyrosła wreszcie swojemu tacie na prawdziwą gwiazdę i autorytet moralny! Dowodem jej udział w najnowszej reklamie podpasek czy czegoś podobnego.

    OdpowiedzUsuń
  45. @Marylka
    To ja Ci odpowiem podobnie. Reklama podpasek to jest poważna sprawa, a nie coś, co można zbyć lekceważącym "czy coś podobnego".

    OdpowiedzUsuń
  46. @Marylka

    Wybacz to nie odpowiedź, a refleksje powstałe po twoim komentarzu.

    Część historyczna:
    Czy pamiętasz jak dobrze było, jak mówiliśmy o naszych wspaniałych lasach? Odczuwałem wówczas coś przyjemnego.

    Część współczesna:
    Toyah zakwestionował moją wiarygodność. Sprawa się szczęśliwie wyjaśniła.
    To Cię oburza?
    Fakt, nie na temat. Ale jako osoba niewątpliwie wrażliwa, powinnaś zrozumieć dążenie do sedna sprawy.
    Teraz jest ok. i możemy rozmawiać o szerokich i głębokich uwagach Toyaha.
    Proszę, nie oburzaj się, bo dla mnie to wszystko było konieczne.

    Zrozum
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  47. @Toyah
    Naprawdę to było karygodne. Mam na swoje wytłumaczenie tylko to, że kiedy ona zapytała "jak dbacie o swoje zdrowie intymne?" z wrażenia zamiast pogłośnić, przełączyłam się na inny kanał i nie dowiedziałam się, czy chodzi o podpaski, czy pieluchy XXL, czy inne intymne akcesoria. Ale nic straconego, przecież przed tym nie da się uciec.

    OdpowiedzUsuń
  48. @Marylka
    No właśnie o tym mówię. Pilot nie służy do tego, żeby sobie nim bezkarnie przełączać kanały. Oczywiście mam na myśli ludzi spragnionych wiedzy.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

17 mgnień wiosny, czyli o funkcji dupy i pieniądza w życiu człowieka pobożnego

         W ostatnich dniach prawa strona internetu wzburzyła się niezmiernie na wieść, że Tomasz Terlikowski wraz ze swoją małżonką Małgorza...