czwartek, 7 czerwca 2012

Dla moich zmarłych kumpli

Mamy Boże Ciało, a więc dzień specjalny. A przez to, jak się zdaje, ani gorszy, ani lepszy do tego, by opowiedzieć o zmarłych przyjaciołach.
A zatem proszę sobie wyobrazić, że życie moje tak się ułożyło, że stosunkowo wcześnie – no bo w istocie, to było i jest trochę za wcześnie – zmarła większość moich najserdeczniejszych i najbliższych przyjaciół. Pierwszego pochowaliśmy mojego wówczas najbliższego kumpla Czesia. Że on umrze, wiedzieliśmy wszyscy. Czesiu cierpiał na schorzenie, które nosi popularną nazwę zaniku mięśni, i on sam pewnego dnia mi powiedział, że właśnie gdzieś przeczytał, że nie ma takiego przypadku na świecie, by ktoś z jego chorobą – a wszystko wskazuje na to, że jest to choroba wrodzona – przeżył więcej niż 42 lata. Czesiu zmarł w wieku lat 40. Cztery dni przed śmiercią zadzwonił do mnie i powiedział, że zabierają go do szpitala, a ja wiedziałem, że to już koniec. Więc mu tylko powiedziałem, żeby miał na mnie stamtąd oko, on powiedział, że dobrze, a potem już nie rozmawialiśmy, bo ani on, ani ja nie mieliśmy już na to siły. Gdyby był bardziej znany, jestem pewien, że Kościół uczyniłby go świętym.
Kolejnym moim kumplem, który już niestety nie żyje, był Marek. Tego się nie spodziewałem. Tego się nikt nie spodziewał. Ostatni raz rozmawialiśmy w Wigilię, która mi go zabrała. Złożyliśmy sobie życzenia, on był jakiś mało wesoły, a cztery godziny później nie żył. Dostał wylewu i zmarł. Ot tak! Był moim wielkim przyjacielem. Od czasu jak on nie żyje, nie ma ani jednej osoby – ani jednej! – z którą mógłbym zwyczajnie porozmawiać o muzyce.
Jutro mam pogrzeb. Kiedy jeszcze chodziłem do szkoły, ale również potem, i na studiach i kiedy z panią Toyahową już przymierzaliśmy się do wspólnego życia, on był zawsze z nami. Jeździł z nami na wakacje nad morze jako przyzwoitka. Najszczęśliwszy człowiek na Ziemi. Nie pamiętam jednego razu, by on był nieszczęśliwy, zły, smutny, wściekły; nie wyobrażam sobie, i nikt kto go znał, nie mógł sobie w stanie wyobrazić sytuacji, by on kiedykolwiek odmówił komukolwiek pomocy. Pamiętam, dawno temu, kiedy byłem jeszcze bardzo młody, okropnie się upiłem. Tak się złożyło, że moi rodzice wyjechali, brat już z nami nie mieszkał, a ja siedziałem sam w domu i nagle się wystraszyłem, że będę musiał kiedyś umrzeć. A więc wziąłem flaszkę, którą gdzieś wygrzebałem i ją sam wypiłem. To było straszne. Następnego dnia przyszedł mój kumpel Jacek, i wszystko wysprzątał. Właśnie tak. Bez słowa pretensji, jakby sam to wymyślił. Zupełnie jakby przeczytał to w „Ojcu Chrzestnym”.
Mojemu kumplowi Jackowi życie się nie ułożyło. Tak jak ja, próbował zdawać na anglistykę, tyle że ja miałem więcej uporu. Ostatnio mieszkał w domu opieki społecznej i – choć osobiście nigdy go nie widziałem pijanego – podobno pił. Wbrew pozorom, nie zginął jak menel. Stał sobie w ubiegłą niedzielę na przystanku autobusowym w Siemianowicach, i w pewnym momencie wjechał w niego samochód, którego kierowca chwilę wcześniej pechowo zasnął za kierownicą. Mój syn ma po nim na pamiątkę swój pokój, który mój kumpel Jacek mu pięknie odmalował za jakieś marne grosze i okazję do posłuchania fajnej muzyki. Jego brat pięknie zilustrował moje dwie książki. Też dobry kolega.
Pisałem niedawno, że starsza Toyahówna pojechała specjalnie do Krakowa, żeby stać całą noc w kolejce i ostatecznie odebrać wejściówkę na trening angielskich piłkarzy. Ona jest piłkarskim kibicem i dla niej to wielka okazja, by poczuć pełnię i radość życia. Niestety, jak wiemy – nawet TVN24 to pokazywał – wszystko szlag trafił, więc moje dziecko wróciło do domu z pustymi rekami i łzami w oczach. Ostatecznie kupiłem jej dość okazyjnie dwie wejściówki gdzieś w Internecie.
I teraz ona nie ma z kim iść. Nie żeby nie miała znajomych. Owszem, ma ich pewnie aż za dużo, tyle, że nikt nie jest tak szalony, żeby tracić czas na jakieś głupie treningi. Prawda? Słowo daję, że bym pojechał z nią. Bardzo bym chciał. Tyle bym dał, by z nią tam pojechać. Niestety, pani Toyahowa jest w szkole, młody Toyah i jego młodsza siostra nie wykazują zainteresowania, tylko my dwoje jesteśmy bezrobotni. Tyle że ja mam ten pogrzeb. Zmarł mój serdeczny kumpel Jacek, no i tu akurat nie ma dyskusji. Pewnie więc pojedzie sama. Biedna.
Mamy Boże Ciało. Cudowny czerwcowy dzień. Dzień równie dobry jak każdy inny, by się za nich pomodlić.

Przypominam o dwóch bardzo dobrych książkach, które czekają na to, by je przeczytać. Jak już sprzedam nakład Elementarza, zrobimy dodruk, a tam notka o Górnikach z Wujka będzie w całości, razem z pierwszą linijką, która nam niefortunnie wypadła przy składaniu.

14 komentarzy:

  1. Toyahu, wspaniale piszesz o swoich przyjaciołach. Oni to na pewno już przeczytali i upewnili się, że zostawili tu, na Ziemi, taki ślad, jakim jest pamięć o Nich. Taka dobra Pamięć.
    A Twojej Córce współczuję. Myślę, że powinna szybko dać jakieś ogłoszenie(niezastąpiny facebook?).Co prawda towarzystwo nie to, ale przynajmniej nie stracicie kasy. Na pewno są fani tych Angoli w Twoich Katowicach.

    Już jestem po lekturze "Elementarza", Mistrzu....Jednym fragmentem mocno mnie zaskoczyłeś. Niektóre czytałam dziś na głos podczas rodzinnego obiadu. Rozbawiłeś mnie mocno przy Owsiaku.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Eliza
    Ona sobie poradzi.
    Jak idzie o Elementarz - cieszę się, że Cię zaskoczyłem.

    OdpowiedzUsuń
  3. @Toyah

    W Elemntarzu piszesz o tym, że numer telefonu Anny Walentynowicz wykasowałeś po ok. roku od Katastrofy Smoleńskiej.
    Zdarzyło mi się kasować numery zmarłych kolegów i zawsze przy tym mam bardzo cieżko na sercu. I też było to już długo po ich pogrzebie.

    A ja dzisiaj postanowiłem w końcu trochę przystopować z pracą i jednym tchem pochlonąłem Elementarz. Pochlonąłem. Wchłonąłem.
    Dzisiaj na kazaniu ksiądz mówił, że aby odnaleźć Prawdę należy nieustannie zgłębiać sens liturgii, bo, mówiąc w skrócie, Pan Jezus ukrył go by nie rzucać pereł przed wieprze.
    Może więc tak już musi być, że nie trafisz do zbyt wielu. Bo ja, naturalnie, chciałbym by przeczytali to wszyscy.
    Jednak wiem, że gdybyś jakimś cudem trafił pod strzechy, doświadczyłbyś takiej nienawiści, jakiej nawet w tych strasznych czasach nie jeszcze nie oglądaliśmy.

    Więc wielkie dzięki za Elementarz. I za wszystko.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurde, a dzie mój Elementarz? Azaliż nie jest tak, że ci co (z rozmysłem) zapłacili czydzieści to jeszcze dodatkowo dostaną później? Gdybym wiedział, to bym tego dychacza zaoszczędził i miał książkę na Boże Ciało, a tak może dostane jutro, a może dopiero w tzw. przyszłym tygodniu. Klęska.

    OdpowiedzUsuń
  5. @Kozik
    Z tą strzechą szansę są marne. Natomiast dobrze że udało Ci się zaczerpnąć oddechu. I to jeszcze tak głęboko. Dziękuję Ci bardzo.

    OdpowiedzUsuń
  6. @don stefan
    No na to wygląda. To jest zaledwie dwuosobowy biznes. A tych książek jednak trochę jest. No ale może faktycznie dziś do tego Twojego Bolesławca doczłapie.

    OdpowiedzUsuń
  7. @don esteban
    Oczywiście że nie jesteś Stefek. To mi edytor w mojej komórce zrobił. Przepraszam.

    OdpowiedzUsuń
  8. No doczłapał. Mam i czytam. Żem się ciepło zdziwił wpisem na stronie 36. Nie ma jak dobre towarzystwo.

    OdpowiedzUsuń
  9. @don esteban
    Wiedziałem, że Ci się spodoba.

    OdpowiedzUsuń
  10. Toyahu,
    wrocilismy z krotkich wakacji a w domu czekala juz Twoja nowa ksiazka.Juz wchlonieta.Dziekuje.

    OdpowiedzUsuń
  11. @tobiasz11
    Trochę cieniutka, prawda? Ale uznałem, że ten typ przekazu nudziłby, gdyby bylo tego dwa razy więcej.

    OdpowiedzUsuń
  12. Toyahu,
    Jest tego w sam raz.Jestem mile zaskoczony lagodnym potraktowaniem przez Ciebie Lennona i zdziwiony brakiem Morrisey'a.

    OdpowiedzUsuń
  13. @tobiasz11
    Jak bym miał się znęcać nad muzykami, to już chętniej nad Manzarkiem i The Who.

    OdpowiedzUsuń
  14. Piękna książka do czytania.

    Tymczasem muszę zamówić drugą, żeby ją dokończyć, bo w międzyczasie dałem ją mojej kanadyjskiej rodzinie w prezencie, żeby wiedzieli co się w Polsce dzieje, no i została mi w połowie nieprzeczytana. Zamówię ją z "Baśnią 2.0" i doczytam.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...