środa, 22 lipca 2015

I zawsze śmierć, jej żywy krok

Jednym z miejsc w Budapeszcie, których nie wolno nie odwiedzić jest oczywiście tak zwane Muzeum Terroru, gdzie każdy kto życzy sobie poznać najnowszą historię narodów, które miały to nieszczęście, by najpierw przejść przez czasy niemieckiej okupacji, a następnie przez nieszczęścia komunizmu. Dwie rzeczy uderzają, kiedy już kupi się ten bilet i minie ten sowiecki czołg, który jest do obejrzenia za darmo, jak te niedźwiedzie w warszawskim zoo: pierwsza to ta, że tu nie ma mowy o jakichkolwiek żartach, kabaretach i wesołych anegdotach z czasów minionych, a druga, że to muzeum to jest kawałek absolutnie profesjonalnej roboty. Miałem dwa razy okazję oglądać Muzeum Powstania Warszawskiego, byłem też bardzo niedawno w Muzeum Polskich Żydów i powiem szczerze, że nie ma sposobu by jedno i drugie próbować porównywać do budepesztańskiego Muzeum Terroru. Przepraszam bardzo ale to jest kosmos.
Nie będę przedstawiał tu tego wszystkiego co tam widziałem i przeżywałem, bo uważam, że każdy z nas powinien znaleźć okazję, by pojechać na Węgry i postarać się zwiedzić to miejsce, natomiast chciałbym tylko zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Pierwsza to taka, że Węgrzy okresu komuny w żaden sposób nie traktują jak okazji do wesołych wspomnień, a wszelkich związanych z tamtym czasem pamiątek, jako elementów nowej popkultury. A zatem, podejrzewam, że gdyby któremuś z nich pokazać polską knajpę pod nazwą na przykład „Słodycze PRL-u”, gdzie cały wystrój sali oparty jest na socrealistycznej estetyce, ten ktoś mógłby się bardzo zdziwić. Na Węgrzech to całe nieszczęście pozostaje nieszczęściem i tylko nieszczęściem.
I to jest refleksja pierwsza. Druga z nich jest związana z niejakim Matiasem Rakosim, czy może lepiej, jak to wolą Węgrzy, Rakosim Matiasem, jednym z największych i najbardziej okrutnych zbrodniarzy, jaką w całej swej historii nosiła święta ziemia. Otóż kiedy się przechodzi przez owo nieprawdopodobne wręcz muzeum, można odnieść wrażenie, że tak naprawdę owe czasy terroru to są tylko oni – ten łysy człowiek bez szyi i jego skośnooka żona. Ponieważ tam większość informacji jest podana w języku węgierskim, nie jest łatwo się zorientować, z kim tu mamy do czynienia, jednak obecność tego Rakosiego na każdym niemal kroku, czy to w postaci wielkich socrealistycznych obrazów, czy zdjęć, czy starych filmów, czy oryginalnego modelu samochodu, którym on jeździł, a wszystko to w kontekście absolutnie nie skłaniającym do relaksu, wskazuje, że tak naprawdę węgierska pamięć jest splątana na zawsze wokół tych dwojga ludzi – owego Rakosiego i jego żony gdzieś z dalekiej Jakucji.
Ponieważ od kilku dni wciąż mam te Węgry w głowie, staram się nadrobić wszelkie braki, jakie nazbierały mi się przez całe życie i oto znajduję informację, że ów Rakosi, wywieziony przez Sowietów z Węgier w roku 1956 nigdy już nie wrócił do kraju i zmarł na owym szczególnym wygnaniu w mieście Gorki w 1971 roku. Czytam też że w roku 1970 komunistyczne władze Węgier wydały Rakosiemu zgodę na powrót do ojczyzny, pod warunkiem, że nie będzie się angażował w politykę – co też musi świadczyć o jego szczególnym statusie! – jednak ten im bardzo wyraźnie pokazał, gdzie jest jego prawdziwa ojczyzna i już tam w tym Gorkim został.
Czytam też, że po jego śmierci, skutkiem starań czy to rodziny, czy przyjaciół, czy politycznych wyznawców, prochy Rakosiego zostały sprowadzone na Węgry i spoczęły w na budepesztańskim cmentarzu Farkasrét, jednak jego grób do dziś jest oznaczony jedynie inicjałami, w obawie przed tym, że ktoś przyjdzie i najpierw zrówna go z ziemią, a potem się na niego wysra. Póki co jednak, wystarczy spojrzeć na poniższe zdjęcie, by się przekonać, że ktoś bardzo dba, by temu złu nie stała się najmniejsza krzywda.
I taka to historia. Co ona nam mówi? Sam się zastanawiam.



Przypominam, że ostatnie już egzemplarze książki „O siedmiokilogramowym liściu” można zamawiać pod adresem toyah@toyah.pl. Dedykacja w cenie. Polecam serdecznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...