niedziela, 19 kwietnia 2009

Przepraszam. Sorry. Smutno.

We wczorajszej Rzeczpospolitej czytam rozmowę z Anną Branicką-Wolską, córką Adama Branickiego, ostatnią żyjącą przedstawicielką rodu Branickich. http://www.rp.pl/artykul/292869.html. Rozmowa dotyczy pretensji zgłaszanych przez Branicką do Pałacyku w Wilanowie. Sprawa polega na tym, że wprawdzie ten pałac to dom rodzinny pani Branickiej, odebrany rodzinie przez komunistów, ale również dawna siedziba polskich królów, a więc w pewnym sensie skarb narodowy, a przez to, ze społecznego punktu widzenia, tego typu roszczenia wydają się co najmniej niezrozumiałe. Rzeczpospolita więc chce się dowiedzieć, czemu pani Branicka tak się na ten pałac zawzięła.
Branicka nie za bardzo chce rozmawiać o szczegółach. Od razu zastrzega, że przede wszystkim sprawa jest w toku, sprawę prowadzi jej siostrzeniec i że wszystko jest bardziej skomplikowane niż by się wydawało. W pewnym momencie jednak sugeruje, że jej głównie chodzi nie o to, żeby Państwu odbierać pałac, ale o to, by to Państwo zechciało jakoś pokazać, że nie jest obojętne wobec pewnych wartości, leżących niejako na zewnątrz.
Nieważne. Nie o tym chcę dziś tu pisać. Nie chcę tu dyskutować ani o wrażliwości Branickich, ani o ich prawach – słusznych, czy nie słusznych – ani też o trudnej sytuacji Polskiego Państwa w tego typu sytuacjach. Ja chcę zwrócić uwagę jedynie na jeden aspekt sprawy, o którym wspomina pani Branicka. A jest to aspekt, w moim mniemaniu absolutnie wyjątkowy i porażający w swojej wymowie. Otóż Branicka opowiada, jak jeszcze przed laty, w latach 90, rodzina miała nadzieję odzyskać nie sam pałac, ale zaledwie jeden z budynków, znajdujący się poza kompleksem pałacowym, budynek stosunkowo nowy, w którym kiedyś mieszkał administrator. Oto jej opowieść:
Obiecano nam w latach 90., że ten budynek odzyskamy – nie było większych przeszkód, bo nie miał dużej wartości zabytkowej, a poza tym leżał poza ogrodzonym terenem kompleksu pałacowego w Wilanowie. Ustalono, że musimy zapłacić według sporządzonej wyceny. Transakcja miała być sfinalizowana. W wyznaczonym dniu pojawiłam się w odpowiednim urzędzie, w torebce miałam zaliczkę.
I usłyszałam od osoby, która miała podpisać dokumenty: – Przykro mi, ale nic z tego.Oficjalnie usłyszałam, że sprawa jest nieaktualna. Ale jeden z urzędników dyskretnie wskazał drzwi. Pożegnałam się i wyszłam. Na schodach urzędnik powiedział mi, że była interwencja i budynek ma otrzymać w dzierżawę przyjaciółka pani Jolanty Kwaśniewskiej.
Zdobyłam potem telefon tej pani, bardzo majętnej osoby, która miała już restaurację w Konstancinie. Prosiłam, żeby zrezygnowała z dzierżawy. Tłumaczyłam, że to jedyny budynek, który moja rodzina na pewno może odzyskać.
Była bardzo arogancka. Powiedziała, że takiej rzeczy się z rąk nie wypuszcza. – A poza tym – dodała: – ja mam pieniądze, zrobię z tego wspaniałą restaurację, a co pani może?.
Próbowałam interweniować. Na imprezie dobroczynnej spotkałam się z panią Kwaśniewską, poprosiłam, by wpłynęła na zmianę decyzji. Potraktowała mnie z góry i nieprzyjemnie.
Sens jej wypowiedzi był taki, żebym sobie nie wyobrażała, że ona w ogóle byłaby zainteresowana takim budynkiem, bo ma znacznie lepsze.
Dziś w budynku wybudowanym przez mojego dziadka jest restauracja Villa Nuova.”
Oto historia, która mnie poruszyła. Poruszyła mnie zarówno przez swoją własną siłę i przez samą swoją treść. Ale również przez to, że jestem przekonany, że cokolwiek sobie o niej myślę i cokolwiek o niej pomyślą sobie czytelnicy tego wpisu, ludzie wrażliwi i czuli na punkcie sprawiedliwości, prawa i prawa tego i sprawiedliwości braku, to wszystko co opowiada pani Branicka i tak – jeśli w ogóle – pozostanie w czyjejś pamięci zaledwie przez chwilę. Jestem przekonany, ze już wkrótce, wszelkie ewentualne cienie tej opowieści, te, tak niezwykle mocno opisane postaci Jolanty Kwaśniewskiej i jej znajomej, to wszystko stanie się tylko mglistym wspomnieniem, a w związku z tym właściwie już teraz, tak naprawdę nie ma o czym rozmawiać. Z tego wszystkiego i tak, w ostatecznym rozrachunku pozostanie ta – z pewnością bardzo piękna – restauracja Villa Nuova i nasze sprawy codzienne. Ostatnio na przykład, sprawa zakupu przez Kancelarię Prezydenta flaszek. Więc to tyle na ten temat. Kto ma rozum niech myśli. Kto ma serce, niech czuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...