Wczoraj na blogu chinaskiego pokazał się tekst zatytułowany Kolenda-Zaleska dziennikarsko poległa http://chinaski.salon24.pl/507508.html . Zainteresowałem się tym wpisem z dwóch względów. Przede wszystkim, już w samej zapowiedzi tekstu pojawiła się informacja, że Kolenda będzie się zajmowała ostatecznym upadkiem braci Kaczyńskich. A ja, trzeba Państwu wiedzieć, z pasją kolekcjonera, od 20 lat zbieram wszelkie poważne analizy na temat „ostatecznego upadku Kaczyńskich”. Ile razy gdzież widzę, że z Kaczorami koniec, muszę tekstu wysłuchać, albo nawet go przeczytać. Taką mam fantazję.
Drugi powód był już bezpośrednio związany z osobą Kolendy. Otóż ja, w czasach, kiedy jeszcze czytałem Dziennik, miałem okazję od czasu do czasu przeżywać dziennikarski kunszt Pani Redaktor. Pani Kolenda-Zaleska od czasu do czasu jest proszona przez redakcję Dziennika o parę słów i wówczas chętnie pisze krótkie komentarze na tematy bieżące. Teksty te, pod względem formalnym, są zawsze na tak nieprawdopodobnie niskim poziomie, że ja się nigdy nie potrafię nadziwić, że z tego typu bezradność w niektórych środowiskach nie stanowi problemu. Rzuciłem się więc na Kolendę, bo chciałem bardzo popatrzeć, jak ona sobie poradzi z problemem Kaczyńskich. Nie merytorycznie. Merytorycznie sprawa jest już oficjalnie wyjaśniona. To są szkodnicy i idioci. Tu miałem na sercu wyłącznie formę. Język. Styl. Zgrabność.
Nie zawiodłem się. Pani redaktor Kolenda-Zaleska zaczyna swój tekst dla Wyborczej o ostatecznym końcu Kaczorów tak: „PiS robi wszystko, a jednak niewiele z tego wychodzi. Dlaczego? Po prostu - nie wiadomo o co PiS-owi chodzi.” Mam nadzieję, że wiecie, co mam na mysli. Gdyby Kolenda była uczennicą gimnazjum przed końcowym egzaminem i w ten sposób napisałaby swoją pracę próbną, egzaminator podkreśliłby ten fragment, a na marginesie napisałby coś w stylu „Robi wszystko???? Czyli co?” A po przeczytaniu reszty, dałby jej dwójkę, zakładając, że praca jest na temat. Reszty już nie czytałem. Wystarczyła mi informacja, że Kolenda trzyma stały poziom i że napięcie wokół Kaczyńskich nie ustaje.
Pomyślałem jednak sobie, że o Kolendzie można by było napisać osobny tekst. W końcu, wśród naszych dziennikarzy jest bardzo dużo wybitnych nieudaczników, ale ona bywa szczególna. Pierwszy raz miałem z nią do czynienia parę lat temu, kiedy – właśnie w Dzienniku – przeczytałem jej tekst o Lepperze i Samoobronie. To było cos takiego:
„Może jestem naiwna, ale uważam, że w rządzie powinny zasiadać autorytety intelektualne i moralne. Andrzej Lepper, z całym szacunkiem do niego jako do człowieka, nie jest ani jednym, ani drugim. Jego kilkunastoletnia obecność w polskiej polityce miała tylko negatywne konsekwencje dla jakości samej polityki, a przede wszystkim dla społeczeństwa. Wzięcie go do rządu przez Prawo i Sprawiedliwość było po prostu sprzeniewierzeniem się wszelkim standardom. Doszło do relatywizacji zasad kierujących życiem publicznym. Jeśli godzimy się na to, żeby człowiek, który ma na koncie wyroki, pełnił zaszczytną funkcję wicepremiera, to znaczy, że się godzimy na wiele. I w takim razie dużo rzeczy jest już dozwolonych.Za sprawą Samoobrony polska polityka obniża loty, zamiast dążyć do tego, aby w kraju rządziły autorytety i ludzie kompetentni. Najgorsze, że całe społeczeństwo to dostrzega i też obniża swój poziom, bo przykład idzie z góry. Jak wiadomo, to elity kształtują standardy obowiązujące w społeczeństwie. Nie tylko polityczne, ale też kulturowe. A jaki wpływ na społeczeństwo mogą mieć takie "elity" jak Andrzej Lepper i inni działacze Samoobrony? Jaki wpływ na morale Polaków miały np. afery seksualne w Samoobronie?Z własnego doświadczenia wiem, że ludzie Samoobrony naprawdę potrafią wprawić w zażenowanie. Z racji wykonywanego zawodu czasami z nimi rozmawiam i widzę, że niektóre posłanki, czy posłowie Samoobrony mają problem nawet z poprawnym formułowaniem zdań po polsku. W takich momentach przypominam sobie, że parlamentarzystami były takie osoby, jak Tadeusz Mazowiecki, czy Władysław Bartoszewski. Do rangi symbolu urasta to, że na miejscu Wiesława Chrzanowskiego zasiada teraz Genowefa Wiśniowska.”
Przeczytałem ten tekst i pomyślałem sobie, że sytuacja, z jaka mamy do czynienia, jest absolutnie niezwykła. Jak można być zawodowcem i pisać tak, jakby każde zdanie było jednocześnie pierwszym i ostatnim? Postanowiłem więc, że napiszę osobno o Kolendzie, choćby po to, żeby pokazać wszystkim, jak marnych przeciwników mamy my – bojownicy IV RP. Zajrzałem więc do Internetu i poszukałem innych tekstów, które mogłyby nas tu zainteresować. I wszystko się potwierdziło w całej rozciągłości. Na dodatek, Kolenda okazała się mistrzem wstępu. Oto parę przykładów:
„Nie ma osoby, która nie śledziłaby w napięciu procesu Josefa Fritzla. Ja też się do nich zaliczam.”
„Biorąc pod uwagę doświadczenie w różnych dziedzinach, na stanowisku prezesa TVP najchętniej widziałbym Wiesława Walendziaka.”(To jest początek artykułu!)„W orędziu Lecha Kaczyńskiego zabrakło mi potwierdzenia, że prezydent ma wizję tego, jak Polska może wyjść z kryzysu. Oceniam to wystąpienie jako element doraźnej polityki - nagle euro stało się punktem, wokół którego koncentruje się dyskusja. A przecież nie tylko o to chodzi!”
„Być może moje poglądy w tej kwestii są nieco staroświeckie, ale wydawało mi się zawsze, że ludzie - a politycy w szczególności - powinni samodzielnie określać swój stosunek do rzeczywistości.”
„Żeby z młodego człowieka wyrósł inteligent w dosłownym tego słowa znaczeniu, trzeba włożyć w to wiele pracy. Ogromne znaczenie ma rodzina, atmosfera w domu - czy są w nim książki, czy rodzice je czytają, czy chodzi się do teatru Ale na kształtowanie młodego człowieka ogromny wpływ ma także szkoła. I jeżeli miałoby to być miejsce, którego celem jest ukształtowanie przyszłego inteligenta, bardzo taki pomysł popieram.”
Ponieważ wszystkie te teksty pochodziły z internetowej strony Dziennika, pomyślałem, że ‘zagugluję’ Kolendę i zobaczę, co ona wypisuje gdzie indziej, choćby w Przekroju, czy Tygodniku Powszechnym. I, niestety, pierwsze na co natrafiłem, to wywiad pani Kasi dla magazynu Gala http://gala.onet.pl/0,1343998,1,1,katarzyna_kolenda_zaleska,wywiady.html. Okazuje się mianowicie, że kiedy Kolenda gada, to jest dokładnie tak samo, jakby pisała. Ona nawet nie potrafi mówić. Przeczytałem wywiad z panią Katarzyną Kolendą-Zaleską dla miesięcznika Gala i pomyślałem sobie, że ona musi być dokładnie w tej samej sytuacji co te młode dziewczyny, które któregoś dnia zaczynamy spotykać w naszej dzielnicy, bo nagle powstał gdzieś blisko gabinet kosmetyczny i okazuje się, że to one ten gabinet prowadzą. Pojawia się więc ten gabinet kosmetyczny, pod gabinetem pojawia się zgrabny mercedesik, a na mercedesiku widać rejestrację ‘ASIA 01’ na przykład. I już wiemy, że dziewczyna skończyła liceum i rodzice – nie wiedząc co robić dalej – zorganizowali dziecku tzw. salon piękności. A tu mamy panią Kolendę-Zaleską i jej dziennikarstwo.
Zdarzyło się jednak tak, że wywiad z panią Zaleską jest właściwie w całości poświęcony jej życiu rodzinnemu i jej relacjach z córeczką, ilustrowany jest zdjęciem jej i jego dziecka i, w sumie, pomijając to co poza-merytoryczne, mamy życie jakiejś pojedynczej rodziny, która, wbrew wszystkiemu, stara się nie zatonąć. A to jest zawsze przejmujące. Szczególnie dla kogoś, dla kogo życie rodzinne to rzecz pierwsza, a jak trzeba, to i ostatnia. Opowiada więc Zaleska o swoim dziecku, o swoich wysiłkach jako matki, o swojej mamie, czasem o mężu – nieciekawie, bez śladu fantazji, dowcipu, czy po prostu zwykłej inteligencji – ale, jak mówię, oto mamy nagle przed sobą człowieka. I wtedy nagle, pod spodem, znajduję tzw. komentarze internautów. Normalka. Tyle że jakoś tym razem, mając z jednej strony tę nieszczęsną Kolendę-Zaleską, a z drugiej absolutnie typowy przykład sieciowego zidiocenia, pomyślałem sobie, że ten mój dzisiejszy tekst, choć rzeczywiście w dużym stopniu jest poświęcony jednej marnej dziennikarce, musi przede wszystkim uderzyć w coś, co jest tak naprawdę najważniejsze. Czyli w tzw. imponderabilia. Zaleska opowiada o swojej córeczce, o tym jak stara się o nią dbać, jak sobie jeżdżą na wakacje i takie tam, a pod spodem Naród ‘leci’ w ten sposób:„Ciekawe, jakie nazwisko ma jej córeczka. Bo w kuluarach mówi się, że spłodził ją biskup Chrapek.”
„A klerykalizm do sześcianu???? O duchownych i z duchownymi szepcze z nabożeństwem na kolanach, to co krytyczne o nich wypowiada z takimi grymasami i komentarzami, że moim zdaniem powinna się wstydzić!!! ("rzekomo, niesłusznie" itd etc)
i zająć się czymś mniej dla niej stresującym , pochwały na portalu to chyba od sutankowych.”
i zająć się czymś mniej dla niej stresującym , pochwały na portalu to chyba od sutankowych.”
„A gdzie twój mąż, droga pani?”
„Mąż był, ale się zmył. Pozostał mikrofon i klęcznik, no i córka.”
„Fakt, piękna nie jest. Ani nawet ładna.”
„Pani Katarzyna powinna zostać wzorową gospodynią na plebani Proboszcza ks. biskupa Pieronka i ks. Bonieckiego.”
„Kolendowie. Czy rodzina Kolentów to jakaś znana rodzinka w Krakowie????”
„A cóż to? Ta świątobliwa niewiasta, gorliwa całownica wszelkich pierścieni, rozwódka? Nie ma chłopa? No, no!”
„Osoba tak gorliwie wierząca nie powinna być dziennikarką bo ma ograniczone postrzeganie świata. Albo gusła albo rzetelna informacja nie skażona dogmatami.”
Pragnę się tu od razu się zastrzec. Nie chodzi w ogóle o to, że Kolenda nie ma męża. Bo z wywiadu absolutnie jednoznacznie wynika że ma. Ona wręcz nieustannie o nim gada. Nie chodzi też o to, że ona chodzi do kościoła bardziej niż jej koledzy ‘celebryci’. O kościele wspomina tylko raz. I to na zasadzie takiej, że w niedzielę ona i rodzina chodzą na mszę. Standard. Chodzi o poziom powszechnego zidiocenia.
Kiedy Jarosław Kaczyński w jednym ze swoich wywiadów, dłuższych wywiadów na wszelkie możliwe tematy, pod sam jego koniec – właściwie w dwóch zdaniach – wspomniał o tym, że on jest przeciwny głosowaniu przez Internet, bo Internet to miejsce zbyt mało poważne jak na taki akt, jak wybory, podniósł się zgiełk, którego do dziś nie potrafię zapomnieć. Zarzut – ogólnie rzecz biorąc – był taki, ze Internet to Europa i cywilizacja, a Kaczyński to zacofanie i wstyd. Nie jestem w s tanie tu dziś powtórzyć nawet 1 procenta tych wszystkich obelg, jakie spotkały Jarosława Kaczyńskiego, nie dlatego, że wystąpił przeciwko Internetowi, ale dlatego, że powiedział, że wybory są aktem większym niż czysta technika. Ale nie muszę. Wystarczy ten drobny fragment dyskusji pod wywiadem z wybitnie mainstreamową dziennikarką. Oto mamy coś, co niektórzy nazywają społeczeństwem, inni wynaturzeniem, a jeszcze inni, po prostu - zinstytucjonalizowaną patologią.
Dla mnie, sytuacja, którą opisuję, jest interesująca jednak pod nieco innym względem. Otóż właśnie zobaczyliśmy rezultat hodowli, którą prowadziła przez ostatnie lata własnie Kolenda-Zaleska i jej koledzy. Oto, jak na obrazku, widzimy, czym się skończył projekt doprowadzenia społeczeństwa do stanu, gdzie już się wyłącznie charczy. Przed nami ludzie, którzy uznali, że będzie świetnie, jeśli społeczeństwo tak zdurnieje, że będzie można ich prowadzić jak owce na rzeź, i którzy teraz nagle będą musieli dostrzec, że ta ich hodowla przyniosła rezultaty wcale nie takie, jakich oni oczekiwali. Kolenda-Zaleska, jedna z bardziej uznanych postaci publicznego mainstreamu, udziela wywiadu jednemu z najbardziej wśród idiotów szanowanych kolorowych magazynów, wywiad jest publikowany w sieci – prawdopodobnie z myślą o osobach, które cywilizacyjnie osiągnęły etap wyższy niż budka Ruchu i parę kartek zadrukowanego papieru – a tu się pojawia zwykły debil. Debil absolutnie apolityczny. Debil, dla którego jest nieważne, czy ma do czynienia z PiS-em, czy z jakąś Platformą. Który ma głęboko w nosie, kto to Tusk, a kto to Gosiewski. A który jednocześnie ma w domu komputer z Internetem i który jest na tyle sprytny, żeby wiedzieć co, gdzie i jak. I że te klawisze na stoliku są po to, żeby w nie stukać i żeby z tego powstał tekst, który, jak się naciśnie klawisz ‘enter’, znajdzie się w sieci i jakiś drugi kretyn, gdzieś w innym mieście, ten tekst przeczyta.
A ja sobie dziś myślę, że oto przed nami Katarzyna Kolenda-Zaleska, Internet, kolorowy magazyn Gala i Polska. I nadchodzące wybory. I ten nieustanny zgiełk, który ma nas poinformować, że oto Prawo i Sprawiedliwość i wszystko to, co ten projekt ma symbolizować, jest już passe. Że prezydent Kaczyński ma najniższe poparcie od początku swojego urzędowania. Że śmierć 21 bezdomnych w kamieniu Pomorskim, to gwóźdź do trumny Polski wolnej, demokratycznej i sprawiedliwej. Oto przed nami mali i wielcy, ważni i zupełnie nieważni komentatorzy. Oto młody Warzecha i stary Skalski – wszyscy wieszczący zwycięstwo wizerunku nad prawdą – i system, który zupełnie niechcąco zadział tak jak zadziałać miał. I nawet jeśli jeszcze nie sprawił tym swoim nieprzewidzialnym figlem kłopotów, z pewnością pokaże swoje możliwości już niedługo. Mówię mianowicie o demokracji.
Bo oto, niedługo przed nami wybory. Ważne wybory. Pierwsze z trzech. A w tych wyborach głos będą mieli ludzie, którzy nie ulegli kłamstwu. Którzy zachowali swoje człowieczeństwo. I oni, będąc porządnymi obywatelami i Polakami, pójdą do wyborów i oddadzą swój głos na to, co ważne i co prawdziwe. Reszta zostanie w domu. I będą siedzieć na stronach internetowych najróżniejszych kolorowych magazynów i charczeć. I nie będą mieli dokładnie nic do powiedzenia. Przynajmniej do czasu aż ktoś jednak przeprowadzi ten plan, żeby im pozwolić głosować bez wstawania od laptopa. A i wówczas – mam poważne wątpliwości – czy coś z tego będzie. Bo żeby podjąć jakąkolwiek decyzję, trzeba znać różnicę między słowem ‘tak’ i słowem ‘nie’. A to, w tym wypadku, może być dla większości z nich już zbyt wiele.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.