poniedziałek, 28 sierpnia 2023

O grzechu wołającym o pomstę do nieba

      Gdy nasza starsza córka zdała maturę, był rok 2006, a ponieważ ona od dziecka interesowała się wszystkim co jest w jakikolwiek sposób związane z Życiem w najszerszym tego słowa rozumieniu, i przy okazji tak się złożyło, że w tym akurat roku na Uniwersytecie Śląskim otwarto kierunek o nazwie biotechnologia, ona w sposób całkowicie naturalny zdecydowała się ową biotechnologię studiować. Ponieważ to zawsze było bardzo poważne, solidne i pracowite dziecko, studia córka nasza ukończyła w terminie, z wynikiem bardzo dobrym, i oto, kiedy wszyscy byliśmy przekonani, że przed nią – a w przyszłości, kiedy już będziemy niedołężnymi starcami, również i przed nami – przyszłość jasna i piękna, okazało się, że dla niej nie ma absolutnie żadnej pracy. A kiedy mówię, że żadnej, to nie mam na myśli tego, że przez nią wymarzonej, czy choćby tak zwanej „dobrej”, ale w ogóle żadnej. Zero. Pomijając rozdawanie ulotek na ulicy 3 Maja – żadnej.

      Szukała więc moja córka jakiejkolwiek pracy, w międzyczasie zatrudniając się tu i ówdzie jako opiekunka do dzieci, i któregoś dnia, a był to rok 2012, trafiła na informację że w Krakowie działa prywatna firma biotechnologiczna, o jak najbardziej odpowiedniej nazwie BioTe21, zajmująca się na zlecenie różnego rodzaju państwowych jednostek, od sądów przez prokuraturę po policję, badaniem wszystkiego tego, o badaniu czego ona zawsze marzyła. No i się zgłosiła. Została przyjęta na miesięczną darmową praktykę, z obietnicą, że po przejściu okresu próbnego, zostanie odpowiednio oceniona i ewentualnie zatrudniona w owej firmie na pełen etat.

      Mieszkamy w Katowicach i dziś do Krakowa pociągiem jedzie się nieco ponad godzinę. Wówczas były to niemal dwie godziny, i przez kolejny miesiąc moja córka wstawała dzień w dzień wcześnie rano, wsiadała w pociąg, jechała do Krakowa, cały dzień badała te wszystkie próbki, sporządzała raporty a następnie wracała do domu, by następnego dnia, licząc, że to tylko miesiąc, znów wstać rano i iść na pociąg. To co ją jednak niemal od pierwszego dnia uderzyło, to to, że wśród osób, z którymi pracowała – głównie to były, tak jak ona, młode dziewczyny po biotechnologii – wszyscy pracowali za darmo, a jedyną osobą zatrudnioną na zwykły etat była księgowa. No ale czas mijał, córka moja jeździła do Krakowa i z powrotem, i mimo że jej entuzjazm powoli się wypalał, doznała szoku, kiedy minął miesiąc, pies z kulawą nogą się do niej nie zwrócił o rozmowę i ona, nie otrzymawszy nawet zaświadczenia o tym, że tam pracowała, jedyne co mogła zrobić to wstać od biurka i wrocić do domu. Później jeszcze wysyłała tam jakieś maile, ale ponieważ nikt nigdy jej nie odpowiedział, dała wreszcie spokój.

      Mijały kolejne lata, w końcu – niezbadanym wyrokiem Bożym – córka moja znalazła pracę, najpierw jako asystentka pewnego profesora, a potem jako tzw Pani Dziekan na Uniwersytecie Medycznym w Katowicach, a kiedy człowiek który ją promował odszedł, to i ona odeszła i dziś, zapomniawszy o swoich tak dużych niegdyś zawodowych umiejętnościach, jako szczęśliwa żona i mama dwóch wspaniałych córeczek, zajmuje się domem i rodziną. I pewnie nie miałaby powodu, żeby tamte czasy wspominać, gdyby wciąż w głowie nie miała tamtej upiornej nazwy BioTe21. I ja również nie miałbym najmniejszego powodu, żeby pisać ten tekst, gdyby nie ów temat bezrobocia, który ni stąd ni zowąd wypełnił naszą przestrzeń publiczną.

      Szukam dziś w Sieci tamtej nazwy BioTech21 i faktycznie coś tam wyskakuje, i owszem w Krakowie, nawet pokazuje się nazwisko właściciela, niejakiego Adama Mastera, ale o ile się orientuję, to są jakieś dawne adresy, dziś już zupełnie nieaktualne, jak ruiny po rządach koalicji Platformy Obywatelskiej i PSL-u.

       Kiedy wspominam dziś czas, kiedy to córka moja przez miesiąc pracowała dla któregoś z nich, nie otrzymując ani zapłaty, ani podziękowania, ani choćby standardowego „skontaktujemy się z panią”, myślę oczywiście przede wszystkim o moim znajomym Józku, który, zanim odszedł z tego świata, pracował za darmo na budowie nie przez miesiąc, ale pełne trzy, i jego los jest bez porównania straszniejszy i nie do opisania niż tylko ta w gruncie rzeczy chwila, która i tak skończyła się bardzo szczęśliwie. Ale myślę też o tych wszystkich ludziach, którzy dali jakoś radę i dziś są tu z nami, zastanawiając się jak to będzie z naszą Polską. Ale też nie mogę przestać myśleć o tych, którzy swego czasu zgotowali Polsce tamten los, a dziś jak gdyby nigdy nic przychodzą do nas i z bezczelną miną oferują swoje usługi.

       Niech ich piekło pochłonie.  

   


 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...