Dziś, pod wpływem kilku ważnych dla mnie wydarzeń, w Salonie24 opublikowałem tekst o naszej Polsce i o nas – Polakach. Jako uzupełnienie tego wpisu, do którego przeczytania bardzo zachęcam, chcę bardzo przypomnieć swój wpis, nie tak bardzo dawny. Wciąż z tego roku, własnie o Polsce. Naszej Polsce. Zapraszam. I tu i tam.
Kiedy pisałem tekst o starszych ludziach, których polskie państwo traktuje z tak okropnym lekceważeniem – tak właśnie, lekceważeniem – nie spodziewałem się, że zrobi się tak smutno. Oczywiście świetnie sobie zdaję sprawę z tego, że sytuacja gdy ludzie, w jakiś tam sposób podsumowujący swoje życie, z jednej strony skazani są na wegetację w kolejkach do przychodni zdrowia, a z drugiej na bezsensowne kręcenie się wśród kolorowych półek w supermarketach, nie jest bardzo zachęcająca do żartów. Mimo to, naprawdę nie było moim zamiarem przedstawiania Polski jako kraju aż tak smutnego. No a tak to jednak wyszło. Bardzo niesprawiedliwie.
Mam wrażenie, że wspominałem już tu na tym blogu o filmach, które dla BBC od wielu lat kręci Michael Palin, i w których przedstawia swoje wędrówki po najdalszych zaułkach naszego pięknego świata. Na wszelki wypadek opowiem kim jest Palin. Otóż przez wiele lat był on podporą słynnej grupy Monty Pythona. Oprócz tego był również znakomitym pisarzem i aktorem. Ostatecznie zajął się tymi swoimi podróżami i od wielu lat wszystkim ciekawym świata dostarcza impresji, w moim odczuciu, absolutnie niemożliwych do przebicia. Stosunkowo niedawno, Michael Palin przyjechał ze swoją ekipą do naszej części Europy i zrealizował serię filmów przedstawiających życie w krajach, które do niedawna były traktowane jako najbardziej dziki wschód. Filmy zostały wydane na trzech płytach DVD i wspólne zatytułowane New Europe. Oglądamy więc obrazki i z dawnej Jugosławii i z Rumuni, Bułgarii, Mołdawii, dawnego NRD, Czech, Słowacji, krajów bałtyckich, także z Turcji, no i oczywiście z Polski.
Dziś po raz któryś już postanowiłem sprawić sobie przyjemność i obejrzałem film, który Palin nakręcił właśnie o Polsce. Kiedy oglądam Palina, jak opowiada o świecie, który on niejednokrotnie ogląda po raz pierwszy w życiu, z prawdziwym zaskoczeniem i z taką naszą typową, polską satysfakcją, którą zawsze czujemy, kiedy mówią o nas dobrze, stwierdzam dwie rzeczy. Przede wszystkim film o Polsce jest w tej kolekcji jednym z najdłuższych i najpełniejszych, a oprócz tego właściwie wyłącznie dla nas sympatyczny. Przez całą tę godzinę, kiedy Michael Palin pokazuje nam miejsca i ludzi, których tu spotkał, nie ma ani jednej chwili, żeby on się na naszą Polskę krzywił, albo z Polski podśmiewywał, czy choćby patrzył na to co tu widzi z przymrużeniem oka. Wędruje Palin od Gdańska, przez Elbląg, Poznań, Warszawę, Jasną Górę, Nową Hutę, aż po Białkę Tatrzańską i w stosunku do tego co widzi, a później nam przedstawia, zachowuje wyłącznie albo pełny szacunek, albo wręcz dziecięcą radość z tego, że zdarzyło mu się spędzić przyjemne chwile w bardzo przyjemnym miejscu i wśród miłych bardzo ludzi.
A nie jest wcale tak, że formuła filmu, który on nakręcił w tej części Europy była taka, by wszystko było sympatyczne i radosne. I wcale nie mam tu koniecznie na myśli tej krótkiej wizyty na Słowacji, gdzie jedyną godną zauważenia rzeczą dla Palina była grupka pijanych i głupkowatych wieśniaków zarzynających świnię, co zresztą doprowadziło do oficjalnego protestu słowackiej ambasady w Londynie. Palin bowiem nie jest prostackim propagandzistą, który dostaje od Unii Europejskiej zlecenie na Europę Wschodnią i pokazuje, jak to nam pięknie się wspólna Europa rozszerza. Ale też nie jest kimś takim, kto – jak typowy Brytyjczyk, czy Niemiec, czy Francuz – przyjeżdża tu, do tego dzikiego kraju, i drapie się po głowie, zdziwiony, że tu mieszkają normalni ludzie. Palin to człowiek niezwykle inteligentny, wrażliwy i przede wszystkim bardzo ciekawy tego co widzi. A więc pokazuje wszystko. I ludzi sympatycznych i mniej sympatycznych, i mądrych i głupich, i miejsca wesołe i kolorowe, ale również smutne i pełne złych wspomnień. Przedstawia sceny wzniosłe i w gruncie rzeczy pełne najgorszego głupstwa. Pokazuje prawdziwy, wielobarwny świat, jaki wszyscy znamy i którego się czasem tylko domyślamy.
No może z wyjątkiem tej nieszczęsnej Słowacji. Choć i tu, nie wydaje mi się, żeby było bardzo niesprawiedliwie. Mnie się osobiście to świniobicie podobało. I ci ludzie byli mili i weseli i okolica była sympatyczna. Tyle że to był tylko jeden krótki epizod i oczywiście Słowacy mieli ambicje większe. Tyle że inne kraje, które przedstawia Palin też mogłyby mieć pretensje. Turcy o te idiotyczne walki wielbłądów, Niemcy z NRD o to, że dużą część filmu Palin poświęca na fabrykę misek klozetowych, Rumuni o Cyganów, Czesi za te kompletnie wykpione Karlove Vary, Bułgarzy za transwestytę, a nawet Serbowie za tę wojnę. Nie Polacy. Przez tę godzinę bowiem, nie ma jednego – jak mówię – nawet przymrużenia oka. Przez całą godzinę widzimy zwykły fajny kraj.
Więc mamy tę Polskę. Przyjeżdża Palin do Częstochowy, udaje się na Jasną Górę i, kiedy moglibyśmy się spodziewać choćby delikatnego mrugnięcia, widzimy obrazy, a z nim komentarz, który równie dobrze mógł powstać na zamówienie samych Ojców Paulinów. Chodzi po Warszawie i nawet kiedy mówi o tym co mu tu przeszkadza – jak choćby Pałac Kultury, czy ta trochę gdzieniegdzie ruska architektura – to i tak pozwala to przykryć komentarzowi Moniki Richardson, która zapewnia go, że Polska to kraj ludzi zdolnych i pracowitych. Po prostu. Jedzie w te Tatry i chleje z góralami, z góralami się bawi i nawet robi sobie piękne zdjęcie z dziewczynami w kolorowych góralskich strojach. I z jakiegoś powodu, w odróżnieniu od tego co zobaczył na tej Słowacji, nie przeszkadza mu ani ta wóda, ani ci wieśniacy, ani te ich wieśniackie zwyczaje. Jeździ Palin po Polsce i w każdej minucie tego co tak widzimy, widzimy też, jak on mógłby tu równie dobrze zostać na zawsze.
Jak idzie o mój stosunek do Polski, zawsze uważałem, że jest w niej coś takiego, czego osobiście nie umiem ani pokazać, zaśpiewać, ani opisać, ani narysować, ani nawet za bardzo sobie pomyśleć, a co sprawia, że w moim pojęciu, nawet jeśli to nie jest najwspanialsze miejsce na Ziemi, to ja nic o tym nie wiem. Ale może właśnie też dlatego, że nie potrafię ani tego nazwać, ani konkretnie pokazać, ile razy ktoś obcy, dla kogo Polska jest czymś egzotycznym, przyjeżdża tu i kręci w zachwycie głową, odczuwam satysfakcję, bo ta reakcja pozwala mi wierzyć, że mam co do Polski rację. Kiedy mój kolega, Michael, piętnaście lat temu sprowadził się tu z całą rodziną z Londynu i postanowił zostać tu na zawsze i dziś mówi mi, że dzień, w którym on podjął tę decyzję, to najlepszy dzień w jego życiu, rozumiem go, a jednocześnie jestem mu wdzięczny, że on podziela mój punkt widzenia. Podobnie kiedy w filmie Palina o Polsce Kevin Aiston obsypuje moją Polskę komplementami, jakich ja bym osobiście sformułować nie potrafił, to i mu się nie dziwię i jestem mu jednocześnie zobowiązany za tę mimowolną solidarność.
Cóż takiego jest w tej Polsce i w tych ludziach, co budzi taką sympatię? Często wręcz sympatię bezkrytyczną. Jak mówię, ja tego nie wiem. Ale czuję to wszystkimi swoimi zmysłami. Patrzę na moją Polskę, słucham jej głosu, i nawet kiedy przede mną rozciągają się wyłącznie te szpitalne korytarze, te wspomniane tyle razy w poprzednim wpisie smutne buteleczki z moczem, kiedy słyszę człapanie starych, biednych ludzi, o których ta sama Polska ma tak bardzo niskie mniemanie, myślę sobie, że to jest miejsce i tak absolutnie wyjątkowe i nie do zastąpienia. Ale też tym bardziej, gdy widzę i tych staruszków i, po drugiej stronie kadru, tych wszystkich napakowanych swoją żenującą, prowincjonalną energią idiotów, którzy się tu nagle rozsiedli i poczuli się jak ryby w wodzie, wiem, że ta sama Polska, którą ja kocham, a którą oni wszyscy tak lubią, będzie musiała prędzej czy później za to wszystko, co tak głupio przegapiła odpowiedzieć. Bo to akurat też się jej należy. Ostatnio jakby nawet bardziej niż kiedykolwiek.
Toyahu,
OdpowiedzUsuńSmutny był ten tekst o starych ludziach z buteleczkami. Ten drugi optymistyczny. Oba prawdziwe. Ja, mieszkając od lat zagranicą, dodałbym jedno spostrzeżenie. Otóż Polska - ta oficjalna, ta reprezentowana przez kolejne rządy instytucje i urzędy, nie lubi Polaków i nie daje się im lubić.
To się zaczyna na poziomie byle banku czy urzędu, które patrzą na klienta przede wszystkim, jak na oszusta. Ba, ja już na studiach nauczyłem się, że jak przychodzi pacjent to najpierw trzeba założyć, że on coś kombinuje. Zwolnienie chce, żeby dom remontować, rentę chce wyłudzić, żeby na rynku stragan prowadzić itd.
Mieszkam w kraju, w którym Urząd Skarbowy odgrywa znacznie większą rolę niż jego odpowiednik w Polsce. I tu, w Szwecji, kilkadziesiąt procent obywateli opowiada się za zwiększeniem podatków. Wiem, wiem, to socjalizm. Ale jak się rozmawia z tymi ludźmi, to mówią z przekonaniem, że pogorszyło się w służbie zdrowia, że trzeba więcej przeznaczyć na opiekę nad starcami i że przedszkolanki są przeciążone pracą, bo grupy dzieci są zdecydowanie za duże. Oni nie traktują skarbówki tylko jak złodzieja. Wierzą, że te podatki to jakieś dobro wspólne. Jak jest w rzeczywistości, ile się tych pieniędzy marnuje, to inna sprawa. Mi nie chodzi o ideologię, ale o podejście do swojego państwa.
Pacjentka z głęboką depresją opowiada, że gdy straciła pracę załamała się, pomyślała, że umrze teraz głodu. Po chwili wyjaśnia spokojnie, że rozumie niedorzeczność swoich lęków. "Przecież mieszkam w Szwecji."
O planach polskich urzędów skarbowych donoszą gazety w tonie pełnym grozy. "Teraz fiskus zabierze się za..." A ten fiskus - nienawidzę tego słowa! - poluje na takich, jak ów piekarz, co chleb biednym rozdawał.
W Szwecji ogłaszają spokojnie o tym, że w tym roku kontrolą będą objęte transakcje akcjami takich to a takich firm oraz np. biura adwokatów, salony fryzjeskie i prywatne firmy transportowe.
Pacjenta jako oszusta zaczyna się traktować, kiedy już wyraźnie widać, że to oszust, a nie na dzień dobry.
Na stronie Dagens Nyheter od wielu lat jest taki licznik, jaki miał pan Wielomski. Tyle, że on nie liczy czasu do końca czyjejś kadencji. On liczy czas spędzony w więzieniu w Erytrei przez szwedzkiego obywatela - ma biedak podwójne obywatelstwo i wiele więcej zrobić nie mogą, choć władze starają się mocno.
Tak to wygląda dzisiaj:
"Dawit Isaak har suttit fängslad
3181 dagar, 20 tim, 15 min och 42 sek."
O tym myślę, kiedy słyszę p.o.prezydenta stwierdzającego, że jakieś fragmenty ubrań czy dokumenty ofiar, walające się w błocie na lotnisku w Smoleńsku to nie jest wielki problem.
Albo gdy jakiś łobuz z Sanepidu oznajmia, że rzeczy ofiar spalono ze względów epidemiologicznych.
Także gdy inny łobuz informuje, że karty bankowe Pani Natalli-Świat zostaną zwrócone właścicielowi, czyli bankowi (tak, jakby je znaleziono na ulicy, jakby rodzina nie istniała).
Wreszcie, gdy widzę czerstwe oblicze Grasia, któremu nie przeszkadza brak przeprosin ze strony Rosjan i dla którego naturalne jest tak ohydne płaszczenie się przed nimi.
Ale czy można się dziwić innemu traktowaniu swego państwa przez - wypranych przy tym z patriotyzmu - Szwedów?
Jakaś europejska rada zgłosiła ostatnio projekt. Projekty budżetów narodowych będą obowiązkowo przez nią oceniane. Szwedzki minister finansów powiedział od razu, że on tego nigdy nie zaakceptuje. Dziennikarze pognali do opozycyjnego kandydata na ministra finansów. I co on powiedział? Ano, że tego nigdy nie zaakceptuje i że w pełni popiera stanowisko ministra. A tu też trwa kampania wyborcza.
Tylko dla nich Państwo jest wspólną wartością, jest czymś ponad jakieś drobne partyjne spory.
Pozdrawiam,
Traube
toyahu,
OdpowiedzUsuńspotkałem się niezbyt dawno z urzędem w Polsce, a spotkanie to wypadło podobnie do obrazu, jaki nakreślił wyżej Traube. Zamiast pomóc w załatwieniu sprawy, urzędnik potraktował mnie jak kogoś, kto musi mu najpierw udowodnić nieuchronność konieczności podjęcia czynności administracyjnych.
Nie wyszedłem wtedy walnąwszy drzwiami, a trzeba było. Jasne że w rodzinie traktujemy się inaczej; wśród znajomych też jest wiele przykładów współpracy i pomocy. Niemniej gdy pierwszy kontakt - niekoniecznie z lekarzem; u mnie akurat z urzędnikiem - przebiega na zasadzie przepychanki, a ja by dotrzeć do tego gostka muszę najpierw ostrożnie ominąć kamień, jaki on toczy pod górę, a potem jeszcze jeden, to rozumiem, że do bardzo wielu żadne argumenty propaństwowe nie dotarły.
Dokładnie o tym rozmawiałem później z zapraszającymi mnie znajomymi, którzy obrażali się na moją opinię, że "nic się nie zmieniło" do momentu, gdy zrozumieli, o czym właściwie mówię. Widzę wieżowiec tu, centrum zakupów tam, no i nawet drogę jedną czy drugą już poprawiono. Jasne, że to cieszy. Do momentu, gdy przyjdzie zetrzeć się z przedstawicielami państwa, wszystko to, co zbudowano, cieszy. Potem okazuje się, że zmiany jeszcze potrwają, że całe zaangażowanie moje czy moich przyjaciół nie wystarczy, by patrzeć wstecz na dokonania; bo tych dokonań zwyczajnie nie ma.
Serdecznie pozdrawiam,
YBK