środa, 4 marca 2015

Niszcz Polskę, czas na resztę przyjdzie później


Nie wiem, skąd się to bierze, ale już parę razy zaobserwowałem sytuację, kiedy to w odpowiedzi na którąś z tych notek, zupełnie niespodziewanie pojawia się cała seria kolejnych inspiracji, i temat, zamiast naturalną koleją rzeczy wygasnąć, ciągnie się dzień za dniem. Tak też było i tym razem. Polski film „Ida” otrzymał tego nieszczęsnego Oscara, przy tej okazji okazało się, że od samego filmu gorszy jest już tylko jego reżyser, a z nim obie odtwarzające główne role aktorki, ta z kolei wiadomość uruchomiła kolejną falę refleksji związanych z ogólnym poziomem, reprezentowanym przez polskie elity, ja na to napisałem kolejny tekst, w którym starałem powiedzieć to, co mnie tak strasznie dręczy od lat, a co kręci się wokół wciąż tego samego pytania: „Czemu wszyscy są od nas lepsi?”, no i kiedy wydawało się, że sprawę można już bezpiecznie zamknąć, dowiedziałem się o istnieniu człowieka nazwiskiem Sylwester Wardęga.
Zacznijmy jednak od początku. Jak wiemy wszyscy, miejsce, w którym się spotykamy, nosi nazwę blogosfery, teksty, które niemal codziennie piszę, zamieszczane są na tak zwanym blogu, a ja sam jestem nazywany blogerem. Trzeba nam jednak wiedzieć, że jest też coś takiego, jak „vloger”, a więc ktoś, kto tego, co mu leży na sercu nie zapisuje, ale rejestruje kamerą video i umieszcza w Internecie w postaci serii kolejnych kawałków. Ja tu zresztą swego czasu zwróciłem uwagę na jednego z owych „vlogerów”, niewidomego człowieka, który konsekwentnie opowiada o tym, jak to jest być niewidomym. Również i moje dzieci parę razy kazały mi oglądać jakichś innych, podobnie popularnych, „vlogerów”, najczęściej po to, by się tam z czegoś wspólnie pośmiać, i ja, owszem, nieraz byłem pełen podziwu dla inwencji i humoru jednego czy drugiego. Może nie na tyle, by tu się nad nimi pochylać, ale owszem: wielu z nich jest naprawdę pomysłowych.
I oto nagle okazuje się, że i my Polacy mamy swoją gwiazdę owej „vlogosfery”, która świeci na tyle dużym blaskiem, że podobno wspomniała o niej nawet znana choćby z prowadzenia paru gali oscarowych Ellen DeGeneres. I to jest wspomniany wcześniej Sylwester Wardęga. Co takiego zrobił ów Wardęga, że informacja o nim dotarła aż za ocean? Przede wszystkim, jak się okazuje, filmiki, które on umieszcza na youtubie osiągają grube miliony obejrzeń, a to już jest traktowane jako sukces. Konkretnie natomiast, on zrobił taki żart, że skonstruował ogromny kostium strasznego i obrzydliwego pająka, założył go na swego psa i wypuszczał go w tym przebraniu na niczego niespodziewających się ludzi. To co rozśmieszyło wielu, w tym Ellen DeGeneres, to było to, że ludzie zaatakowani przez tego „pająka”, niemal umierali ze strachu.
Wczoraj przeczytałem na portalu tvn24.pl, że ów Wardęga został skazany przez sąd w Warszawie na miesiąc prac na rzecz społeczeństwa za to, że któregoś dnia przebrał się za staruszka, polazł z kamerą do lokalnej galerii handlowej, zdjął spodnie, usiadł na koszu na śmieci i udawał, że robi tam kupę. Kiedy podszedł do niego pracownik ochrony, Wardęga ze spuszczonymi spodniami zaczął uciekać, kamera to wszystko nagrała, no i z tego była znów wielomilionowa, nomen omen, kupa śmiechu. A ja się mogę tylko domyślać, że skoro już mamy sprawę sądową i relację w telewizji TVN24, to będzie już tylko lepiej.
Oczywiście, nie muszę tu nikogo zapewniać, że ja akurat zarówno tamten numer z pająkiem, czy ten najnowszy, z robieniem kupy do kosza na śmieci, uważam za coś tak upiornego, że aż czasem żałuję, że ktoś odpowiednio przerażony widokiem wielkiego pająka, nie umarł na serce, za co ten wesołek Wardęga trafiłby do więzienia i tam by mu dopiero koledzy z celi pokazali, co to znaczy się bać. Kiedy zresztą widzę zdjęcie Wardęgi, myślę sobie, że on akurat byłby świetnym kandydatem na tak zwanego „cwela”. A zatem, działalność artystyczną Sylwestra Wardęgi traktuję z podobną pogardą, jak filmy Małgorzaty Szumowskiej, czy sztukę muzycznego zespołu Donatan & Cleo. Ależ też z podobnym bólem. Dlaczego? Bo nie ulega dla mnie wątpliwości, że to na przykładzie działalności tej trójki widzimy znakomicie miejsce, jakie Polsce przydzielono, gdy chodzi o światową rozrywkę i kulturę. Gdy chodzi o kino, Polska będzie produkowała filmy o polskich idiotach, w dziedzinie piosenki, promocje nam będą robić wiejskie, cycate dziwki, a polski humor będzie się sprowadzał do srania w galerii handlowej. I tak będzie wyglądała nasza oferta eksportowa.
Ale oczywiście i my coś dostaniemy w zamian. Ja tu zresztą jakieś czas temu owemu importowi poświęciłem osobny tekst i myślę, że nadszedł znakomity moment, by to co w nim się znajdowało, przypomnieć. Włączyłem otóż kiedyś telewizor i tam trafiłem na kanał pod nazwą „Polsat Cafe”, gdzie ktoś właśnie nam Polakom pokazywał dokumentalny film nieznanej produkcji o południowoamerykańskich transwestytach, oznaczając go w górnym lewym rogu żółtym trójkątem z liczbą 12, co oznaczało, że jest to program dla dzieci. Nie będę ukrywał, że przynajmniej od czasu, gdy jeden z naszych czołowych parlamentarzystów został przebrany za kobietę i przedstawiony nam, jako Anna, rozumiem i zmuszony jestem akceptować fakt, że publiczne prezentowanie pewnego rodzaju perwersji stało się czymś normalnym. Normalnym do tego stopnia, że możemy być pewni, że w momencie, gdy przed nami już za chwilę pojawi się ów poseł, w lewym rogu ekranu na sto procent nie pojawi się żółty trójkąt z wyrysowaną elegancko liczbą 18, lub nie zostanie wyświetlony tekst informujący, że rodzice mają zasłonić dzieciom oczy. Raz że nie wypada, a dwa, że w dobie Internetu, one nie takie rzeczy mają okazję oglądać. Co ja mówię – Internetu? To przecież w publicznej telewizji ostatnio ruszył nowy program pod tytułem „Adam szuka Ewy”, gdzie mamy wszystko to, co mieliśmy wcześniej, tyle że nago. To w telewizji przecież można oglądać program pod tytułem „Warsaw Shore” o takim spiętrzeniu najgorszego zła, że żadne słowa tego nie są w stanie opisać. I to dla nas Polaków specjalnie to coś zaimportowano w formie nowoczesnej rozrywki.
Film o transwestytach, to było jednak już co innego. On przede wszystkim – zachowując całe swoje obrzydlistwo – nie stanowił rozrywki, lecz był materiałem w sposób jednoznaczny propagandowym, mającym na celu wyjaśnienie wszystkim zainteresowanym, lub nie, że jeśli chłopcu przyjdzie do głowy, by zostać dziewczyną – lub ewentualnie na odwrót – to i nawet lepiej, bo to i świat się przez to staje lepszy pod każdym względem, a i robi się kolorowej. Poza tym, warto wiedzieć, że w takim Meksyku istnieje region, gdzie właściwie, jeśli ktoś rodzi się mężczyzną, to pierwsze co robi, natychmiast się zmienia w kobietę. I wcale nie musi nawet do tego przechodzić plastycznych operacji, czy kuracji genetycznych, ale normalnie – przyczepia sobie perukę, zakłada sukienkę i dopiero wtedy jest pełnoprawnym obywatelem. I to jest jak najbardziej w porządku.
Film był długi jak cholera, i – jak mówię – jego cały sens i zamiar sprowadzał się do tego, by każdy wiedział, że tak jak jest – jest źle. Ma być inaczej. A zatem, muszę uznać, że Polsat Cafe, oznaczając swoją prezentację informacją, że oto jest program dla dzieci – miał na oku właśnie te dzieci. A to, już nie jest ani trochę zabawne.
No ale w końcu wspomniany dokument szczęśliwie dobiegł końca, pojawiły się reklamy – o ile dobrze zauważyłem, nie reklamujące prezerwatyw – a po reklamach zaczął się kolejny film, też dokumentalny, tym razem jednak o urokach życia w związkach lesbijskich, i korzyściach z niego płynących. Na żółtym trójkącie w dalszym ciągu widniała liczba 12, tyle że – być może z tego powodu, że już było po północy – tym razem było znacznie ostrzej. I to od samego początku. Pojawiło się bowiem jakieś ledwo co dorosłe dziecko, i opowiedziało nam jak to pewnego dnia poszło do koleżanki, no i tam tak jakoś wyszło, że one się zaczęły całować… i tak dalej i tak dalej, no i w końcu ono sobie uświadomiło, że inaczej już nie chce. No i wówczas padły te słowa (cytuję dosłownie): „Wtedy pierwszy raz w życiu poczułam jak cudowne jest lizanie cipki”.
W tym momencie wyłączyłem telewizor, poszedłem spać, a od rana już tylko sobie myślałem – co to jest za cholera? Czy jest już może tak, że te żółte trójkąty z informacją o tym, kto co może i powinien w swoim telewizorze oglądać, to już jest kompletna fikcja, czy za tym stoi może jakaś metoda? Czy to możliwe – ja programu Polsat Cafe nie oglądałem nigdy wcześniej, a i od tamtego czasu też tam nie zaglądałem, więc nie wiem – że oni mają tam wszystko dozwolone od lat 12? Że tam jest tylko ta jedna plansza, i nawet jeśli od godziny 2 w nocy Polsat Cafe zaczyna transmisję pornograficznych stron internetowych, to ta dwunastka tam nadal wisi? A może oni mają jednak programy, których dzieciom, w obawie przed interwencją KRRiT, nie pozwalają oglądać? Na przykład film „Lewy Czerwcowy”, albo dokument o zbrodni smoleńskiej? Tyle że taka jest właśnie polityka, by polskie dzieci uczyły się o „cipkach” i na tych „cipkach” dorastały?
Otóż obawiam się, że ta druga opcja jest prawdziwa. Oni oczywiście są bezczelni i głupi, ale nie na tyle bezczelni i nie na tyle głupi, by ryzykować jakieś przypadkowe kary. Oni muszą świetnie wiedzieć, że jeśli po północy nadadzą film o zaletach bycia transwestytą, lub o lesbijkach i przyjemnościach płynących z „lizania cipek” – nic im nie będzie. Bo taki jest plan i taka potrzeba chwili. Ludzi – a już z całą pewnością ludzi młodych – nie wolno pozostawiać samych sobie. Obowiązek tworzenia nowego społeczeństwa jest naszym wspólnym obowiązkiem.
Jakiś czas temu syn mój znalazł w Internecie ofertę kupna T-shirtów z wydrukowanym napisem „Kurwa”. T-shirty te produkuje jakiś mieszkający w Niemczech Polak i robi to na skalę przemysłową. Przemysłową, co znaczy, że ma otwartą linię i sklep i odpowiednio bogatą ofertę. Jak sam tłumaczy, chodzi o to, by z tej okazji, że Polska staje się coraz bardziej otwarta na świat i coraz więcej ludzi z zagranicy przyjeżdża do nas, by trochę wśród nas pomieszkać, Polskę wypromować, a tym samym dać nam Polakom satysfakcje i powód do dumy. Dlaczego „kurwa”? Odpowiedź jest prosta. „Kurwa” to znak rozpoznawczy Polski. Polski znak handlowy. Polskie logo. Każdy kto usłyszy o Polsce w świecie, powinien znać słowo „kurwa”. Każdy kto do Polski przyjedzie, powinien to słowo umieć zastosować. A my powinniśmy mieć satysfakcję, że tak jak inne kraje, my też mamy się czym pochwalić; że mamy coś naprawdę swojego.
Przepraszam bardzo, ale to nie jest przypadek. To w żaden sposób nie jest przypadek. To też nie jest błąd. Podobnie jak nie było błędem nawiązanie przez reżysera Pawlikowskiego współpracy z Rebeką Lenkiewicz, napisanie scenariusza w oparciu o jej powieść, sfinansowanie przez Instytut Sztuki Filmowej produkcji filmu nakręconego według owego scenariusza, i wreszcie nagrodzenie owego filmu Oscarem. Nie. Przypadkiem też nie jest niemiecka kariera Małgorzaty Szumowskiej, która opowiada światu o „polskich przywarach”, czy duńskie sukcesy tej baby z cycami, czy wreszcie artystyczne osiągnięcia tego Wardęgi udającego, że wali kupę do kosza na śmieci. To wszystko nie było nie było ani przypadkiem, ani błędem. Dlatego, proponuję, by – kiedy już przyjdzie czas – się nie patyczkować.

Przypominam, że w księgarni pod adresem www.coryllus.pl jest do kupienia moja najnowsza książka o Szatanie, zatytułowana „Palimy licho”. Tam wszystko jest wyjaśnione do końca. Polecam gorąco.

2 komentarze:

  1. Bądź takim rodzajem człowieka, że gdy Twoja stopa dotyka podłogi, gdy rano wstajesz, diabeł w piekle mówi „Ooo kurwa, wstał…” – Dwayne Johnson

    OdpowiedzUsuń
  2. @betacool
    Fajny jest ten Johnson.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...