Nie wiem, czy to trochę nie wstyd, ale faktem jest, że do poniższych refleksji skłonił mnie tym razem nie Bronisław Komorowski, nie Andrzej Duda, nie Daniel Olbrychski, ani nawet dziennik Głos Wielkopolski, ale kolega-bloger Lchlip, a konkretnie tytuł jego wczorajszej notki „Finanse SKOKów gorącym kartoflem dla PiSu”. Zobaczyłem bowiem tego kartofla i Dudę z Kaczyńskim, jak się nim przerzucają, i nagle sobie pomyślałem, że właściwie wiadomość o tym jakimś lokalnym działaczu Platformy Obywatelskiej z podwarszawskiego Piaseczna to jest coś, czym można się jednak zainteresować. Skoro potrafi nas zainspirować ktoś taki jak Lchlip, to czemu nie… jak mu tam? K.? No tak. K. Tylko tyle. I wystarczy.
To co mnie dziś jednak, gdy chodzi o to nieszczęsne Piaseczno, zaciekawiło, to wcale nie korupcja w Platformie Obywatelskiej, nie tak zwane rozkradanie Polski, nie cynizm tych ludzi, a więc w ogóle nie to, o czym ja nawet nie muszę pisać, bo wiem, że jest wystarczająco dużo osób, które to zrobią, nawet jeśli nie lepiej ode mnie, to z pewnością z większym ode mnie zaangażowaniem. Ja dziś myślę wyłącznie o tym lchlipowym gorącym kartoflu i zastanawiam się, czy sprawa Łukasza K. jest również dla Platformy Obywatelskiej i jej wyborców, podobnie jak SKOK-i dla PiS-u i dla nas, gorącym kartoflem, czy dla nich ten kartofel jest tak zimny, że nawet nie wart uwagi. Ja bym chciał wiedzieć, jak sprawa tego K. i tych 600 kawałków sobie radzi w dłoniach takiego choćby Lchlipa. Pytałem go o to, ale on unika odpowiedzi, mówiąc mi, tak jak ja sam bym tego nie wiedział, że wszystkiego się dowiemy po wyborach. A ja chcę wiedzieć, czy te pieniądze to kartofel i czy on jest gorący?
Ktoś mi, zgodnie z popularnym szlagwortem, powie: „Oj tam, oj tam” i ja oczywiście mam poczucie, że chodzę po bardzo cienkiej linie, gdzie jest już bardzo blisko do popadnięcia w zwykłą trywialność, proszę jednak zwrócić uwagę na coś, co wydaje się w tym wypadku pewną nowością. Otóż tym razem nie mamy do czynienia z prezesami spółek, ministrami w rządzie, biznesmenami z miliardowymi majątkami… ba! Nawet nie z członkiem lokalnych władz, ale ze zwykłym lokalnym działaczem partyjnym, do którego nagle zwraca się jakiś cwaniak z Izraela o pośrednictwo w prowadzonym przez siebie geszefcie, lekką ręką oferuje mu 600 tysięcy złotych, ten oczywiście te pieniądze przyjmuje, a ja akurat nie podejrzewam go o to, że on tak naprawdę nic nie może, tylko tak lubi pieniądze, że się nie mógł powstrzymać. Nie podejrzewam też tego Żyda, że on na pośrednika w interesach wybrał pierwszego lepszego szaraczka, który jedyne co może, to go wykiwać. Jeśli bowiem ów człowiek z pieniędzmi zgłosił się do K., to musiał świetnie wiedzieć, że tu w Polsce tak się właśnie sprawy załatwia. Wystarczy znaleźć kogoś z legitymacją Platformy Obywatelskiej, najlepiej blisko Warszawy i spokojnie czekać na decyzję.
A zatem, moim zdaniem, stąd już prosta droga do logicznego wniosku, że jeśli tak się sprawy mają na poziomie Piaseczna, to aż strach pomyśleć, co się dzieje parę pięter wyżej. I proszę nie myśleć, że ja tu od razu sugeruję, że oni wszyscy tylko przekazują sobie z rąk do rąk grube miliony. Ani mi w głowie. Ja tylko chcę powiedzieć, że na mój rozum, jeśli w Piasecznie sprawy się załatwia przy pomocy 600 tysięcy złotych, to w Warszawie, Gdańsku, Poznaniu, Katowicach, Wrocławiu, a nawet w skromnej Częstochowie ceny są znacznie, znacznie wyższe. Ale też, że jeśli działacz Platformy Obywatelskiej załatwia sprawy za 600 tysięcy złotych, to znaczy, że ci co są od niego lepsi, biorą więcej, no i oczywiście załatwiają więcej.
A zatem, ja naprawdę potrzebuję wiedzieć, jak to jest z tym kartoflem. Czy sprawa, o której piszę, ma takie samo znaczenie dla wyniku nadchodzących wyborów, jak to, że senator Bierecki prowadzi jakieś nieczyste interesy w zarządzanych przez siebie SKOK-ach, mniejsze, czy większe? A może ta akurat kwestia dla wyborców Platformy Obywatelskiej nie ma żadnego znaczenia, bo oni akurat są o wiele bardziej zainteresowani stosunkiem Dudy do in vitro i zdarzeniem z Elbląga, gdzie ze spotkania z kandydatem wyprowadzono jakiegoś bezrobotnego?
No właśnie. Skoro już o gorących kartoflach się zgadało, wczoraj widziałem w Sieci film ze spotkania prezydenta Komorowskiego z wyborcami na uniwersytecie w Rzeszowie, gdzie prezydencka ochrona wyniosła jakiegoś awanturującego osobnika. O ile w przypadku incydentu w Elblągu wszystko było jasne, bo tam mu akurat pozwolono gadać, tu akurat kompletnie nie wiem, o co mu chodziło, bo kiedy on się odezwał, został natychmiast powalony na ziemię, a dwóch funkcjonariuszy BOR-u zatkało mu usta, żeby nie było wiadomo, co on tam wrzeszczy. Z tego co widzę, w odróżnieniu od incydentu elbląskiego, to zdarzenie nie stało się tematem ogólnopolskiej debaty na temat cenzury i wolności obywatelskich. Tu więc zatem też bym chciał wiedzieć, jaka jest sytuacja, gdy chodzi o gorące kartofle. Czy to co się stało w Rzeszowie, to kartofel? Czy on jest zimny, czy gorący? I czy można liczyć na to, że któryś z nich nam na to pytanie odpowie już teraz, czy z tej niewiedzy będziemy musieli poczekać do maja? Wygląda na to, że na kolegę Lchlipa liczyć nie możemy. A szkoda. On robi wrażenie osoby wyjątkowo tu kompetentnej.
Zapraszam wszystkich do księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie można wciąż jeszcze kupić ostatnie egzemplarze moich dwóch pierwszych książek, sygnowanych imieniem „Toyah”. To już naprawdę ostatnie dni.
Zapraszam wszystkich do księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie można wciąż jeszcze kupić ostatnie egzemplarze moich dwóch pierwszych książek, sygnowanych imieniem „Toyah”. To już naprawdę ostatnie dni.
Bo na nasze szczęście łatwiej pożytecznie połączyć kota z tostem
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=Z8yW5cyXXRc
niż doktoranta Ujotu z BeKawozem.
@betacool
OdpowiedzUsuńCzy to przypadkiem nie miał być komentarz pod tekstem o Bronkobusie?