Wychodząc dziś z samego rana do pracy, poza zwykłymi myślami, które nie potrzebują nawet poniedziałku, żeby krążyć po ludzkiej głowie, miałem dwa skromne dylematy, zupełnie ekstra. Pierwszy to taki, w jaki sposób zrealizuje się teoria Eryka Mistewicza o przykrywaniu kongresu PiS-u przez odpowiednio mocne story, a drugi – czy Gazeta Wyborcza uzna, że wydarzeniem weekendu była piłka ręczna, czy stan pobożności Benedykta XVI. Jednak kiedy wkroczyłem na teren kultowego już w niektórych środowiskach Dworca Kolejowego w Katowicach, w oko wpadła mi okładka najnowszego numeru tygodnika Wprost, a na niej absolutnie porażające swoją wyjątkowością, oblicze pana premiera Donalda Tuska i tytuł – Człowiek roku 2008.
Dlaczego uważam, że ów portret jest wyjątkowy? Nie wiem, jak by to wyjaśnić, nie popadając na samym początku tego tekstu w tępą złośliwość. No… wystarczy chyba spojrzeć. Proszę tylko spojrzeć i będzie jasne, o co mi chodzi. Jak redakcja Wprost mogła panu premierowi to zrobić? Przecież, skoro już wymyślono, że tym razem tym człowiekiem roku będzie Premier, to mogli artyście Olbińskiemu powiedziec, żeby nie robił sobie jaj i namalował Premiera – oczywiście w konwencji ‘spiż’, zgoda – ale jednak może z jakiegoś innego obrazka. Przecież nie po to, od tylu już lat, specjaliści od wizerunku pana premiera stają na głowie, żeby mu pokazać, jaką minę powinien mieć człowiek silny, zdecydowany, mądry… no co tu dużo mówić – po prostu wielki, żeby jacyś złośliwcy na koniec postanowili wystawić pana premiera z miną jakiegoś Sebka z Ciechanowa, który właśnie dowiedział się, że istnieje coś takiego, jak fotka.pl i postanowił uderzyć ostro.
A przecież z cała pewnością redaktorzy Wprost musieli wiedzieć, co robią. Parę stron dalej jest już wszystko, jak trzeba. Piękny, kolorowy Donald Tusk sfotografowany z profilu, z podwiniętym niedbale rękawem, ukazującym piękne, męskie ramię człowieka autentycznego trudu, ze zmrużonym, osłoniętym przed palącym słońcem okiem, patrzący w dal. Toż to prawdziwe cudo. Aż Toyahowa się wzruszyła i wykrzyknęła: „Jakiż on piękny!” Czy nie można było powiedzieć artyście Olbińskiemu, żeby nie szukał na własna rękę?
Ale trudno. Wyszło jak wyszło i całe moje napięcie związane z obstawianiem, czyja story okazała się lepsza, wzięło w łeb. Kiedy już zobaczyłem, że ogólnie rzecz biorąc, kongres wyszedł z tego wizerunkowego starcia z tarczą i nawet red. Stasiński nie znalazł w sobie dość sił, żeby zacząć ten nowy tydzień od jakiegoś mocnego gestu, oczywiście pomyślałem sobie, że nie jest źle, ale i tak cały dzień mija mi z tym Donaldem Tuskiem w tle.
Jest jednak coś, co pozwala mi znaleźć w tej całej historii pewien znak, a może i nawet konkretną zapowiedź tego, co może nastąpić już niebawem. I to również jest bezpośrednio związane z tą nagrodą dla Premiera. I to ściśle z jej wymiarem merytorycznym. A pomyślałem sobie o tym, kiedy przyszedł przed chwila do mnie młody Toyah o poinformował mnie, że, kwitując to wyróżnienie, Donald Tusk oświadczył, że „Fajnie jest być człowiekiem roku”. Ja oczywiście nie jestem aż takim świnią, żeby się śmiać z premiera Tuska za w sumie niewinną – i przecież bardzo typową dla niego – wypowiedź. W jego sytuacji przecież wszystko co fajne, to od samego początku albo wycieczka do Peru, albo Małgosia, albo piłeczka, albo koledzy, albo Sopot, albo parę dni luzu. A więc, skoro to wszystko jest fajne, to czemu fajny nie ma być ‘człowiek roku’. Więc nie chodzi mi o to, żeby tu teraz sobie z Premiera dworować. Poza tym, postanowiłem sobie, ze od dziś będę się śmiał tylko z Kazimierza Marcinkiewicza. Wszystko, co niżej Marcinkiewicza zasługuje na pełną powagę i szacunek.
Chodzi mi o coś zupełnie innego. Mianowicie myślę sobie, że premierowi Tuskowi ta nagroda się jak najbardziej należała. Jest popularny, ludzie go lubią, no a poza tym niech ma coś z tego rządzenia bardziej na stałe. Coś co będzie mógł sobie powiesić nad łóżkiem. Natomiast jestem też bardzo mocno przekonany, że można by było przyznać dwie nagrody ‘człowieka roku’. Jedną dla Donalda Tuska, bo jest fajny i fajnie by było mu sprawić przyjemność, ale drugą już ściśle merytoryczną – za autentyczną wielkość i autentyczne osiągnięcia. A tu już Donald Tusk, choć postać ewidentnie miła i sympatyczna, wielkich osiągnięć nie ma. Szczególnie w ostatnich tygodniach, jego skromny dorobek mocno rzuca się w oczy. Właśnie zwłaszcza ostatnio, coraz bardziej staje się oczywiste, że – jeśli już pozostać przy obozie rządzącym – jest tam tylko jeden, wybitny mąż stanu. I z całą pewnością nie jest to ani Donald Tusk, ani Grzegorz Schetyna, ani Bronisław Komorowski, ani nawet Radek Sikorski. I nawet – niestety – już nie marszałek Niesiołowski.
Jedynym wybitnym przedstawicielem Platformy jest mianowicie Janusz Palikot. Wybitny oczywiście na miarę, którą wykroili krawcy tworzący to środowisko – niemniej jednak wybitny. Proszę zwrócić uwagę. W Platformie Obywatelskiej tylko Palikot tworzy jakikolwiek w miarę widoczny ruch. To on, jako już prawdziwy ‘ostatni Mohikanin’, skutecznie reprezentuje to środowisko, podtrzymuje ten gasnący już mit, walczy o każdy kolejny dzień. To własnie Janusz Palikot w ciągu tych minionych dni wziął na siebie całą – dosłownie całą – odpowiedzialność za doprowadzenie do kompromitacji kongresu Prawa i Sprawiedliwości. To on pozwolił ministrom swojego rządu spokojnie chlipać nad papierami z miliardami, które mają być, a których po prostu nie ma. To on pozwolił pracownikom mediów zająć się bieżącą propagandą, a sam jak błędny rycerz ruszył z laptopem i peruką na przegraną wojnę.
Bo przegrał. To musimy przyznać. Nie udało mu się. Ale walczył. Samotny, zdesperowany, nieugięty. I kiedy jego partia doszła do ściany pozostał tylko on. Więc dziś pamiętajmy, że jeśli już komuś z przedstawicieli obecnej władzy należy się tytuł ‘człowieka roku’ to własnie Januszowi Palikotowi. Za wszystko. Za te pieniądze, za te komisje, za te wibratory, za te T-shirty, te berety, szaliki, różowe koszule. Za wszystko. Choćby i też za to, że jeśli jeszcze większość społeczeństwa pamięta, jak się naprawdę nazywa ten szczególny projekt polityczno-medialny, to własnie dzięki niemu. Właśnie dzięki niemu. PS. Pisałem już o tym tu na swoim blogu, dziś Consolamentum umieścił na ten temat piękny wpis na SG. Ponieważ czasu coraz mniej, przypominam. W najbliższą sobotę, o godzinie 17 w Krakowie, najprawdopodobniej w pubie o nazwie Omerta, spotyka się salonowa Polska południowa. Chętnych proszę o potwierdzanie uczestnictwa w spotkaniu. Albo tu, albo u Krzyśka Wołodźki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.