Przeczytałem
dziś z rana kawałek tekstu któregoś z bliźniaków Karnowskich, w którym ten,
przedstawiając sie jako ojciec dzieci, wzywa prezydenta Dudę by nie dał się
zmanipulować antyrodzinnej propagandzie i podpisał zmianę prawa oświatowego
zaproponowanego przez ministra Czarnka. Przeczytałem tę parę zdań i przede
wszystkim zdziwiłem się, że ta ustawa jest już gotowa i czeka na podpis Prezydenta,
w następnej jednak chwili pomyślałem sobie, że to moje gapstwo, świadczyć musi
o tym że ze swoim wieloletnim, i nadzwyczaj złym doświadczeniem, wiem że tak
naprawdę nie ma na co czekać. Cokolwiek Czarnek, czy ktokolwiek inny, wymyśli,
najprawdopodobniej nic w tym piekielnym kotle nie zmieni i zarówno dyrekotorzy,
kuratorzy, związkowcy, czy jacykolwiek inni pracownicy oświatowi staną na
głowie, by to co najważniejsze, pozostało takie jak jest praktycznie od 1945
roku. Że nie będą mogli wchodzić do szkół ci zboczeńcy z tęczowymi flagami?
Miejmy nadzieję że to akurat zrobić się da, ale i tak się obawiam, że znajdzie
się sposób, by i z tym sobie poradzić.
Kibicuję mimo
tego wszystkiego i Czarnkowi i Prezydentowi i wszystkim, którzy coś tam próbują
zrobić z tym nieszczęściem, a już dla czystej rozrywki chciałem przypomnieć
swój stary bardzo, bo jeszcze sprzed 13 lat tekst o szkole jak najbardziej.
Wbrew temu, co myślą sobie niektórzy z
czytelników mojego bloga – a zwłaszcza ci bardziej nastroszeni – nie pracuję w
szkole i jedyny kontakt, jaki mam z dziećmi młodszymi i starszymi, to w czasie
tzw. korków. A zatem wszelkie głosy, wyrażające współczucie dla szkolnej
młodzieży, która jest narażona na kontakty z obskuranctwem i ciemnotą, jaką
prezentuję, są nietrafione. Polska szkoła – przynajmniej z perspektywy tych
najbardziej gorliwych jej obrońców – pozostaje bezpieczna i w bezpiecznym
rękach.
Oczywiście, cały czas uczę. Tyle że robię
to pod wyłączną kontrolą moich uczniów, którzy w pierwszym momencie kiedy
uznają, że ich oszukuję, to dadzą mi odpowiedniego kopniaka. Do tego czasu, to
co się dzieje między mną a nimi, pozostaje moją i ich sprawą. A jeśli kiedyś
przyjdzie mi do głowy komuś z nich powiedziec, że ja się będzie źle prowadził,
to się niczego nie nauczy, to wiem, ze nie rzucą się natychmiast na mnie
urzędnicy, którzy skontrolują, czy przypadkiem nie korzystam z nieodpowiednich
programów, pedagodzy, którzy sprawdzą, czy kogoś zbytnio nie prześladuję i w
końcu rodzice samych uczniów, którzy wyrażą pretensje co do niezrozumienia
duszy ich dzieci. Dlaczego pracowałem w szkole i dlaczego w niej pracować
przestałem. Otóż pracowałem, bo bardzo chciałem tam pracować, chciałem bardzo
uczyć i bardzo mi się ta praca podobała. Pracowałem w szkole z przyjemnością,
ponieważ, przez wiele lat, każdy kolejny dzień w szkole był dla mnie miłym
doświadczeniem, wielką satysfakcją, i ani przez moment nie miałem poczucia, że
moi uczniowie mają mnie dość. Właśnie dlatego, te kilkanaście lat spędzone w
klasie wspominam dobrze i nie żałuję ani chwili. Dlaczego więc przestałem
pracować w szkole? Przede wszystkim dlatego, że od pewnego momentu, nie
potrafiłem się pozbyć bardzo niepokojącego wrażenia. Mam tu na myśli uczucie,
że naprawdę bezpiecznie jest dopiero wtedy, gdy zadzwoni dzwonek na lekcję, a
ja już bezpiecznie znajdę się zamknięty w klasie, z moimi uczniami. Dzwonił
dzwonek, ja pędziłem do klasy, zamykałem za sobą drzwi, siadałem za biurkiem i
przez kilka sekund siedziałem, oddychając z ulgą, jak po udanej ucieczce.
Siedziałem za tym biurkiem, patrzyłem po klasie, oni się patrzyli na mnie i
myślałem sobie, że oni też czują, że przez najbliższe 45 minut – o ile tylko
tzw. system pracy szkoły nie zakłóci naszego spokoju – da się żyć.
Ja oczywiście od razu pragnę uprzedzić
wszelkich idealistów. To wcale nie było tak, że kiedy wchodziłem do klasy, to
natychmiast podnosiła się kurtyna i oczom zachwyconej publiczności ukazywał się
Robin Williams i zakochani w nim uczniowie. O nie. Najczęściej było tak, że
między nimi a mną toczyła się nieustanna wojna, z krótkimi momentami
obojętności na zaczerpnięcie oddechu, niemniej fakt pozostaje faktem. To
wszystko miało swój sens tylko do czasu, jak byliśmy w tej klasie zamknięci, a
tzw. System pozostawał na zewnątrz.
Czy w czasie tej wojny, zdarzyło mi się,
żeby któryś z uczniów założył mi kosz na łeb, albo mnie opluł, albo chociaż
mnie sklął? No, nie. Tak się szczęśliwie złożyło, że tu mam konto czyste. I to
wcale nie dlatego, że miałem tak niezwykłe szczęście, ze szkoły w których
zdarzyło mi się pracować, były uwolnione od obecności tego typu dzieci. Wręcz
przeciwnie. Wśród moich uczniów byli tacy, którzy – gdyby tylko znaleźli
odpowiedni powód – mogliby mi ten kosz założyć na głowę z czystym sumieniem, a
później nawet, z równie czystym sumieniem, wyrzucić mnie przez okno.
Szczęśliwie, nigdy nie dałem im do tego powodu, a nawet jeśli dałem, to żaden z
nich nie uznał, ze ten powód jest wystarczający.
I znów, muszę tu zrobić pewne
zastrzeżenie. Tego że udało mi się szczęśliwie przejść przez ten czas, nie
zawdzięczam jakimś szczególnym talentom. Nie uważam, żebym był szczególnie
zdolnym pedagogiem, psychologiem, czy kim tam trzeba jeszcze być, żeby sobie
dobrze radzić z młodzieżą. Wręcz przeciwnie. Mam głębokie i bardzo szczere
przekonanie, że nie znam nawet ułamka tych wszystkich sztuczek, które należy
znać, żeby bezpiecznie utrzymać się w zawodzie nauczyciela. Powiem więcej.
Jestem przekonany, że ostatecznie rzuciłem pracę w szkole, właśnie dlatego, że
brakowało mi tego czegoś. Że, jedyne co miałem to coś, co sprawiało, że nawet
najgorsi bandyci mnie tolerowali. Podkreślam – przynajmniej mnie tolerowali.
Rzuciłem jednak szkołę, ponieważ
wspomniana sytuacja, która polegała na traktowaniu klasy jak azylu, dręczyła
moje sumienie, a ostatecznie System wdarł się do tej klasy i już się po prostu
dalej nie dało. Co mam na myśli, mówiąc „System”? Po prostu System – dyrekcję,
kuratorium, konferencje, zebrania, rozporządzenia, programy… i ostatecznie to
wszystko, co się powszechnie określa, jako fikcję na każdym dokładnie poziomie,
z wyjątkiem jednego. Fikcję, jeśli idzie o uczenie, jeśli idzie o wychowywanie,
jeśli idzie o tak zwane tworzenie dobrej i przyjaznej atmosfery, jeśli idzie o
osiąganie wyników. Na każdym poziomie z wyjątkiem jednego. Bo tam gdzie chodzi
o to, żeby wziąć nauczyciela za przysłowiowy pysk, fikcji nie było i nie ma.
Tam mamy do czynienia z jedynym poziomem, gdzie System działa bardzo starannie
i bardzo skutecznie.
Chociaż w nieco innym kontekście, pisałem
tu już kiedyś o szkole. Po co więc robię to raz jeszcze? Z tych samych powodów,
co poprzednio. Po to, żeby się wstawić za nauczycielami, którzy jeszcze na tyle
nie zbzikowali, żeby tego wsparcia już nie potrzebować. I po to też, żeby się
wstawić za uczniami, którzy akurat ani ode mnie, ani od żadnego innego
nauczyciela nigdy nic nie potrzebowali, ale którym – jestem tego pewien – to
wsparcie na pewno nie zaszkodzi. No i jeszcze z jednego powodu. Otóż, tym razem
w Rykach, znów jakaś banda idiotów postanowiła rozwalić kolejnego nauczyciela,
dokonała tego jak najbardziej skutecznie, a dziś – bardzo zdziwieni – drapią
się po swoich łysych, ukrytych pod kapturkami pałach, i dziwą się, że tak to
jakoś wyszło. Więc dla nich i dla ich kolegów również jest ten tekst.
Wspomniałem o fikcji. Na tym własnie
polega obecny system oświatowy. Na kompletnej fikcji. Proszę, patrząc na
sytuację w szkole w tych Rykach, zwrócić uwagę na reakcję wszystkich
zainteresowanych sprawą dorosłych, poczynając od mamy jednego z tych durniów,
przez panią dyrektor, a skończywszy na politykach i dziennikarzach,
komentujących zdarzenie. Czy w tym całym zamieszaniu, jakie na parę bieżących
tygodni zajęło uwagę opinii publicznej, pojawił się choć jeden głos, który
odniósł by się do sedna problemu? Czyli do Systemu, który od tylu już lat
trzyma naszą szkołę w kompletnie paraliżującym uścisku. Jedni mówią, ze trzeba
wzmocnić opiekę pedagogiczną, inni, że władze oświatowe powinny ściślej
kontrolować to co się w tych nieszczęsnych szkołach dzieje, ktoś tam proponuje,
żeby nauczyciele byli lepiej wykształceni i lepiej opłacani, jeszcze ktoś inny,
że należy w szkole zaprowadzić dyscyplinę, a – żeby nikt nie myślał, że tych
zabrakło – to wreszcie przychodzą i ci, którzy proponują dodatkowe pogadanki, a
może dodatkową godzinę wychowania seksualnego. Pewnie po to, żeby chłopaki się
odprężyły.
I oczywiście nikomu nie przyjdzie do
głowy, że te wszystkie pomysły są funta kłaków warte dopóki uczniowie będą
chodzili do szkoły w głębokim – i z każdym rokiem głębszym – przekonaniem, że
oni tam nie chodzą po to, żeby się czegoś nauczyć, a przez to uczynić swoje
przyszłe życie wygodniejszym i przyjemniejszym, ale dlatego, ze tak ma być.
Wszystkie kolejne władze oświatowe – od ministra Samsonowicza, przez całą tę
komunistyczną drobnicę, do obecnej minister Hall – prowadzą polską szkołę w
taki sposób, jakby tam nie chodziło o nic innego jak o stworzenie w miarę
skutecznej przechowalni dla tej części młodzieży, która przez kilkanaście lat
swojego życia nie ma co ze sobą zrobić między ósmą rano, a trzecią po południu.
I jakby jedynym sposobem na realizacje tej skuteczności, było stworzenie
odpowiednio wielu, odpowiednio grubych tomów przepisów i regulacji, odnoszących
się do każdej minuty życia uczniów i kręcących się wśród nich bez celu
nauczycieli.
Efekt jest taki, że zarówno uczniowie jak
i nauczyciele spędzają dzień w dzień te swoje długie godziny, kompletnie
niezależnie od siebie, zajęci wyłącznie sobą i walką o przeżycie kolejnej godziny
lekcyjnej, a nad nimi pochylają się – również pilnujący wyłącznie swoich
interesów – dyrektorzy, kuratorzy, psycholodzy, metodycy, ministrowie,
związkowcy i udają, udają, udają. A niech no tylko ktoś z nich podniesie głowę
i spróbuje wprowadzić choć odrobinę sensu, czy choćby tylko życia, do tego
nieszczęścia o nazwie „szkoła”. Od razu przybiegną do niego rodzice, urzędnicy
z kuratorium, pedagodzy szkolni, dyrekcja i mu natychmiast wytłumaczą, że
wszystko jest pod kontrola, i że jeśli trzeba będzie coś zrobić, to się zrobi
tak żeby było jak jest – tyle że bardziej.
Przyjrzyjmy się filmowi, który nagrali ci
debile i wsadzili do netu. Mamy przed sobą grupę kompletnie ogłupiałych
byczków, stających na głowie (dosłownie), żeby jakoś zabić tę nudę, a za biurkiem
tego nieszczęsnego nauczyciela, który doskonale wie, ze nie może nawet mrugnąć
okiem, bo każdy ruch z jego strony zostanie natychmiast ukarany przez
najszerzej rozumiany System. I wcale nie chodzi mi o to, że mógłby on na
przykład wstać i nakłaść po pysku temu, który akurat stoi najbliżej. Wprawdzie,
jestem pewien, że oni wszyscy w tym momencie by wrócili do ławek i przez
następny kwadrans, dochodziliby do siebie, ale skutki uboczne okazałyby się z
pewnością nie warte tego wysiłku. Przede wszystkim na pewno któryś z nich by tę
ciekawostkę wyniósł na zewnątrz i System by się już tym nauczycielem zajął
równie skutecznie jak on tym dzieckiem. Więc niechby on nawet go nie lał. Niech
by po prostu sięgnął po komórkę i zadzwonił po policję, że go jakaś banda
chuliganów właśnie napadła i on się czuje zagrożony. Ale tego mu też robić nie
wolno. Przepisy zabraniają.
Więc siedział cicho i się nie ruszał. Bo
wiedział, ze tak jak jest, ma być i wszystko jest pod kontrolą. ZNP zadba o
jego pensum, dyrekcja zadba o to, żeby pieniądze – włącznie z trzynastką – były
na czas, uczniowie z kolei – jak trzeba będzie – będą mogli skorzystać z pomocy
pedagoga, psychologa i (raz na tydzień) z pomocy szkolnego lekarza, a on ma
tylko zatroszczyć się o to, żeby dziennik był na koniec semestru w miarę
starannie wypełniony. A dlaczego – jak wspomniała mama jednego z tych byczków –
on był tak ciamajda, że nie potrafił sobie poradzić? Bo taki był. Bo, kiedy się
przygotowywał do bycia nauczycielem, nikt mu nie powiedział, że będzie miał
pracę przypominającą pracę klawisza w więzieniu, tyle że bez jakichkolwiek
uprawnień. No i znów, bo taki był. Nie miał umiejętności radzenia sobie z
bandytami, ale tez nie miał tego czegoś – co szczęśliwie ja miałem – a co
bandytom z jakichś niezrozumiałych względów akurat się często podoba.
A może miał. Może tylko miał tego pecha,
że w odpowiednim momencie nie machnął na to ręką. Może przez wszystkie te lata,
kiedy tam pracował, jakoś szło. A któregoś dnia coś się załamało albo w nich,
albo w nim; albo może po prostu dzień nie sprzyjał. Tego nie wiemy. Jedno jest
pewne. Miał albo zachować kamienny spokój, albo poszukać dla siebie i dla
swojej rodziny innego źródła utrzymania. Jakiegoś miejsca, gdzie mógłby robić
to co umie, ale bez tego ryzyka, że albo stanie się sławny na całą Polskę, albo
skończy z informacją od dyrekcji zaczynającą się od słów: Na podstawie kontroli
dokumentacji szkolnej, oraz monitoringu prowadzonych przez Pana lekcji,
Dyrekcja stwierdza co następuje:- proces nauczania odbywa się niezgodnie z
przyjętym programem nauczania, co narusza zasady prawa oświatowego…
I tak dalej. Bez najmniejszego znaczenia.
Bo tak, czy inaczej, to jest wciąż ta sama historia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.