Amerykański reżyser meksykańskiego pochodzenia Alejandro González Iñárritu, nagrodzony w tym roku Oscarem za najlepszą reżyserię i najlepszy film, odbierając swoją statuetkę, część wystąpienia zaadresował w ojczystym języku do rodaków, dziękując im za wsparcie i życząc dobrego życia, a gdy chodzi o tych, którzy mieszkają na emigracji w Stanach, wyrażając nadzieję, że będą dobrze traktowani w swojej nowej ojczyźnie. Jakby tego było mało, jak czytam tu i ówdzie, władze Meksyku są obrażone na Iñárritu, bo wygłaszając owe podziękowania, wspomniał też coś na temat tego, że Meksykanie to naród, który zasługuje na dobry rząd.
Jak wiemy tu już z całą pewnością wszyscy, analogiczną nagrodę za najlepszy film, tyle że nie angielskojęzyczny, odebrał nasz rodak Paweł Pawlikowski i on również w swoim wystąpieniu na scenie Dolby Theater zwrócił się do Polaków w kraju i na świecie, wyrażając przekonanie, że wszyscy oni są już ze szczęścia nawaleni.
Ktoś powie, że wyjaśnienie tego dysonansu jest bardzo proste i sprowadza się do tego smutnego faktu, że my Polacy jesteśmy bandą nieokrzesanych, zakompleksionych durniów, od których bardziej cywilizowani, czy choćby tylko sympatyczni, są wszyscy, choćby i Meksykanie. A przekonanie to zostanie jeszcze bardziej wzmocnione, kiedy dowiemy się, że w czasie, gdy Pawlikowski gadał ze sceny o chlaniu, odtwórczynie dwóch głównych ról w jego filmie, zamiast siedzieć na sali i, podobnie jak cała reszta tego towarzystwa, zadawać szyku urodą, wdziękiem i strojami, spędzały czas w teatralnym barze żłopiąc za darmo wino. Właśnie tak. A więc, rzecz w tym, że my Polacy jesteśmy po prostu do dupy.
Przyznaję, że sam wielokrotnie już, przynajmniej od czasu gdyśmy w wyborach parlamentarnych w roku 2007 wybrali Platformę Obywatelską, a tym bardziej od roku 2010, kiedy to zdecydowaliśmy, że nic nie zaszkodzi, jeśli prezydentem kraju zostanie człowiek zwyczajnie głupi, a też i prawdopodobnie, jak wiele ostatnio na to wskazuje, ciężko zaburzony, byłem gotów przyznać, że faktycznie z nami jest coś nie tak. Mimo to, za każdym razem, po głębszym zastanowieniu, dochodziłem do wniosku, że to co świadczy o narodzie, i to nie tylko tu u nas, ale wszędzie na świecie, nie są tak zwani prości ludzie, ale ci, których nazywamy elitami. Ludzie mogą być różni i różne mogą być wewnętrzne proporcje, jakie się między nimi kształtują, natomiast za całość tego wizerunku odpowiadają właśnie elity. Niezależnie od tego, czy rzucimy okiem na Anglików, Francuzów, Szwedów, Amerykanów, czy wreszcie wspomnianych Meksykanów, i tak w ostatecznym rozrachunku swoją opinię będziemy kształtować na podstawie tego, jak się wobec nas prezentują ich aktorzy, filmowcy, autorzy książek, naukowcy, kompozytorzy, sportowcy, czy piosenkarze. Stanie przed nami taki Alejandro González Iñárritu i już mniej więcej wiemy, co się tam za tym nazwiskiem kryje; po nim pojawi się Pawlikowski – i też otrzymujemy idealny obraz. No a żeby nas już dobić ostatecznie, przyjdzie aktorka Trzebuchowska i opowie, jak to było w tym Hollywood.
I to jest problem naprawdę poważny, bo jeśli się uważnie przyjrzymy temu, czym się potrafimy my Polacy wykazać na tym poziomie, okaże się, że tak naprawdę reżyser Pawlikowski to standard. Ale, czy popatrzymy i posłuchamy reżyserów Pawlikowskiego, czy Wajdę, czy aktorów Trzebuchowskiej, czy Olbrychskiego, czy pisarzy Stasiuka, czy Witkowskiego, czy muzyków Hołdysa, czy Kukiza, czy wreszcie polityków Szejnfelda, czy Komorowskiego, wnioski są zawsze te same: oni wszyscy nam przynoszą wstyd. To nie my sobie przynosimy wstyd, to nie ten łysy burak, ten złodziej, ten cham, ten pijak, ten dureń z naprzeciwka – to oni.
Oglądałem troszeczkę ceremonię wręczenia Oscarów i w pewnym momencie na scenie pojawiła się artystka o scenicznym przezwisku Lady Gaga i zaśpiewała piosenkę. Ktokolwiek słyszał, jak ona śpiewa, wie, że ja tu nie zamierzam żartować, tyle że my nawet nie rozmawiamy o tak zwanym poziomie artystycznym, czy zwykłych talentach, bo to jest temat osobny. Ja bym chciał zwrócić uwagę na to, jak owa Lady Gaga zachowywała się przed tym występem, podczas krótkiego wywiadu i później, po tym, jak na scenę weszła wielka brytyjska aktorka Julie Andrews i obie panie sobie przez chwilę porozmawiały. Przepraszam bardzo, ale nie mogę się powstrzymać: Panie Pawlikowski, rzecz w tym, że ani jedna ani druga, kiedy je oglądał cały świat, ani nie były nawalone, ani nie wspominały o tym, że gdzieś ktoś nawalony jest.
No ale mamy coś jeszcze, i w tym momencie pozwolę sobie zmienić temat, lub wrócić do tego jedynie zaznaczonego. Otóż ledwo co, podczas wizyty w Japonii, nasz prezydent Bronisław Komorowski zachował się, jak człowiek, który się najzwyczajniej w świecie przestał kontrolować. Ledwo minął dzień, jak ten sam Komorowski wrócił do kraju i złożył publiczny hołd „ofiarom Żołnierzy Wyklętych”. A ja się wcale nie zamierzam z niego śmiać, choćby dlatego, że od zawsze wyznawałem zasadę, że z ludzi chorych szydzić nie wypada, chciałbym natomiast zwrócić uwagę, że w tym momencie rozmawiamy o człowieku, który nie tylko reprezentuje elity, ale również formację, która owe elity tworzy. A skoro tak, to również tworzy wizerunek Narodu. Właśnie tak. To jest człowiek i to są ludzie, którzy przez te wszystkie lata, powiedziałbym, że dokończyli dzieła udowadniania światu, że Polska i Polacy to już nawet nie kupa śmiechu, ale kupka kupy.
Nadchodzą wybory, przy okazji których po raz pierwszy od wielu lat pojawia się szansa na to, że uda się odsunąć od władzy ów straszny projekt symbolizowany przez dwie literki „P” i „O”. Wielu z nas bardzo kibicuje tej zmianie, mając na uwadze gospodarkę, niepodległość, edukację, bezpieczeństwo wewnętrzne, powodzenie rodzin, a ja sobie myślę, że może najlepiej byłoby się skoncentrować na aspekcie, który poruszyłem wyżej, a więc narodowym prestiżu. Bo tak długo jak Polska będzie pozostawała w tej strefie wpływów, nie ma w ogóle o czym mówić.
Wczoraj, obok Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych, w naszym kościele obchodziliśmy dzień św. Kazimierza Jagielończyka i na zakończenie uroczystości ksiądz poprosił wszystkich, żeby się grzecznie udali do domów na obiad. Ponieważ jego prośba zabrzmiała szczególnie mocno, żona moja zasugerowała, że tu pewnie poszło o to, by tak zwani patrioci nie robili zamieszania. Niestety, nic z tego. Oni oczywiście zamieszanie zrobili. Nieduże, niepoważne, niezauważone, ale zrobili, z udziałem lokalnej gwiazdy, niejakiej Doroty Stańczyk. Prawdziwy show jednak zorganizowano dopiero pod wieczór, kiedy to przez miasto przeszła banda kiboli z Młodzieży Wszechpolskiej z flagami, drąca mordy, że nacjonalizm to ich życie, a Polska jest dla Polaków od Pomorza do Śląska.
Nie wiem, jak miasto zareagowało na ów pokaz tępego zbaranienia, ale mam wielką nadzieję, że nie tą jedną dla mnie upiorną myślą, że ten Duda, owszem, robi dobre wrażenie, ale jeśli jego prezydentura ma doprowadzić do tego, że tego typu manifestacje tępego zbaranienia będziemy mieli codziennie i że one mogą się nawet nam wedrzeć do naszych ukochanych galerii handlowych, to może już lepiej będzie, jeśli majowe wybory wygra „ten przygłup”.
I wtedy dopiero usłyszymy prawdziwy, szczery śmiech prawdziwej pogardy.
Gorąco wszystkich zapraszam do odwiedzania naszej księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie pani Maciejewska sprzedaje nasze książki, w tym ostatnie już egzemplarze dwóch moich, wydanych pod imieniem Toyaha, „O siedmiokilogramowym liściu” i „Elementarz”. Szczerze polecam. Oba tytuły w cenie zaledwie 30 złotych plus przesyłka.
Gorąco wszystkich zapraszam do odwiedzania naszej księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie pani Maciejewska sprzedaje nasze książki, w tym ostatnie już egzemplarze dwóch moich, wydanych pod imieniem Toyaha, „O siedmiokilogramowym liściu” i „Elementarz”. Szczerze polecam. Oba tytuły w cenie zaledwie 30 złotych plus przesyłka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.