wtorek, 30 września 2014

Gdy mafia organizuje nam igrzyska

Od zwycięskiego finału naszych siatkarzy z Brazylią minęło już trochę czasu i mimo że wciąż jesteśmy radośni i szczęśliwi, że oni się okazali takimi mężczyznami, nasze nastroje jakoś tam się zmieniają, O jakich nastrojach myślę? No, przede wszystkim nie sposób tego wszystkiego oderwać od polityki, choćby przez to, że oni pierwsze co tuż po tym zwycięstwie uznali za stosowne zrobić, to wsiedli w ten czerwony autokar i udali się do premier Kopacz, by z nią zjeść tego wyśmianego już na dziesiątki sposobów kurczaka z ryżem. Z drugiej strony, postawa takiego Wlazłego, który w absolutnym szczycie formy zrezygnował z tej kariery w reprezentacji tłumacząc to dobrem swojego 5-letniego dziecka, robi wrażenie niewypowiedziane i cholery jasnej można dostać, słysząc owe nieustanne pytania dziennikarzy, kibiców i komentatorów, czy może jednak nie dałoby się go namówić, żeby zmienił zdanie. A potem znowu przychodzi tamto wspomnienie sprzed lat, kiedy to po zdobyciu tytułu mistrzów Europy ci sami siatkarze demonstracyjnie zbojkotowali wizytę u prezydenta Kaczyńskiego, bo byli zmęczeni, a chwilę potem owa świadomość, że tak naprawdę tu nigdy nie chodziło o nic więcej, jak o grzanie się w cieple tych, którzy rozdzielają pieniądze. Parę dni temu, zupełnie jakby na potwierdzenie moich obaw, w „Przeglądzie Sportowym” przeczytałem rozmowę z trenerem reprezentacji Antigą, gdzie na pytanie, czy on jest gotów na „świętowanie w gabinetach polityków”, odpowiedział ni mniej ni więcej jak: „Jestem przeszczęśliwy, że dostaniemy te wszystkie zaproszenia, bo to ważne dla całej siatkarskiej Polski. Nie mogę się już doczekać, jak przybijemy piątki, a może raczej uściśniemy dłonie najważniejszych osób w Polsce. Bo to co zrobiliśmy jest ważne nie tylko dla siatkówki, pewnie także dla całego kraju. Wytrzymam te wszystkie wizyty nawet mimo to, że bardzo bym już chciał być znowu z moją rodziną”.
A więc to tak! To co ważne dla „całej siatkarskiej Polski”, ważne i dla trenera i jego zawodników. I mam dziś wrażenie – jak, mówię, wciąż pełen radości z tego zwycięstwa – że tak naprawdę tu inaczej już nie będzie. I to bez względu na to, czy będziemy się emocjonować sukcesami Mariusza Wlazłego, Michała Kwiatkowskiego, czy Marcina Helda, za którego prędzej czy później weźmie się zapewne i nasza mafia, i jego też zaprosi na kurczaka z ryżem. A nam pozostanie i tak albo na to wszystko splunąć, albo zacisnąć zęby, zamknąć oczy, zatkać uszy i się cieszyć, że Polska jednak potrafi być górą.
Parę dni po tamtym sukcesie napisałem kolejny felieton dla „Warszawskiej Gazety”. Miałem go tu dać wcześniej, ale wciąż pojawiało się cos ważniejszego, w końcu jednak jest okazja, więc bardzo proszę to co wyżej potraktować jako konieczne uzupełnienie, sobie rzucić okiem na owe refleksje sprzed tygodnia i może się na chwilę zadumać:


Wszyscy oczywiście wciąż jesteśmy bardzo wzruszeni tym, jak polscy siatkarze zdobyli mistrzostwo, a przy okazji tym też, jak złoili skórę najpierw Rosjanom, a następnie Niemcom, jesteśmy dumni z postawy naszych kibiców i tej towarzyszącej nam wszędzie biało-czerwonej manifestacji polskości, a ja niestety wciąż nie mogę zapomnieć września roku 2009, kiedy ta sama drużyna wróciła triumfalnie do kraju z Turcji z tytułem mistrza Europy, i wszyscy byliśmy niemal tak samo wzruszeni i szczęśliwi, jak dziś, i – wówczas jeszcze żyjący – prezydent Lech Kaczyński czekał na naszą polską drużynę, by złożyć siatkarzom gratulacje, a oni najpierw poszli z wizytą do premiera Tuska, po czym ogłosili, że do Prezydenta już nie pójdą, bo sami wiecie, chłopcy są zmęczeni, więc może innym razem. I ten Kartofel został tam z tym swoim śmiesznym urzędem, jak głupi, z tym głupio wykrzywionym ryjem, a śmiechu było co niemiara. I żartom nie było końca.
Pamiętam też, jak tego samego wieczora kilku zawodników owej tak strasznie zmęczonej drużyny znalazło czas i siły, by pojawić się w paru telewizyjnych programach i się tam odpowiednio poudzielać. A my przed telewizorami mogliśmy podziwiać ich elokwencję i dowcip, no i znów się pośmiać z tego, jak to Kartofel został wdeptany w tę swoją śmieszność.
Pamiętam to wszystko dobrze, tak jak pamiętam tamtą atmosferę, która stopniowo, wraz z upływem czasu od tamtego sobotniego poranku, staje się coraz bardziej nierzeczywista, i która – jestem tego pewien – za kolejnych pięć lat stanie się czymś tak absurdalnym, że wręcz nie do uwierzenia. I dziś, kiedy jak każdy z nas cieszę się z tego zwycięstwa i patrząc na twarze Wlazłego, Miki, Zagumnego i całej reszty, wciąż nie potrafię zapomnieć, jak oni te 6 lat temu nie znaleźli siły, by przyjść do Prezydenta RP.
Ale jest jeszcze coś, co już z pominięciem tej całej polityki i owej towarzyszącej jej nienawiści, mnie tu zastanawia. Oto i tym razem, kiedy siatkarze zbudzili się w pofinałowy poniedziałek, pierwsze co zrobili, to wsiedli do swojego autokaru i udali się do Warszawy, by zjeść kurczaka z ryżem w towarzystwie premier Kopacz, i już jadąc tam, ogłosili, że na tym koniec, bo oni są zbyt zmęczeni choćby na to, by pokazać się kibicom. A potem i tak paru z nich wystąpiło w telewizji, by podzielić się refleksjami. Czemu uważam to za szczególnie interesujące. Otóż wygląda na to, że zmęczenie zmęczeniem, polityka polityką, a oni i tak mają realizować polecenia tych, którzy ich zatrudniają, a więc Związku. A Związek z kolei, ma w nosie zarówno publiczność, jak i prezydentów, natomiast w żaden sposób nie może lekceważyć głosów tych, którzy dają pieniądze. Jeśli ktoś chce na to mówić „mafia”, nie mam nic przeciwko temu. I oczywiście nadal się cieszę, że jesteśmy tacy piękni.

Wszystkich zainteresowanych zachęcam do kupowania moich książek, do nabycia w księgarni pod adresem www.coryllus.pl. Akurat jest koniec miesiąca, więc każdy dzisiejszy zakup już pojutrze trafi do mnie w postaci żywej gotówki. Proszę więc to potraktować również, jako apel o wsparcie dla tego bloga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...