Naturalnie, nie mam pojęcia, czy Polska
otrzyma ostatecznie od Niemiec owo odszkodowanie za zbrodnie wojenne, choć mam niezmienne
wrażenie, że pieniądze te prędzej czy później do Polski trafią. Czemu?
Odpowiedź jest prosta: otóż zarówno siła polskich argumentów, jak i
determinacja w ich przekazywaniu robi wrażenie potężne, podczas gdy historyczna,
kulturowa, a dziś przede wszystkim polityczna pozycja Niemiec znajdują się w
ciężkim kryzysie, co każe nam wierzyć, że Niemcy tego ataku nie będą w stanie
wytrzymać. Jeśli po przyszłorocznych wyborach Prawo i Sprawiedliwość utrzyma władzę
i zachowa odpowiedzialność za polskie sprawy, Niemcy zostaną w końcu zmuszone
do tego by zacząć płacić. To ostatecznie będzie oznaczało ich upadek, ale nie
muszę wspominać, że dla nas to tym lepiej.
Póki co jednak czekamy cierpliwie na
rozwój wypadków, a gdy chodzi o mnie, moją aktywność i ewentualny wpływ na to
co nastąpi, to jedyne co mogę zrobić, to przypomnieć serię swoich dawnych już
tekstów poświęconych Niemcom i ich zasługom dla ludzkości. Tekstów tych było
kilka, dziś jednak postanowiłem je skompilować i zaprezentować ową jedną wersję
pod wspólnym tytułem „Niemiectwo”. Bardzo proszę.
17 września będziemy pamiętać dzień, gdy
Polska została podpalona przez Sowietów. Ale to dziś jeszcze wciąż przed nami.
Dziś tymczasem wciąż myślmy o Niemcach.
Na tę właśnie okazję mam przygotowanych
kilka obrazków. Najpierw wyobraźmy sobie jak mówi zły Niemiec, wybitny prawnik,
gubernator Hans Frank:
„Gdy
kiedyś wygramy wojnę, nie mam nic przeciw temu, aby zrobić siekaninę z Polaków
i Ukraińców i z tego wszystkiego, co się tu wałęsa – zrobić z nimi to, co się
tylko będzie podobało”.
I oto kolej na Niemca dobrego, hrabiego (sic!)
Clausa von Stauffenberga, który mówi o mieszkańcach Generalnej Guberni tak:
„To
niewyobrażalna hołota. Bardzo dużo Żydów i bardzo dużo mieszańców. Ci ludzie
będą posłuszni jedynie pod knutem. Tysiące jeńców wojennych wykorzysta się dla
naszego rolnictwa. W Niemczech na pewno będą użyteczni, pracowici, posłuszni i
skromni”.
I na koniec spójrzmy na Niemca ani złego
ani dobrego. Na zwykłego, porządnego Niemca. Nie wiemy, jak się nazywa, jak
wygląda, nawet nie słyszymy jego głosu. Wchodzimy na teren Muzeum w Oświęcimiu
i, wśród najróżniejszych pamiątek, widzimy dokument stwierdzający, że pewien
człowiek został skazany na trzy dni karceru za to, że zrobił kupę za barakami,
zamiast w toalecie. Dokument jest sporządzony bardzo starannie, jest dobrze
zachowany, a na dokumencie widzimy pięć pieczątek i sześć podpisów. Pięć
niemieckich pieczątek i sześć niemieckich podpisów, poświadczających, że
więzień faktycznie zrobił tę kupę i że kara została nałożona zgodnie z przepisami.
Siekanina i knut, to jedno, ale nie zapominajmy że nie mamy do czynienia z
jakąś hołotą, tylko z Niemcami, a zatem bez pieczątki i podpisu się nie
obejdzie.
Dziś już nieżyjący brat mojej mamy, kiedy wybuchła wspomniana wojna, miał 6 lat
i mieszkał w maleńkiej wiosce nad Bugiem. Któregoś dnia przez wieś przejeżdżały
okupacyjne oddziały niemieckie i żołnierze postanowili zatrzymać się obok
naszego domu. Ponieważ wyglądali jak żołnierze, mieli dużo wojskowego sprzętu i
w ogóle stanowili bardzo egzotyczną odmianę w życiu małego chłopca, wujek mój –
właśnie jak to dziecko – polazł tam za płot, żeby popatrzeć na wszystko, co się
tam działo. W pewnym momencie, jeden z Niemców, przechodząc obok mojego wujka –
ot tak sobie, z rozpędu – walnął go w twarz tak mocno, że wujek się wywrócił, a
następnie z płaczem pobiegł do swojego ojca, a mojego dziadka. Opowiada mi
wujek, że dziadek był bardzo dumnym i dzielnym człowiekiem, który w sytuacjach
tego typu niesprawiedliwości zawsze reagował honorowo. A więc i tym razem,
wziął mojego wujka za rękę i poszedł do dowódcy tych żołnierzy, żeby powiedzieć
mu co się stało.
Niemiecki oficer wysłuchał relacji
dziadka, powiedział, że rozumie jego wzburzenie, ale z formalnego punktu
widzenia, nie ma powodów do interwencji. Polska jest krajem okupowanym, Polacy
mają prawa bardzo ograniczone, więc takie rzeczy mogą się zdarzać.
Opowiada mi wujek, że on do dziś, bardzo intensywnie, pamięta z tego zdarzenia
jeden szczegół. On stał tam z dziadkiem, dziadek obejmował go swoimi wielkimi,
mocnymi ramionami, przed nimi stał ów niemiecki oficer, a wujek czuł, jak dziadkowi
drżą ze zdenerwowania dłonie.
Kiedy wojna się skończyła, wujek mój twierdzi, panowało na wsi powszechne
przekonanie, że z powodu tego, co Niemcy zrobili światu, niemieckie państwo
przestanie istnieć. Dobrzy ludzie bardzo szczerze wierzyli, że cały teren,
który dotychczas był zamieszkały przez Niemców zostanie zaorany, a na tej ziemi
posadzi się kartofle. Co się miało stać z samymi Niemcami, o tym już nikt nie
myślał. Nikt się nad tym nie zastawiał, i – prawdę powiedziawszy – każdy miał
tę kwestię głęboko w nosie.
Od zakończenia wojny upłynęło niedługo już 80 lat i – jak widzimy – z sobą i ze
swoją historią Niemcy poradzili sobie zupełnie dobrze. Co ja mówię, zupełnie
dobrze? Wręcz znakomicie! Nie dość, że powoli, ale konsekwentnie przestali się
czerwienić na dźwięk słowa „wojna”, nie dość, że przestali się nerwowo wiercić
na wspomnienie o tym, co się im zagnieździło pod tymi nordyckimi czołami w
pewnym momencie ich dziejów, nie dość, że się zaczęli nagle w sposób zupełnie
niewyobrażalny rozpychać, to ostatnio – jak się dowiaduję – niektórzy z nich
nabrali na tyle odwagi, że zaczynają mi tłumaczyć, że w gruncie rzeczy cały ten
chwilowy sukces ich chorego projektu, nie mógłby być w połowie tak
spektakularny, gdyby nie aktywna współpraca ze strony tych wszystkich, których
oni postanowili złapać za kark i wdusić w ziemię. Doszło do tego, że już pewien
czas temu niemiecki tygodnik „Der Spiegel” przedstawił listę tych, z którymi
Niemcy życzą sobie dzielić winę za to wszystko, co się stało przed 70 laty. A
na tej liście znalazł się również mój Dziadek, moja Babcia, moja Mama, mój
Tata, a może nawet i mój Wujek. Może nawet i On.
Słucham w telewizji wyjaśnień jednego z akredytowanych w Polsce korespondentów
niemieckiej prasy, którego nazwiska akurat nie chce mi się pamiętać, a który
tłumaczy mi, że nic takiego się nie dzieje. Że to z czym mamy do czynienia, to
część zwykłej, historycznej debaty, która się toczy w całej Europie. Staram się
jakoś zrozumieć ten dziwny skręt chorego umysłu. Staram się wyobrazić, co mógł
mój dziadek zrobić, żeby dziś ten Niemiec potrafił wykrzesać z siebie nieco
więcej szacunku do Polski i się zamknął. I jedyne co mi przychodzi do głowy, to
tylko to, że miał zamiast trząść tymi swoimi polskimi, chłopskimi dłońmi, wziąć
nóż i poderżnąć Szwabowi gardło.
No ale dziś przede wszystkim, ponieważ pomysł z kartoflami jest już siłą rzeczy
niekatualny, to niech płacą, a gdy przyjdzie zima i kryzys gazowy, niech się
ogrzewają pięć razy dziennie, intonując pieśń „Deutschland Über Alles” wielkiego kompozytora Josepha Haydna.
Ale jaja, ale jaja!
OdpowiedzUsuńKomentarz ten nie jest bynajmniej gołosłowny. Otóż na str. 136, w tabeli 2.8, Raport podaje, że w 1942 r. w Generalnym Gubernatorstwie przysługiwało Niemcom po 176,0 szt. jaj, a Polakom po 25,0 sztuk na osobę rocznie. Wychodzi więc na to, że jeden Niemiec warty był siedmiu polaków (175:25). Ale już nie wiadomo, ile według przydziałów masła. Po prostu dlatego, że nie istnieje dzielenie przez zero.
Pozostając przy jajach, wiki podaje, że oprócz tego co wyżej, Niemcy ukradli w Polsce 1 219 000 000 jaj. Miliard dwieście dziewiętnaście milionów. Nie mogę się więc uwolnić od obrazu niemieckiej kultury, w którym jakiś niemiecki żandarm szpera po kurnikach układając jaja w tym swoim charakterystycznym hełmie.