sobota, 11 kwietnia 2009

Coming-out, czyli o tych, co wychodzą

Piszę w Salonie od ponad roku, udało mi się tu zamieścić już ponad 300 tekstów i – wbrew argumentom niektórych z moich przyjaciół – bardzo sobie to miejsce chwalę. Przyznaję, mogę być w tym momencie mało obiektywny. Moja pozycja w Salonie jest bardzo komfortowa. Teksty, które piszę są bardzo szeroko czytane, niemal każdy z nich jest uprzejmie przez Administrację umieszczany wysoko na głównej stronie, a co najważniejsze, dla wielu osób moje refleksje stanowią bardzo wyraźne źródło satysfakcji. Cóż można chcieć więcej?
Oczywiście, przez to, że moje poglądy są bardzo wyraźne, a temperament niekiedy zbyt bezpośredni, oprócz całego szeregu przyjaciół, mam tu też sporą grupę przeciwników, czy wręcz wrogów. Ludzi których irytuję, którzy mnie nie znoszą, którzy wręcz uważają mnie za durnia i chama. Oczywiście, wolałbym żeby wszyscy mnie kochali, ale wiem też, że wszystko ma swoją cenę, a natura jest taka, że czym kto jest bardziej otwarty, tym bardziej naraża się na atak. I w sumie może to i lepiej. Każda burza zawsze przynosi czystsze powietrze i piękniejsze zapachy. Więc, myślę sobie, że niech o tak pozostanie. Walczymy o prawdę, prawo i sprawiedliwość i niech się ziemia trzęsie.
Jest też jednak tak, że wśród osób, które tu na moim blogu spotkałem w ciągu tych kilkunastu miesięcy pojawiły się też charaktery na tyle dla mnie egzotyczne, że mimo całej mojej otwartości i cierpliwości, nie umiałem ich konsekwentnie tolerować. Byli to ludzie, którzy oczywiście najczęściej mnie i moich poglądów nie znosili, ale przy tym odniosłem wrażenie, że ostatnia rzeczą, na jakiej im zależało była rozmowa. Oni nie pisali, żeby mnie o coś spytać, żeby czegoś się dowiedzieć, nie żeby mnie przekonać, nawet nie po to, żeby mi powiedziec, że ich zdaniem jestem idiotą i że mną gardzą. Nie mogłem nie odnieść wrażenia, że ich jedynym celem było odnalezienie u mnie takiego punktu, w który jeśli uda się im trafić, sprawią mi przykrość. Ich jedynym zamiarem było przeprowadzenie takiej akcji, żeby mnie wyprowadzić z równowagi. Jeśli więc ktoś się zorientował, że moje związki z moją rodziną są szczególnie silne, albo nieustannie pozdrawiał moją żonę, albo składał kondolencje moim dzieciom, albo walił w mój dom w dowolny inny sposób. W momencie jak napisałem najpierw bardzo emocjonalny tekst o Grzegorzu Przemyku, a później o Annie Walentynowicz, znaleźli się tacy, którzy sprytnie doszli do wniosku, że tu mogę mieć pewne kompleksy i zaczęli notorycznie szydzić z udręczenia Przemyka i z wykształcenia pani Walentynowicz. Kiedy wreszcie kto inny zauważył, że mam szczególne uczucia w kwestii mojej Ojczyzny, od tego momentu uznał, ze może być bardzo skuteczne używanie w komentarzach pod moimi tekstami określenia ‘polaczkowie’. I tak to sobie szło po obrzeżach mojego blogowania.
Kiedy zacząłem tu pisać, przez pierwsze miesiące trzymałem się twardo zasady, że rozmawiam ze wszystkimi, nikogo nie lekceważę, a tym bardziej nikogo stąd nie wyrzucam. Jak jest dzisiaj, kto tu bywa w miarę regularnie, wie. Wycinam wszystkich, którzy zachowują się podle, a przede wszystkim nieuczciwie. Wszystkich tych, którzy nie mając argumentów, albo nie potrafiąc ich skutecznie zaprezentować, uciekają się do najbardziej prymitywnej kpiny i szyderstwa, i też nawet nie po to, żeby zabłysnąć, ale wyłącznie w celu spuszczenia z siebie nadmiar najbardziej złych emocji. Więc ci już tylko mogą czytać co tu piszę, a jak chcą mi dokuczyć, to albo robią to u siebie, albo po różnych obcych blogach. Czasem tam zaglądam i na te szczególne typy trafiam.
Często się zastanawiałem, skąd się bierze ten właśnie typ? Co za człowiek, realny, żywy człowiek za tym czymś stoi? Jak powstaje ten rodzaj zła i zgłupienia? Czytałem te komentarze, niekiedy miałem okazję czytać dłuższe wpisy, i w pewnym momencie doszedłem do wniosku, że prawdopodobnie większość z tych moich dziwnych znajomych, to zwykli wariaci. Tacy nocni szaleńcy, którzy nie mają nic innego jak tylko ten komputer i poczucie, że właśnie dzięki niemu istnieją w świecie rzeczywistym. Choćby tylko z tego względu, że jest to jedyne miejsce, gdzie ktokolwiek w ogóle ma ochotę z nimi rozmawiać. A że nie chcą pokazać, jacy są biedni i samotni, to robią się tak beznadziejnie agresywni. Ale też od razu przyszło mi do głowy, że własnie przez to, że Internet ma to do siebie, że jesteśmy tu wszyscy anonimowi, na dodatek nasze charaktery są wielokrotnie przetworzone przez tę niezwykła sieć, to tak naprawdę nigdy do końca nie wiadomo, kim w rzeczywistości jesteśmy, ile w nas jest zła, ile dobra, ile prawdy, ile kłamstwa i na ile w ogóle ten obraz jest choć trochę autentyczny.
Jednak poza Internetem, jest też świat ludzi żywych, i tam, bez większych kłopotów, każdego dnia mogę znaleźć postaci, które – nawet jeśli tylko w wersji karykaturalnej – krążą to tu to tam w tym moim już dziś Salonie. Ile razy uda mi się – w tak zwanym realu – albo usłyszeć, albo przeczytać opinię, która mnie powali na oba kolana w ten właśnie, absolutnie niepowtarzalny sposób, w jaki mnie wyprowadzają z równowagi autorzy tych zupełnie najgorszych komentarzy, oprócz zwyczajowego osłupienia, czuję też pewną satysfakcję. Bo właśnie wtedy mam wrażenie, że oto nauczyłem się czegoś nowego. A jednocześnie coś bardzo starego się potwierdziło.
Wczoraj, Rzeczpospolita zdecydowała się opublikować wyznania Jacka Żakowskiego na temat Donalda Tuska, Platformy i wielkiego rozczarowania, jakie Żakowski czuje po niemal już półtorarocznych rządach tej szczególnej ekipy http://www.rp.pl/artykul/288563.html. Nie przeczytałem tekstu Żakowskiego z dwóch względów. Raz, ze wiedziałem mniej więcej na tyle na ile mi to było potrzebne, co on napisze. Po drugie, przeczytałem pierwszy akapit i – przynajmniej jeśli idzie o Żakowskiego – intensywność tego, co się tam znalazło wystarczyła mi na jakieś trzy lata. No i jeszcze jedno. W tych paru zdaniach, nagle ujrzałem wspólny podpis, wspólne logo tych wszystkich przedziwnych blogerów, którzy przewinęli się przez tę stroniczkę, by ostatecznie zniknąć gdzieś w sieci, jak najdalej ode mnie.
Żakowski zaczyna swój tekst tak:
„Wielką mobilizacją, ogólnonarodowym wysiłkiem, zbiorowym rzutem na taśmę półtora roku temu udało się odsunąć PiS od władzy. I bardzo dobrze. Bo niemal pod każdym względem były to najgorsze rządy w 20-letnich dziejach III RP.
Ulga była niemal natychmiastowa. Polityka szczucia znikła, a zaczęła się polityka miłości. W pierwszej chwili – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – atmosfera w Polsce zmieniła się diametralnie. Była to wielka zasługa Donalda Tuska i grupy osób z jego otoczenia. Bo dzięki nim znów żyć się w Polsce chciało. Więc chwała im za to.”
W ten sposób ten tekst się zaczął i, równie dobrze, na tych właśnie słowach mógł się skończyć. Właściwie mógł się skończyć jeszcze wcześniej. Na tym jednym zdaniu : „Wielką mobilizacją, ogólnonarodowym wysiłkiem, zbiorowym rzutem na taśmę półtora roku temu udało się odsunąć PiS od władzy.” To jedno zdanie ukazuje cały początek tego nieszczęścia, z którym musimy żyć od niemal półtora roku. Jego przyczynę i jednocześnie jego skutek. W tym własnie zdaniu zamyka się cała mentalność, która tak bardzo zatruła nasze życie przez te długie miesiące. W tym własnie zdaniu mieści się to całe kłamstwo, ta cała buta, ta nienawiść, która uniemożliwia Polsce i nam, którzy tu mieszkamy, normalne zwykłe życie.
Było kilka takich momentów w ciągu tej najbardziej świeżej historii, kiedy czułem, jak bardzo część tego społeczeństwa – część którą i ja tworzę – jest przez pełen bardzo istotny fragment publicznej opinii w Polsce odsunięta poza nawias tego własnie społeczeństwa i tego Narodu. Myślę, ze każdy z nas ma własne na ten temat przemyślenia i własne wspomnienia. Jeden pamięta to bydło Bartoszewskiego, kto inny te watahy Sikorskiego, kto inny wspomni pewnie cos innego. W ostatnich jednak tygodniach zwróciłem uwagę na dwie rzeczy, które ukazały mi całą powagę zamierzenia, które najpierw doprowadziło do zwycięstwa Platformy w roku 2007, a dziś do tego zdenerwowania, które demonstruje Jacek Żakowski w swoim tekście. I które – jedno i drugie – wyrzuca mnie i wielu podobnie myślących poza nawias tego co publiczne.
13 grudnia zeszłego roku, na swoim blogu, rewizor http://niepoprawni-pl.salon24.pl/106573.html zwrócił uwagę na istnienie niemieckiej organizacji o nazwie Fundacja Karola Adenauera. Zaczął swój wpis w ten sposób:
Fundacja Konrada Adenauera nie lubi jawności - najchętniej działa zakulisowo i w cieniu. Na stronie internetowej FKA http://www.kas.de/proj/home/home/48/8/index.html daremnie szukać wymaganych przez prawo informacji o jej władzach, personelu i Polakach współpracujących z tą instytucją. Nie ma też informacji, ile pieniędzy wydaje rocznie FKA, co właściwie finansuje i jakie są jej związki z prominentami polskiego życia publicznego. Jedyną informacją jest wykaz kilkunastu instytucji, które FKA nazywa swymi partnerami. Na ostatnim miejscu wymieniono Forum für Bürgerschaftliche Entwicklung in Warschau http://www.for.org.pl Kliknąłem z ciekawości - i tu zaczyna się naprawdę interesujący trop. Spróbuję zabawić się w dziennikarza śledczego.
Forum für Bürgerschaftliche Entwicklung in Warschau pod polskim adresem internetowym nosi nazwę Forum Obywatelskiego Rozwoju. Strona http://www.for.org.pl podaje, że FOR rozpoczęło swoją działalność we wrześniu 2007 r. (a więc na miesiąc przed wyborami do Sejmu) i jest rzekomo instytucją niezależną (do tej sprawy wrócimy za chwilę). Niestety, nie ma żadnej informacji o włożonym kapitale i o jego pochodzeniu – poza zdaniem, że „jego wyłącznym fundatorem jest prof. L. Balcerowicz”. L. Balcerowicz jest też przewodniczącym pięciosobowej Rady, w której skład wchodzi m.in. były minister i bankowiec Tadeusz Syryjczyk oraz Jan Wejchert współwłaściciel TVN, człowiek najbogatszy z wszystkich ludzi polskich mediów. W Komitecie Programowym FOR znajdujemy nazwiska Wł. Bartoszewskiego, Andrzeja Olechowskiego, Marka Safjana, Andrzeja Zolla, Jacka Fedorowicza i wielu innych postaci o powszechnie znanej orientacji politycznej. Po przeczytaniu listy kilkudziesięciu nazwisk członków komitetu w deklarację niezależności i apolityczności Forum uwierzyć może tylko polityczny analfabeta".
Jeśli ktoś jeszcze nie zna sprawy, zachęcam. Można poczytać oryginalny wpis rewizora, można też wejść na stronę tego Forum http://www.for.org.pl. To tam znajdzie wszelkie potrzebne informacje na temat na przykład akcji „Zmień kraj – idzie na wybory”, która – jak już nawet Jacek Żakowski zauważył – zmieniła faktycznie kraj. Tak go zmieniła, że wszystkim nam już się nawet nie chce rzygać. Ale zmieniła. Proszę tam zajrzeć. Tam jest wszystko co trzeba wiedzieć na temat niszczenia demokracji w majestacie państwa prawa. Zachęcam.
Więc przeczytałem tekst rewizora, zajrzałem na stronę FOR, zobaczyłem, czym się zajmuje na przykład Leszek Balcerowicz i na samym końcu zrozumiałem, kim jestem ja, z punktu widzenia potęgi, nie Państwa, ale tego, co na tym Państwie pasożytuje i, co to Państwo doprowadza do kompletnej ruiny. A dziś, czytam tekst Jacka Żakowskiego w Rzeczpospolitej, gdzie on już nawet nie próbuje udawać, że to co nam przygotowano, ma jakikolwiek związek z wolnością i demokracją. On właściwie równie dobrze mógł swoje żale sformułować następująco: „Jesteśmy rozżaleni i zawiedzeni. Pomogliśmy wam dokonać tego zamachu i przejąć władzę, a wy? Co daliście nam w zamian? Tylko wstyd i nieustanny lęk”. A też już wiem, ze to jest własnie źródło tego, z czym mammy do czynienia tu w Salonie. To właśnie stąd wzięli się ci wszyscy, którzy mnie i podobnych do mnie tak bardzo nienawidzą. Oni właśnie zostali stworzeni przez ten plan i to przekonanie, że tu w Polsce jest miejsce tylko dla niektórych, że cała reszta jest jak gdyby poza tym, co Żakowski nazywa „ogólnonarodowym wysiłkiem”. Z tego punktu widzenia, my nie stanowimy równoprawnego partnera w rozmowie. My możemy albo się zgodzić na to co nam się daje, albo zniknąć.
Ale jest też w tym wszystkim coś bardzo pocieszającego. Oto zaczął się ten szczególny coming- out. Po Żakowskim przyjdą następni. I będą mówić. I wreszcie dojdzie do tego, że ci wszyscy, którzy się dali tak fatalnie oszukać, zrozumieją. A wśród nich, również ci najbardziej obrzydliwie zmanipulowani publicyści z tego naszego wspólnego Salonu, o których wspomniałem na początku tego tekstu. Ci, którzy tyle serca wkładają w to, żeby bronić coś, czego się bronić nie da, żeby pluć na tych, na których pluć nie wypada, z których wielu, utraciwszy już wszelkie argumenty, wyłącznie potrafią nienawidzić. Oni już niedługo, wszyscy się otrząsną i zobaczą, co to się stało. Jak fatalny udział wzięli w czymś, co pod względem czystego zła jest zjawiskiem zupełnie wyjątkowym.
I to już będzie niedługo. Czego sobie i Wam wszystkim życzę przy okazji tych wielkich Świąt Zmartwychwstania Naszego Pana Jezusa Chrystusa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...