Aleksander Ścios, we wczorajszym Salonie, przytoczył fragment komunistycznego rozporządzenia w sprawie nadzoru nad prawidłowością prowadzonych badań naukowych. Biorąc pod uwagę aktualny kontekst, w którym to wspomnienie zafunkcjonowało, tekst Ściosa jest porażający. W sytuacji zwyczajnej, pewnie nie wypadałoby mi posiłkować się aż do tego stopnia czyjąś pracą, inwencją i wysiłkiem, niemniej jestem głęboko przekonany, że akurat dziś powinno się zrobić jak najwięcej, by maksymalnie szeroko spopularyzować kontekst, na który Ścios zwrócił tak pięknie i tak mocno uwagę.
Kiedy wczoraj pisałem swój tekst o Olechowskim, problem Wałęsy potraktowałem bardzo pobieżnie. Uznałem, że ponieważ poziom, jaki osiągnęła obrona złego imienia byłego prezydenta już dawno przekroczył absurd, a zawziętość, z jaką środowiska komunistyczno-liberalne próbują doprowadzić do likwidacji Instytutu Pamięci Narodowej jest dla mnie w gruncie rzeczy obłąkana, lepiej się sprawą nie zajmować, a zamiast tego skupić się bardziej na przedziwnych ruchach, jakie ostatnio w Polsce zaczęła wykonywać masoneria. Oczywiście, ja wiem dobrze, że obie te kwestie mogą być ze sobą ściśle związane, jednak – jak mówię – ten poziom zagmatwania jest dla mnie za trudny.
Od czasu jak napisałem wyżej wspomniany tekst, miałem bardzo bliskie spotkanie z dwoma zjawiskami, które mnie – powiem szczerze – pokonały. Najpierw, podczas jednej z dziennikarskich relacji imprezy zorganizowanej dla Lecha Wałęsy, a mającej na celu zademonstrowanie jedności elit wokół jego osoby, ujrzałem taki obraz. Stoi Aleksander Kwaśniewski i z jednej strony wyjaśnia konieczność objęcia ochroną osobę kogoś takiego jak Wałęsa, a z drugiej postuluje likwidację IPN-u. Nie wiem, jaka to jest dokładnie okazja, ale całe tło tworzy wrażenie swoistego briefingu dla dziennikarzy. Za Kwaśniewskim stoi nie kto inny jak dominikanin ojciec Maciej Zięba i żeby nikt nie miał wrażenia, że on się tam znalazł przypadkowo i tylko na moment, zadowolony patrzy w tę samą kamerę, co Kwaśniewski. I to jest, powiem zupełnie szczerze, widok, dla skomentowania którego zwyczajnie brakuje mi słów. Przychodzi mi właściwie do głowy jedyna reakcja. Niedawno w Dzienniku były ojciec zakonny Tadeusz Bartoś, podzielił się również ze mną stekiem absolutnie szokujących refleksji na temat Kościoła i, między innymi, mojego miejsca w tym moim Kościele. Po tygodniu, w tym samym Dzienniku przeczytałem odpowiedź, jakiej Bartusiowi udzielił wspomniany wyżej ojciec Ziemba. Odpowiedź ta bardzo mi się podobała. Potrzebowałem jej, czekałem na nią, a ona umocniła mnie w mojej wierze. Dziś, kiedy patrzyłem na ojca Ziębę, jak, z tym swoim pełnym zadowolenia wyrazem twarzy, w tych niezwykłych okolicznościach i w tej niezwykłej atmosferze stoi nawet nie za Mazowieckim, czy jakimś – cholera – Tuskiem, ale za samym Kwaśniewskim, nagle z przerażeniem zobaczyłem, jak to jest, jak się traci wiarę.
Oczywiście, jestem zbyt stary i zbyt wiele widziałem księży złych, głupich i słabych, żeby z nimi przegrać, ale efekt pozostał. Poczułem, że wiem już, jak to jest. Co czuja ludzie, którzy odchodzą od Kościoła. I chciałem powiedzieć ojcu Ziębie. Z mojego, ułomnego pewnie bardzo punktu widzenia, on popełnił dziś grzech ciężki. I to tyle do niego.
Za chwilę będzie o Niesiołowskim. Ale zanim się do niego zbliżę, pozwolę sobie przekleić ten kawałek ze Ściosa.
Tajna instrukcja:
„W związku z coraz powszechniejszym „przemycaniem w publikacjach, głównie o tematyce historycznej i pamiętnikarskiej, szkodliwych politycznie treści ” przez autorów „związanych w obozem opozycyjnym”, postuluje się:
„Zabezpieczyć systematyczny dopływ informacji o zamierzeniach wydawniczych wydawnictw regionalnych, w celu wcześniejszego ujawniania pozycji zgłoszonych przez autorów znanych z negatywnego stosunku obecnej władzy oraz wywodzących się ze środowisk wrogich.
- Zapewnić dopływ informacji o zamierzeniach edytorskich dot. najnowszej historii Polski celem ujawniania i zapobiegania edycji prac zawierających wrogie, bądź szkodliwe politycznie treści.
- Zabezpieczyć dopływ informacji o osobach ze środowisk wrogich […], które gromadzą materiały bądź przygotowują do wydania prace historyczne i pamiętnikarskie. Drogą operacyjną uzyskiwać oceny przygotowywanych prac lub zdobywać prace do wglądu przed ich skierowaniem do wydawnictw.
- W ramach operacyjnej kontroli osób i grup ze środowisk twórczych, znanych z wrogiej postawy, zapewnić dopływ informacji o pozycjach pamiętnikarskich, przekazywanych przez autorów-amatorów do oceny profesjonalnym twórcom.
- Pozyskiwać w charakterze konsultantów, krytyków i historyków zajmujących się historią najnowszą, znanych z partyjnej i odpowiedzialnej postawy politycznej, w celu uzyskiwania od nich ocen o pracach budzących uzasadnione wątpliwości.
- Powodować wnikliwą ocenę przygotowywanych do wydania prac, szczególnie opracowanych przez osoby znane z wrogiego stosunku do […]oraz wywodzące się ze środowisk wrogich. W uzasadnionych wypadkach informować wydawnictwo o usiłowaniach przemycenia wrogich treści, celem zapobiegania niepożądanym publikacjom.” http://cogito62.salon24.pl/394624.html
Też wczoraj, tyle że później, już wieczorem, obejrzałem w telewizorze Stefana Niesiołowskiego w rozmowie ze Zbigniewem Girzyńskim. I przyznam, że nawet ja – człowiek doświadczony w bojach – byłem poruszony. Niesiołowski najpierw, zwyczajnie, jak to on, pluł na IPN, na lustrację, na „szkalowanie autorytetów”, na ludzi „podłych i obrzydliwych” i wówczas Girzyński, sądząc pewnie, że zajdzie Niesiołowskiego od boku i go rozłoży na łopatki, spytał go, czy skoro, decyzją władz partyjnych, Wałęsy nie wolno ruszać, to może rząd rozważa likwidację Uniwersytetu Jagiellońskiego. I w tym momencie, Stefan Niesiołowski, jeden z najważniejszych członków Platformy Obywatelskiej, wicemarszałek Sejmu, przedstawiciel partii rządzącej, powiedział, ze aż tak to nie, natomiast profesor Andrzej Nowak powinien zostać pozbawiony profesury i wyrzucony z pracy. On tego nie powiedział w jakiejś przenośni, on tego nie zasugerował brzegiem ust; on mocą autorytetu Państwa zadecydował, zupełnie jednoznacznie i otwarcie, że Nowaka – niezależnego naukowca – trzeba wyrzucić z pracy i odebrać mu tytuł profesorski.
Niektórzy tu zarzucają mi, że ja się czepiam wyłącznie swoich politycznych przeciwników, natomiast głupio oszczędzam przedstawicieli PiS-u. I pewnie tak jest. Dziś jednak chciałem powiedziec, że poseł Girzyński, wysłuchawszy słów Niesiołowskiego, zachował się nie jak polityk, lecz jak dziecko. I to dziecko z gorączką. Jego po prostu zamurowało i od tego momentu, zamiast złapać Niesiołowskiego za gardło i zwracać się do niego per ‘towariszcz komisar’, do samego końca audycji bablał coś bez sensu, pozostawiając wrażenie, że właściwie jedyne co się stało to to, że on jest oburzony.
A sytuacja jest bardzo poważna. Dopóki Platforma groziła IPN-owi, instytucji jak by nie było tylko w dobrym założeniu niezależnej, ale faktycznie państwowej i kontrolowanej przez Państwo, można było sądzić, że i Donald Tusk i Janusz Palikot i ich komunistyczni bracia w wierze, realizują stare bolszewickie zwyczaje, gdzie wszystko co było w gestii władzy, władza ta starała się obejmować swoją pełną ideologiczną kuratelą. Właśnie tekst, który wygrzebał Ścios, a ja go wyżej przytoczyłem, pokazuje tę praktykę bardzo przejrzyście. Nic nowego. Gdzieniegdzie niektórzy wciąż jeszcze tak mają. Problem jednak polega na tym, że w roku 1973, kiedy płk Komorowski kierował do podległych sobie jednostek tę niezwykłą instrukcje, uniwersytety, prasa, ośrodki badawcze, lokalne gazety, wydawnictwa – to wszystko było formalnie objęte „opieką” totalitarnego państwa. Dziś, kiedy – wydawałoby się – te czasy już są bardzo egzotyczne i kiedy szczególnie właśnie Platforma Obywatelska, postuluje jak najbardziej zdecydowane wycofanie się Państwa ze swojej roli kontrolującej wszystko, czego w najbardziej bezpośrednim sensie kontrolować nie musi, ktoś taki jak profesor uniwersytetu przynajmniej może się czuć bezpiecznie, przynajmniej w sensie ideowym.
Okazuje się, ze nie. Od upadku komunistycznego totalitaryzmu minęło już 20 lat. Bywało różnie. Przychodzili tu najróżniejsi specjaliści od wskrzeszania złych i jeszcze gorszych obyczajów. Byli i gdańscy liberałowie ze swoimi białymi skarpetkami i chytrymi oczkami, byli masoni od prof. Geremka, byli ludowcy z, wtedy jeszcze prostym, panem Waldkiem, byli komuniści ze swoimi szerokimi zainteresowaniami, byli uczepieni AWS-u zwykli gangsterzy; był nawet ten – dla niektórych – nieszczęsny PiS. No i działy się różne rzeczy. Nie pamiętam jednak, żeby którykolwiek z przedstawicieli aktualnie panującej władzy powiedział publicznie i tak otwarcie, że należy wyrzucić z pracy jakiegoś pracownika naukowego, nauczyciela, czy przedstawiciela jakiejkolwiek faktycznie niezależnej instytucji. I to na dodatek ze względu na jego polityczne poglądy. Możliwe, że gdzieś, w jakimś gabinecie jeden polityk szepnął na ucho drugiemu politykowi, że byłoby dobrze kogoś tam ‘posunąć’. Nigdy jednak – o ile dobrze pamiętam – ani Miller, ani Szmajdzińskim, ani nawet Adam Michnik, nie zdobył się na taką szczerość, jaką wczoraj zademonstrował marszałek Niesiołowski. Kiedy Jan Maria Rokita, niedługo po objęciu władzy przez Unię Demokratyczną, został ministrem u Suchockiej i ogłosił, że „Państwo całą swoją mocą będzie zwalczać antypaństwowe elementy”, nie mówił, że jemu chodzi o Wałęsę, ale starał się udawać, że ma na uwadze tylko swoje ukochane Państwo.
Dziś, kiedy władzę w tym ukochanym własnie przez Rokitę Państwie, objęła Platforma Obywatelska, otrzymaliśmy lekcję prawdziwego liberalizmu. Liberalizmu, który głosi, że wolno wszystko, ale przede wszystkim wolno Państwu wziąć za mordę każdy element życia społecznego, który nie spełnia oczekiwań obecnej władzy. Przed kamerami ogólnopolskiej telewizji siada Marszałek Sejmu i mocą swojego autorytetu poleca jednej z wyższych uczelni najpierw pozbawić stopnia naukowego jej pracownika, a następnie wyrzucić go z pracy. Siedzi ten ruski buc w telewizyjnym studio, naprzeciwko kompletnie zamurowanego ze zdumienia Girzyńskiego i powtarza: „Odebrać profesurę i wyrzucić, odebrać profesurę i wyrzucić, odebrać profesurę i wyrzucić…”. Ja nie przesadzam, nie koloryzuję. Końcówka występu Niesiołowskiego u Rymanowskiego wyglądała dokładnie w ten sposób. On się uśmiechał szeroko i z absolutnie zwierzęcą radością powtarzał w kółko te same słowa. Girzyński plótł jakieś bezsensowne androny, a ta komunistyczna swołocz wciąż, jak nakręcona, sączyła ten najczarniejszy przekaz: „Pozbawić profesury i wyrzucić z pracy!”
Co to się dzieje? Do czego ta banda, kompletnie zdebilałych amatorskich piłkarzy doprowadziła naszą Ojczyznę? Czemu opinia publiczna pozwala na takie ekscesy? Czy już naprawdę aż tak zgłupieliśmy od tego nieszczęścia, że jak oni zaczną ludzi wyłapywać na ulicach i wywozić poza miasto, to się zamkniemy w domach i będziemy tylko oglądać kolejne odcinki programu You can dance?
Ja nie pracuję w szkole. Jestem zatrudniony na prywatnej umowie z prywatna firmą edukacyjną. Czy ja mam dziś poważnie brać pod uwagę taką możliwość, że Stefan Niesiołowski, albo jakiś inny przedstawiciel obecnej władzy, poprosi państwowe służby o zbadanie, kim ja jestem, że piszę takie brzydkie teksty o ludziach zasłużonych i poleci mojemu pracodawcy, żeby zerwał ze mną umowę? Co ja mam zrobić, gdy któregoś dnia, tak jak wczoraj prof. Andrzej Nowak, i ja usłyszę w telewizji, że bloger o nicku toyah powinien zostać pozbawiony prawa wykonywania zawodu? Wiem co zrobię. Poproszę prof. Nowaka, żeby przyjechał tu do mnie swoim samochodem (pewnie ma), pojechał ze mną do Warszawy i zechciał mi pomóc osobiście wpieprzyć Niesiołowskiemu tak, żeby się nie podniósł do końca tej swojej nędznej kadencji. Dlaczego? Dlatego, że są pewne zachowania, których dobrzy ludzie nie mogą tolerować, bo popełnią grzech zaniedbania.
Skoro znów mówimy o grzechu, muszę jednak na chwilkę – wbrew wcześniej obietnicy – wrócić do ojca Zięby. Kiedy już miałem ten tekst niemal skończony, dowiedziałem się o instytucji, czy klubie, czy organizacji o nazwie Komisja Trójstronna (Trilateral Commission). Niektórzy twierdzą, ze jest to twór, który się wzajemnie przenika z opisanym przez mnie we wcześniejszym wpisie klubem. W wikipedii nie ma wiele na ich temat. Tyle tylko, że założył to coś w roku 1973 (jakaż to piękna zbieżność z wydaniem ‘ściosowej’ instrukcji przez płk Komorowskiego!) David Rockefeller, że wielu ich podejrzewa o niedobre rzeczy i że wśród polskich członków możemy tam znaleźć Wandę Rapaczyński, oczywiście Andrzeja Olechowskiego, Janusza Palikota (!), no i – last but not least – ojca Macieja Ziębę OP.
I ta właśnie informacja pozwala mi zakończyć ten tekst bardzo mocną refleksja. Przede wszystkim apel do tych wszystkich, którzy nie mogą się doczekać, aż Donald Tusk zrobi porządek z Palikotem. To ja miałem rację! Najważniejszą osobą w Platformie jest Palikot, więc Tusk może go najwyżej podrapać za uszkiem.
I jeszcze raz do ojca Zięby. Szatan musi być z Ojca baaaardzo zadowolony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.