Nie wiem, jak wygląda sytuacja rynkowa Dziennika i szczerze powiem, że interesuje mnie ona o tyle tylko, o ile na końcu znajduje się ostateczne zamknięcie tej gazety. Uważam, że swoją polityką prowadzoną przede wszystkim wobec swoich czytelników Dziennik nie zasłużył na nic lepszego, jak pełny upadek. Nie wiem, więc, co tam słychać u redaktorów Krasowskiego i Michalskiego i ich mocodawców, ale domyślam się, że chyba wszyscy oni uznali, że trochę przeholowali, i próbują odzyskać utracony teren.
W zeszłym tygodniu bardzo się uśmiałem, czytając debatę zorganizowaną przez rzeczonych Krasowskiego i Michalskiego na temat dwóch lat prezydentury Lecha Kaczyńskiego, do której zaprosili Jana Rokitę i Rafała Matyję. Jak wiemy, ani Rokita, ani Matyja nie zostali tam dopuszczeni, po to żeby chwalić Prezydenta, a mimo to obaj główni redaktorzy Dziennika ani jednemu ani drugiemu nawet nie dali szans się popisać. Zarówno Rokita jak i Matyja, od samego początku, byli tak porażeni stanem emocji obu naczelnych co do osoby Prezydenta, że właściwie jedyne co mogli robić, to drapać się po swoich biednych głowach i próbować zgadnąć, co to się wyprawia.
Najciekawiej chyba opisał sytuację Rafał Matyja mówiąc: „Jadąc na to spotkanie, byłem przekonany, że jestem człowiekiem głęboko rozczarowanym co do prezydentury Lecha Kaczyńskiego, że mam jej wiele do zarzucenia, ale po tym, co słyszę od was, nie jestem w stanie wypowiedzieć żadnego argumentu przeciwko Kaczyńskiemu. To co słyszę, powoduje, że nie mam problemu z Lechem Kaczyńskim, mam problem z wami. Co was ugryzło, że mówicie na tak bardzo wysokim poziomie emocji?"
Uśmiałem się, a jednocześnie sobie pomyślałem, że tak spektakularny coming out, jakiego się dopuścili Michalski i Krasowski, musi doprowadzić do choćby minimalnego wahnięcia w polityce Dziennika, bo przecież jakieś pozory, to nawet czasem Michnik próbuje zachowywać. No i stało się. Od razu w środę wigilijną, Krasowski z Michalskim postanowili pokazać ludzkie oblicze i uderzyli z grubej rury. Opublikowali rozmowę z Oleksym, w której ten tłumaczy między innymi dwóm durniom z Dziennika, Reszce i Majewskiemu, że to chamstwo w stosunku do Prezydenta, które w modnym towarzystwie z taką miłością jest celebrowane od dwóch lat, jest już zwyczajnie nieludzkie. Mazurek rozmawia z Ryszardem Terleckim, gdzie poseł Prawa i Sprawiedliwości jest pokazany z sympatią i bez śladu złych intencji. No i - co najciekawsze - Luiza Zalewska poświęca w tym samym numerze cały wielki reportaż osobie Janusza Palikota. Reportaż zupełnie niezwykły. I o tym własnie chciałbym tu słów kilka. http://www.dziennik.pl/polityka/article287765/Palikota_mocno_wyboista_droga_do_gwiazd.html
Red. Zalewska pisze od początku do końca o Palikocie, ale dla każdego w miarę zorientowanego i czujnego czytelnika, Palikot jest tu wyłącznie pretekstem. Ja nie czytałem jeszcze tekstu, w tak kompleksowy, a jednocześnie tak bezlitosny sposób, odsłaniającego prawdziwą kondycję projektu o nazwie Platforma Obywatelska. Nie czytałem też artykułu w tak bezwzględny sposób pokazujący Platformę, jako kolosa na glinianych nogach, który się musi zawalić przy najmniejszym podmuchu. I który, jeśli jeszcze nie upadł, to tylko dlatego, że wszyscy jego konstruktorzy i aktorzy zamarli w pełnym przerażenia bezruchu.
Szczególnie ostatnio, wciąż słyszymy opinie odmieniające na wszelkie możliwe sposoby słowa zachwytu nad nieprawdopodobnym politycznym i wizerunkowym sukcesem Platformy Obywatelskiej. Mówią nam najróżniejsi eksperci, że ludzie, którzy stworzyli ten dziwny projekt, osiągnęli sukces wręcz nieznany w historii polityki. Stworzyli mianowicie coś z niczego, a to coś nagle stało się wartością realną, a jakby tego było mało - wartością na wieki. Tłumaczy nam się, że scena polityczna została faktycznie zamknięta i ostatecznie określona, z kwitnąca Platformą i niknącym PiS-em i że nawet jeśli ktoś odważy się podjąć jakieś działania, będą to wyłącznie działania pozorne. Tymczasem Luiza Zalewska przedstawia nam portret jednego człowieka i sytuację jednego środowiska, które w rzeczywistości balansuje na krawędzi przepaści.
Oczywiście, zakładać muszę, że red. Zalewska może nie pisać pełnej prawdy. Może się za chwilę okazać, że te jej wszystkie fakty i analizy są dokładnie tyle samo warte, co kultowy już idiotyzm, jaki swego czasu wyprodukował na temat Marka Kuchcińskiego umysł red. Anny Marszałek, albo niedawny tasiemiec o Prezydencie autorstwa wspomnianych już Reszki i Majewskiego. Jednak, moje osobiste doświadczenie mówi mi, że Zalewska to ani nie Marszałek, ani tym bardziej Reszka z Majewskim, więc nie wykażę się chyba szczególną naiwnością, jeśli jej akurat zaufam.
Pisze więc Luiza Zalewska o Palikocie, a tak naprawdę pokazuje nam miejsce zajmowane przez Platformę Obywatelską w sensie politycznym i moralnym. Dowiadujemy się więc oczywiście, że tak niezwykły sukces zarówno medialny, towarzyski, jak i polityczny Palikota jest przede wszystkim wynikiem starannie zaplanowanej kampanii wizerunkowej. Co ważniejsze jednak, Luiza Zalewska bardzo jasno pokazuje, że wszystko co Palikot robi, poczynając od skandalizujących happeningów, a kończąc na nieustannej akcji niszczenia wizerunku Prezydenta odbywa się - nawet jeśli nie za zgodą najwyższych władz Platformy - z kompletnym lekceważeniem tej zgody braku. Z lekceważeniem, na które Palikot może sobie w sposób demonstracyjny pozwolić.
Z informacji zebranych przez Zalewską można wywnioskować, że publiczna pozycja, jaką Palikot potrafił sobie wypracować (według badań, pomijając Tuska i Niesiołowskiego, jest on najbardziej rozpoznawanym politykiem Platformy) przekłada się bezpośrednio na jego pozycję w Platformie. Pisze red. Zalewska o palikotowych pieniądzach, o tłumach nieustannie obecnych wszędzie tam gdzie Palikot się pojawi, a my już wiemy, że nie ma w Platformie nikogo, kto - nawet gdyby bardzo tego chciał - zdecyduje się Palikota ruszyć. To można było zrobić jeszcze jakiś trok temu. Obecnie, przyszłość Palikota jest wyłącznie w jego rękach. Jak mówię - nie ma znaczenia, czy Tusk, Schetyna, Chlebowski Palikota potrzebują, czy nie. Wygląda na to, że to własnie on trzyma całą Platformę za przysłowiowy pysk i to on powie, kiedy będzie dość.
Ale jest jeszcze coś. Janusz Palikot nie robi wrażenia kogoś, kto ma cokolwiek do stracenia. Nie należy przypuszczać, żeby było coś, co go może powstrzymać przed robieniem tego, na co on ma ochotę i co on uzna za dobre dla siebie. Jak słusznie zauważa Eryk Mistewicz, asortyment środków w dyspozycji kogoś takiego jak Palikot nie ma granic. Palikot może któregoś dnia obrzucić Sejm prezerwatywami, albo strzelać do posłów z pistoletu na wodę, albo robić sto tysięcy najróżniejszych innych - z punktu widzenia normalnego człowieka - idiotycznych rzeczy, które tylko przyniosą mu nowe tłumy na spotkaniach i kolejne godziny w telewizyjnych studiach. I jeśli Palikot zechce, to za jakiś czas, pod względem wewnątrz-partyjnej popularności pobije samego Tuska. O ile już to nie nastapiło. A wtedy nie dość, że machnie ręką na te prezerwatywy i ten pistolecik. Nie dość, że machnie ręką na Lecha i Jarosława Kaczyńskich. On się zabierze za tych, którzy mu zawadzają bezpośrednio. A że ma talent i determinację, to wiemy nie tylko my.
Obecnie nie widać jednego takiego elementu, który by mógł ograniczać Palikota wewnątrz układu władzy w Platformie, ale też nie widać takiej możliwości, żeby kto inny jak tylko sam Palikot mógł decydować o jego pozycji w partii. W momencie gdy Palikot zostanie - z jakiegokolwiek powodu - usunięty z Platformy, albo choćby w chwili gdy jego pozycja zostanie wbrew jego oczekiwaniom w jakikolwiek sposób ograniczona, nastąpi koniec Platformy. Palikot zainwestował zbyt dużo własnej pracy, własnego wysiłku i własnych pieniędzy w to czym dziś jest, żeby pozwolić komukolwiek na przestawianie swojej osoby wbrew własnej woli.
Ale też jest bardzo mało prawdopodobne, żeby w obecnym układzie władzy w Platformie, Palikot długo wytrzymał. Jest politykiem zbyt ambitnym i o wiele zbyt agresywnym, żeby zadowolić się tym co ma. Już wkrótce zażąda czegoś więcej. A jeśli tego nie dostanie, Donald Tusk i koledzy dopiero zobaczą, jak wygląda piekło. Bo Palikot, jak już rozpozna otwierające się możliwości, dokładnie z tym samym talentem i tym samym zaangażowaniem, z którym pełnił swoją dotychczasową rolę platformowego psa, założy na siebie kolejny strój - platformowego kata. I jestem pewien, że zarówno Donald Tusk jak i Grzegorz Schetyna doskonale wiedzą, co przed nimi. Wyhodowali sobie to coś i teraz muszą akceptować tę swoją smutną sytuację tak długo, jak im się każe.
Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że dbając o dobre samopoczucie Palikota, muszą nawet dbać o to, żeby go w czasie burzy piorun nie zabił. Bo na taką ewentualność, Palikot - który na sto procent czytał Ojca Chrzestnego - tez już się odpowiednio przygotował.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.