poniedziałek, 29 czerwca 2015

Czy Bracia się biorą za Smoleńsk?


Ponieważ ostatnio liczba tematów bieżących mocno nas przytłacza, felieton z ostatniego wydania „Warszawskiej Gazety” musiał poczekać aż do dziś. Tym bardziej szczerze zachęcam.

W najświeższym numerze „W Sieci” mamy rozmowę z, jak go redakcja przedstawia na samej okładce, „wysokim rangą oficerem wywiadu”, której cały sens i wartość sprowadza się do tezy, że Smoleńsk był zbrodnią zaplanowaną. To jest okładka. Dalej natomiast jest duże, kolorowe zdjęcie owego oficera, jego nazwisko, no i długi na siedem bitych stron wywiad. I jeśli ktoś myśli, że ja mam zamiar szydzić z Redakcji i tego Wrońskiego, bo takie nazwisko nosi dziś już emerytowany agent, jest w dużym błędzie. Wprawdzie całej tej rozmowy nie przeczytałem, bo jak mówię, ona jest dla mnie dużo za długa, ale przyznaję, że przynajmniej to, co się znalazło na jej samym początku, robi na mnie ogromne wrażenie. Na tyle duże, że nie mam nawet pewności, czy faktycznie potrzebuję wiedzieć więcej.
Otóż ów Wroński, wspominając sobotnie przedpołudnie 10 kwietnia 2010 roku, mówi tak: „Usłyszałem, że doszło do katastrofy. Natychmiast przykleiłem się do telewizora. Po kilku chwilach okazało się, że najprawdopodobniej wszyscy zginęli. […] Chwyciłem za telefon. Byłem przekonany, że za moment pojadę do pracy.[…] Ale nikt ze znajomych nie odbierał. Pojechałem do Agencji. Okazało się, że nikogo tam nie ma. Po paru godzinach wreszcie ktoś do mnie zadzwonił […] ‘O co ci chodzi, po co się dobijasz?[…] Masz wolny dzień, ładna pogoda, idź na spacer’. […] Zadzwonił do mnie kolega z ABW zdziwiony, że u nich właściwie nic się nie dzieje. Później usłyszałem […], że jedyną grupą postawioną na nogi w ABW była grupa realizacyjna, która spieszyła zabezpieczać BBN. […] W poniedziałek z kolegą, z którym razem jeździliśmy do pracy, włożyliśmy czarne krawaty. Ktoś powiedział mi na korytarzu, żebym się nie wygłupiał i nie robił demonstracji politycznych, bo przecież to nie mój prezydent zginął”.
Dalej, jak mówię, czytać nie miałem ochoty, a poza tym, z tego co udało mi się zauważyć, rozumiem, że tam nie ma nic, czego bym albo nie wiedział, albo się nie domyślał. Owo świadectwo, którego najistotniejsze fragmenty przytoczyłem – zakładając oczywiście, że to wszystko jest prawda – uzupełnia moją wiedzę na temat Smoleńska w sposób absolutnie rozstrzygający, w dodatku, temu, co się wówczas stało, nadając wymiar wręcz apokaliptyczny. Obraz pogrożonych w weekendowej gnuśności służb, z jednym jedynym wyjątkiem tych, których zadaniem jest przejęcie Kancelarii Prezydenta, oraz zabezpieczenie dokumentów w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego, ściska za gardło i obezwładnia.
Powtarzam. Jeśli prawdą jest co ów Wroński opowiada, mamy sytuację zupełnie nową, a przy tym zupełnie nową perspektywę. Bo nie jest tak, że jakiś ważny oficer wywiadu pięć lat temu był świadkiem zbrodni, a dziś wyłącznie z dobrego serca przychodzi do red. Pyzy z tygodnika „W Sieci” i zaczyna mu się zwierzać. O nie! Jestem pewien, że tacy naiwni, by w to uwierzyć, to my tu nie jesteśmy.

Przypominam, że wszystkie moje książki są do nabycia w księgarni pod adresem www.coryllus.pl. Wszystkie, to znaczy, bez „Siedmiokilogramowego liścia”, który się akurat sprzedał. Mam jeszcze parę egzemplarzy u siebie, więc, jeśli ktoś jest zainteresowany, proszę o kontakt na adres toyah@toyah.pl.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...