Dziś w Salonie ukazał się wpis, może nie kuriozalny - bo w końcu człowiek widział już wiele - ale niewątpliwie zaskakujący. I znów, może zaskakujący nie tyle przez nazwisko autora, czy w tym wypadku autorów - bo tu też bywało już różnie - ale sam w sobie, całkowicie poza wszelkim kontekstem, przez swój kształt i formę, swoją treść, swoje przesłanie, swoją niby-logikę i swoją niby-powagę, a wszystko to utopione w czymś tak niskim i bylejakim, że normalnemu człowiekowi pozostaje się drapać po głowie i myśleć: jak to się w ogóle mogło stać? Chodzi mi o wpis tandemu Rybitzky&Grucha, zatytułowany „Apel do Jarosława Kaczyńskiego" http://kpsg.salon24.pl/105055,index.html . Poszło o to, że Jarosław Kaczyński powiedział najpierw, że Stefan Niesiołowski mógłby troszeczkę przyhamować ze swoim kombatanctwem, bo ono jest raczej wątpliwej jakości, a kiedy w elitach podniósł się typowy rwetes pod tytułem, że Kaczyński nie ma pojęcia, jak to było straszno i ciężko zostać bohaterem w czasach terroru,Kaczyński - jak najbardziej słusznie i celnie - odparł, że w czasie okupacji 13-letnie dziewczynki potrafiły wykazać się większym bohaterstwem od Niesiołowskiego, więc niech Niesiołowski i jego obrońcy tak znowu nie podskakują.
Rybitzky&Gruszka na te słowa prawdy zareagowali złością tak wielką, że w tych nerwach pozwolili sobie nawet na głupstwo zupełnie bez precedensu, sugerując, że „wypowiedzi polskich polityków sięgały już bruku, ale to co zrobił dzisiaj Kaczyński przekroczyło wszelkie granice...".
Jeśli jednak ktoś oczekuję, że będę się tu skupiał na samym tekście obu panów komentatorów i rozliczał ich z każdego pojedynczego słowa, to się myli. I nie chodzi o to, że to zadanie byłoby dla mnie zbyt trudne, albo nawet zbyt łatwe, a przez to nieciekawe. Tak się bowiem składa, że sam tekst Rybitzkiego i Gruchy nie stanowi żadnego problemu. Jak już wspomniałem na początku, ostatnie lata dały nam wiele możliwości zmierzenia się z tak zwanymi przypadkami szczególnymi. Więc nie ma najmniejszego sensu, żebym teraz wchodził w merytoryczna polemikę choćby ze znaną doskonale z ust najróżniejszych „szpicli, katów i tchórzy" tezą, że jeśli ktoś wychwala czyjeś wielkie bohaterstwo, to tym samym wyciąga oskarżycielski palec w kierunku tych, którzy bohaterami nie byli. Nie ma też najmniejszego sensu, żebym zaczął tłumaczyć dorosłym i wykształconym jakoś tam ludziom, że rzucać kamieniem i jednocześnie cytować w tej kwestii Ewangelię, jakoś mało się komponuje. Po co wreszcie mam przekonywać kogoś kto kompletnie stracił panowanie nad swoim rozumem, że słowa „Opanuj się wreszcie" w jego ustach brzmią co najmniej głupkowato?
Nie będę więc polemizował z tym dziwnym tekstem panów Rybitzkiego i Gruszki, bo problem jest zupełnie gdzie indziej. Otóż uważam, że tekst, o którym mowa, jest znakiem czasów, a ponieważ czasy, które ten tekst określa nie są wesołe, sam ten tekst też jest w gruncie rzeczy niezwykle smutny. Chodzi mi o to, że w tradycji zawsze było tak, że ludzie starali się pokazywać, jako więksi, mądrzejsi, silniejsi, bohaterscy, szlachetniejsi, sprytniejsi, niż byli w rzeczywistości. Tak to zawsze się działo, że tradycyjnie, odwaga, dzielność, mądrość, wytrwałość, wierność, były lepsze niż marność, tchórzostwo, zdrada, głupota i rezygnacja. Stąd powstawały takie powiedzenia jak „Nie strugaj zucha", albo „Nie bądź taki mądry", „Co się tak napinasz?", „Nie popisuj się". Pamiętam jak w szkole nauczyciele lubili mówić: „Nie próbuj być taki oryginalny". Czemu tak właśnie język się rozwijał? Czemu nie ma takich powiedzeń jak: „A ty już nie strugaj takiego słabeusza", albo „Ale mi tchórz!"? Bo nie. Bo to by było głupie.
Niestety, czasy się zmieniają. I zmienia się człowiek. Coś co nazywamy Nową Demokracją wytworzyło nowy typ człowieka. Jest to ktoś, kto w ciągu dnia ciężko pracuje, żeby mieć jak najwięcej pieniędzy, w wolnym czasie czyta kolorowe gazety, ogląda telewizyjne seriale, a jak przychodzi weekend to jest już tak okropnie sfrustrowany, że jedyne co mu pozostaje, to tę swoje neurozy utopić w zakupach. Nowa Demokracja uznała, ze ponieważ ważna jest przede wszystkim konsumpcja, to również postanowiła ona objąć tym powszechnym uprawnieniem jak największe grupy społeczeństwa. W związku z tym, wytłumaczono ludziom, że wszystko co nie jest nastawione na konsumpcję jest głupie i niepotrzebne, a przede wszystkim męczące. Dlatego wysłano do społeczeństw następujący komunikat: nie trzeba nam bohaterów, nie trzeba nam wierności, nie trzeba nam zasad, nie potrzeba męstwa. Jest demokracja, a w demokracji każdy jest konsumentem i każdy ma jednakowe prawa, jeśli tylko ustawi się w kolejce. Nie może być tak, że ktoś jest lepszy, bo jest mądry, albo ktoś jest gorszy bo jest tchórzem. Masz pieniądze, potrafisz się ustawić w kolejce - jesteś w porządku.
Cały więc wysiłek Nowej Demokracji poszedł nie w kierunku tworzenia świata lepszego, i ludzi bardziej szlachetnych, ale wręcz przeciwnie - wyrównywania szans i uśredniania na każdym możliwym poziomie. Jeśli dziś wciąż słyszymy, żeby zakończyć już te nieustanne spory i wziąć się za to co jest naprawdę ważne, to jest to pośredni efekt dokładnie tej, przeze mnie tu opisanej, filozofii. Po co się spierać, po co komu argumenty, po co racje? Po co w ogóle komukolwiek prawda, skoro tak naprawdę nawet nie za bardzo wiadomo, co to ta prawda jest?
No i, na poziomie zupełnie fizycznym, po co mówić, ze ktoś jest ładny, skoro wiadomo, że jeśli jeden jest ładny, to drugi musi być brzydki? Po co chwalić kogoś za siłę, skoro wiadomo, że temu mniej silnemu będzie przez to przykro?
I na poziomie czysto duchowym, jak możnachwalić kogoś za szlachetność, gdy w tym samym momencie ten mniej szlachetny może się poczuć źle?
Obserwujemy więc powoli, ale stale, jak ludzie, często dotychczas pełni wewnętrznej siły i wierności swoim przekonaniom, dochodzą do wniosku, że tak nie trzeba. Że to się na nic nie przydaje. Że to tylko komplikuje świat, który i tak jest wystarczająco skomplikowany. No a przede wszystkim, że skoro wszystko idzie ku powszechnej zgodzie, to jest czymś wysoce nieeleganckim upieranie się przy swoim zdaniu. A na dodatek, po co komu wiara w to, że własne zdanie, to jest w ogóle jakakolwiek wartość? Oto czasy, kiedy niemal zbrodnią stała się wyrazistość, jednoznaczność, przekonanie o swojej racji. Oto czasy, gdy coraz częściej ludzie, którzy dotychczas starali się zachowywać swój wyraźny, ukształtowany przez całe lata, wizerunek, stają w świetle Nowej Demokracji i ogłaszają, że właściwie, to oni są skłonni pójść na kompromis. Że oni właściwie przyjmują taką ewentualność, że się mogli mylić.
I wracamy do tego, co się dzieje wokół nas teraz, między jednymi a drugimi wyborami, Czyli tego, co się powszechnie nazywa polityką. Czy mamy w ogóle jakiś spór? Czy może toczy się jakaś wojna? Czy może starły się jakieś dwie myśli? Ależ skąd! Tak się prostu zdarzyło, że z jednej strony mamy miłość, a z drugiej nienawiść. Z jednej strony ciężką pracę dla dobra wspólnego, a z drugiej destrukcję. Przypatrzmy się tylko. Z jednej strony ludzie otwarci, umiarkowani, skłonni do zgody i kompromisu, a drugiej dewocja, nietolerancja, zarozumialstwo, ideologia (przede wszystkim ideologia!).
Chcesz być po tamtej stronie? Chcesz być tak jak oni? Chcesz używać tego języka? Przecież nie. Chodź do nas. Pokaż, że nie jesteś taki jak oni. Pokaż, że rozumiesz nowe czasy. No i wielu to przyjmuje. Bo jak to można być takim zawziętym? Takim bezdusznym? Takim zarozumiałym?
Więc odchodzą. Oczywiście dalej maja swoje poglądy, swoje rację; dalej uważają, że najprawdopodobniej to, w co zawsze wierzyli, jest słuszne. Ale czy tak stuprocentowo? Czy na pewno? Więc odchodzą. Bo po co te spory, po co ten niepokój? A na dodatek, jeszcze ktoś ci powie, że jesteś nieobiektywny. Więc odchodzą. A co zostaje w tym świecie miłości, zrozumienia, tolerancji, zgody? Więc - i jest mi bardzo przykro, ze to mówię, ale taka jest przykra prawda - jedyną realną i prawdziwą i niepokonaną wartością, nagle okazuje się być nienawiść. Bo na nienawiść nie ma rady. Nienawiść jest niezniszczalna, bo idzie z samej głębi serca i nie ma takiej siły, która by jej wytłumaczyła, że dziś już nie wypada.
Więc wracamy do dnia dzisiejszego. Samo żywe polityczne mięso. Żadnego mądrzenia się. Żadnego filozofowania. Z jednej strony mamy nienawiść zanurzoną w oceanie miłości. Mamy posła Niesiołowskiego, posła Palikota, marszałka Komorowskiego. Wczoraj Monika Olejnik w Kropce nad i przedstawiła najbardziej żywy przegląd wypowiedzi Janusza Palikota. Tylko Palikota. Niesiołowskiego oszczędziła. Oszczędziła wszystkich innych. Był tylko Palikot. Powiem szczerze, ze nawet ja byłem pod wrażeniem. Oto czysta nienawiść w morzu najczystszej miłości. Z drugiej strony natomiast, mamy Jarosława Kaczyńskiego, który prosi zaledwie, żeby nie odwracać się od prawdy, żeby nie zapominać o rzeczach najważniejszych, żeby nie zapominać o tym, co jest bohaterstwem, a co jest tchórzostwem. Żeby nie zagadywać rzeczywistości. Żeby szanować pamięć.
I na to przychodzą Rybitzky z Gruchą, stają w uroczystym wyproście i deklarują. Jesteśmy z wami. Zrozumieliśmy. Prawda jest niejasna. Prawda jest niepewna. Niech będzie miłość. Niech będzie miłość. Z nienawiścią sobie poradzimy.
Więc nie. Tu już przegraliście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.