Dziś kolejna, druga część niezwykłych refleksji naszego niezastąpionego księdza Rafała Krakowiaka. A ja jestem coraz bliżej tego, by machnąć na to moje pisactwo ręką.
„Bracie, nie jesteśmy urzędnikami
państwowymi!” – czyli wojna,
status ontologiczny skowronków, papież Franciszek, Shane MacGowan i The Pogues.
(część 2)
Pozwolę sobie przypomnieć, że w tak zwanej „książce o
zespołach” (Krzysztof Osiejuk: „Rock and Roll, czyli
podwójny nokaut”; rok 2013) zawarty jest
rozdział o zespole The Pogues.
Toyah
pisze, że ten ensemble spodobał mu się od pierwszego razu, a
stało się tak dlatego, ponieważ – cytuję – „oni mieli fantastyczne piosenki, a
ich wokalista Shane MacGowan miał głos, jakiego ja osobiście wcześniej nie
słyszałem. A zaznaczam, że mi wtedy nawet do głowy nie przyszło, że mamy do
czynienia z ciężkim, bezzębnym alkoholikiem, człowiekiem, który, gdyby go
postawić pod dworcem Warszawa Ochota, nie zwróciłby na siebie niczyjej
szczególnej uwagi.”
Będzie jeszcze czas, by powiedzieć coś o The Pogues i ich wokaliście, jednak póki co musimy wrócić do wspomnianego w części 1. skowronka, gdyż nie pojawił się on tam przypadkowo. I proszę tutaj nie sądzić, że trele skowronka mają coś wspólnego z dźwiękami, które ze swej paszczy wydobywał Shane MacGowan, bo nie o to chodzi. W takim razie o co? Otóż pragnę was zainteresować ustaleniem statusu ontologicznego skowronka, ponieważ – że przypomnę – właśnie na tym zakończyła się poprzednia część mojej pisaniny.
By być w temacie, proszę pozwolić na małą
repetycję. W części 1. rozmyślaliśmy nad
różnymi aspektami toczącej się obecnie wojny, czego widocznym efektem było
postawienie licznych pytań. Wymusiłem na Czytelnikach zignorowanie pragnienia
usłyszenia odpowiedzi na owe pytania i jednocześnie zaproponowałem, by na to co
nas zastanawia spojrzeć z dość dużej odległości, czyli odejść od tego co
szczegółowe, a zwrócić się ku temu co ogólne. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie
wszyscy miłośnicy tego bloga mają wystarczającą wprawę, by tego rodzaju
rozumową operację bez kłopotu wykonać (choć cały czas do tego zachęcam),
dlatego nie ma rady: Czytelnik musi zwrócić się ku temu, co z dużej odległości
zobaczył Don Paddington.
Co zobaczyłem? Zobaczyłem
pewien wzór, który można wyrazić w postaci tezy – tezy
bardzo banalnej i mało odkrywczej, czyli takiej sobie – sformułowanej w sposób
następujący: wszystkie
wyartykułowane w części 1. pytania, dadzą
się sprowadzić do jednego pytania – pytania o status ontologiczny.
Przypomnę Państwu, że „status ontologiczny” jest
określeniem funkcjonującym w dziedzinie filozofii i wskazuje na najbardziej
oderwane (t.j. ogólne) cechy przedmiotu. Innymi
słowy (bardzo upraszczając): żeby określić status ontologiczny jakiegoś bytu
(np. jakże przez nas ulubionego skowronka), należy odpowiedzieć (jeszcze
bardziej upraszczając) na przynajmniej trzy pytania: Czy skowronek jest
(czy istnieje)? W jaki sposób istnieje? Co jest jego istotą?
Po chwili zastanowienia możemy powiedzieć, że
status ontologiczny skowronka jest następujący: skowronek istnieje; istnieje
jako przedmiot fizyczny (tzn. nie-psychiczny, nie-idealny, nie-fikcyjny), a
jego istotą jest…, jest…, jest…, jest…………………….
No właśnie… Tutaj tkwi cała trudność,
ponieważ istotą skowronka jest coś, co powoduje, że nie jest on
kamieniem, ostem, bocianem, telewizorem, bądź Borysem Szycem, ale właśnie
skowronkiem. Tylko czym owo coś jest? Od czasów Diogenesa z Synopy
wiemy, że łatwe odpowiedzi na pytanie o istotę przedmiotu, równie łatwo można
wyszydzić**, dlatego stawiając następne myślowe kroki musimy być bardzo, ale to
bardzo ostrożni. Myślmy więc!………………………………………………………………………………………………………………………………………………………….
Myślenie, i to myślenie ostrożne, nie zdało
się na nic. Okazuje się, że jest bardzo trudno określić, co jest istotą
skowronka. Ale od czego jest mgr Wikipedia? W tym źródle wiadomości wszelakich
jest i taka, że na czerwonej liście Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody (jest taka Unia i jest taka lista!), skowronek – ze względu na to, że należy do gatunku pospolitego, szeroko rozprzestrzenionego i w
żadnym stopniu nie zagrożonego wyginięciem – wpisany jest do kategorii: gatunek
najmniejszej troski.
Gatunek najmniejszej troski!
Jest to przepiękne określenie, które wyczerpuje znamiona naukowej staranności i
dokładności, i choć zostało wymyślone do opisu czegoś, co z naszymi
rozważaniami niewiele ma wspólnego, w sposób niemalże doskonały pokazuje nam
istotę skowronka (proszę nie pytać, dlaczego tak jest; jak bowiem wiadomo, są
na niebie i na ziemi rzeczy, o których się filozofom nie śniło). Pełni radości
idziemy więc dalej, by zreasumować naszą wiedzę o statusie ontologicznym
skowronka: skowronek istnieje;
istnieje jako przedmiot fizyczny (tzn. nie-psychiczny, nie-idealny,
nie-fikcyjny), a jego istotą jest to, że należy do gatunku najmniejszej troski
(czyli nie ma się co nim przejmować).
Zapyta ktoś: „Co ma piernik do wiatraka?!
Jakieś skowronki, statusy i Międzynarodowa Unia Ochrony Przyrody! Co to ma wspólnego z pytaniami dotyczącymi wojny na Ukrainie?”
Cóż… Jeśli ktoś coś takiego mówi, to tym samym okazuje się
być filozoficznym dyletantem, na co ostatecznie możemy machnąć ręką
(filozofowanie jest bowiem aktywnością śmieszną i nikomu niepotrzebną),
natomiast nie możemy nie zauważyć, że na czerwonej liście Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody, do kategorii „gatunek
najmniejszej troski” wpisany jest też człowiek, zapewne ze względu na to, że
podobnie jak skowronek należy do gatunku
pospolitego, szeroko rozprzestrzenionego i w żadnym stopniu nie zagrożonego
wyginięciem. Dla porządku więc, do opisu statusu ontologicznego skowronka
dodajmy opis statusu ontologicznego człowieka: człowiek istnieje;
istnieje jako przedmiot fizyczny (tzn. nie-psychiczny, nie-idealny,
nie-fikcyjny), a jego istotą jest to, że należy do gatunku najmniejszej troski
(czyli nie ma się co nim przejmować). Jeśli w tym momencie jakiś dotknięty do
żywego filozoficzny dyletant powie, że opis
statusu ontologicznego człowieka niczym się nie różni od opisu statusu
ontologicznego skowronka, to odpowiem słowami znanej i lubianej Leoni Pawlak (wybitnej specjalistki w dziedzinie filozofii prawa): „A ty
czego taki zmartwiony? Był czas przywyknąć przecie!”
Oczywiście, bunt przeciwko zrównaniu skowronka z człowiekiem jest buntem mało istotnym – mimo wrażenia, że jest inaczej, bo: Peter Singer, weganizm i Sylwia Spurek z Magdaleną Środą – ponieważ trudno owo zrównanie traktować poważnie. Owszem, tego rodzaju zaczadzenie już jakiś czas trwa i być może owo głupstwo trochę jeszcze nam będzie towarzyszyć, ale jak pokazuje to choćby tocząca się aktualnie wojna, kryzys energetyczny i żywnościowy bardzo szybko przywraca ludzi do przytomności. Istotniejsze jest tutaj coś innego. Otóż na czerwonej liście Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody, do kategorii „gatunek najmniejszej troski” wpisani są (bo mowa jest o gatunku) wszyscy ludzie. Oznacza to, że nikt nie jest pokrzywdzony. Jeśli mielibyśmy się do czegoś przyczepić, to tylko do tego, że na jakiejś czerwonej liście jakiejś Unii, gatunek ludzki znajduje się na najniższym stopniu ustanowionej przez rzeczoną organizację hierarchii. Poza bowiem kategorią „gatunek najmniejszej troski”, są kategorie wyższe (w kolejności: „gatunek bliski zagrożenia”, „gatunek narażony na zagrożenie”, „gatunek zagrożony”, „gatunek krytycznie zagrożony”) – wyższe w tym znaczeniu, że odnoszą się do gatunków, o które trzeba się troszczyć z większą intensywnością, czy nawet wręcz je chronić. Instynktownie zaś chcielibyśmy być nie na najniższym stopniu w hierarchii, lecz choć nieco wyżej. Jeśli jednak wszyscy objęci jesteśmy taką samą (najmniejszą, ale dobra psu i mucha) troską, to nie ma o czym mówić. Możemy czuć się uspokojeni. Dlaczego? No, jak to? Jeśli nikt nie jest wyżej od nas, jeśli wszyscy znajdujemy się w tym samym miejscu, to tym samym jesteśmy równi. Równość jest zaś wspaniała. Godna podziwu. Warto o nią zabiegać, a nawet walczyć. Chyba, że… Chyba, że równość między ludźmi jest dla kogoś powodem do zmartwienia…
…jacyś
Francuzi wymowni
Zrobili wynalazek: iż ludzie są rowni;
Choć o tym dawno w Pańskim pisano zakonie
I każdy ksiądz toż samo gada na ambonie.
Nauka dawną była, szło o jej pełnienie!
Lecz wtenczas panowało takie oślepienie,
Że nie wierzono rzeczom najdawniejszym w świecie,
Jeśli ich nie czytano w francuskiej gazecie.
Tak… Równość (a także wolność i braterstwo) nie jest wynalazkiem francuskich, skąpanych w krwi rewolucjonistów. Trzeba jednak przyznać, że chłodna postawa zagorzałych prawicowców wobec równości jest uzasadniona w tym znaczeniu, że rewolucja hasła (no właśnie: hasła!) równości, wolności i braterstwa potrafiła i potrafi zręcznie wykorzystać i to niekoniecznie w dobrych celach. Prawda bowiem o tym iż ludzie są równi, tudzież są braćmi godnymi tego, by cieszyć się wolnością okazała się być na tyle poręczna, że w francuskiej gazecie, oraz innych popkulturowych narzędziach pojawiła się intensywnie promowana ideologia, która została skonstruowana właściwie tylko po to, by dać i dawać rozmaitym ważniakom pieniądze i władzę.
Zieeeeew…
Banał… Wiem.
Wróćmy
zatem do naszego ulubionego statusu ontologicznego.
Status ontologiczny
człowieka: człowiek istnieje; istnieje jako przedmiot
fizyczny (tzn. nie-psychiczny, nie-idealny, nie-fikcyjny), a jego istotą jest
to, że należy do gatunku najmniejszej troski (czyli nie ma się co nim
przejmować).
Spróbujmy wykonać stosunkowo mało
skomplikowany eksperyment myślowy i dla odmiany, z wyżyn ogółu zejdźmy do
przyziemności szczegółu, a zróbmy to w ten sposób, że zamiast mówić o gatunku
ludzkim, mówmy o ludzkich nacjach, np. o Ukraińcach i o Rosjanach.
Oczywiście, status ontologiczny ludzi
należących do owych narodów jest dokładnie taki sam. I gdy wszystko idzie
dobrze, czyli nic ludziom nie zagraża, a zwłaszcza nic nie zagraża pieniądzom i
władzy rozmaitych
ważniaków, francuskie gazety, oraz inne propagandowe narzędzia chętnie będą
mówić o równości tych nacji – równości nawet w granicach kategorii „gatunek najmniejszej troski”. Gdy
jednak coś zaczyna zagrażać ludziom, a już zwłaszcza pieniądzom i towarzyszącej
im władzy, o których wcześniej nadmieniłem, albo gdy chociaż pojawia się obawa,
że rozmaitych fruktów będzie nieco mniej, lub pojawia się szansa, by owych
fruktów było więcej, wówczas prawda o równości ludzi – równości
bez względu na narodowość, język, religię itd. – staje się „prawdą”, bo
„cóż to jest prawda?”, prawda? I czemu się tu dziwić? Nie można być
naiwniakiem. Trzeba twardo stąpać po ziemi… Owszem, wszyscy są równi, ale
Ukraina gazu nam nie da. Równość jest czymś, co warto pielęgnować, tym niemniej
gdy popatrzymy na wspaniałą kulturę rosyjską i na to co nazywa się kulturą
ukraińską, to nie ma o czym gadać. Wszyscy ludzie są równi, ale kacapię trzeba
unicestwić. Trzeba zabiegać o równość między ludźmi, ale nie można porównywać
bólu rosyjskiej matki z bólem matki ukraińskiej.
Robi się niezręcznie i niebezpiecznie? To dopiero przedbiegi.
Porozmawiajmy o statusie ontologicznym nie
tylko Ukraińców i Rosjan, lecz także Polaków, Ekwadorczyków, Buriatów, Niemców,
Jordańczyków, Francuzów, Gruzinów, Anglików, Luksemburczyków, Sudańczyków,
Turków, Amerykanów, Jakutów, Tunezyjczyków, Hindusów, Białorusinów, Włochów i
Wołochów, Rwandyjczyków, Kurdów, Bengalczyków, Litwinów, Czeczenów, Kanadyjczyków,
Chińczyków, Czechów, Węgrów, Koreańczyków, Argentyńczyków…
Status ontologiczny ludzi należących do wyżej
wymienionych nacji jest dokładnie taki sam. Wszyscy (tzn. Ukraińcy i Rosjanie, Polacy,
Ekwadorczycy, Buriaci, Niemcy, Jordańczycy, Francuzi, Gruzini, Anglicy,
Luksemburczycy, Sudańczycy, Turcy, Amerykanie, Jakuci, Tunezyjczycy, Hindusi,
Białorusini, Włosi i Wołosi, Rwandyjczycy, Kurdowie, Bengalczycy, Litwini, Czeczeni,
Kanadyjczycy, Chińczycy, Czesi, Węgrzy, Koreańczycy, Argentyńczycy itd.)
jesteśmy równi, ponieważ wszyscy należymy do gatunku najmniejszej troski.
Jedziemy na tym samym wózku i z racji choćby ogólnoludzkiego braterstwa,
powinniśmy być z sobą solidarni. Niestety, wybucha wojna i w związku z tą wojną
pojawia się groźba głodu, zimna, chorób i społecznych niepokojów. Będziemy w
dalszym ciągu przekonani co do tego, że jesteśmy równi, gdyż jesteśmy gatunkiem
najmniejszej troski? Gatunkiem najmniejszej troski są być może Buriaci,
Ukraińcy, Gruzini, jacyś Rwandyjczycy i Jordańczycy (być może także Rosjanie,
bo to kacapia przecież), natomiast Francuzi, Luksemburczycy, być może Czesi i
Polacy, którzy do tego grona aspirują, a już na pewno Niemcy, Anglicy i
Amerykanie są (chcą być) o stopień, a nawet o dwa, albo trzy stopnie wyżej,
czyli są „gatunkiem zagrożonym”, wymagającym szczególnej troski, pielęgnacji i
ochrony. Czy w tej sytuacji można się więc dziwić postawionym wcześniej
pytaniom: „Czy przez jakichś tam Ukraińców my naprawdę musimy sobie od
ust odkładać i tracić zgromadzone ciężką pracą zasoby?” Oraz: „Co jest takiego
w galijskiej kulturze, że Francuzi kiedyś nie chcieli umierać za Gdańsk, teraz
nie chcą marznąć i tracić pieniędzy za Kijów, a wina gruzińskie, mołdawskie i
rumuńskie uważane są za gorsze od wina francuskiego?” Oczywiście, że tym i
wielu innym podobnym pytaniom nie można się dziwić, bo w świecie przyrody już
tak jest, że jedni są w świecie czymś pospolitym i mało cennym (nie warto się
więc nimi przejmować), a inni są unikatowi, błyskotliwi, innowacyjni itd.,
przez co stanowią dla naszego uniwersum ważną, wręcz bezcenną wartość (trzeba
więc ich chronić, pielęgnować i obdarzyć przywilejami). Tak… Pytaniom nie można
się dziwić, podobnie jak nie można się dziwić pragnieniu, by być chronionym i
uprzywilejowanym. Jednak moim zdaniem fakt, że nie ma w nas zdziwienia wobec
istnienia tego rodzaju podejścia do życia i ludzi, nie powinien nas skłaniać do
tego, by takie podejście usprawiedliwiać i akceptować.
Czy nie wygląda to czasem na marksizm? Hm…
By odpowiedzieć na pytanie o marksizm, muszę wspomnieć człowieka, który jak mniemam nie należy do grona ludzi zmartwionych równością (wręcz odwrotnie!), a o którym w związku z wojną na Ukrainie mówiono dosyć często. Mam tutaj na myśli papieża Franciszka, a refleksje, które gdzieś tam à propos postawy Ojca Świętego się pojawiały, możemy przedstawić w znanej nam już formie:
Dlaczego papież Franciszek w sprawie rosyjsko – ukraińskiego konfliktu jest tak
oględny?
Dlaczego papież nie potępia Rosji?
Dlaczego Franciszek wprost nie popiera Ukrainy?
Dlaczego o katolickiej doktrynie tzw. wojny sprawiedliwej papież długo milczał, a
gdy niedawno zaczął o niej mówić, to zrobił to niejako na marginesie, i to
jeszcze wobec stosunkowo kiepsko kojarzących ludzi, czyli dziennikarzy?
Dlaczego ten marksista w ogóle jest jeszcze papieżem?
Oczywiście darujemy sobie odpowiedzi na powyższe pytania, ponieważ te odpowiedzi nic do tematu nie wniosą. Natomiast warto zacytować słowa Franciszka, dotyczące jego rozmowy z patriarchą Cyrylem:
„Przez pierwsze dwadzieścia minut czytał mi wszystkie uzasadnienia wojny. Słuchałem i powiedziałem: Nic z tego nie rozumiem. Bracie, nie jesteśmy urzędnikami państwowymi, nie możemy używać języka polityki, ale języka Jezusa. Jesteśmy pasterzami tego samego świętego ludu Bożego. Dlatego też musimy szukać dróg pokoju, powstrzymać ogień broni. Patriarcha nie może zostać ministrantem Putina”.
Myślę, że jeśli uwzględnimy kontekst naszych dotychczasowych
rozważań, powyższe słowa papieża są całkiem sensowne i dopiero gdy od tej
strony popatrzymy na to co się obecnie dzieje (tzn. od strony poważnego –
rzekłbym: ewangelicznego – a nie hasłowego traktowania równości między ludźmi,
oraz ich braterstwa i wolności) zaczynamy rozumieć, że linia podziału między należącymi
do gatunku najmniejszej troski, niekoniecznie przebiega tylko wzdłuż linii
frontu rosyjsko – ukraińskiego. Istnieją bowiem w świecie także inne, równie
ważne fronty powodujące podziały i wynikające z owych podziałów nieszczęścia.
Odnoszę wrażenie, że Ojciec Święty wszystkim tym podziałom wypowiedział wojnę,
a ponieważ nie używa na tej wojnie języka polityki, lecz odnosi się do tego co
temu językowi jest obce (moim zdaniem odnosi się m.in. do tego, co wynika z
opisu statusu ontologicznego człowieka), mało kto papieża rozumie.
No, ale czy to jest marksizm?
Gdyby to, co głosi papież zostało wymyślone przez francuskich rewolucjonistów, a potem Marks twórczo by to rozwinął, to owszem, byłby to marksizm, a nawet marksizm – leninizm. Tyle tylko, że nauczanie Ojca Świętego jest czymś, o czym
dawno
w Pańskim pisano zakonie
I każdy ksiądz toż samo gada na ambonie.
Nauka dawną była, szło o jej pełnienie!
Mówiliśmy
już o tym. Nie Marks i nie francuska gazeta. A więc nie marksizm. Także nie
język urzędnika państwowego, zwłaszcza rewolucjonisty, czyli kogoś, kto Kościół
i naturalny porządek rzeczy usiłuje zepchnąć na margines. To język i nauczanie
Jezusa – nauczanie, którego nie wypełniamy. A skoro nie wypełniamy, to trzeba
się nawrócić.
Zanim napiszę coś o nawróceniu (a napiszę w części 3., o ile nastąpi), wróćmy do zespołu The Pogues. Toyah tak o nich pisał:
„The Pogues, od 1984 roku (…) nagrali w sumie
pięć albumów, każdy przyjęty znakomicie i jak najbardziej zasłużenie, no i
wreszcie, kiedy się okazało, że MacGowan wychodzi na scenę już wyłącznie po to,
żeby się wyrzygać na publiczność, oni go zwyczajnie odstawili i próbowali
kontynuować karierę bez niego.”
Zaciekawieni? Jeśli tak, to czekajcie cierpliwie na ciąg dalszy.
_____________
** Gdy
Platon podał definicję: „Człowiek jest to istota żywa, dwunożna, nieopierzona”
– i tą definicją chełpił się i zdobył poklask, Diogenes oskubał koguta i zaniósł
do szkoły na wykład Platona, mówiąc: „Oto jest człowiek Platona”.
Czy ksiądz zauważył, że kryterium klasyfikacji jest niejednolite?
OdpowiedzUsuńMamy kategorie w kolejności:
„gatunek najmniejszej troski”, „gatunek bliski zagrożenia”, „gatunek narażony na zagrożenie”, „gatunek zagrożony”, „gatunek krytycznie zagrożony”.
Właściwie dlaczego występuje tu "gatunek najmniejszej troski" zamiast kategorii "gatunku niezagrożonego"? Czy troska i zagrożenie są synonimami? Może u lewactwa, bo u nich zawsze ujawnia się przyczynowo skutkowa relacja lewackiej troski i zagrożenia.
Natomiast ta reprymenda Ojca Św. w kierunku patriarchy Cyryla, to sam miód na moje nerwy.
@orjan
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że na tę niejednolitość nie zwróciłem uwagi.
Natomiast samo określenie „gatunek najmniejszej troski” wydało mi się tak doskonałe i tak obiecujące w treści, że nie mogłem do niego się nie odnieść.
A propos miodu: polecam się na przyszłość.
No tak, określenie "gatunek najmniejszej troski" to perełka obojętnie, którego gatunku miałaby dotyczyć. W szczególności, to stopniowanie: "najmniejszej troski". Czyli nie zwalniać człowieka spod troski, bo jeszcze się znarowi. Ale gdyby troskę potrzebował, to widać ma otrzymać jak ten koń, którego gospodarz oduczał jedzenia. Powoli, już, już właściwie nic nie jadł ale, cholera, wziął i zdechł.
Usuń