Wczoraj pojawił się nam news w postaci wyniku kolejnego wyborczego sondażu firmy Kantar, z którego wynika, że oto po wielu latach ciężkiej pracy programowej Platforma Obywatelska z przystawkami dogoniła Prawo i Sprawiedliwość. Jak się można było od razu domyślić, całe to towarzystwo, zarówno tworzące Platformę, jak i połączone z nią duchowo i ją na co dzień wspierające, wpadło w stan euforii nie obserwowany od bardzo długiego już czasu. Oczywiście, nie chcę przez to powiedzieć, że oni przez całe lata gnili w czarnej rozpaczy i nareszcie ujrzeli słońce. Nic podobnego. Gdyby tak było, to oni tego słońca nie ujrzeliby nigdy. To bowiem, co ich trzymało przy życiu, to właśnie owe, pojawiające się niemal każdego dnia – swoją drogą, zawsze tworzone przez któregoś z nich – kolejne plotki, wskazujące niezbicie, że tym razem to już naprawdę koniec panowania owej „pisowskiej zarazy”, w który oni wszyscy bezkrytycznie wierzyli, a wszystko to po to by już po paru chwilach dowiedzieć się, że to rzeczywiście tylko plotki. Trzymały ich one przy życiu, a jednocześnie, w moich głębokim przekonaniu, niszczyły ich w sposób straszny. Nie jestem bowiem w stanie sobie wyobrazić, jak można przez dziś już niemal siedem lat żyć w stanie tak dramatycznych zmian nastroju. Nie mogę uwierzyć, że normalnie funkcjonujący człowiek – ale też chyba jakikolwiek człowiek – kilka razy dziennie może przeskakiwać ze stanu bezprzytomnego szczęścia do autentycznej rozpaczy, i z powrotem, jest w stanie zachować choćby podstawową równowagę psychiczną. Gdybym ja któregoś dnia dowiedział się, że moje dziecko zachorowało na bardzo złośliwy nowotwór i ta wiadomość przez kolejne lata wracałaby do mnie w postaci informacji, że to jednak nie nowotwór, albo że ów nowotwór nie jest aż taki poważny, czy wreszcie że jest jeszcze gorzej niż się wydawało, i tak w koło od nowa, to ja bym albo popadł w ciężki alkoholizm, albo w jeszcze cięższe szaleństwo.
Pojawiła się wspomniana na początku
informacja o sondażu, gdzie PiS ma 27 procent poparcia, a PO zaledwie jeden
procent mniej i stopień histerii jaki ogarnął polityków Platformy i
wspierających ją środowisk nie ma chyba jednak sobie równych w historii
minionych lat. Gdy czytam wypowiedzi komentujące ów wynik na Twitterze, to już
się tylko zastanawiam, co im wszystkim się porobi w tych biednych głowach, gdy
już za chwilę opublikowane zostaną badania innych instytutów i okaże się, że
jednak wszystko jest dokładnie tak jak było chwilę temu. Obawiam się
mianowicie, że tym razem może dojść do tak ciężkiego kryzysu, że ich z niego
nie wydobędzie nawet zapowiedź Jarosława Kurskiego na Twitterze, że już jutro w
„Gazecie Wyborczej” ukażą się świeżo odkryte materiały o najgłębiej skrywanych seksualno-finansowych
tajemnicach Jarosława Kaczyńskiego i Mariusza Kamińskiego.
Myślę więc sobie, że w pewnym sensie ja
im wszystkim bardzo współczuję. Mnie wprawdzie osobiście i szczęśliwie nigdy się nie
zdarzyło, bym choćby przez krótki czas funkcjonował między rozpaczą a
delirycznym szczęściem na zmianę... no może z wyjątkiem pewnej dawnej przygody,
gdy na krótko zakochałem się w pewnej bardzo dziwnej dziewczynie, ale domyślam
się, że tego typu stan to nie są żarty, zwłaszcza gdy tym razem gra się toczy na znacznie
wyższych rejestrach. Współczuję też – choć przyznam, że również z nutą bardzo
grzesznej satysfakcji – Donaldowi Tuskowi, którego w minioną sobotę oglądałem
w telewizji podczas dziś już słynnego wystąpienia z pomiętą ściągawką, gdy on,
z całą tą jakże typową dla siebie ekspresją, ni stąd ni z owąd, wyskoczył z
czymś takim:
„Czy ktoś
z was posłałby swoją córeczkę do Kaczyńskiego, żeby ją wyleczył? Czy ktoś z was
posłałby swojego wnuczka, żeby go leczył... nie wiem... arcybiskup
Jędraszewski? Czy ktoś chciałby, żeby jego dzieci leczyły zęby u... nie wiem...
u ministra Czarnka? On się jeszcze może kojarzyć z kleszczami dentystycznymi,
ale... wiecie o co mi chodzi”.
Przepraszam bardzo, ale to jest coś co
ja osobiście jestem gotów traktować jako hit minionego 30-lecia. Bywało różnie,
i wcale nie mam tu przede wszystkim na myśli niegdysiejszych występów Stefana
Niesiołowskiego, czy najnowszych Lecha Wałęsy, to jednak co nam zaprezentował
Donald Tusk, od dziś traktuję jak numer jeden. To jest coś, co nie jest
wynikiem choroby alkoholowej, ani zwykłego kretyństwa; to akurat, w moim
pojęciu, świadczy o tym, że Donald Tusk zwyczajnie zwariował, w sensie –
pochorował się psychicznie. Ja się nie zdziwię, jeśli już lada chwila on pojawi
się na którymś z publicznych spotkań, czy może w rozmowie TVN24 i dojdzie do
sytuacji, że trzeba go będzie ze sceny wyprowadzić.
Kto wie, czy to już nie za parę dni,
gdy się okaże że to badanie Kantaru ktoś zwyczajnie spieprzył.
Ach! Cóż to za czuły narrator z tego Tuska: posłać do leczenia, zatem "swoją CHORĄ córeczkę", "swojego CHOREGO wnuczka"! A pierwszymi, którzy mu na myśl przychodzą są ci, których osobiście najbardziej nienawidzi.
OdpowiedzUsuńCóż za miłość rodzicielska! Własna nienawiść wyprzedza troskę o swoje dzieci. Czy to się w psychiatrii jakoś nazywa?
Czy ktoś z was posłałby swoją córeczkę do Tuska i żeby tylko dało się to potem wyleczyć?
Tusk wygląda na człowieka, którego już nawet diabeł opuścił.
OdpowiedzUsuńJak na niego patrzę, to mi się nasuwa skojarzenie z "Portretem Doriana Graya", z tą różnicą, że jemu całe to zło wypełzło na twarz w realu.
Nie spodziewałam się, że upadek tego człowieka będzie tak spektakularny.
D.Gray à rebours - że tu malowany wizerunek ciągle młody i niewinny. A tak wiecznie nowy, aż farby nie nadążają wysychać.
Usuń------
PS. Taka uboczna ciekawostka z zawodowego obszaru Toyaha. Słownik, np. Merriam-Webster'a podaje, że
"The color known to fall in the range between black and white can be spelled gray or grey. This is one of the most frequently queried words in English when it comes to spelling, because both spellings are common enough to seem familiar. Of the two, gray occurs more frequently in American English, while grey has historically been the spelling preferred by British English publications."
Ileż to złych twarzy mamy szczęście oglądać i ile jeszcze obejrzymy? Z repertuaru od zera do pięćdziesiąt, być może. Świętowit wymięka!
@Ginewra
Usuń"...którego nawet diabeł"? To będzie mój drugi ulubiony opis, obok słynnych słowach mojej śp. Cioci o tym, że on "stawia oczy jak złodziej".
@orjan
UsuńPodobnie "color" i "colour".
@orjan
OdpowiedzUsuńDokładnie a rebours: w "wolnych mediach" ciągle piękny, energiczny, lśniący blaskiem europejskiej sławy, pociągający tłumy. Najśmieszniejsze jest to, że oni już sami w to nie wierzą, ale ciągle próbują zaklinać rzeczywistość.
Zastanawiam się tylko, co zrobią kiedy uznają, że nie da się tego portretu zachować nawet w najbardziej sformatowanych umysłach.
@Ginewra
Usuń"Odbywana" obecnie objazdowa misja D.Tuska ma pewną, zamaskowaną potrzebę. Skoncentrował na sobie samym prawie całą uwagę komentatorów polityki, konkurentów, mediów, itd. Tymczasem, za tą tuskową zasłoną, baronowie i wszelki PO-mniejszy płaz mogą się spokojniej zajmować tym, do czego się naprawdę nadają.
Chyba właśnie po to on wrócił i po to w tak przecież zadziwiający sposób dano mu buławę, bo jakoś nie potrafi okazać siły osobistego przyciągania potrzebnej prawdziwemu przywódcy. W kryteriach militarnych nie nadaje się na dowódcę, ani nawet na sztabowca. Co najwyżej na harcownika. Teraz to dobrze widać.
On się po swojemu miota, przybiera miny, sadzi spiżowe słowa, dowcipasy, z których nic nie wynika, bo to wszystko jest tylko dla potrzeby rytualnej. Dokładnie takie zachowania opisywało jakoś teraz rzadko stosowane określenie: "dał głos", którego sens jest taki, że mówca nic merytorycznie istotnego nie powiedział, a tylko celowo przypomniał o sobie, aby nie popaść w zapomnienie, zamanifestować, że ciągle jest.
Doszukiwanie się istotności, czy w ogóle treści wypowiedzi D.Tuska nie ma więc sensu, bo on nie po to "daje głos".
O ile pamiętam, gdy opisywało czynność człowieka, to określenie "dać głos", było zapożyczone z określeń opisujących zachowania psie. Nie było jednak uważane za personalnie obraźliwe, bo nie dotyczyło człowieka jako osoby, lecz bez-istotności wypowiedzi celowo złożonej jedynie z komunikatu: "tu jestem".
Co z tym robić? Na Grodzieńszczyźnie (powtarzał mi śp. Dziadek) mawiano: "wilk się psa nie boi; po prostu nie lubi jak ten szczeka". I jest w tym zdrowy rozsądek, aby nie wdawać się w dyskusje z "dającymi głos". Bo niby o czym?
Przyjąć informację: "o, tam jest". Zaznaczyć pineską na mapie i na tym koniec.