czwartek, 30 kwietnia 2009

Kiedy reżim zobojętniał

Kiedy wczoraj, z jednej strony wysłuchałem w telewizji kilku komentarzy na temat policyjnej interwencji wobec protestujących stoczniowców, a z drugiej przeczytałem sobie wpis na ten temat u FYM-a, pomyślałem, że nic tu po mnie. FYM powiedział wszystko, co mógłbym powiedzieć ja, a komentarze – jak to komentarze w naszych dziwnych czasach – też mnie, jeśli w ogóle zainspirowały, to raczej do rozpaczy, a nie do kolejnego szarpania się ze ścianą. A zatem, obiecałem sobie, że na razie nie będę nic pisał, tylko jakoś spróbuję dojść do siebie, a później mniej więcej to samo przyrzekłem FYM-owi u niego na blogu. I poszedłem spać.
Wczorajszy dzień był dla mnie o tyle szczególny, że od rana do wieczora byłem odstawiony od jakichkolwiek informacji. Wiedziałem oczywiście z wcześniejszych zapowiedzi, że Platforma Obywatelska będzie się lansowała przed Polakami w związku ze zjazdem, wiedziałem, ze przyjadą stoczniowcy demonstrować i wiedziałem, że z pewnością przydarzy się coś wartego uwagi. Kiedy jednak wieczorem wróciłem do domu i dowiedziałem się, że policja sprała stoczniowców, byłem autentycznie poruszony. Ja oczywiście nie jestem taki bardzo wrażliwy z jednej strony, a z drugiej taki zakłamany, żeby rwać sobie włosy z głowy nad cierpieniem tych demonstrantów. Ja doskonale wiem, że to są na ogół twardzi zawodnicy i że im się zdarzało w zyciu przechodzić przez burze, których żaden z nas pewnie by nie zniósł. A więc dostać po głowie pałką, albo wziąć na oczy gaz, to dla nich nie pierwszyzna. Oni na takie traktowanie wcale nie musieli czekać aż do czasów, gdy władzę w Polsce obejmą chłopaki z boiska.
Mimo to, byłem autentycznie zdewastowany. Z bardzo prostego powodu. Doszło bowiem wreszcie w Polsce do tego, że znowu leją. Leją i traktują gazem. Stało się jednak coś jeszcze. Po raz pierwszy od czasów komuny, atak policji na demonstrantów nie spotkał się ze zwykłą w tych okolicznościach medialna histerią. Więcej. Wobec tego typu patologii, media zachowały stosunkowo duży spokój. Oczywiście, to nie są już czasy, kiedy policja bije, a dziennikarz w telewizji mówi, że nie bije. Informacja działa jak należy. Tyle tylko, że dziś, w nowej rzeczywistości politycznej, mówi się, że policja bije, ale to już nic nie szkodzi.
Ciekawsza jeszcze była reakcja polityków. Widziałem w TVN-ie Michała Kamińskiego, który, nawet jeśli jego porażenie było udawane, to zachowywał się standardowo. Jako przedstawiciel Prezydenta i zwykły człowiek, wyrażał swój żal i rozczarowanie z powodu tego, co się stało pod Pałacem Kultury. Trudno, żeby postępował inaczej. Natomiast, mimo wszystkich moich dotychczasowych doświadczeń, które mnie bardzo ogólnie uodporniły na najróżniejsze przejawy zdziczenia, mocno poruszyły mnie trzy wystąpienia po stronie szeroko pojętej władzy rządowej. Najpierw zobaczyłem siedzącego obok Kamińskiego ministra Szejnfelda, który najwidoczniej całą sytuacją był bardzo rozbawiony. On się autentycznie przez cały czas szczerzył do kamery i sobie radośnie podskakiwał. No ale, powiedzmy, że on się nie liczy. Ja go przede wszystkim nie znam. Dla mnie on może być starostą gminy Boćki, albo kierownikiem miejskiej stacji MPO. Że jest ministrem, nie jest dla mnie nawet zagadką. Na bycie zagadką też trzeba sobie zasłużyć.
Bardziej zainteresował mnie występ policjanta, który próbował usprawiedliwić to, że policja pobiła i poraniła stoczniowców. Gadał on dość długo, ale sens jego wypowiedzi był prosty. To stoczniowcy zaczęli i policja nie miała wyjścia. Dokładnie tak jak zawsze. Tak jak 30, 40, czy 50 lat temu. Policja stała sobie spokojnie, a ponieważ warchoły i elementy chuligańskie zaczęły grozić porządkowi publicznemu, to cóż było robić? A należy pamiętać, że gaz to naprawdę drobiazg w porównaniu z tym, co nowoczesne środki przymusu bezpośredniego potrafią zrobić.
I wreszcie na koniec, pojawił się rzecznik rządu Graś. I to własnie jego wystąpienie było bezpośrednia przyczyną, dla której odechciało mi się pisać i dla której obiecałem FYM-owi, że jemu zostawiam miejsce w tej sprawie. To jednak on też – Paweł Graś – sprawił, że ostatecznie nie dotrzymałem słowa i muszę pisać to co piszę. Ja staram się bardzo łagodnie dobierać słowa i robię wszystko, żeby nie przekroczyć pewnych granic. A Bóg mi świadkiem, że nie jest łatwo. Myślę od rana o tym Grasiu i wiem, że muszę mu poświęcić choć część dzisiejszego tekstu i że nie ma słów, które mogą zadośćuczynić powadze sprawy i samej postaci. Graś, zapytany o stanowisko w sprawie ataku policji na manifestantów, powiedział mniej więcej coś takiego. To nie jest cytat, ale staram się być maksymalnie wierny: „Demonstracja stoczniowców nie była tak poważna i duża jak zapowiadano. Należy podkreślić bardzo sprawną i skuteczną postawę policji, która szybko zaprowadziła porządek. Niestety należy z przykrością stwierdzić, że czterech funkcjonariuszy odniosło obrażenia.” Koniec.
Zastanawiam się dziś od samego rana, jak nazwać to, co się wydarzyło wieczorem w telewizyjnym studio. Co się stało z Polską i co się stało z pewnymi ludźmi i – wreszcie – co się stało z Pawłem Grasiem, że on wylądował tu, gdzie go musimy dziś oglądać. Co sprawiło, że ludzie, po których oczywiście można się było spodziewać, że w tej atmosferze nieustannego kłamstwa, staną się nawet łotrami – bo w końcu, czemu nie – posuną się jeszcze dalej. Utracą mianowicie to wszystko, co dotychczas nadawało im w miarę ludzki kształt. Ja naprawdę się martwię. Bo, wszystkiego się spodziewałem, ale nie tego, że te nowe zwyczaje i ta nowa kultura i ta – w gruncie rzeczy – nowa cywilizacja doprowadzą do tego, że Paweł Graś osiągnie w sposób czysty poziom Jerzego Urbana.
Skoro uzyskaliśmy pełny obraz, to już tylko pozostaje nam zadawać pytania i próbować na nie odpowiadać. Dlaczego władza kazała policji pobić demonstrantów i dlaczego dziś, zamiast się rumienić, najwyraźniej się z tego swojego zagrania cieszy? Czy tu sa jakieś interesy, czy może tylko emocje? A może tu nie ma już ani interesów, ani emocji, tylko zwykłe odruchy? Interesów nie widzę. To co wczoraj zrobił rząd Platformy Obywatelskiej nie przyniesie im żadnych korzyści. Może oczywiście im nie zaszkodzić. W końcu jest jak jest i być może na powrót rozsądku trzeba jeszcze trochę poczekać. Ale korzyści z tego nie będzie. Żyjemy w czasach, kiedy policja nie używa gazu łzawiącego nawet w okolicach boisk piłkarskich, kiedy trzeba rozgonić prawdziwych bandytów. Wszyscy pamiętamy, jak wielkie poruszenie wywołała sprawa rzekomej agresji Jarosława Kaczynskiego przeciwko zdrowiu pielęgniarek, które wlazły mu do jego gabinetu i nie chciały wyjść przez całe dni. Wiem oczywiście, że ta histeria była totalnie nakręcana, ale powiedzmy, że rozumiem. Aparatura podsłuchowa mogła paniom zepsuć zdrowie i trzeba się za nimi wstawiać. Tu państwo, tu ludzie, jest konflikt, jesteśmy z ludźmi. Trzeba ich bronić. Nawet jeśli to ma zaprowadzić byłego premiera pod sąd. Co by się jednak działo, gdyby Jarosław Kaczyński wpadł do tego gabinetu, gdzie pielęgniarki spędzały czas i popryskał je gazem po oczach?
Więc postawa rządu, z którą przyszło się nam wczoraj tak fatalnie zetrzeć, nie może wynikać z zimnej kalkulacji. Bardziej prawdopodobne jest to, że Donald Tusk, Grzegorz Schetyna i Janusz Palikot (on może nie – jest zbyt wyrachowany), wpadli w takie podniecenie z powodu tego kongresu, że kiedy się dowiedzieli, że ci śmierdzący stoczniowcy im przeszkadzają, dostali autentycznego szału i zwrócili się do policji, żeby dali stoczniowcom po oczach. To bym rozumiał. Wściekłość i rozgoryczenie. Ale myślę sobie, że i to nie może być przyczyną tego, do czego oni się postanowili posunąć wczoraj. Ja myślę, że czas kiedy oni się jeszcze czymś autentycznie emocjonowali już dawno minął. Oni już ani nie czują podniecenia tym co robią, ani złości, że ktoś może ich wysiłków nie doceniać, ani nawet dumy, że są tacy piękni i ważni. Mam bardzo poważne podejrzenie, ze jeśli idzie o ekipę Donalda Tuska i jego samego, na placu boju pozostała już wyłącznie czysta korupcja. Korupcja w bardzo szerokim sensie. Korupcja jako zepsucie. Zepsucie totalne. Zepsucie, z którego nie ma już wyjścia. Które się skończy klasycznym zgniciem, po którym już można nastąpić tylko klasyczna zbrodnia.
Ja dziś mam wyjątkowo silne poczucie, że to co kiedyś Jarosław Kaczyński powiedział na temat zwycięstwa Platformy Obywatelskiej, było bardzo słusznym spostrzeżeniem. Chodzi mi o tę szokującą wówczas dla wielu prognozę, że zwycięstwo Platformy będzie dla Polski czymś gorszym niż 13 grudnia. Dziś widzę, o co Kaczyńskiemu mogło chodzić. On ich zawsze znał o wiele lepiej od nas wszystkich tu zebranych – tych wszystkich Grasiów, Szejnfeldów, Nowaków, Gradów, a przede wszystkim Donalda Tuska – a znając ich, potrafił jednocześnie zachować swoją tradycyjną przenikliwość. On musiał to wiedzieć. On musiał wiedzieć, że idą ludzie, którzy w momencie kiedy już dostaną to co chcieli i dowiedzą się, że mogą już nie dostać nic więcej, dojdą do przekonania, ze w takim razie im jest już wszystko jedno.
Przejęli władzę, stworzyli atmosferę nienawiści i kulturowego terroru, wyhodowali całą armię potencjalnych wyborców, karmiących się ta nienawiścią i tym terrorem, a na końcu ogłosili, że albo oni, albo po nich niech wszystko ginie. I mam dziś wrażenie, że własnie ludzie Platformy osiągnęli ostatni etap swojego politycznego i – jak się okazuje – również czysto ludzkiego rozwoju. Oni wkroczyli w okres, gdy z jednej strony widza mur, a z drugiej czują jak bardzo ta nieszczęsna bezalternatywność im smakuje. Więc pozostaje im albo zacząć wrzeszczeć z przerażenia, albo uznać, że jest im już wszystko jedno. I to uważam za sytuację bardzo niebezpieczną. Bo obawiam się, że oni normalnie władzy już nie oddadzą. Im dziś jest już autentycznie wszystko jedno. Nie będzie autostrad, nie będzie Euro 2012, nie będzie ‘jednego okienka’, nie będzie niskich podatków, nie będzie godnego życia, nie będzie służby zdrowia, nie będzie wolnych mediów, nie będzie nic. Ale pozostaje ta piękna i słodka bezalternatywność i dziejowa konieczność. I oni jednego i drugiego będą bronić. Oddali władzę komuniści. Oddał władzę PiS. Oddała władzę nawet kiedyś Unia Wolności. Donald Tusk i jego polityczne środowisko najwyraźniej doszli do przekonania, że oni władzy nie mają komu oddawać. A nawet jak mają, to nie muszą. Że oni już będą zawsze. Bo nawet jeśli są kompletnie niesprawni, totalnie nieudani, całkowicie zepsuci – i tak nie ma dla nich ani alternatywy, ani potrzeby jakiejkolwiek alternatywy.
Dziś, podobnie jak wczoraj, też nie bardzo miałem okazji obserwować rozwoju zdarzeń. W pewnym momencie syn mój przyniósł mi wiadomość, że Prezydent miał dziś jakieś spotkanie, na którym sobie zażartował, że Europa jest jak róża i w tym momencie ukłonił się pani Róży Thum. Nic specjalnego, ale podobno wszyscy byli bardzo zadowoleni i w ogóle zrobiło się miło. Od razu pojawiły się komentarze skupionej w Onecie pro-reżimowej bandyterki. Oto przykłady: „Buhahaha! Co za żenada. Ludzie nie mają co jeść, a ten świruje pawiana” da~god „Jakie poczucie humoru????? Brat mu napisał przemówienie? I ciekawe , po ilu ‘małpkach’ przemawiał???!!!!” precz_z_antkiem „Traktat kiedy podpiszesz? Dziadzie, picerze.” kostek
To jest Onet. Ja wiem, czym jest Onet. Wiem też, czym jest wyborcza.pl. Ja nie dziwię się właściwie już niczemu. Natomiast w tym wszystkim, czyli w tych pobitych i zatrutych gazem stoczniowcach, w tej kretyńskiej radości Szejnfelda, w słowach rzecznika policji, w kompletnej pustce oczu Pawła Grasia, i w tej klace dzisiejszych onetowiczów, zobaczyłem coś autentycznie nowego. Tę szczególną zawziętość i determinację, jakiej dotychczas nie widziałem. Determinację przechodzącą w obojętność wobec wszystkiego co się dzieje poza. I w tej sytuacji nawet nie wiem, czy hasło, które tu ostatnio powtarzam: „Zmieńmy Polskę, idźmy na wybory!” ma jeszcze jakiś sens. Warto jednak sprawdzić. Warto spróbować. Nie wiem, co oni wymyślą. Ale warto spróbować. A jeśli oni zaszli za daleko, to trudno. Trzeba będzie ich stąd usunąć fizycznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...