czwartek, 23 lipca 2015

O Mszę dla Polski

Mogę oczywiście czegoś nie pamiętać, czy w ogóle mogło się zdarzyć, że coś przegapiłem, jednak wydaje mi się, że sposób, w jaki przy okazji ledwo co przeżywanego przez nas procedowania przez polski parlament tak zwanej „ustawy o leczeniu niepłodności”, a w rzeczywistości legalizacji metody in vitro w jej możliwie najbardziej liberalnej formie, na to co się dzieje zareagował Kościół, był w całej najnowszej historii Polski absolutnie unikalny. Mieliśmy tu naprawdę bardzo wiele najróżniejszego rodzaju sytuacji, gdzie wielu z nas wręcz modliło się o to, by wreszcie biskupi zabrali głos, a po tamtej stronie pojawiała się albo kompletna cisza, albo jakieś nikomu nic nie mówiące wypowiedzi – bez celu i bez powodu. Tym razem jednak Kościół najwidoczniej uznał, że nie dość, że nie można milczeć, to jeszcze konieczne jest wołanie głośne bardzo, jednoznaczne i adresowane możliwie bezpośrednio. No i na poziomie najwyższym, czyli Episkopatu.
Jaki był wynik tych apeli wiemy już dziś wszyscy, a widząc, w jaki sposób przez wielu, jak słyszę, członków mojego Kościoła, potraktowany został głos Hierarchii wraz z wysyłanymi przez nią wszystkim możliwymi ostrzeżeniami, czuję już nawet nie smutek, ale zwykły lęk. Bo to co przed nami to w moim rozumieniu oczywisty rozłam. Z tego co słyszę, doszło do tego, że już w krótce w jednym konfesjonale będzie siedział ksiądz A, w drugim ksiądz B, tu komunii będzie udzielał ksiądz C, a tam ksiądz D – i do każdego z tych punktów ustawiać się będą osobne kolejki. Aż wreszcie może zareaguje Watykan. A ten chyba jednak ma inne rzeczy na głowie, niż zaglądanie do Polski i rozdzielanie tam politycznie zwaśnionych stron.
W poprzednią niedzielę udaliśmy się na mszę świętą w kościele pod wezwaniem świętych Piotra i Pawła w Szentendre pod Budapesztem. Pisałem o tym trochę w jednej z poprzednich notek, dziś więc tylko parę dodatkowych refleksji. Ale może jednak zacznę od pewnego dawnego dość wspomnienia. Nie wiem, ilu z nas pamięta Piotra Wierzbickiego, człowieka, który zanim przeszedł do „gazowni”, był naczelnym „Gazety Polskiej”, ale jestem pewien, że jeśli już, to każdy ma swoje powody, by czy to Wierzbickiego szanować, czy go nie lubić. Gdy jednak chodzi o mnie, ja go wspominam za jedno zdanie, które ten zamieścił w swojej książce o tak zwanym „szarym człowieku”, a brzmiało ono mniej więcej tak, że szarego człowieka możemy spotkać w Polsce wszędzie, z wyjątkiem w kościele na Mszy Świętej. W kościele podczas Mszy Świętej, zdaniem Wierzbickiego, ludzie, którzy zwykle choćby i są wyjątkowo szarzy, stają się natychmiast kolorowi. Przypomniał mi się więc ów Wierzbicki, kiedy rozglądałem się ciekawie po kościele w węgierskim miasteczku Szentendre i obserwowałem modlących się ludzi. Były tam więc oczywiście osoby starsze, ale też mnóstwo młodych małżeństw, rodzin z małymi dziećmi, ale też młodzieży, nastoletnich dziewcząt i chłopców. Ponieważ był tragiczny upał, a miejsce ściśle wakacyjne, wszyscy byli ubrani bardzo lekko, to co mnie jednak uderzyło, to fakt, że kobiety, nawet jeśli do kościoła przyszły ubrane w lekkie stroje, po wejściu do kościoła wszystkie – i mówiąc „wszystkie” w najmniejszym stopniu nie przesadzam – wyjmowały z torebek specjalne szale i przykrywały nimi ramiona. I w ten sam sposób zachowywały się zarówno panie w starszym wieku, w wieku średnim, ale też te najśliczniejsze węgierskie dziewczyny, których tam było, jak na moje nerwy, dużo za dużo. One wszystkie wyjmowały ze swoich torebek albo te chusty, albo lekkie sweterki i zakrywały nimi ramiona. A obok nich stali starsi panowie i młodzi chłopcy i wszyscy byli tak piękni i skupieni i rozmodleni, że ja nagle zacząłem sobie zadawać pytanie, czy to możliwe, że oni po wyjściu z kościoła staną się znowu szarzy?
No a potem była już tylko msza i to nabożeństwo, to skupienie i te śpiewy – tak wstrząsające, że ja czegoś takiego u nas w Polsce nie miałem okazji przeżyć. Msza się skończyła, Kościół wstał, wyszedł i tam już na zewnątrz po chwili zrobił się kolejny tłum, złożony z ludzi, którzy sobie tam stali i rozmawiali. A mi tylko udało się jeszcze zrobić parę zdjęć, jeszcze zanim ich było już na tyle dużo, by mi się wszyscy w tym Kościele roztopić. Proszę, rzućmy okiem na jedno z nich. I miejmy nadzieję, że ta ich wiara – i ta wierność – dotrze w jakiś sposób i do nas. Bo, nie oszukujmy się, wyjątkowo ich potrzebujemy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...