czwartek, 18 września 2014

Nasi, czyli o reputacji, której zszargać nie damy

O Tomaszu Terlikowskim, tak by jego nazwisko umieścić w towarzyszących zwykle notkom tagach, pisałem dokładnie dziesięć razy i uważam, że to bardzo dużo. Nie mówię, że za dużo, ale tylko tyle, że dużo. Dlaczego dużo? Otóż, jak wiemy, Tomasz Terlikowski jest nikim więcej, jak zaledwie tak zwanym „katolickim publicystą”, a biorąc pod uwagę, że owych publicystów występujących, jako katolicy, jest dziś w Polsce znacznie, znacznie więcej, niż publicystów ekonomicznych, politycznych, kulturalnych i sportowych razem wziętych, należy uznać, że to nie jest nic na tyle szczególnego, by się tu czuć wyróżnionym. A mimo to, ja o Terlikowskim napisałem dotychczas co najmniej dziesięć notek, a więc więcej niż choćby o Kazimierzu Kutzu, księdzu Bonieckim, Nergalu, Marii Czubaszek, czy nowym kumplu Terlikowskiego, Kubie Wojewódzkim, a więc ludziach, jak by nie było, znacznie od Terlikowskiego ważniejszych i chyba jednak inteligentniejszych.
Czemu tak? Otóż rzecz sprowadza się do tego, że moim zdaniem, żadna z wyżej wymienionych osób nie szkodzi tak bardzo mojemu Kościołowi, jak Tomasz Terlikowski i środowisko, w imieniu którego on się pokazuje i wypowiada, Uważam ponadto, że owo szkodzenie jest wyjątkowo skuteczne, a że przez to, Terlikowski nagle z nikogo, stał się kimś, i to kimś na tyle zasłużonym, że kiedy już zdarzy mu się umrzeć, nad jego grobem wdzięczni towarzysze odegrają Międzynarodówkę z pewnością nic nie zaszkodzi mieć na niego oko i ile razy się on nam pokaże, tępić go bez litości. Na przykład, kiedy on wystąpi w programie Kuby Wojewódzkiego tylko po to, by się później pochwalić, że kiedy ta lalunia wpychała mu w nos swój biust, to on „starał się na nią nie patrzeć”.
Wczoraj otrzymałem wiadomość od ostatnio odnoszącego tu pewne sukcesy blogera podpisującego się Integrator i dowiedziałem się niezwykle interesującej rzeczy. Otóż trzeba nam wiedzieć, że Integrator, niezależnie od swojej działalności w Salonie24, prowadzi internetowe pismo pod nazwą „Tygodnik Solidarni” i zapragnął w nim skupić najlepszych jego zdaniem publicystów tak zwanych „społecznych”, a więc publikujących w Internecie. Powiem szczerze, że na dziś nie wiem, ilu i których piszących mu się udało tam w sumie zebrać, natomiast owszem, z całą pewnością publikowane są tam teksty moje i Coryllusa. Ostatnio Integrator przeczytał któryś z tekstów Witolda Gadowskiego, a ponieważ tekst mu się bardzo spodobał, zwrócił się do niego z prośbą o współpracę. I proszę sobie wyobrazić, ze Gadowski, w bardzo nieprzyjemnym i wrogim tonie, odpisał Integratorowi, że on nie życzy sobie publikować tam, gdzie publikują „Toyah i ten drugi” i żeby mu nie zawracać głowy, bo on „pracuje w innym fachu”.
Kolega Integrator jest postawą i zachowaniem Gadowskiego bardzo rozczarowany i pyta mnie, jak to jest, że ktoś się może aż tak zawziąć, no i jakie kompleksy za czymś takim stoją. A ja mu na to odpowiadam, że ja akurat Gadowskiego świetnie rozumiem. Mamy tu na przykład w Salonie24 coś co się nazywa „lubczasopisma”, ja dostaje nieustanne propozycje, by to tu to tam publikować i myślę, że gdybym nagle gdzieś tam zobaczył Gadowskiego, też bym się poczuł nieswojo. Po jasną cholerę psuć sobie reputację? A zatem, jeśli Gadowski uważa, że zgadzając się na umieszczanie swoich tekstów w miejscu skażonym obecnością „Toyaha i tego drugiego” naraziłby siebie na utratę reputacji, Bóg z nim. Uczciwość przede wszystkim.
Tyle że zwróćmy uwagę na to, że Witold Gadowski, nieważne jak się będzie starał, kontaktu ze mną, czy z Coryllusem nie uniknie. Dlaczego? Bo my jesteśmy wszędzie. Choćby i tu, w Salonie24. A przez to, że on sam jest jeszcze bardziej wszędzie, niż my, nie uniknie też towarzystwa osób, przy których Coryllus i ja jesteśmy naprawdę aniołami, że wspomnę tu choćby nazwisko samego pana generała Kiszczaka. A więc, wygląda na to, że tak naprawdę, jeśli Gadowskiemu chodzi tylko o nas i naszą obecność, to tylko do pewnego stopnia, do tego mianowicie, w którym zaczynają się prawdziwe interesy. Do tego, gdzie Gadowski pozostaje kimś takim, jak my, a więc nikim, czyli choćby w internetowej gazecie Integratora. No może jeszcze, gdyby Integrator płacił, albo chociaż dał na flaszkę, a tu nawet tego.
Czemu ja zmieniłem temat? Czemu zamiast ciągnąć o Terlikowskim, zacząłem rozmyślać o Gadowskim? Otóż dlatego mianowicie, że ja słyszałem, że w odróżnieniu od zwyczajowej praktyki, gdzie występującym w programach telewizyjnych się nie płaci, Wojewódzki płaci. A skoro płaci, to dla mnie cała dyskusja na temat tego, dlaczego Tomasz Terlikowski zgodził się, jak sam przyznaje, bez żadnych warunków wstępnych wziąć udział w programie Wojewódzkiego, jest pozbawiona sensu. On tam poszedł dokładnie na takiej samej zasadzie, jak Witold Gadowski pójdzie wszędzie tam, gdzie mu zagwarantują specjalne traktowanie, czy to w postaci jakiejś drobnej sumy, czy choćby przyjaznego poklepania po pupie, nawet jeśli będzie się tam musiał zobaczyć z blogerami Coryllusem, czy Toyahem.
Jest jeszcze jednak bardzo moim zdaniem ciekawy aspekt owej wspólnej dla obu panów historii, przed opisaniem którego nie umiem się powstrzymać. Otóż ja muszę przyznać, że zdarzyło mi się kilka razy czytać to co pisze Gadowski. Na ogół blogów niezaprzyjaźnionych nie czytam w ogóle, lub prawie w ogóle, natomiast Gadowskiego, jak mówię, parę razy przeczytałem. I mogę się oczywiście mylić, ale z tego, o czym on sam w paru miejscach nie potrafił nie wspomnieć, mam bardzo mocne przekonanie, że on chleje, chleje bardzo, i to, jeśli tylko jest taka możliwość, chleje za cudze. Powtarzam, mogę się tu mylić, ale to jest wrażenie, jakie odniosłem z paru przeczytanych przeze mnie tekstów Gadowskiego. W ten sam sposób, jak obserwuję od jakiegoś czasu Gadowskiego, obserwuję też Terlikowskiego i tu z kolei – tu też oczywiście moje oceny opierają się wyłącznie na podejrzeniach – mam bardzo silne wrażenie, że on cierpi na coś, co lekarze nazywają „seksoholizmem”, tyle że połączonym z bardzo silną, motywowaną religijnie, potrzebą ekspiacji. A zatem, przyszła mi do głowy refleksja taka, że tak jak Gadowski nie zgodzi się pisać w „Tygodniku Solidarni”, bo tam nikt mu nie postawi flaszki, tak samo Tomasz Terlikowski zgodził się – niewykluczone, że motywowany całkowicie podświadomie – wystąpić w programie Kuby Wojewódzkiego, bo z jednej strony bardzo liczył na to, że on mu pozwoli powąchać którąś z tych swoich ciź, a on z kolei będzie się w tym czasie modlił i postara się na nią nie patrzeć.
Taka to moja refleksja na koniec tego, przyznaję, dość chaotycznego tekstu, ale żeby już tak zupełnie nie zostawiać Czytelnika z niczym, powiem może już na sam koniec, że w ostatecznym rozrachunku, chyba jednak wolę Gadowskiego. Gdyby on któregoś dnia – a ten dzień, z przyczyn oczywistych, nigdy nie nastąpi – został zaproszony do udziału w programie Kuby Wojewódzkiego, wziąłby w nim udział stawiając tylko jeden warunek – coś porządnego dla przepłukania gardła po programie. A moim zdaniem porządna flaszka to naprawdę gra warta świeczki. Jeśli idzie natomiast o te cycki, to przepraszam bardzo, ale mimo że dobijam już do sześćdziesiątki, a więc wiek mam jak najbardziej odpowiedni, nie widzę najmniejszego powodu, żeby się aż tak stoczyć. Nie aż tak.

Wszystkich zainteresowanych zapraszam do odwiedzania księgarni Coryllusa, gdzie wprawdzie nie ma ani książek Terlikowskiego ani Gadowskiego, ale są za to można kupić choćby mój Elementarz, w którym wyjaśnione jest niemal wszystko. Wprawdzie, jak wiele na to wskazuje, moje prośby o wspieranie tego bloga stają się ostatnio dość żenujące, ale ponieważ nie mam wyjścia, to jeszcze raz bardzo proszę o wspieranie tego bloga pod podanym obok numerem konta. Bez tego, każdy kolejny dzień pozostaje ponurą zagadką. Dziękuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...