Wiele osób komentujących moje teksty w Salonie, kpi ze mnie, że się udręczam oglądaniem TVN24, zamiast - jak przystało na idiotę z PiS-u - oglądać telewizję Trwam, albo przynajmniej TVP Info. Na swoje usprawiedliwianie miałem dotychczas to, że może i oglądam z upojeniem Szkło Kontaktowe, ale za to nikt mnie nie przyłapie na studiowaniu czegoś takiego, jak Newsweek. No i nagle, okazało się, ze to też był błąd. Bo, gdybym zajrzał od czasu do czasu, do wspomnianego tygodnika, zapoznałbym się z artykułem Wojciecha Maziarskiego, „Kaczyńscy muszą odejść" i może to ja, a nie mój serdeczny kolega rosemann, skopałbym Maziarskiego tak, jak na to zasłużył. Niestety, siedzę, jak głupi przed tym telewizorem i daję się wyprzedzać, jak dziecko (http://rosemann.salon24.pl/103926,index.html).
Trudno. Całe szczęście, że rosemann mnie toleruje, więc liczę na to, ze i dziś pozwoli mi skorzystać ze swojego odkrycia i wtrącić parę groszy. Zależy mi chociaż na bardzo skromnym skomentowaniu wystąpienia Wojciecha Maziarskiego z paru powodów. Przede wszystkim, mam wrażenie, że rosemann w swoim, znakomitym skądinąd, wpisie pominął jeden ważny bardzo punkt, a poza tym, swoje dwa ostatnie wpisy poświęciłem bardzo niebezpiecznym obsesjom kultywowanym przez ludzi dokładnie pokroju Maziarskiego i uważam, że te kilka słów uzupełnienia, pozwoli mi stworzyć bardzo efektowną klamrę dla całości problemu.
Gdyby ktoś nie wiedział, na czym polega sprawa, a nie chciało mu się czytać ani samego Maziarskiego, ani choćby podsumowania, którego dokonał rosemann, w paru słowach opowiem, o co poszło. Otóż, krótko mówiąc, Maziarski napisał w Newsweeku, że ponieważ przez polityczną aktywność Lecha Kaczyńskiego, rząd Donalda Tuska ma kłopoty z rządzeniem, należy coś zrobić z Prezydentem. Tytuł artykułu Maziarskiego wprawdzie odnosi się do obu braci Kaczyńskich, ale należy przypuszczać, że Jarosław Kaczyński wpadł Maziarskiemu do głowy zupełnie przy okazji, tak jakby pan redaktor doszedł do wniosku, że może, skoro będziemy się brać za jednego, to można by było od razu stuknąć i tego drugiego.
W jaki sposób Maziarski tłumaczy konieczność uporządkowania sytuacji? W taki mianowicie, że zdaniem Maziarskiego, nie może być tak, że Platforma Obywatelska wygrywa wybory parlamentarne, obejmuje z PSL większościowe rządy i nie może robić tego co jej przyjdzie do głowy, bo Prezydent wykorzystuje procedury i przeszkadza. Jak to możliwe, żeby doszło do sytuacji, że ktoś w demokracji ma większość i samo posiadanie tej większości nie pozwala na bezproblemowe korzystanie z tej większości? Przecież - zdaniem Maziarskiego - Prezydent, rzucając Donaldowi Tuskowi kłody pod nogi, w gruncie rzeczy dokonuje zamachu na wolę narodu, który przecież jednoznacznie pokazał, że jego zdaniem, rządom Platformy Obywatelskiej kłód pod nogi rzucać nie wolno. Czyniąc to co czyni, Prezydent gwałci Konstytucję, łamie prawo, dopuszcza się zbrodni wobec Narodu i w rezultacie zasługuje najpierw na sąd, a później kompletną anihilację.
Proszę spojrzeć, jaka jest sytuacja. Polska ma rząd, który, według coraz szerszej opinii, jest rządem całkowicie nieudolnym. Po roku działalności Donalda Tuska, jest kwestią właściwie stwierdzoną oficjalnie, że to, z czym mieliśmy dotychczas do czynienia jest kompletną porażką. Po tym roku, okazuje się, że nawet ktoś taki, jak Lech Kaczyński, człowiek ubezwłasnowolniony przez swoją jędzowatą żonę i przebiegłych doradców, uzależniony od alkoholu i cierpiący na przeróżne jawne i skryte choroby, człowiek tak fatalnie nieudany, jest w stanie kompletnie sparaliżować pracę tego gabinetu i tego premiera. Okazuje się nagle, że ten jeden rok, wykazał dobitnie, że ktoś taki jak Donald Tusk wobec kogoś takiego, jak Lech Kaczyński, okazał się kompletnie bezradny. A miało być tak pięknie.
I co na to wszystko proponuje Wojciech Maziarski? Oczywiście należy zrobić porządek z Prezydentem. Jak? No nie wiadomo jak, ale coś trzeba zrobić. I w tym momencie, Maziarski przedstawia wyliczenie, z którego wynika, że Lech Kaczyński dokonał faktycznego zamachu stanu. A to już jest podstawa do podjęcia działań. Rosemann naiwnie sugeruje, ze Maziarski jest po prostu głupi. I tu ja protestuję. On może i jest głupi - w końcu nie on pierwszy i nie ostatni - ale wcale nie koniecznie. Moim zdaniem, Maziarski jest człowiekiem najzwyczajniej zdesperowanym. On po prostu nie może już Kaczyńskich znieść. Na początku, on liczył - podobnie jak wielu innych szaleńców - że sprawę rozwiąże się przy pomocy najprostszego prawa. Jest przestępstwo - jest kara - jest więzienie. Tymczasem okazało się, że to była pomyłka. Wydawało się więc, że może odpowiednia propaganda unicestwi znienawidzone kartofle. Też nic. A na domiar złego, wygląda na to, ze nawet internauci zaczynają okazywać zniecierpliwienie.
Wielu przyjaciół Maziarskiego w cierpieniu, zrozumiało, że proste rozwiązania są na nic. I o tym pisałem w moim blogu i wczoraj i przedwczoraj. On sam, jako człowiek światły i kulturalny, nie lubi przemocy, a krwią się brzydzi. Stąd ta jego rozpacz. I stąd zaczyna wymyślać tak brawurowe konstrukcje, jak te, które przedstawił w Newsweeku i które tak zirytowały rosemanna. No ale co ma robić? Modlić się o awarię samolotu, czy może o jakiś efektowny nowotwór dla pana prezydenta? A może ma sam wziąć nóż z kuchni i zaczaić się gdzieś na Krakowskim Przedmieściu?
Oczywiście głupio to mówić, ale naprawdę wszystko wskazuje na to, że innego wyjścia on i ludzie o jego mentalności po prostu nie mają. Lech Kaczyński - sam jeden - jest po prostu po stokroć lepszy od każdego ministra, od całego rządu i od samego Donalda Tuska. Politycznie, intelektualnie, zawodowo - jest po prostu dla nich nie do przeskoczenia. Nawet jeśli Maziarski tego sobie nie uświadamia, to on to niewątpliwie czuje. I stąd ten jego strach. Nie głupota. Zwykły strach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.