Tak jak pewnie większość z nas, staram
się obserwować wydarzenia na ukraińskim froncie, i tak też jak i każdy z nas,
życzę Ukrainie powodzenia w jej walce o niepodległość. Jak to jednak mam w
zwyczaju, poza oczywiście państwową telewizją, konfrontuję swój stan wiedzy z
tym co przedstawią telewizje CNN, BBC, czy Sky News, a nawet nie omieszkam
nastawić ucha, gdy coś tam na temat owej wojny powiedzą Donald Tusk, Borys
Budka, czy nawet Franek Starczewski. I wsłuchując się w te wszystkie głosy, i obserwując bardzo uważnie
sposób w jaki owe głosy są wzmacniane obrazem, nie mogę nie zauważyć, że całość
przekazu z którym mamy dziś do czynienia została zdominowana przez tak zwany
pop. I uważam, że tak jest dla nas bardzo dobrze.
Na wpływ kultury popularnej na nasze
życie – i to życie w każdym możliwym wmiarze – zwracałem uwagę jeszcze w czasie
gdy ten blog zaledwie raczkował, a potem do owego popu powracałem wręcz
obsesyjnie przy każdej nadarzającej się okazji; i zawsze w jednym celu: by
zwrócić uwagę na fakt, że świat się dziś tak przepoczwarzył, że jeśli chcemy
odnieść zwycięstwo na dowolnym froncie, to wyłącznie przez pop właśnie. I
odwrotnie: jeśli od czasu do czasu przegrywamy, to wyłącznie przez to, że jakże
głupio uznaliśmy, że ów pop jest nam zbędny, bo my, oczywiście i z godnością, od
zawsze stoimy znacznie wyżej.
Obserwuję więc wydarzenia na Ukrainie,
ale może przede wszystkim przyglądam się sposobowi, w jaki one są relacjonowane
przez światowe media i nabieram coraz większego przekonania, że moje wczorajsze
prognozy są niemal na progu spełnienia. Przykładów jest wiele, poczynając od
płonących domów i płaczących ludzi, przez te te biedne kobiety ze swoimi
jeszcze bardziej biednymi dziećmi na dworcu w Przemyślu, po wreszcie
rozstrzelanych obrońców Wyspy Węży na Morzu Czarnym, ale deziś chciałbym zwrócić
uwagę na krótki filmik z tą dziewczynką, która błaga Putina, by zostawił ją w
spokoju. Dziś owo nagranie jest już znane na całym świecie, a ja sobie myślę,
że nie ma żadnego sposobu, by to właśnie on, czy tego rodzaju emocje nie
zawojowały tego świata z, jak to mówią, palcem w nosie. A jeśli tak się stanie,
to Putin nie ma w tej konfrontacji żadnych szans, bo zostanie wręcz pożarty
przez siłę najpotężniejszą, nie ów śmieszny SWIFT, ale przez wspomniany pop, a
więc coś przy czym te jego zdjęcia z czarnym pasem judo, z gołym torsem na
koniu, czy walczącego z tygrysem stają się żywą komedią.
Ale jest jeszcze coś. Otóż ta jakże nam
dobrze znana banda durniów, jeszcze niedawno protestująca przeciwko terrorowi
na polsko-białoruskiej granicy, restrykcyjnemu prawu aborcyjnemu, czy pedofilii
wśród kleru, nagle straciła zainteresowanie dla całej tej agendy i przerzuciła
się na wspieranie wolnej Ukrainy. Wyrzucili do kosza swoje czerwone błyskawice,
portrety Jarosława Kaczyńskiego upozowanego na Hitlera, tęczowe flagi i zamiast
nich dziś machają flagami niebiesko-żółtymi, a hitlerowski wąsik, zamiast
Kaczyńskiemu, doczepiają teraz Putinowi. I to jest ów pop, który – przez to, że
w taki czy inny sposób opanował nie tylko Polskę, ale, jak widać, cały dziś
świat – musi odnieść zwycięstwo.
Pisałem wczoraj, że moim zdaniem wojna
na Ukrainie, jako pierwszy i tak naprawdę jedyny, cel stawia sobie zmianę
przywództwa na Kremlu, ale oczywiście byłem pełen obaw co do tego, czy mam
rację. Dziś nabieram coraz większej pewności, że to z czym mamy do czynienia
dzisiaj nie ma żadnego odniesienia to tego rodzaju kryzysów pojawiających się
tu i ówdzie od lat. Nigdy bowiem wcześniej tak silnym głosem w tego typu
wydarzeniach nie zabierał głosu pop. Czy to Smoleńsk, czy rzeź Tutu w Afryce,
agresja na gruzję, czy choćby zajęcie Krymu, nie spowodowało w popularnej
kulturze choćby lekkiego uniesienia brwi. Dziś widać wyrażnie, że na żarty się
nie zanosi.
Na Ukrainę właśnie przyjechał, tym razem
jako reżyser, wybitny aktor Sean Penn i zapowiedział, że będzie kręcił dokument
o putinowskiej agresji na ów wspaniały naród. Przepraszam bardzo, ale cóż ja
więcej mam do dodania?
Wiadomości z tamtejszych frontów są nadzwyczaj skąpe. Z pierwszych dwóch dni właściwie żadne. Teraz już więcej, ale - uwaga, uwaga - zero od strony rosyjskiej. Coś się więc dzieje.
OdpowiedzUsuńOsobno popatrzmy na ten przedwczorajszy i wczorajszy atak na Kijów. Ten od strony lotniska w Hostomelu. Najpierw zdobyli je Rosjanie. Ale od czasów Arnhem nawet wojskowy debil w dowolnej armii wie, że nie zrzuca się desantu ("o jeden most za daleko"), gdy niepewne jest dotarcie tam cięższych wojsk lądowych. Wygląda, że rosyjscy szachiści "pomylili się" co najmniej o jeden dzień. Ale czy to pomyłka? No chyba nie. Zarazem bowiem desant na 20 śmigłowcach z zadaniem utrzymania sporego przecież obszaru lotniska, to są jakieś żarty. To w absolutnych już porywach daje najwyżej, niech im nawet będzie, 300 lekko uzbrojonych żołnierzy ... Kto to zaplanował? Ruski sabotażysta?
Czyżby kręgi wojskowe olewały zwycięstwo dla Putina?
@orjan
UsuńTaka jest moja teoria i tego się póki co trzymam.
@toyah
UsuńI z każdym upływającym dniem to się umacnia.