piątek, 20 lutego 2009

Komu uśmiech, komu jad, komu strach

Dziś, z samego rana, zaprzyjaźniony komentator Don Esteban przekazał mi wiadomość, że Sebastian Karpiniuk obiecał się zabrać za Zbigniewa Ziobro. I to wreszcie skutecznie. Jeśli wolno mi się trzymać konwencji, którą tu z upodobaniem ciągnę od kilku dni, jest to informacja – zgodnie zresztą z intencją Don Estebana – bardzo dobra. Świadczy ona bowiem o tym, że ruch, nie tylko na poziomie intelektualnym, ale również czysto fizycznym, w Platformie Obywatelskiej nie zamarł i jest szansa na to, że kiedy uda się wreszcie tych powiatowych referentów odsunąć od władzy, to odbędzie się to w sposób cywilizowany, a nie na zasadzie łapanki.
Wiadomość w Onecie brzmi następująco: „’Dziennik’: Sebastian Karpiniuk z PO, który został nowym szefem sejmowej komisji śledczej ds. nacisków zapowiada rozprawienie się ze Zbigniewem Ziobra i jego ekipą.” Oczywiście trudno mi zgadnąć, jak jest naprawdę. Może się okazać, że Onet źle cytuje Dziennik, albo Dziennik źle cytuje Karpiniuka, albo, wreszcie – co jest najbardziej prawdopodobne – Karpiniuk plecie trzy po trzy, tyle że, kiedy ostatnio oglądał film instruktażowy dla ludzi szukających pracy, w części zatytułowanej „Pierwszy dzień w pracy”, usłyszał, że każdy szanujący się młody biznesmen powinien być energiczny i pełen inicjatywy. Zatem jest i energiczny i pełen inicjatywy. Więc choć nie wiem, jak jest w rzeczywistości, to wiem, że „chłopaki walczą”.
Oczywiście, walczą tak jak są w stanie walczyć. Czyli najczęściej biegają bez sensu w kółko i wydają z siebie okrzyki, które znają jeszcze z filmu o Klasztorze Shao-Lin. Kierując jednocześnie całą swoją uwagę nie na prawdziwego wroga, ale na swoją zaciętą, pełną rozczarowania i złości twarz w lustrze. Wczoraj Jarosław Kaczyński zwrócił uwagę ministrowi Rostowskiemu, żeby wreszcie przestał się wściekać na PiS i zabrał się do pracy, ale niestety, jak wszystko na to wskazuje, oni już nic więcej nie potrafią. Rostowski będzie już do końca wyzłośliwiał się pod adresem Kaczynskiego, Karpiniuk biegał z jakimiś kwitami za cieniem Ziobro, a Donald Tusk każe sobie sprowadzić do gabinetu solidną mównicę, będzie za nią stawał i powtarzał: „Jestem kapitanem. Mówcie do mnie ‘Kapitanie’. To ja, wasz Kapitan. Kto mi tam wierci dziury w dnie mojego statku?”
No i oczywiście wszyscy pozostali będą kryć się po kątach i czujnie się rozglądać, czy przypadkiem gdzieś w pobliżu nie zasadził się na nich Antoni Macierewicz. Otóż dziś właśnie chciałem o Macierewiczu. Ja bardzo dobrze rozumiem, ze nawet w sytuacjach alarmowych życie musi się toczyć w miarę normalnie. Czyli, jeśli jest powódź, albo pożary, albo wielodniowy huragan, naturalnie oprócz prowadzenia zwykłych działań ratunkowych, należy tez coś od czasu do czasu zjeść, przespać się, a może nawet porozmawiać z ludźmi i nawet od czasu do czasu się uśmiechnąć. Jest tylko pewien kłopot. Kiedy Wojciech Młynarski w swoim czasie śpiewał o tym, ze „chleba dosyć, ale rośnie popyt na igrzyska”, może akurat chleba dosyć nie było, ale igrzysk już z pewnością ciężko było dojrzeć. Co jednak robić w sytuacji, gdy po wielu miesiącach tak zakręconych tańców, że o chlebie człowiek zapomniał, zeszliśmy z karuzeli, zobaczyliśmy, że coś przegapiliśmy, a Kapitan mówi, żeby wracać na karuzelę, bo on nam przygotował parę nowych młynków? I znów nam wyciągają Macierewicza.
Jak mowa o Macierewiczu, chciałem tu wyznać, że dla mnie osobiście on zawsze przede wszystkim pozostanie człowiekiem z tego historycznego już filmu nakręconego przez wałęsowską telewizję w roku 1993, na którym to filmie stoi z fajką przed Wałęsą i po raz pierwszy jest tak, że to Wałęsa jest przestraszony, natomiast Macierewicz – zamiast się przed nim płaszczyć – mówi, z tym swoim nieprawdopodobnym spokojem, że z pewnością wszystko będzie zrobione jak należy. Ja nie wiem, jak to dokładnie wygląda z psychiatrycznego punktu widzenia, ale domyślam się, że to co dla mnie – i dla wielu innych – było ze strony Macierewicza eksplozją niezłomnej wielkości, u innych pozostawiło wyłącznie ciężką traumę, która nie chce ustąpić aż do dziś.
Ja nie znam Antoniego Macierewicza osobiście. W życiu miałem go okazję spotkać dwa razy, i za każdym razem robił on na mnie wrażenie człowieka przede wszystkim osobiście niezwykle grzecznego, a poza tym bardzo kompetentnego, że tak powiem, zawodowo. Nigdy go nie widziałem w sytuacji, która by go kompromitowała jako osobę. Nigdy nie zdarzyło mi się go przyłapać na jednym nawet geście, który by kazał mi wierzyć, że on jest gorszy w jakikolwiek sposób ode mnie na przykład. A mimo to, od czasu kiedy Macierewicz jest mniej lub bardziej w centrum publicznej uwagi, ta własnie publiczna opinia wyzywa go od najgorszych w sposób tak wyjątkowy, że te wyzwiska w pewnym momencie nawet przestały już nawet wymagać dowodów. To że Antoni Macierewicz jest najgorszą szują, stało się w pewnym momencie wręcz aksjomatem.
A najciekawsze w tym wszystkim jest to, że jeśli zebrać na jego temat wszelkie najbardziej powszechne zarzuty, to się okaże, że niemal wszystkie z nich dotyczą wyłącznie jego cech fizycznych. Albo chodzi o to, ze on ma oczy wypełnione jadem, albo usta sączące jad, albo uśmiech plujący jadem, albo głos syczący jadem, ewentualnie słowa gęste od jadu. Z czego właściwie tylko ta ostatnia kwestia mogłaby być uznana za ledwie merytoryczną. Ja nie umiem sobie przypomnieć jednej sytuacji, gdzie Antoni Macierewicz doprowadził do jakiejś ciężkiej awantury, gdzie kogoś w jakiś bardzo ciężki sposób obraził, gdzie zaczął na kogoś wrzeszczeć, gdzie zniszczył w jakikolwiek sposób zasady publicznej debaty. A mimo to, wielu przedstawicieli tzw. mainstreamu, kiedy tylko słyszą nazwisko ‘Macierewicz’, zaczynają zatykać nos z obrzydzeniem i otwierać okna. Albo jeszcze gorzej – uciekać gdzie pieprz rośnie.
Od czasu kiedy Antoni Macierewicz zyskał opinię nad-Belzebuba, minęło już ponad 15 lat. Ja naprawdę staram się bardzo uważnie obserwować scenę polityczną, ale nie umiem sobie przypomnieć nic na tyle szczególnego w działalności publicznej Macierewicza, żebym miał go uznać za kogoś bardzo wyjątkowego jeśli idzie o osobisty poziom zła. To jest wciąż ten sam uśmiech, te same oczy, ten sam głos, ten sam spokój, ale – jak już idzie o nienawiść, czy choćby tylko zwykłe chamstwo – to wielokrotnie częściej on padał ich ofiarą, niż sam częstował jednym, czy drugim swoje otoczenie. W końcu, kiedy jakiś czas temu w telewizji, Sebastian Karpiniuk – człowiek kontrowersyjny nawet nie w jednym procencie tak jak Macierewicz – powiedział Macierewiczowi właśnie, że ten nie jest upoważniony, żeby choćby oddychać, w odpowiedzi otrzymał jedynie lekceważący uśmiech. I ja teraz mam rozumieć, że ludzie wrażliwi mają na myśli ten właśnie uśmiech?
Ja mam czasem wrażenie, że sytuacja Antoniego Macierewicza trochę jest taka, jak medialna atmosfera wokół skoczka narciarskiego o nazwisku Harri Olli. On podobno kiedyś się upił i od tego czasu komentatorzy sportowi nie są w stanie wypowiedzieć jego nazwiska w jakimkolwiek kontekście tak, żeby coś nie wspomnieć o tym alkoholu. To już jest autentyczne szaleństwo. Harry Oli skacze źle – „Ho, ho! Widać, że wciąż bardziej mysli o kieliszku niż o skokach”. Harry Oli skoczy dobrze – „Ho, ho! Widać, że stara się zapomnieć o kieliszku”. Harry Oli akurat nie skacze – „Ho, ho! Ciekawe, gdzie to też dziś się Harry Oli zabawia?” Tyle jednak, że o ile w przypadku tego narciarza, mamy do czynienia ze zwykłym, typowym dla sportowych komentatorów stuporem, kiedy idzie o Macierewicza, obserwujemy posuniętą do najbardziej napiętych granic rozsądku nagonkę.
Osobiście mam przekonanie, że gdyby do naszej dzisiejszej debaty wprowadzić kogoś obcego, kto nie zna naszych dziwnych zwyczajów i nie ma pojęcia kto jest w Polsce kim i dlaczego, i gdyby mu pokazać to szczucie przeciwko Macierewiczowi, które się obecnie na naszych oczach odbywa, to ten ktoś niewątpliwie uznałby, że ten Macierewicz to musi być ktoś kto samym swoim istnieniem doprowadza niektórych do takiego przerażenia, gdzie rozum już zwyczajnie się wyłącza. No bo o cóż innego tu może chodzić? Mamy ten Sejm z tym niemal już pół tysiącem posłów, do tego stu senatorów, a na to pewną kupkę jeszcze polityków z poza Parlamentu, i na przyczepkę całą gromadę większych i mniejszych komentatorów politycznych. A tu okazuje się, że w tej gęstwinie jest jeden, dosłownie JEDEN, człowiek, na którego wspomnienie, niemal całej tej menażerii stają włosy dęba na głowie.
Ja zawsze sądziłem, że to jest w gruncie rzeczy taka gra. Że od czasu jak Macierewicz, będąc tym ministrem u Olszewskiego, otworzył część teczek, dochodzi raz na jakiś czas do intensywnej akcji, która ma na celu czystą, zwykła zemstę. I ja to rozumiem. Ale żeby aż tyle lat, żeby z taką zażartością? I żeby nawet dziś kiedy wszystko wskazuje na to, że Polska może upaść z powodu działalności ludzi kompletnie innych niż Antoni Macierewicz, poświęcać kilka dobrych dni na bezsensowne wrzaski kompletnie nie na temat i w gruncie rzeczy całkowicie bezskuteczne, tego już nie mogę traktować jako gry. Tu musi być coś więcej. Coś o wiele poważniejszego. O wiele bardziej poważnego niż nawet los Kraju. Tu musi chodzić jednak o czyjąś skórę. Albo może nawet i o kilka skór.
Tym jednak większy nasz szacunek dla Macierewicza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...