W minionym tygodniu odpuściliśmy sobie felieton z „Warszawskiej Gazety” z tej prostej przyczyny, że on właściwie komunikował wszystko to, co i tak na bieżąco omawialiśmy tu na blogu, więc wolałem poświęcić czas na nowości. Dziś jednak przedstawiam tekst ukazujący się tam dziś, a mianowicie refleksje na temat pani Jowity Kacik i biskupów. Zapraszam:
Miniona kampania wyborcza przyniosła nam tyle nowej wiedzy i związanych z nią refleksji, że wszystkimi nimi moglibyśmy sobie z nawiązką wynagrodzić ową nędzę, jaką musieliśmy znosić przez minione 5 lat. Ja jednak chciałbym przede wszystkim zwrócić uwagę na coś, co oczywiście zostało zauważone i w pewien sposób nawet skomentowane, jednak, jak to niestety bywa, za owymi komentarzami nie poszły naprawdę poważne wnioski. A chodzi mi mianowicie o pojawienie się w kampanii niejakiej Jowity Kacik, oraz wcześniej już nam znanego Andrzeja Hadacza.
Myślę, że czytelnicy „Warszawskiej Gazety” znakomicie wiedzą, o kim mowa, ale na wszelki wypadek przypomnę. Otóż owa Kacik to pani, która dała się poznać podczas jednego z wyborczych spacerów prezydenta Komorowskiego po Warszawie, kiedy to przykleiwszy się do jego czerwonego karku, wydawała mu polecenia, kogo ma przytulić, a kogo pogonić. Hadacz natomiast to człowiek, który jeszcze pięć lat temu należąc do najbardziej agresywnych obrońców krzyża na Krakowskim Przedmieściu, po pewnym czasie uczestniczył obok Janusza Palikota w marszach równości, by w końcu, jako się rzekło, wylądować w kampanii Komorowskiego.
Ktoś spyta, co Hadacz i Kacik mają ze sobą wspólnego, pomijając oczywiście wspieranie Bronisława Komorowskiego? Otóż to mianowicie, że podobnie jak Hadacz, tyle że już może nie tak bezpośrednio, Jowita Kacik również była związana z akcją na Krakowskim Przedmieściu. Proszę sobie wyobrazić, że w reakcji na ową suflerkę na plecach Komorowskiego, internauci zrobili odpowiedni reasearch i znaleźli w sieci dość dawne zdjęcie, na którym widzimy panią Kacik w przyjaznej pozie obok niejakiej „Joanny od Krzyża”, jednej z najdzielniejszych bohaterek tamtej walki, plus podpis: „Kto nie skacze, ten spod krzyża”.
Bardzo dobrze pamiętam tamten czas i pamiętam też ową atmosferę, z jednej strony wielkiego bohaterstwa, a z drugiej zdrady; z jednej strony upadku człowieka, a z drugiej jego triumfu; z jednej strony wreszcie, tamtych cudownych, dzielnych i wiernych księży, a z drugiej owe zimne i tak okropnie niewrażliwe oczy biskupów. I pamiętam mój ból i zawód i tę wielką wiarę, że to musi minąć i zostać nam wynagrodzone. I dziś nagle patrzę na tego Hadacza, na tę Kacik ramię w ramię z naszą Joanną od Krzyża i myślę sobie, czy to jest możliwe, że po raz kolejny się pomyliłem, zakładając, że Kościół, jak by nie było reprezentowany przez biskupów, może błądzić? Czy jest możliwe, że biskupi już wtedy wiedzieli, co się tam tak naprawdę dzieje? Czy to możliwe wreszcie, że oni, w odróżnieniu od nas, i dziś znają znacznie więcej twarzy, które obok Kacika i Hadacza przewijały się tam przez wszystkie tamte dni? I czy to możliwe, że oni faktycznie mieli na względzie tylko jedno: nie dać tego krzyża sprofanować. Czy to możliwe? Pytam ja, bo wiem, że oni sami – jak zwykle zresztą – nie powiedzą nic.
Zapraszam wszystkich do księgarni pod adresem www.coryllus.pl. Tam wciąż są ostatnie egzemplarze moich dwóch pierwszych książek, sygnowanych jeszcze imieniem Toyah, a każda z nich w cenie zaledwie 15 zł. Gorąco i szczerze zachęcam.
Zapraszam wszystkich do księgarni pod adresem www.coryllus.pl. Tam wciąż są ostatnie egzemplarze moich dwóch pierwszych książek, sygnowanych jeszcze imieniem Toyah, a każda z nich w cenie zaledwie 15 zł. Gorąco i szczerze zachęcam.
@Toyah
OdpowiedzUsuńW Boże Ciało nasi biskupi: Nycz oraz Dziwisz mieli podobno "mocne", "odważne" kazania. Ja chcę wierzyć, że ta polityczna zmiana, która się dokonuje podbudowuje ich i ośmiela; wierzyć, że to nie jest banalny oportunizm i ustawianie się z wiatrem. Bez względu na pobudki pasterzy, cieszą mnie słowa ich kazań, bo przecież zawsze mogło być gorzej.
Oni już powiedzieli:
OdpowiedzUsuńW wyniku nieprzemyślanych wypowiedzi i politycznie motywowanych działań, miejsce zadumy i jedności Polaków stało się terenem gorszących manifestacji, wywołujących niepokój w całym kraju i zdumienie międzynarodowej opinii publicznej.
Krzyż, który jest znakiem bezgranicznej miłości Boga do człowieka oraz ustawicznym wołaniem o jedność i miłość wśród ludzi, stał się narzędziem politycznego przetargu i niemym świadkiem słów pełnych nienawiści i zacietrzewienia.
Czy mieli więcej racji, gdy to mówili, czy teraz gdy wiemy więcej o tym, o czym mówili? Czy ta racja jest zawsze taka sama?
@zawiślak
OdpowiedzUsuńJa uważam, że biskupi jedynie realizują zasadę "Bogu co boże, a cesarzowi, co cesarskie".
@betacool
OdpowiedzUsuńŁadnie powiedzieli.
W przypadku gdyby nie znali znajomych Jowity brzmią bardziej "cesarsko" , a w odwrotnym przypadku bardziej po bożemu. Niezwykłe...
OdpowiedzUsuń