piątek, 20 lutego 2009

Jeszcze o historii na T-shirtach

Jeszcze w maju zeszłego roku, jeden ze swoich salonowych wpisów, w całości poświęciłem Grzegorzowi Przemykowi i jego pamięci http://toyah.salon24.pl/77000.html . Pierwszym powodem dla którego zdecydowałem się pisać o Przemyku, było zdjęcie, na które trafiłem w tamtych rocznicowych dniach, a które od tego czasu wisi na moim blogu, tuż obok. Zobaczyłem to zdjęcie i pomyślałem sobie, że ja nie wiem, jaki był Grzegorz Przemyk – warszawski licealista zatłuczony na śmierć przez komunistyczna milicję. Nie wiem, czy on był mądry bardzo, czy ani trochę. Czy on był grzeczny i miły, czy wręcz przeciwnie. Czy był szczególnie wrażliwy i czuły, czy był przeciętnym maturzystą, takim jak wielu jego kolegów. Pomyślałem sobie, że o Przemyku nie wiem zupełnie nic, poza wyrywkowymi wspomnieniami ludzi, którzy go znali, poza jego tragiczną historią i poza tym zdjęciem.
Później jeszcze znalazłem tę dedykacje dla młodszego brata, która mnie wzruszyła i pomyślałem sobie, ze ten Grzegorz Przemyk – polski maturzysta zakatowany na śmierć na komisariacie milicji w Warszawie, był jednak nie byle kim. Pomyślałem sobie, że takich dedykacji nie pisze pierwszy lepszy dzieciak z sąsiedztwa. Uznałem, że jeśli Przemyk potrafił napisać taki tekst, to to zdjęcie nie kłamie. To znaczy, że to jego niezwykłe, jasne spojrzenie, te oczy i ta twarz i to czoło, potwierdzają to nie nowe przecież podejrzenie, że prawdziwi bohaterowie nie zostają bohaterami ot tak sobie. A więc obok zdjęcia wkleiłem tę dedykację i pozostawiłem całość, żeby świadczyła i nie pozwalała zapomnieć.
Sam tekst dotyczył właściwie jednej rzeczy. Chodziło mianowicie o to, by zwrócić uwagę na fakt, że w czasach kompletnie rozbuchanej pop-kultury, tracimy z pola widzenia te obrazy i ten przekaz, które zupełnie uczciwie mogłyby tę, jak najbardziej popularną, kulturę uzupełniać, a przede wszystkim ją uszlachetniać. Pisałem zatem o tak zwanych T-shirtach. Pomyślałem sobie, że z jakiegoś powodu, bardzo wielu ludzi – młodych, ale przecież nie tylko – odczuwa potrzebę demonstrowania swoich emocji przez noszenie tych koszulek-transparentów z najbardziej różnorakim przekazem. Są tam umieszczone albo nic nie znaczące nazwy, albo niby-filozoficzne sekwencje, albo dowcipne cytaty, polityczne manifesty, czy też przeróżne symbole z zakresu kultury pop. Czasem po prostu wizerunki bohaterów.
Patrzyłem na zdjęcie Przemyka i pomyślałem sobie, że jego twarz wyglądałaby idealnie na takim klasycznym T-shircie. I nie chodziło mi ani o osobistą wielkość Przemyka, ani o jego zasługi, ani też o to, żeby w ten sposób oddać cześć komuś, kto dotychczas jakoś był zlekceważony. W ogóle nie chodziło mi o to, żeby te koszulki były dla Przemyka. Ale żebyśmy dzięki Przemykowi wreszcie mogli zrobić coś dla siebie. Chodziło mi o to, że skoro już wokół nas mamy tyle tych koszulek, z których każda wyraża coś mniej lub bardziej ważnego, to nic by nie zaszkodziło, żeby na niektórych z nich pojawiło się coś naprawdę istotnego. I że nie zaszkodziłoby, gdyby był to Przemyk. Dlaczego własnie on? Z bardzo prostego powodu. Bo ładnie wygląda – o wiele ładniej niż Che Guevara, czy nawet Jim Morrison – a poza tym zdecydowanie więcej mówi o nas, o tym kim jesteśmy i o tym co dla nas powinno być ważne, niż ci dwaj herosi razem wzięci.
Przecież nie jest tak że jeśli ktoś umieszcza na swojej koszulce Che Guevarę, to dlatego, że uważa go za wielkiego bohatera, a jeśli na niej wkleja twarz Morrisona, to przez to, że dla niego piosenki Doorsów to życie i tego życia sens. Nie. Chodzi o to, ze Jim Morrison był po prostu ładny, a Che Guevara – na tym jednym jedynym zdjęciu, które kursuje w świadomości publicznej – wygląda jak jakiś gitarzysta, czy piosenkarz. Podobnie jest zresztą z tym cudownym, symbolicznym już, wizerunkiem powstańca Warszawy w za dużym hełmie. Ten obrazek jest taki ładny, bo po prostu to dziecko wygląda w tym hełmie fantastycznie. I jeśli Muzeum Powstania wypuściło koszulki z tym powstańcem, które część młodzież dziś nosi, a po nich najróżniejsze gadżety, które też ludzie kupują, to nie dlatego żebyśmy wszyscy nagle uznali, ze Powstanie Warszawskie to jest taka super bitwa, ale po to, żeby fakt tego Powstania stał się częścią naszej najbardziej codziennej świadomości historycznej. I żeby pozwolił nam się czuć przez to Powstanie lepiej.
Ja sobie bardzo łatwo potrafię wyobrazić sytuację taką, że któryś z nas pokaże się w koszulce z Przemykiem, czy w koszulce z powstańcem gdzieś na świecie i ktoś się nas spyta: „Kto to taki?” A my wtedy powiemy: „To polski maturzysta, bez żadnego powodu zamordowany przez komunistyczną policję.”, albo „To dziecko z Powstania Warszawskiego”. I jestem pewien, że ta sytuacja stworzy i dla nas i dla świata sytuację zupełnie nową. I że nie będziemy mieli tej satysfakcji ani paradując z Che Guevarą, ani z Jimem Morrisonem, ani nawet z okładką pierwszej płyty Led Zeppelin. A już na pewno – że wrzucę sobie kamyk do własnego ogródka – ze sparodiowanym logo Gazety Wyborczej.
Takie więc miałem refleksje, pisząc mój zeszłoroczny tekst o Przemyku i wklejając jego zdjęcie i jego słowa na moim blogu. Reakcje były rożne. Najlepiej niestety zapamiętałem szyderstwa, że niby Przemyk nie ma się co równać z Che Guevarą, albo że z niego żaden bohater. I co na to miałem zrobić? Pisać jeszcze jeden tekst i wyjaśniać, co znaczy być Polakiem i być z tego faktu dumnym? Że jeśli wracając z wakacji w Kuźnicy, przywozimy sobie koszulkę z herbem tej miejscowości i z napisem Kaszebe, i jeśli później z satysfakcją chodzimy po okolicy nosząc tę właśnie koszulkę, to nie dlatego, że uważamy Kuźnicę za szczególnie piękne miejsce, albo że chcemy ją jakoś szczególnie promować, ale po prostu dlatego że ta koszulka nam się podoba, a w Kuźnicy tez nam było miło? Komu miałem to wyjaśniać? Ludziom dla których widok tragicznie zmarłego dziecka – jeśli tylko spod kołnierzyka wystaje medalik z Matką Boską – jest jedynie powodem do złośliwych uwag?
Więc jakoś problem koszulek z Grzegorzem Przemykiem zniknął – zupełnie bezgłośnie i bez większego zainteresowania – i zostało po nim to zdjęcie, ten tekst i link do odpowiedniego wpisu. I pewnie tak by to sobie trwało, gdyby nie dzisiejszy wpis Krzysztofa Wołodźko i kolejna próba zwrócenia uwagi na tę niezwykłą wartość, jaką posiadamy, a z której sobie kompletnie nie zdajemy sprawy. Tekst Krzysztofa przeczytałem z uwagą, satysfakcją i z nadzieją, że może tym razem uda się bardziej poruszyć wrażliwość ludzi, którzy nas czytają. Oczywiście – zgodnie z obawami samego autora – odezwali się i ci, którzy są kompletnie odporni na wszystko co choćby minimalnie przekracza codzienną porcję wrażeń. Ogólnie jednak, mam wiarę, że nasz powrót do tego tematu skłoni paru do choćby zastanowienia się nad tym, że jesteśmy jednak bardzo bogaci. Że i Przemyk i Pyjas i ten żołnierzyk z Powstania, są zaledwie tego bogactwa symbolami. Ale że dzięki nim właśnie warto czuć prawdziwą dumę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...