sobota, 8 listopada 2008

Jestem lewakiem

Niedawno bardzo, w jednym z komentarzy na moim blogu, pojawił się problem moich sympatii i moich nienawiści. I raczej kulą w płot. Szczerze powiedziawszy, trochę się zmartwiłem, ponieważ po pierwsze, wydawało mi się, że choć skrótowo, to jednak starannie przedstawiłem się w momencie, kiedy tu przyszedłem, a po drugie, miałem nadzieję, że moje teksty są do tego stopnia szczere i, że tak powiem, z serca płynące, że właściwie dość łatwo jest mnie opisać. Oczywiście, kilka razy mi się zdarzyło, że informacja o tym, że uważam się za umiarkowanego konserwatystę została odczytana jako deklaracja konserwatysty o umiarkowanym charakterze, czy może temperamencie. Podczas gdy ja chciałem tylko powiedzieć, że jestem konserwatystą nieortodoksyjnym. Kimś mniej więcej takim, jak Krzysztof Wołodźko, ze swoja nieortodoksyjną lewicowością. No, ale to wyjątki.
Bywało też tak - i to może nawet częściej - że prostą informację o tym, że żyję z uczenia, odczytywano, niemal jako apel o traktowanie mnie w sposób szczególny. Tu akurat chyba bardziej rozumiem postawę moich czytelników. Już wiele lat temu zauważyłem, że kontakt z nauczycielem działa na niektórych ludzi zupełnie obezwładniająco. To jest trochę tak, jakby wielu z nas, od czasów szkolnych, nosiło w sobie jakieś ciężkie kompleksy i kiedy widzą nauczyciela, to albo wpadają w zachwyt, albo ogarnia ich przerażenie, albo najczystsze pragnienie mordu. Ja na przykład zdałem egzamin na prawo jazdy głównie dzięki temu, że jestem nauczycielem. Gość mnie zapytał co robię, ja mu powiedziałem, że uczę, on mi na to - czego? Ja mu na to, że angielskiego, i właściwie od tego momentu wiedziałem, że nie muszę już nic robić, bo on wszystko, co trzeba, zrobi za mnie. No, ale on pewnie miał dobre wspomnienia ze szkoły. U nas w Salonie, mam wrażenie, wielu moich kolegów raczej miało pecha.
Więc, jak mówię, mimo, że staram się tu odsłaniać maksymalnie, wciąż wracają nieporozumienia, odnośnie tego, co ja lubię, a czego nie. Dziś więc, króciutko - mam nadzieję - przedstawię się z tej właśnie perspektywy.
Jestem umiarkowanym konserwatystą, a więc konserwatystą nieortodoksyjnym. W Ameryce jest tak, że scena polityczna dzieli się na dwie grupy: liberałów i konserwatystów. Socjalistów i komunistów nie ma. Podobnie jak nie ma lewicy. Jeśli ktoś jest ‘leftist', albo ‘socialist', albo tym bardziej ‘communist', to można się spodziewać, że pochodzi z Nikaragui i działa w komunistycznej partyzantce, albo jest terrorystą, który podkłada bomby, żeby zniszczyć świat. Jak idzie o gospodarkę, o politykę zagraniczną, o wojny i takie tam, to mniej więcej panuje zgoda. Różnica pojawia się na poziomie wartości. Liberałowie chcą, żeby aborcja była dopuszczalna, konserwatyści nie; liberałowie są za tym, żeby każdy mniej więcej robił co chce, a konserwatyści wolą, żeby pewna kontrola jednak była; liberałowie uważają, że jeśli ktoś zamordował swojego sąsiada, to należy starać się tego mordercę zrozumieć, konserwatyści - w tym wypadku - uważają, że każdy odpowiada za siebie. I tak dalej.
Ze mną jest odwrotnie. Ja mam bardzo ciężkie wątpliwości na poziomie konkretów, takich jak gospodarka, związki zawodowe, banki, pieniądze, wojny, bieda, natomiast jestem niezwykle mało elastyczny na poziomie wartości. Być może związane jest to moim brakiem szerszego wykształcenia i ogólnego oczytania, ale na świat patrzę przede wszystkim na poziomie wrażeń. Wydaje mi się, że zdecydowana większość moich ocen nie wynika z tego, co przeczytałem, ale z tego co widzę. W tym sensie, jeśli mam wybierać między sense a sensilbility, zdecydowanie będę obstawiał zmysłowość. W tym oczywiście rozumieniu sprawy, można o mnie powiedzieć, że jestem wiejskim głupkiem.
Ale co to o mnie mówi, jeśli idzie o kwestię moich sympatii i niechęci? To mianowicie, że nie jest prawdą, że ja nienawidzę lewicy, a uwielbiam prawicę. I że nie jest prawda, że jeśli ktoś mi zarzuci, że ja jestem lewakiem, bo PiS to socjaliści, to ja się poczuję dotknięty. Nie ma takiej możliwości, że ja się zaangażuję w dyskusję na temat tego, czy Napieralski jest prawicą, czy lewicą, bo mnie to kompletnie nie interesuje i ja się - szczerze powiedziawszy - na tym nie znam. Ja będę do końca życia na Napieralskiego mówił ‘komuch', ponieważ jest to moja ulubiona obelga. I moja sympatia do tego epitetu nie wynika z wiedzy teoretycznej, ale z wiedzy czysto praktycznej i z moich uczuć, a nie z rozumu. Jeśli ja nie mogę znieść Ryszarda Kalisza, to nie dlatego, że on jest lewica - bo prawdę powiedziawszy, ja tego nie wiem - ale dlatego, że ja myślę, że on jest człowiekiem zepsutym do szpiku kości. Mogę się oczywiście mylić, ale nic na to nie poradzę.
Czasem ośrodki badania opinii urządzają sondaże, pod tytułem „kogo byś zaprosił do siebie do domu?" Przyznam, że mi to pytanie bardzo pasuje. Uważam jednak, że między mną, a wielu innymi ludźmi, których znam, różnica jest taka, że oni dokonują wyboru po tak zwanej linii partyjnej, albo medialnej, albo kulturowej, a ja wyłącznie na podstawie najbardziej prostych wrażeń. Z tego powodu, ja bym nie miał nic przeciwko temu, żeby do mnie wpadł Schetyna, ale Tuska nie chcę widzieć. Dlaczego? Nie dlatego, że dla mnie Schetyna jest bardziej prawicowy, ale ze względu na przekonanie, że ze Schetyną dobrze by się rozmawiało, a z Tuskiem - wręcz przeciwnie. Na tej samej zasadzie, wolałbym sto razy bardziej spędzić wieczór z lewakiem Sierakowskim, niż pięć minut z konserwatystą Komorowskim, pojechac na wakację z którymś z zielonych z Obywatela, niż na rocznicy Salonu usiąść przy jednym stoliku z Dornem. Bo uważam, że rozmowa z Dornem byłaby dla mnie męką - i to wcale nie dlatego, że on jest dla mnie za mądry.
Kaczyńskich więc też lubię, nie dlatego, ze są konserwatystami, liberałami, komunistami, czy socjalistami, czy nawet nie dlatego że są, tak jak ja, mało przystojni. Ale z tej prostej przyczyny, ze nie zdarzyło mi się nigdy zauważyć u nich czegoś, czego szczerze i uczciwie nie znoszę. Mianowicie takiej tępej, pseudo-inteligenckiej nonszalancji. Popieram ich politycznie, bo reprezentują, w tym co mówią i co robią wartości mi bliskie i dotychczas mnie nie zawiedli. Natomiast lubię ich, bo są - moim zdaniem - bardzo miłymi, prawdziwie inteligentnymi i porządnymi ludźmi. I wolą patrzeć przez okno, niż w lustro. A byłbym szczęśliwy, gdybym miał okazję ich poznać osobiście i od czasu do czasu porozmawiać z nimi przez telefon, bo uważam, ze słuchaliby tego, co mówię, a kiedy by mówili do mnie, to traktowaliby mnie z tą samą uwaga, z jaką traktują zawsze innych ludzi.
Wspomniałem nonszalancję. I to jest właśnie to, co mnie irytuje u niektórych moich kolegów w Salonie. Czytam niektóre wpisy, niektóre komentarze i nie wiem o ich autorach zupełnie nic, poza tym, że oni w ogóle nie są zainteresowani tym, co się do nich mówi, a kiedy sami mówią , to też ostatnią rzeczą, na jakiej im zależy, to to, żeby komuś coś powiedzieć. Oni się wyłącznie popisują, albo rechoczą, albo po prostu plują - ot tak, żeby sobie popluć. Ja nie wiem, kim oni są, z czego żyją, nie wiem czy mówią prawdę, czy kłamią, natomiast mogę ich sobie łatwo wyobrazić. Niesympatycznych, zarozumiałych, pełnym szyderstwa i tępej satysfakcji ludzi. Zawsze mądrych, zawsze eleganckich, zawsze tych lepszych. Spotykam ich czasem na ulicy i myślę, że potrafię ich rozpoznać.
Wpadłem na nich całkiem niedawno, tutaj w Salonie właśnie. To ci państwo, którzy najpierw uruchomili projekt o nazwie USA2008, następnie utworzyli portal o tej samej nazwie i całą swoja energię poświęcili na zanudzanie wszystkich informacjami na temat tego, jak się rozwija prezydencka kampania w Stanach Zjednoczonych. Kiedy kampania się skończyła i zwyciężył Barrack Obama, najpierw uczcili to zdarzenie dwoma identycznymi tekstami na SG, tyle że na dwóch różnych blogach, następnie zapowiedzieli, że oni dalej będą relacjonować sprawy amerykańskie pod kątem prezydentury Obamy, by na następny już dzień obśmiać wszystkich zainteresowanych amerykańską kampanią, że mają obsesję i zajmują się rzeczami kompletnie nieważnymi z punktu widzenia przeciętnego Polaka. A już na sam koniec, widząc, że już South Park się z nich śmieje, oświadczyli, że oni wcale się tak z tego Obamy nie cieszą. I tę samą dokładnie informację postanowili w Salonie zamieścic też dwa razy z rzędu. I znów na głównej stronie Salonu ten sam tekst w tym samym momencie w dwóch różnych miejscach.
Ja tego kompletnie nie rozumiem, ale jednocześnie mam wrażenie, że stoi za tym coś głęboko niesympatycznego. I znów, ja nie wiem, czy projekt USA2008 to komuniści, czy konserwatyści. Czy oni są pobożni, czy nie. Ja ich po prostu nie lubię. Bo są nieuczciwi i na dodatek robią wrażenie, jakby byli z tego bardzo dumni.
I teraz najciekawsze. Jak idzie o tych ludzi, których spotykam na ulicy, i którzy niekiedy kpią z PiS-u i ze mnie, ze my jesteśmy socjalistami, to ja myślę że w większości oni są przekonani, ze należą do najbardziej prawdziwej i najbardziej światłej polskiej prawicy. Uważają, że podatek powinien być liniowy, że głosować należy przez Internet, że szpitale i szkoły powinny być prywatne, że Kościół powinien siedzieć cicho tak długo aż zrozumie współczesne czasy, aborcja powinna być sprawą osobistą, dzieci należy wychowywać na nowoczesnych i światłych obywateli, że czym kto ładniejszy, tym mądrzejszy, ze europejskie kino jest najlepsze i że od czasu jak umarł Freddie Merkury, najlepszą grupą świata jest U-2.
No to w tej sytuacji, proszę bardzo - jestem lewakiem. Choćby dlatego, że ja zawsze wolałem Sex Pistols.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...