A więc („nie zaczyna się, Osiejuk, zdania od więc!”) podróż na Węgry mamy już za sobą i ja dziś już wiem, że Węgrom – państwu, ale też i Węgrom – ludziom, zostanie tu poświęconych kilka kolejnych tekstów, a i tak, nawet kiedy już temat ostatecznie wyczerpiemy i zamkniemy, trzeba będzie do niego wracać, tak jak trzeba będzie wracać na Węgry. Dziś jednak muszę pisać o czymś zupełnie innym, a to w związku z wiadomością, jaką przeczytałem dziś w nocy w pociągu, która mnie najzwyczajniej w świecie poraziła. I tak jak to się zwykle dzieje, nie chodzi nawet o samą wiadomość, ale o utworzony wokół niej bardzo ponury kontekst.
Ale może zacznijmy od początku. Otóż kiedy parę tygodni temu razem z pewnym księdzem, oraz z moim kuzynem-ginekologiem występowaliśmy w Katolickim Radio Podlasia, kuzyn mój pokazując, w jaki sposób cały ów projekt znany pod nazwą in vitro, a tak naprawdę obejmujący przestrzeń znacznie szerszą i głębszą, jest niczym więcej jak prostym i bezczelnym oszustwem, wspomniał o niemieckim leku o nazwie Clexane. Chodziło o to, że jest wiele kobiet, które nie są w stanie donosić ciąży z powodu pewnego organicznego zaburzenia, a które to zaburzenie można skutecznie leczyć przy pomocy owego Clexanu. Rzecz w tym jednak, że wspomniany lek przede wszystkim w ich akurat przypadku nie jest refundowany przez polskie państwo, a przez to jest niezwykle drogi, no a poza tym stanowi część pewnego wręcz zbrodniczego procederu polegającego na tym, że jest on najpierw sprowadzany do Polski po cenie czterokrotnie niższej, a następnie niemal natychmiast odsprzedawany do Niemiec, co sprawia, że go w aptekach zwyczajnie nie ma. Wedle relacji mojego kuzyna – lekarza, ów proceder, którego Clexane jest jedynie drobnym elementem – pod pewnym względem stanowiący aferę nieporównywalną z jakąkolwiek inną – jest prowadzony na linii producent-NFZ-hurtownie-apteki, a cała sprawa praktycznie w publicznej świadomości nie istnieje. Zdaniem mojego kuzyna, żaden innych ze znanych nam przekrętów III RP, może z wyjątkiem tak zwanej „afery FOZ-u”, nie jest w stanie się równać z tym co już od lat, pod czujnym patronatem Ministerstwa Zdrowia, wyprawia się między FOZ-em a owym systemem dystrybucji leków.
Planowałem napisać tekst na ten temat, konsultowałem się ze znajomymi aptekarzami, zbierałem odpowiednie materiały, i oto nagle, jadąc pociągiem z Budapesztu do Katowic, zobaczyłem, że sprawą się zajął „nasz” tygodnik o nazwie „ABC”, a związany z nim, również jak najbardziej „nasz”, portal wpolityce.pl zamieścił kilka tekstów na ten temat w nastroju takim, że oto faktycznie mamy do czynienia z największym skandalem „25 lat wolności”, a oni go właśnie ujawniają.
Ponieważ chciałem zobaczyć, co na ten temat piszą inne media, no i poczuć ów dreszcz autentycznej rewolucji, zacząłem szukać po innych mediach… i proszę sobie wyobrazić, że ani tygodnik „ABC”, ani portal wpolityce.pl niczego nie ujawnił, a jedynie powtórzył doniesienia jeszcze z kwietnia radia TOK-FM. Okazuje się, że już w kwietniu informacja o tym czarnym geszefcie przeszła przez radio TOK-FM – i, jak się zdaje, tylko przez to radio – następnie w kompletnym milczeniu została zarchiwizowana w czeluściach Internetu, by dziś, po trzech, czy czterech miesiącach, zostać ogłoszona z wielkim hukiem jako rewelacja przez tygodnik „ABC”, prawdopodobnie dokładnie z tym samym efektem, co poprzednio. Przeglądam dzisiejsze doniesienia, zaglądam do Onetu, do tvn24.pl, do gazety.pl, do wp.pl, do interii.pl, do salonu24 – wszędzie cisza. Na temat „największej afery 25-lecia” ani słowa. Czy mnie to dziwi? Właściwie nie. W końcu, z tego co widzę, wszystko się zaczęło i skończyło w niemal kompletnej ciszy w kwietniu, czyli w samym środku kampanii prezydenckiej, a zatem po ciężką cholerę wchodzić do tej zamulonej rzeki?
W portalu wpolityce.pl czytam wielki tytuł: „Tygodnik „ABC” ujawnia: Nowa afera lekowa, to skandal dekady. Dlaczego Ministerstwo Zdrowia godziło się na wywóz polskich leków do Niemiec?”, a dalej coś takiego:
„To jedna z największych afer Polski pod rządami Platformy Obywatelskiej. Przez ostatnie lata zamiatana pod polityczny dywan, rozrosła się do monstrualnych rozmiarów. Mowa o masowej akcji zagranicznych hurtowni leków, które przez kilka ostatnich lat wykupywały tanie lekarstwa w naszym kraju i wywoziły je do Niemiec i innych krajów UE, gdzie sprzedawano je o wiele drożej.
Skala procederu poraża. Wywiezione z Polski leki warte są ok. 5 mld zł. Konsekwencją afery lekowej jest fakt, że w naszych aptekach brakuje wywiezionych do Niemiec leków, a za droższe zamienniki słono płacą polscy pacjenci. Za aferą lekową sto nie tylko wielki biznes farmaceutyczny, ale przede wszystkim urzędnicy z ministerstwa zdrowia. To oni dali możliwość takiej interpretacji prawa, która pozwoliła na wywóz leków. Urzędnicy zareagowali dopiero po kilku latach!”
Najlepsze jednak jest na samym końcu. Proszę się trzymać krzeseł: „W nowym wydaniu „ABC tygodnika aktualnego, bezkompromisowego, ciekawego” – jak co tydzień, w każdą środę zestaw emocjonujących i zaskakujących tekstów do przeczytania. Zapraszamy do lektury i na stronę tygodnika www.abctygodnik.pl oraz na profil ABC na Facebooku”. No i jeszcze to: „W sprzedaży w kioskach w całej Polsce w cenie 3,50 zł. Pismo dostępne jest też w prenumeracie w e-kioskach. W tygodniku także reporterski ‘Magazyn ABC’ oraz ekskluzywny dodatek lifestylowy z gorącymi wiadomościami ze świata showbiznesu i pełnym programem TV na długi czerwcowy weekend – ‘ABC LOOK!’”
Mam nadzieję, że już wszystko wiemy. Minęły te trzy miesiące i, jak rozumiem, redakcja „ABC” mogła bezpiecznie przepisać tekst, który wcześniej ukazał się na blogu Jacka Żakowskiego 14 kwietnia tego roku http://zakowski.blog.polityka.pl/2015/04/14/afera-lekowa/, i sprzedać go za te 3,50 zł każdemu z nas, który potrzebuje trochę owego „thrillu”. I to wszystko. To jest ściana, do której dochodzimy, i to jest to, co nam wolno. Podejść pod tę ścianę i powrzeszczeć. Trochę.
Miałem pisać o tym niezależnie od nich wszystkich i dziś już wiem, że dobrze się stało, że nie zdążyłem. Nie ma nic gorszego niż zrobić z siebie naiwnego idiotę.
Przypominam, że mam u siebie jeszcze parę egzemplarzy mojej pierwszej książki „O siedmiokilogramowym liściu”. Proszę o kontakt mailowy toyah@toyah.pl. Wszystkie pozostałe są jak zawsze dostępne pod adresem www.coryllus.pl.
Przypominam, że mam u siebie jeszcze parę egzemplarzy mojej pierwszej książki „O siedmiokilogramowym liściu”. Proszę o kontakt mailowy toyah@toyah.pl. Wszystkie pozostałe są jak zawsze dostępne pod adresem www.coryllus.pl.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.