czwartek, 13 listopada 2008

Na kolana chamy! Mówi prezydent Sarkozy

Kiedy szczęśliwie minęła 90 rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości, prezydent Kaczyński - wbrew zapowiedziom posła Palikota - w upojeniu alkoholowym nie spadł pod stół, pani Prezydentowa - wbrew zapowiedziom dziennikarzy śledczych Dziennika - nie zrobiła uczestnikom gali karczemnej awantury, a dach Teatru Wielkiego - wbrew nadziejom Waldemara Kuczyńskiego - nie zwalił się na głowy temu obciachowemu towarzystwu, które postanowiło skorzystać z zaproszenia, i wstąpić na „wiejską potańcówkę", pomyślałem sobie, że wreszcie dostaniemy kilka dni na zaczerpnięcie oddechu. Jeszcze tylko marszałek Borusewicz wyraził ból z tego powodu, że zamiast w towarzystwie nowoczesnego zespołu Feel, był zmuszony bawić się przy piosenkach zupełnie nie-nowoczesnej Ireny Santor, Jego Ekscelencja minister Sikorski dyplomatycznie pozwolił hołocie trzymać się własnych gustów, jeszcze tylko aparat medialny przetrawił szokująca informację o skandalicznej wpadce Prezydenta w postaci przejęzyczenia, jakie nastapiło w czasie jego rocznicowego wystąpienia i uznałem, ze mogę się spokojnie zająć życiem.
Nic z tego. Od rana jestem bombardowany informacją o dyplomatycznym skandalu w postaci lekceważącej postawy Lecha Kaczyńskiego wobec prezydenta Francji. Poszło o to, że, jak się okazuje, kiedy prezydent Sarkozy łaskawie na początku grudnia wpadnie do Polski, będzie na niego czekał tylko Lech Wałęsa, natomiast sam Lech Kaczyński będzie w rozjazdach.
Przyznam, że od wczoraj, kiedy nagle musiałem uznać fakt, że lata lecą, świat się zmienia i pewne standardy, do których byłem bardzo przywiązany, przestają obowiązywać, poczułem płynący z tą wiedzą powiew tolerancji i zrozumienia. Już wiem, że w czasach pełnej dekonstrukcji, już nie tylko reżyser Pasikowski może się okazać wybitniejszym artystą od braci Coen, ale nawet piosenkarz Kukiz (tak, ten Kukiz!) większym autorytetem moralnym od Norwida (tak, tego Norwida!). Trzeba się podporządkować. A dziś nagle nowa niespodzianka.
Muszę tu od razu, w postaci drobnej dygresji, zdeklarować się, że fakt niezaproszenia Lecha Wałęsy na obchody Święta Niepodległości jest dla mnie całkowicie ludzki, logiczny i zrozumiały. Nawet nie dlatego, że Wałęsa nieustannie obraża Prezydenta, nie dlatego, ze był Bolkiem i nawet nie dlatego, że okres swojej prezydentury wykorzystał do służenia nie Polsce, ale najbardziej ciemnym siłom antypolskim. Uważam, że Lech Kaczyński, zapraszając Wałęsę na galę, postąpiłby bardzo źle, bo tym samym okazałby brak szacunku i do siebie i swojej żony. A to przez jedną jedyną wypowiedź Wałęsy: tę mianowicie, gdzie Wałęsa zadeklarował, że jest „nagrzany" na sama myśl o tańcu z panią Kaczyńską.
Zapewne znacie taki greps, czy to z filmów gangsterskich, czy ze zwykłych kryminalnych komedii - a może niekiedy i z życia - kiedy ktoś w celu albo zastraszenia, albo tylko wyprowadzenia przeciwnika z równowagi, zaczyna coś mówić o tego kogoś żonie, lub dzieciach. Tradycja tak dziwnie sprawiła, że dla wielu z nas, rodzina, dzieci, żona są czymś świętym, czego się nie wykorzystuje w bezpośrednich potyczkach. I odwrotnie, nasi wrogowie wiedzą, że, jeśli chcą zrobić na nas skuteczne wrażenie, to powinii tylko wspomnieć coś o naszej córce, czy naszej żonie. Cokolwiek. Niekoniecznie coś brzydkiego, czy chamskiego. Wystarczy wymienić imię. Nawet tu, w Salonie, parę razy zauważyłem, jak działa ten mechanizm, choćby wtedy gdy któryś z najwidoczniej dobrze obeznanych w psychologii bloggerów, w swoich komentarzach notorycznie pytał mnie, czy ja mam żonę.
Lech Wałęsa publicznie powiedział, że on na myśl o tańcu z panią Kaczyńską staje się „nagrzany".
Ja oczywiście od wczoraj szczególnie mocno czuję to, że ten świat już może nie za bardzo jest dla mnie, ale wciąż, z mojego punktu widzenia, tego typu tekst załatwia wszelkie sprawy towarzyskie ostatecznie. Skoro Lech Kaczyński za te słowa Wałęsy publicznie i fizycznie nie opluł, to - na Boga! - dajmy mu prawo Wałęsę chociaż lekceważyć. W ogóle, ja byłbym za tym, żeby pozwolić ludziom - w tym nawet prezydentom - cieszyć się prawem do osobistych emocji i uczuć.
I teraz pojawia się prezydent Sarkozy. Ja się nie znam aż tak na polityce, jakby niektórzy podejrzewali. Tym bardziej, brakuje mi wielu podstawowych informacji odnośnie wielu podstawowych kwestii, do tego stopnia, ze większość moich ocen ma charakter bardziej indywidualny i raczej emocjonalny, niż czysto analityczny. Oczywiście, staram się sprawy analizować, ale wiem, ze wszelkie moje refleksje są pewnie aż nazbyt często obciążone błędami, wynikającymi z niepełnej wiedzy. Mam jednak oczy, uszy i - póki co - nienajgorsza pamięć i wiem następujące rzeczy. Prezydent Sarkozy, podczas słynnego europejskiego szczytu, potraktował prezydenta Kaczyńskiego nienajlepiej. Z medialnego rechotu, jaki się rozległ w tamtych dniach, domyślam się, że nie tylko ja byłem tak spostrzegawczy. Prezydent Sarkozy nie skorzystał też z zaproszenia i nie pojawił się w Polsce w dniu Święta Niepodległości. Merkel przyjechała - on nie miał czasu. Uznał jednak Sarkozy, ze on do Polski przyjedzie w grudniu - przede wszystkim po to, żeby oddać cześć Lechowi Wałęsie i być może pocieszyć go w związku z tym, ze jego męskie ambicje odnośnie Marii Kaczyńskiej pozostały niezaspokojone. Ale przy okazji też po to, żeby prezydentowi Kaczyńskiemu jeszcze raz - jak dziecku - wytłumaczyć, że podpisanie Traktatu jest sprawą dla Sarkozego bardzo ważną. Nie na tyle ważną, żeby się Kaczyńskiemu jakoś szczególnie podlizywać, ale na tyle ważną, żeby wyskoczyć na chwilę z imprezy u Wałęsy.
I teraz, jak się okazuje, kiedy Lech Kaczyński zachował się prawdziwie po męsku i pokazał Sarkozemu - mam wielka nadzieję, że pokazał naprawdę, a nie że to tylko medialne plotki - że jemu chyba coś się ostatnio poprzestawiało, to całe polityczne kibolstwo, które dział mi na nerwy od dłuższego już czasu, nagle zaczęło się strasznie troszczyć o to, żeby humory Kaczyńskiego nie naruszyły emocjonalnej równowagi i indywidualnych interesów prezydenta Francji.
Ja już pomijam fakt, że sytuacja, w której tak zwane czynniki opiniotwórcze solidaryzują się z obcym państwowym interesem tylko po to, żeby dokuczyć nielubianemu prezydentowi, jest dla mnie chora. Niech już tak będzie. Od czasu, kiedy Waldemar Kuczyński tak subtelnie wyraził pragnienie, żeby Polskę szlag trafił, bo on ma nadzieję, ze pod Jej gruzami znajdą się Ziobro z Kaczorami, ten rodzaj wojny mnie nie dziwi. Dziwię się jednak, kiedy widzę, że u wielu osób, najwidoczniej zanikły odruchy na poziomie czysto ludzkim i czysto emocjonalnym. Przecież wszyscy mamy swoją godność, swój honor, swoje wartości i jeśli widzimy kogoś, kogo nawet i nie lubimy i kogo uważamy za durnia i pomyłkę, ale jednak kogoś, kto reaguje na wydarzenia właśnie z honorem, to wypadałoby chociaż kiwnąć głową ze zrozumieniem. Natomiast stan emocjonalnego rozkołysania, który doprowadza wielu ludzi do tego, że jedyne na co ich stać, to w takiej sytuacji wrzeszczeć sytuacji: „Na kolana, chamie!" mnie przeraża.
Przecież to już nawet nie jest zdrada stanu. Tu zdrada człowieka. I proszę sie nie gniewac, ale ja sie po prostu z czegoś takiego wypisuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...