Nie najlepiej się czuję siadając do pisania dzisiejszej notki, ale, kto powiedział, że musi być zawsze bardzo pięknie i sympatycznie? Pewne rzeczy musza być powiedziane i nie bardzo widzę możliwość, żeby to zmienić. Zanim wyjaśnię konkretnie o co chodzi, opowiem trochę, jak wygląda moja sytuacja na linii rodzina-blog. Jak zdążyłem zauważyć przez minione ponad już dwa lata, kiedy tu gadam, gadam i gadam – czasem przez łzy, a czasem pełen głupiego optymizmu – wśród czytelników tego bloga pojawiła się całkiem duża grupa osób, która uznała go za swój. I proszę nie traktować tego co pisze, jako nieskromność, bo ja tylko stwierdzam fakt. Wśród czytelników tego bloga jest znaczna grupa osob – i oni to świetnie wiedzą – które to miejsce darzą przyjaźnią, a niektórzy z nich nawet pewnym rodzajem podziwu. Wśród nich, co ciekawe, są ludzie dla których ten podziw jest tak oczywisty, że wręcz istniejący obiektywnie.
W tym właśnie momencie dobrze będzie ich – być może zwłaszcza ich – poinformować, że, jak idzie o mój dom i moją rodzinę, to ich przekonanie o szczególnym wymiarze mojego pisania, nie jest w żaden sposób podzielane. Weźmy wspominaną tu przeze mnie niejednokrotnie panią Toyahową. Otóż ona przede wszystkim tego bloga nie czyta. Nagroda, którą ten blog otrzymał, zainteresowała ją tylko o tyle o ile, a wszelkie komplementy jakie pod jego adresem płyną nie robią na niej żadnego wrażenia. Toyahowa uważa ten blog za moją fanaberię, z której nie ma żadnego pożytku. W związku z tym, na przykład, ile razy ona widzi mnie, jak ja siedzę przy komputerze, wyłącznie się irytuje, że ja zamiast robić coś pożytecznego, tracę czas na pogawędki z ludźmi, których ona ani nie zna, ani do niczego nie potrzebuje. Krótko mówiąc, jeśli idzie o ten blog, Toyahowa nie widzi za nim ani szczególnego talentu, ani pożytku, ani sensu. Już bardziej, to co ja robię, jeśli jest to dla niej dowodem czegokolwiek, to mojego starczego szaleństwa. A każdy kto żyje w rodzinie, doskonale powinien wiedzieć, jakie są tego myślenia konsekwencje w sytuacjach kryzysowych.
Prowadziłem ten blog dość spokojnie i bezpiecznie przez dwa lata. Przez te dwa lata umieściłem tu ponad 500 tekstów, często bardzo długich i zawsze bardzo starannie i z serca pisanych. Ponieważ jednocześnie miałem dość dobrą pracę, z której potrafiłem zapewnić mojej rodzinie utrzymanie, to nawet jeśli byłem za tę pasję od czasu do czasu traktowany bardzo brutalnie, jakoś to wszystko działało. Wiosną tego roku jednak straciłem pracę i znaleźliśmy się w sytuacji dość dramatycznej, czemu dałem wyraz między innymi otwierając prywatną stronę blogową i kierując do wszystkich czytelników tych tekstów ów swoisty apel, który można przeczytać obok. A zatem, jak widać bardzo wyraźnie, jak zwykle poszło o pieniądze. Znalazłem się bez środków potrzebnych do podstawowego funkcjonowania, więc poprosiłem o to, by, kto chce i może, zechciał te teksty w pewnym sensie kupować. To jednak nie jest wszystko. Tu mianowicie bowiem chodzi również o wymiar zupełnie praktyczny. Ale żeby to wyjaśnić muszę otworzyć kolejny akapit.
W jednym z komentarzy pod wpisem w Salonie24, kiedy najdelikatniej jak potrafiłem, poprosiłem o wspieranie tego bloga, odezwał się znany nam skądinąd Mirosław Kraszewski i zdziwiony bezczelnością tego apelu poinformował mnie, że jego utrzymanie bloga z całą pewnością nie kosztuje mniej, niż mnie, a on jakoś nie prosi o wsparcie. Od tego czasu podobne głosy dotarły do mnie z innych kierunków i od innych osob. W tej sytuacji - i to jest pierwszy powód dla ktorego ten wpis powstaje - chciałem poinformować, że mamy do czynienia z naczyniami połączonymi. Jeśli ja nie znajdę pracy – a wszystko wskazuje na to, że do nowego roku szkolnego pozostanie mniej więcej tak jak jest – ja zwyczajnie nie będę mógł pisać. A nie będę mógł pisać, ponieważ rodzina zwyczajnie mi na to nie pozwoli. To że ja w tych dniach, dzięki wsparciu ludzi lubiących czytać to co tu się pojawia, wklejam tu jeden tekst dziennie, a czasem nawet i więcej, jest możliwe wyłącznie dzięki temu, że pani Toyahowa to toleruje. Widać to świetnie nawet w tym momencie. Ona akurat robi porządki w garderobie, a ja sobie bezkarnie siedzę przy komputerze i piszę te słowa. Bo ona wie, że dzięki temu jest szansa na to, że jakoś to będzie. Że dzięki temu ona ma ze mnie jakiś pożytek. Bo – jak już wspomniałem – ona moje talenty ma w nosie, o ile z nich nie ma czegoś bardziej widocznego.
I tu dochodzę do rzeczy podstawowej. Właśnie na tym polega praktyczny wymiar mojej prośby o pomoc dla tego bloga, a już nie koniecznie dla mnie. Tu właśnie widać wyraźnie, że ja prosząc o wsparcie tych wpisów, mam również jak najszczerzej i jak najuczciwiej na myśli właśnie te wpisy. Które powstawały sobie bezpiecznie i radośnie przez ponad dwa lata, całkowicie bezinteresownie i nawet bez jednej intencji, że kiedykolwiek będzie inaczej. I jeśli jednak się to zmieniło, to oczywiście jest mi z tego powodu przykro, a i w pewnym sensie wręcz wstyd, ale nic na to nie mogę poradzić. I tak będzie musiało po prostu, przynajmniej przez te wakacyjne miesiące aż do września, czy października, zostać. I jeśli tak zostanie, będę bardzo wdzięczny wszystkim, którzy mi w tym pomogą. Tak jak i jestem już wdzięczny. Bo ja ten blog też bardzo lubię. I też go potrzebuję. Dokładnie tak samo dziś, jak go potrzebowałem jeszcze za dawnych czasów. Tych choćby czasów, kiedy pisałem tekst, z którego wtedy byłem bardzo dumny i który do dziś bardzo mnie cieszy. Nie bardzo polityczny wpis. Jeszcze z marca zeszłego roku. Nazywał się „Mukhtar Mai, czyli splendor na Maksa”
We wczorajszej Rzeczpospolitej znalazłem artykuł absolutnie niezwykły, a zatytułowany „Słynna ofiara gwałtu zgodziła się na ślub”. Artykuł dotyczy osoby niejakiej Mukhtar Mai, mieszkanki pakistańskiej wioski Meerwala. Pani Mai zyskała sławę wykraczającą zarówno poza wioskę z której pochodzi, jak i poza sam Pakistan, gdy w roku 2005 magazyn Glamour przyznał jej tytuł kobiety roku http://www.rp.pl/artykul/279087.html.
Zanim wyjaśnię o co chodzi, kilka słów na temat magazynu dla kobiet o nazwie Glamour. Ponieważ po domu w którym mieszkam, oprócz młodego Toyaha, kręcą się jeszcze trzy kobiety, moja perspektywa jest nieco szersza, niż mogłaby być, gdybym miał tylko Toyahową, albo w ogóle mieszkałbym sam. Dzięki zatem tej perspektywie, wiem też, co to takiego ów Glamour. W zeszłe wakacje jechaliśmy nad morze i każde z nas kupiło sobie coś do podróży. Któraś z nich wzięła ten właśnie Glamour. No i już wiem. Patrząc na rzecz najbardziej ogólnie, jest to dokładnie takie samo gówno, jak dziesiątki innych magazynów dla kobiet i mężczyzn, jakie zalewają nasz kraj od początku lat 90-tych. Jeśli to akurat pismo różni się czymś od sobie podobnych, to być może tym, że jest bardziej od tamtych skupiony na wyrafinowanym seksie, ostrej zabawie, no i przede wszystkim odrzuceniu zahamowań.
Przygotowując się do pisania tego tekstu, zajrzałem na internetową stronę magazynu, żeby choć bardzo pobieżnie móc pokazać, o co tam chodzi. Niestety, jak bym się nie przymierzał, wychodzi mi na to, że każdy wklejony przeze mnie link, nieuchronnie poprowadzi do jakiejś perwersji. To co Glamour proponuje, to albo historie o dziewczynach które wynajmują mieszkania za seks, albo o dziewczynach, które muszą się upić, albo ‘najarać’, żeby ten seks był udany, albo o mężczyznach, którzy golą sobie owłosienie łonowe, żeby mieć więcej partnerek, albo o kobietach, które się wstydzą, a nie powinny. I wszystko to w formie albo bezpośrednich relacji podpisanych „Angelika, lat 27, niezależna finansowo, pracuje w biurze w Warszawie, mieszka sama”, albo „Julia, lat 30, mieszka w Poznaniu, pracuje w biurze nieruchomości”, albo ankiet, gdzie „setki naszych czytelniczek” odpowiadają na pytania, typu „Czy wolisz mężczyznę przebranego za policjanta, czy za strażaka?”, albo „Czy wolisz rozpiąć rozporek i zobaczyć ołówek, czy rozpiąć rozporek i zobaczyć grzybka?”…
Szlag ich trafił! W sumie, nie ma się czemu dziwić. Od czasu, jak na naszym rynku pojawiły się kolorowe, ciekawe, że niemal wyłącznie niemieckie, magazyny, które polskie dzieci zaczęły czytać zamiast Płomyczka, czy Filipinki, doskonale wiadomo było co się wydarzy jutro, a co za rok. I w sumie, nawet nie ma się co oburzać. Było oczywiste, że skoro pojawił się kolorowy, błyszczący papier, a wraz z tym papierem kolorowe, bardzo wyraźne zdjęcia, to na tych zdjęciach będą raczej gołe cycki, niż… no co? Nawet, cholera, nie wiadomo co. Jeśli się zastanowić tak bardzo solidnie, to co nam mogła zaproponować nowoczesna, niemiecka kultura? No co? Więc szlag ich trafił! Zwłaszcza że oni są tu tylko przy okazji. A mianowicie przy okazji tej Mukhtar Mai.
Mukhtar Mai mieszkała w Pakistanie, w wiosce o nazwie Meerwala i któregoś dnia miejscowi obywatele przyłapali jej brata, jak romansował z dziewczyną nie dość że z innego plemienia, to jeszcze taką która stała wyżej od niego w społecznej hierarchii. W tej sytuacji mężczyzna został osądzony i w efekcie wyroku – pobity, a następnie zgwałcony. To jednak nie wszystko. Wiejski sąd uznał też, że ze względu na rangę przestępstwa, zbiorowo zgwałcona również powinna być siostra przestępcy. I wyrok został wykonany. Tradycja pakistańska w takiej sytuacji każe skazanej kobiecie popełnić samobójstwo. Mukhtar Mai jednak tu się postawiła i postanowiła walczyć. Ostatecznie, sąd państwowy w Pakistanie uznał miejscowe zwyczaje za bezprawne, lokalny sąd rozwiązał, sędziów skazał na śmierć, a pani Mai wypłacił 8 tys. dolarów odszkodowania. Dzielna kobieta za otrzymane pieniądze założyła szkołę dla dziewcząt i zorganizowała ogólnokrajowe centrum na rzecz kobiet. I w związku z tym właśnie, tygodnik Glamour, „za niezłomną walkę o prawa kobiet w Pakistanie”, odznaczył ją tytułem Kobiety Roku.
Dalsze losy pani Mai są już dla nas mniej istotne, a dla europejskich kaznodziei wręcz nieciekawe, ale dla porządku należy wspomnieć, ze ta bohaterska kobieta, w obawie przed zemstą lokalnych debili, otrzymała ochronę w postaci niejakiego Gabola. Tak się zdarzyło, że ów Gabol się w Mai zakochał i zażyczył sobie, żeby ta została jego żoną. Ponieważ miał już jedną żonę, Mukhtar Mai mu odmówiła. Na to ten zagroził, że najpierw się ze swoją starą żoną rozwiedzie, a później ewentualnie popełni samobójstwo, co niechybnie doprowadzi do tragedii, bo – według niepisanego lokalnego prawa – w odwecie za rozwód Gabola, dwóch braci jego żony będzie musiało porzucić z kolei swoje żony, które – tak na marginesie – są Gabola siostrami. W tej sytuacji, Mukhtar Mai przyjęła oświadczyny Gabola i została jego tzw. żoną równoległą. Oczywiście, całkowicie zgodnie z lokalnym zwyczajem. Nam na dziś pozostaje tylko wrócić do magazynu Glamour, ale jeszcze zanim to nastąpi,wyrazić nadzieje, że nie okaże się już za chwilę, że lokalni mają też jakieś szczególne pomysły na sytuację, co zrobić z człowiekiem, który ożenił się z właścicielką tytułu Kobiety Roku miesięcznika Glamour. No i że nowy ochroniarz pani Mai też się w niej nie zakocha. W końcu, opcji z pewnością jest wiele.
No więc wracajmy do Glamouru. Oczywiście ja mógłbym się teraz zacząć wyzłośliwiać nad niemieckim, holenderskim, czy amerykańskim (wszystko jedno – na pewnym poziomie to jest absolutnie bez znaczenia) magazynem i zacząć się zastanawiać, czy gdyby Mukhtar Mai – nie z przymusu, ale z własnej woli – kurwiła się wśród warszawskich biznesmenów za darmowe miejsce do spania, czy za drinka w lokalu, to redaktorki i wydawcy tego „przepysznego” potworka też by się zainteresowali jej losem? A gdyby się już tym losem zainteresowali, czy za to że też lokalne, tyle że europejskie, zwyczaje doprowadziły ją do aż takiego upodlenia, daliby jej tytuł Kobiety Roku? A może by jej zaproponowali, żeby za drobne pieniądze pozowała do półnagich zdjęć, które oni, w pięknych kolorach, publikowaliby w każdym możliwym miejscu swojego portalu internetowego? Ku uciesze obślinionych ‘koniobójców’ w rodzaju „Tomasza – menadżera, 27 lat”, czy „Karola – prawnika, 27 lat”, albo „Irka – lekarza, 30 lat”.
Dziś jednak wciąż nie o tym. Dziś o zwyczajach. Lokalnych zwyczajach, o tradycji i o tolerancji. Temat ten pojawił się u nas ostatnio parokrotnie. Pierwszy raz, gdy po niespodziewanej porażce Platformy Obywatelskiej w wyborach w Olsztynie, PSL podniósł za bardzo łeb i od razu po tym łbie dostał od medialnego ramienia PO, zatrudnionego na stanowisku dziennikarzy śledczych w koncernie Axela Springera. Ponieważ cyngle Platformy nie doceniły mobilizacji po stronie ludowców i ich wiedzy na tematy zakazane, natychmiast ich sytuacja uległa poważnemu obsunięciu, w postaci senatora Misiaka i ‘lodów’, które, niczego się nie spodziewając, Misiak z kolegami spokojnie sobie kręcił.
Właśnie przed chwilą zapoznałem się w Dzienniku z listą posłów i senatorów Platformy Obywatelskiej, którzy nie dość, że są współudziałowcami przeróżnych giełdowych spółek, to jeszcze są w tych spółkach prezesami, dyrektorami, czy członkami zarządów i rad nadzorczych. Informacja ta pojawiła się już wczoraj w wypowiedzi Zbigniewa Chlebowskiego, ale większość komentatorów uznała, że pan przewodniczący musiał być przemęczony i coś mu się pomyliło. Bo sytuacja tego typu jest absolutnie nielegalna i gdyby faktycznie po półtora roku trwania tego rządu okazało się, że faktycznie kręcenie wspomnianych ‘lodów’ odbywa się aż tak oficjalnie, mielibyśmy nie lada skandal. Dziś wychodzi na to, że Chlebowskiemu się nie pomyliło. Tam autentycznie wieje.
I co z tego? Nie wiem, ale myślę, że nic. Skoro Dziennik zdecydował się te dane zamieścić, i to bez jednego usprawiedliwiającego polityków Platformy komentarza, to znaczy, że nie jest jeszcze szczególnie niebezpiecznie. I to mnie nie dziwi. Już parę dni temu, zarówno prominentni przedstawiciele Platformy, jak i reżimowi dziennikarze i komentatorzy, wyjaśnili społeczeństwu, że wszystko jest kwestią lokalnego kolorytu. Jeśli gdzieś kradną, to dlatego, że takie są miejscowe zwyczaje. Jeśli gdzieś ktoś oszukuje Państwo, to z tego jedynie powodu, że taka panuje lokalnie kultura. A jeśli gdzieś ktoś zachowuje się jak najgorszy cham i ruska swołocz, to też należy to rozumieć, bo taka tego kogoś uroda, najczęściej będąca wynikiem określonych uwarunkowań. Jest tak, że jedni widzą swoją sytuację i swoje potrzeby tak, a inni wręcz odmiennie. Jedno i drugie trzeba jednak uszanować, a już zwłaszcza w obliczu wspólnego wroga.
Sprawa lokalnych obyczajów pojawiła się ponownie przy okazji wizyty Ojca Świętego Benedykta XVI w Afryce. Okazało się, że plaga AIDS, z jaką mamy do czynienia na tym kontynencie od szeregu lat, nie jest w żaden sposób spowodowana tym że Afrykanie bez najmniejszego opamiętania, na wszystkich możliwych poziomach, prowadzą rozbuchaną aktywność seksualną, lecz tym, że Kościół Katolicki nie pozwala im używać prezerwatyw. Na jakiekolwiek propozycje sugerujące taką możliwość, że może jednak Afrykanie mogliby otrzymać ze strony cywilizowanego świata ofertę większej wstrzemięźliwości, podnosi się histeryczny krzyk, że ta afrykańska ruja i porubstwo to święty lokalny obyczaj, który nie jest od naszego ani gorszy, ani lepszy, lecz zaledwie inny, i jedyne co nam pozostaje, to go uszanować. Powinniśmy ze zrozumieniem pochylić się nad tym nieprzytomnie pieprzącym się nieszczęściem i rozdać im po paczce kondomów i własnie przez szacunek dla tej niezawinionej przecież przez nikogo śmierci, powstrzymać się od podłej indoktrynacji. Zwłaszcza że ta indoktrynacja może dotrzeć też do niektórych, bardziej wyzwolonych kulturowo, środowisk europejskich i wprowadzić tam niepotrzebny poziom zdenerwowania.
Więc oto okazuje się, że nad wszystkim moralnymi, kulturowymi i cywilizacyjnymi dylematami unosi się wieczny duch tolerancji i zrozumienia dla indywidualnych i grupowych obyczajów i nawyków. Należy się spodziewać, że jeśli w tym kierunku pójdzie logika historii, to staniemy w obliczu sytuacji, gdzie nie będzie już ani zła, ani dobra, ani podłości, ani wielkości, ani czynów niskich, ani postępków szlachetnych. Będą tylko lokalne zwyczaje, indywidualne nawyki i kulturowe gesty. Na naszym, najbardziej nam bliskim podwórku, będzie to wyglądało tak, że premier Tusk będzie grał w piłkę od rana do wieczora, z przerwą na wyjazd na narty, albo na mały spacerek, a oficjalne wyjaśnienie będzie takie, że on tak właśnie lubi i trzeba go zrozumieć. Jego partyjni koledzy będą już tymi ‘lodami’ które ukręcili rzygali, a oficjalny komunikat zapewni, że wszystko się odbywa zgodnie z lokalnym standardem. Za wszystkie medyczne usługi będziemy płacić z własnej kieszeni, pod warunkiem, że nie chodzi o przeprowadzenie aborcji albo „zabiegu odłączenia od pokarmu”, które będą refundowane z NFZ, bo takie są europejskie standardy. A na każdym rogu będzie stał piękny i elegancki burdel z odpowiednim sklepem oferującym fachową literaturę dla pań, panów i tych pozostałych, a jak komuś to nie będzie pasowało, może się przenieść gdzieś w białoruskie lasy i założyć tam swoją własną cywilizację.
Tylko co z Pakistanem? No, tu jednak musielibyśmy się zwrócić o pomoc do samego wydawcy magazynu Glamour i, być może, jego czytelników. Ja jednak sobie wyobrażam rozwój sytuacji w taki sposób, że jakaś delegacja pisma mogłaby się udać do tego dalekiego i jakże egzotycznego kraju i spróbować odbyć z lokalnymi społecznościami kilka narad odnośnie współpracy. Strona, że tak powiem, reprezentująca kulturę światową, zapewniłaby lokalnym mieszkańcom prawo do niezakłóconego prawa egzekucji swoich odwiecznych zwyczajów, włącznie do zbiorowego gwałtu na siostrach mężczyzn naruszających miejscowe przepisy. Natomiast strona pakistańska umożliwiłaby przedstawicielom Europy i Świata uczestniczenie w tych rytuałach, zarówno osobiście, jak i przez obecność przedstawicieli mediów. Wówczas to Pakistańczycy mieliby poczucie przynależności do wielkiej rodziny narodów postępowych, a my, choćby tu w Polsce, moglibyśmy z błyskiem w oczach czytać barwne relacje w miesięczniku Glamour, w rodzaju:
„Tomasz – menadżer w międzynarodowej firmie z Warszawy, lat 32: Jeśli idzie o moje erotyczne fantazje, to bardzo bym chciał wziąć udział w zbiorowym gwałcie. Bardzo lubię, kiedy moja partnerka krzyczy na maksa. Myślę sobie, że ona pewnie nie cierpi być spocona, gdy uprawiamy seks, a właśnie to doprowadza mnie do szaleństwa. Nic nie jest bardziej podniecające niż widok kilku kropel potu pomiędzy jej piersiami. To także dowód jej zaangażowania i wysiłku, jaki włożyła we wspólne igraszki. Uważam, że wygląda wtedy pięknie”.
W związku z opisaną przez Pana postawą Małżonki: rozmawiałem na ten przed chwilką z moją Żoną. Jesteśmy bardzo młodym małżeństwem i brak nam jeszcze doświadczenia w wielu sprawach, jednak jest coś co powoli coraz bardziej do nas dochodzi. Mianowicie, relacja małżonków jest najważniejsza. I z tego, co już wiem i widzę, i z tego co tłumaczy mi moja Żona - kobiety pragną, by im poświęcać czas. Komputer - najlepszy przyjaciel mężczyzny, zabiera tego mężczyznę kobiecie. Sam często siedzę przy komputerze i moja młoda Żona już tego bardzo nie lubi. Bo poświęcam więcej czasu przy nim niż przy Niej. I nawet jeśli jest to tylko subiektywne zdanie mojej Żony, to w sposób obiektywny wpływa to negatywnie na naszą relację. (Zaznacza, że potrzebuję komputera do pracy, zdobywania dalszej wiedzy związanej z dokształcaniem się, itp.). Po prostu Żona potrzebuje spotkania, rozmowy z mężem. Może lepiej będzie jeśli Pańskie wpisy będą, np. krótsze (o połowę, o 1/3) a resztę czasu poświęci Pan Żonie? Nawet jeśli my jako czytelnicy będziemy na tym trochę tracić, to Pan i Pańska Żona zyskacie coś, czego nie dadzą żadne pieniądze. A wierzę, że mimo krótszych bądź rzadszych wpisów, ci którzy Pana wspierają finansowo zrozumieją to dobrze. Pozdrawiamy serdecznie, Sabina i Maciej.
OdpowiedzUsuńKrutsze wpisy? Cośpan? Newer!
OdpowiedzUsuń@ Maciej
OdpowiedzUsuńA moze "my jako czytelnicy" nie chcemy ani troche tracic z wpisow Toyaha, to co?
anden
Maciej!
OdpowiedzUsuńA ja jestem pewien, że zarówno Pan jak i Pańska żona świetnie rozumiecie, że ten wpis nie był przede wszystkim adresowany do Was. Inne owszem. Ten nie.
Anden,
OdpowiedzUsuńJa też nie bardzo.
@ Anden
OdpowiedzUsuńOd jakiegoś czasu sam jestem czytelnikiem tekstów Toyah'a. Po pierwsze - tylko od woli Autora zależy jakie teksty będzie zamieszczał (więc bez obaw, mój jakikolwiek komentarz nie ma tu nic do rzeczy). Po drugie - skoro Autor wspomina o irytacji Małżonki w związku z Jego pracą przy komputerze, to przecież na jakość samych tekstów wpływać może relacja w Rodzinie. Im będzie ta relacja lepsza, tym lepsze będą teksty :-) (jeśli dla "Was jako czytelników" Anden'ie są ważne przede wszystkim teksty).
Po trzecie - jeśli Autor publicznie stwierdza, że to co robi w postaci prowadzenia bloga, wpływa negatywnie na jego Żonę (która irytuje się ilekroć siada On przy komputerze), to mimo tego, iż Jego teksty są dla mnie osobiście mądre i bardzo interesujące, to ja mogę publicznie skomentować Jego słowa, skoro uznaję, że troska o najbliższych jest priorytetem. Troska osobista, nie tylko przez wykonywaną dla osób trzecich pracę.
Po czwarte - ciekawe co pani Toyah'owa na to wszystko? :-) Pozdrawiem
@ Toyah
OdpowiedzUsuńCzy to znaczy, że nie mamy prawa skomentować Pańskich słów?
I to nie w celu ataku na Pana, lecz po prostu z ludzkiej życzliwości, bez żadnych złych intencji...
Gdybym wiedział, że potraktuje Pan mój wpis "per noga", nie traciłbym nań czasu.
@ Maciej
OdpowiedzUsuńOkreslenia "my jako czytelnicy" uzyl Pan w swym
pierwszyn komentarzu. Moje zdanie jako czytelnika tekstow Toyaha jest zdecydowanie inne.
Pozdrawiam
anden
Utrzymuję jednego bezrobotnego to i do drugiego (w imię trwania Rodziny Toyahów-a raz Pani Toyahowa "dała głos" i mojego dobrego samopoczucia)sie opodatkuję do końca września.Aby starczyło na internet.Pisz! Bo inaczej zwarjujemy!Żeby przykryć świetny pomysl debat, wlożyli stenogramy.Mam nadzieję,że tym razem nasi z AGH nie popuszczą!To ważne dla Polski!A serial Plebania the best!!
OdpowiedzUsuńMaciej,
OdpowiedzUsuńWidzisz? Nadal się wtrącasz. A to już o Tobie świadczy jak najgorzej.
A moja rodzina nie wie, że piszę bloga, a nie powiedziałem im z jednego powodu - żeby uniknąć oskarżeń że piszę w obcym języku, żeby coś ukryć. A faktycznie jest to rodzaj selekcji czytelników - żeby rzeczywiście nie każdy mogł przeczytać (chociaż jest Google Translate, elektroniczna maszyna do kaleczenia języka). Czasami sobie myślałem żeby zacząć pisać po polsku, bo wtedy więcej osób by blog zauważyło, ale z drugiej strony ostatnią rzeczą jaką chcę w życiu to rozgłos, więc zadowalam się około 30 wizytami dziennie, z czego połowa jest spoza Polski.
OdpowiedzUsuńTego "pisania za pieniądze" nie pochwalam, ale też nie potępiam. Żyjemy w wolnym kraju (przynajmniej mi się tak wydaje) i każdy może robić ze swoimi pieniędzmi co chce. Jednak za każdym razem kiedy myślę sobie o kombinacji pisania i pieniędzy utwierdzam się w przekonaniu, że skoro nikt mi nie płaci to jestem w pełni niezależny (nie twierdzę, że Pan ma jakikolwiek dług wdzięczności wobec kogoś, ale pieniądze wpłacają Panu zapewne głównie ci, którzy mają podobne poglądy jak Pan) i pokazuję, że robię to tylko z powołania a nie dla pieniędzy.
Ciekawy akapit o prezerwatywach w Afryce. Mnie się wydaje, że wszyscy mamy w sobie te pierwotne instynkty. Część, jak Pan, ja i spora ilość Polaków potrafimy nad nimi panować, ale sporo jest przecież młodych wykształconych ludzi, którzy szukają przygody, robią to z byle kim i byle gdzie, byle sponiewierało. Różnica jest tylko taka, że tutaj ludzie się w większości przypadków zabezpieczają i przed chorobą i przed wpadkami, a tam nie. Oni tam moga mieć taki sam potencjał intelektualny ale przez środowisko w jakim się wychowali ich zachowania są dużo mniej cywilizowane. I rozdawanie prezerwatyw nie pomoże, tak jak nie przyniosły efektu próby cywilizowania Afrykańczyków przez kwaterowania ich w eleganckich czytych domach, z których w ciągu tygodnia robili chlew, bo takie były dla nich naturalne warunki mieszkaniowe...
@ Maciej
OdpowiedzUsuńNie pisz głupot, tylko wpłacaj toyahowi na konto :) Nie obrażaj się, że Cię potraktowano bez głaskania - toyah juz niejedno przeszedł i musisz to zrozumieć. toyah to toyah. To jest marka.
@ don esteban
Newer absolutnie! też tak myśle :)
@ Anonimowy
Jeśli dobrze zrozumiałem i opodatkowanie dotyczy toyaha, to jesteś Wielki!
@ toyah
Przepraszam, że się wtrącam tak wielowatkowo, ale za parę dni mam przeprowadzkę, nie bedę miał netu, więc sobie używam na zapas ;)
@ Pani Toyahowa (to powinno byc na początku)
Pani ma męża utalentowanego artystę. To emanuje na osoby najbliższe, jestem przekonany i wiem. I nawet jeśli są to tylko okruchy, są one bezcenne dla Pani i Państwa dzieci. Nawet jeśli obok tych pięknych okruchów jest wiele bólu. Tego wszystkiego nie da się kupić za żadne pieniądze. A jeśli chodzi o pieniądze - proszę być spokojną - razem nie pozwolimy toyahowi umrzeć z głodu. Być może fortuny z tego nie będzie, ale toyah ma pisać, pisać, bo do tego jest powołany. Nic na to się nie poradzi. Po prostu tak się stało.
asso
I dodam jeszcze toyahu - pisanie powinno być twoim głównym zajęciem. Pisanie powinno dawać Tobie i twojej rodzinie utrzymanie. Tak to widzę i wierzę, że tak będzie.
OdpowiedzUsuńasso
Szanowny Panie Toyah,
OdpowiedzUsuńMoże jestem głupi, tępy, chory umysłowo, beż jakiegokolwiek charakteru, 'zepsuty' poprzez moje wychowanie na zachodzie - jednym słowem 'zdemoralizowany' ale po prostu nie rozumiem Pana stosunek i słowa skierowane ku Pana Macieja. Bardzo mi przykro z tego powodu, ale dalej będę Pana czytał, mimo tego, że czasami zaczynam się Pana bać (ale to może wynika z mojej nadmiernej wrażliwości i stosunku do mojej wiary w Jezusie Chrystusie).
Pozdrawiam,
a
To może ja wyjaśnię.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze. Sądzę, że nie możemy mówić o stosunku Pana toyaha do Pana Macieja, bowiem osoby te nigdy się nie spotkały, i nawet nie wiadomo czy realnie istnieją w kształcie zbliżonym do wykreowanego. To chyba jasne. Można i należy mówić o tym konkretnym zjawisku, jakim są komentarze na blogu, co można, z należytą dozą ostrożności, nazwać rozmową. To dwa.
Teraz ad meritum.
Szanowny Gospodarz tego miejsca napisał notkę, w której zawarł wątki, że tak powiem, autobiograficzne, w tym także o cechach intymnych. Ponieważ toyah o swoich małżeńskich sprawach napisał tutaj wprost, jest, moim zdaniem, usprawiedliwiony ten, kto podejmie te wątki w swoich komentarzach. Ów musi jednak być przygotowany na reakcję. Zwyczajnie. Jest prawo do komentowania, jest prawo do repliki.
I tu zdradzę Panu tajemnicę, którą w istocie można, a nawet należy nazwać tajemnicą Poliszynela, if ju noł łot aj min. Otóż tutaj obowiązuje niepisana zasada, objawiona w profetycznej pieśni Wojciecha Mynarskiego: "Tu się, psia nędza, nikt nie oszczędza."
Reasumując. Gdyby Pan Maciej napisał w tej arcydelikatnej materii coś mniej wkurwiającego, to by pewnie dostał inną, mniej flekującą, odpowiedź. Ale ponieważ postanowił staremu facetowi "wskazówek na miejscu", niczym kim ir sen, no to dostał, co chciał. I niech Pan zwróci łaskawą uwagę, iż być może reakcja toyaha wydać komuś (np. Panu) przesadna, ale wszystko dzieje się wyłącznie w ramach użytych przez uczestników stwierdzeń, nie ma w tym nic osobistego, z powodu, który wyłuszczyłem in primum.
A teraz nauka. Pan Maciej, jak sam napisał, to człowiek młody. Jednak takie sytuacje, polegające na wejściu w nieznane środowisko niczym goły w pokrzywy zdarzają się każdemu, i będą się zdarzały, i w każdym nawet starczym wieku. Rzeczą mężczyzny jest nie tkwić w błędach uporczywie, tylko racjonalizować - słowem czerpać naukę z czego się da. Czego Panu Maciejowi, i Panu także, serdecznie życzę.
I po ostatnie. Proszę, na Boga, nie mieszać Pana Jezusa do swoich problemów osobistych, w tym konkretnym przypadku do problemu ze zrozumieniem intencji czyjegoś tekstu. On na prawdę za to nie odpowiada. Tylko Pan. I wyłącznie.
Kreślę się z wyrazami szacunku.
...a może również z tego, że inaczej (czy źle) rozumiem pisemny język polski?
OdpowiedzUsuńAdTheLad!
OdpowiedzUsuńTen blog jest jaki jest z paru powodów. Jednym z nich jest to, że ja bardzo jestem uczulony na tzw. trolli, którzy to miejsce atakują od samego początku. Wspomniany przez Ciebie Maciej zabrał się za mnie jednocześnie z paru stron - i tu i w Salonie24. Zarejstrował się w Salonie i swoim pierwszym komentarzem postanowił wystąpić w roli marriage guaidance counsellor.
Jeśli mam coś sobie do zarzucenia, to wyłącznie to, że w pierwszym odruchu, zamiast wyprowadzić go stąd za ucho, potraktowałem go jak jakieś dziecko, które właśnie się zakochało w jakiejś Sabinie, uznało że miłość to trzymanie się za ręce, patrzenie sobie w oczy i bycie ze sobą od rana do nocy, i że tą wiedzą chciało się ze mną podzielić, by ratować moje małżeństwo.
A więc zrobiłem ten błąd i delikatnie jak tylko potrafiłem wyjaśniłem mu, że ja i pani Toyahowa nie potrzebujemy doradców. On mnie przeprosił, ja mu napisałem, ze go rozumiem i poprosiłem, żeby tę przygodę potraktował jako naukę na przyszłość. W tym momencie on dostał cholery, zdjął maskę i mamy co mamy.
Teraz o nas. Wśrod moich najbliższych przyjaciół, których kocham i podziwiam, są i tacy, co się urodzili i wychowali w Polsce, ale też tacy co się urodzili lub wychowali na Zachodzie. Jednego z nich znasz. Ale też wśród ludzi którymi gardzę, są tacy co się urodzili na Zachodzie, ale też wielu z nich urodziło się i wychowało w Polsce. A zatem, pochodzenie nie ma nic do rzeczy.
Podobnie jak nie ma nic do rzeczy nasza Wiara. Problemem są wyłącznie piraci. Tu i tam. I to oni mają się bać. Nie my.
"Zdjął maskę i mamy to, co mamy..."
OdpowiedzUsuńCóż, nic nie zdejmowałem, gdyż nic nie ukrywałem. Ale niech inni czytelnicy sami ocenią. Poniżej cytaty z salonu24 odnoszące się do mojego wpisu i do mnie:
1. Mój pierwszy wpis brzmiał identycznie, jak pierwszy tutaj. (Mój nick na salon24: Hyaline)
2. @hyline
Kurs nauki szybkiego czytania. Tekst Toyaha, jakieś 10 sekund dla wprawionych.
2010-06-04 14:48
Janek35
3. @Hyaline
Doceniam Pańską troskę, ale nic z tego. My jesteśmy starym małżeństwem i znamy się jak łyse konie. Małżeńscy doradcy są nam potrzebni jak dziura w moście. Swoją drogą, to ciekawe, że potrzebował Pan aż rejestrować się w Salonie, żeby komentować sprawy ani Pana nie dotyczące, ani tu w ogóle nie poruszane.
2010-06-04 15:05
toyah
4.@toyah
O.T.
Wybacz toyahu, ale rozmiar Twojej litości dla zjawiska Hyalina kompletnie mnie rozłożył. Ani to miejsce, ani czas i temat, ale nieźle się uśmiałem.
A może jest w tym coś głębszego, może to metoda na nich.
pozdrawiam
2010-06-04 15:24
black.woland
4. @Hyaline
Jakieś pół godziny. Ja wprawdzie piszę tylko trzema palcami, ale bardzo szybko. Jedną stronę w jakieś 15 minut. Jak Jimi Hendrix.
2010-06-04 15:40
toyah
5. @black.woland
A co miałem zrobić? Kopnąć go w dupę? Jak?
2010-06-04 15:41
toyah
6. @toyah
Ależ go kopnąłeś...
2010-06-04 15:47
black.woland
CDN
CD...
OdpowiedzUsuń7.@toyah
Przeczytałem Pana dzisiejszy wpis na toyah.pl i tam zamieściłem po raz pierwszy ów mój komentarz. Zarejestrowałem się tylko dlatego na salonie24, by móc zamieścić ten komentarz także pod Pańskim wpisem na salonie z nadzieją, że może tutaj zostanie szybciej przez Pana zauważony (dopiero później zauważyłem iż oba wpisy się różnią). Faktycznie tutaj w salonie 24 mój komentarz jest nie na miejscu. Już go usuwam.
Przepraszam, jeśli w swoich słowach poszedłem za daleko w Pańskie życie osobiste. Chciałem się tylko z Panem podzielić moimi spostrzeżeniami, skoro wspomniał Pan publicznie o swoich relacjach z Małżonką.
Pozdrawiam, "Dziura w moście".
2010-06-04 16:07
Hyaline
8.@black.woland
Zachęcam do przeczytania dzisiejszego wpisu Toyah na stronie toyah.pl, a następnie mojego komentarza do zamieszczonego tekstu (mój wpis na salonie24 był faktycznie nie na miejscu). I jeszcze jedna sprawa - o jakich "nich" piszesz na końcu komentarza?
2010-06-04 16:14
Hyaline
9.@Hyaline
Rozumiem. Ja tu wspominam o mojej żonie co chwilę. Jak porucznik Colombo. W związku z tym ją tu wszyscy znają. Inna sprawa, że Pan jest pierwszy...no, powiedzmy jeden z nielicznych, którzy postanowili nasze relacje naprawiać. I to w swoim pierwszym komentarzu. I to mnie najbardziej zdziwiło.
2010-06-04 16:18
toyah
10. @toyah
OdpowiedzUsuńNie miałem zamiaru niczego naprawiać. Od jakiegoś czasu śledzę Pańskie teksty, i wracam czasem do nich ponownie, by to co znajdę w nich ważnego zapamiętać na dłużej. Dziś pierwszy raz miałem okazję przeczytać o Pańskiej Małżonce na toyah.pl i właśnie to, co Pan napisał o Niej skłoniło mnie do podzielenia się z Panem tym, co dla mnie jest ważne (tak po prostu) - nie po to, by coś naprawiać w Pańskim Małżeństwie. Ja nie mam do tego prawa. Jeśli moje słowa na to mimo wszystko wskazują, to przepraszam za nie. Jednak czy faktycznie zasługuje się przez to na "kopnięcie w dupę"?
2010-06-04 16:51
Hyaline
11.@Hyaline
Od początku podejrzewałem, że ma Pan dobre intencje. Właśnie dlatego Pańskie sczególne zachowanie potraktowałem super łagodnie. Tych paru czytelników, którzy uznali, że moje małżeństwo potrzebuje wsparcia, zostali stąd wyprowadzeni bez dyskusji. Proszę potraktować tę przygodę jako dobre doświadczenie.
2010-06-04 17:03
toyah
12.@Hyaline
Jeśli pomyliłem się w ocenie Pańskich intencji, to z pewnością zafunduje sobie konsekwencje. Stanie się to jednak nie wcześniej niż za 2 godz.
P.S Mimo wszystko ton pańskiego pierwszego komentarza jest dla mnie dość zastanawiający.
2010-06-04 17:26
black.woland
13.@toyah
OdpowiedzUsuńNiestety "ta przygoda" jest dla mnie bardzo niemiłym doświadczeniem Pańskiej Osoby, w kontekście Pańskiej reakcji - czyli słów zamieszczonych w komentarzach do mnie i o mnie. Co jest dla mnie samego dość zaskakujące. Czytając bowiem Pańskie teksty, słuchając Pana w programie "Warto rozmawiać" miałem wrażenie, iż "znalazłem" człowieka, od którego warto się uczyć spojrzenia na świat (np. na politykę, którą sam się interesuję, itp.; jest Pan znaczenie starszą osobą ode mnie, co już samo w sobie było dla mnie argumentem, że "rozumie Pan więcej"). Jednak Pańska "podejrzliwość o moje dobre intencje" i "super łagodność" względem mnie, wszak nie zostałem stąd "wyprowadzony", nie rozczarowują mnie, lecz po prostu sprawiają zawód. Być może w Pańskim mniemaniu każdy tekst skierowany do mnie (jako do "przedstawiciela" tych, co chcą naprawiać Pańską relację rodzinną) i "pozostawienie mnie" jest wyświadczeniem swojego rodzaju łaski, (no może łaski z klapsem, bym się czegoś nauczył). Dla mnie, jako dla Pańskiego czytelnika jest to znak, że swoimi słowami nt. Pańskiej relacji z Żoną trafiłem w Pański czuły punkt (co zupełnie nie było moim zamiarem i za co przepraszam), i że zasłużyłem tym sobie na łaskawego "kopa w dupę". Zawiodłem się Pańską małością, właśnie w tym, co jest dla Pana najbardziej delikatne. Miał Pan okazję zachować się jak Człowiek, a wyszło jak wyszło. Pozwoli Pan, że sam wyjdę.
2010-06-04 18:05
Hyaline
@toyah
OdpowiedzUsuńToyahu - ten hajalajn to troll, ktory probuje rozwalic rozmowe pod Twoim wpisem. Widze tego typu trollingi coraz wiecej na S24, zwlaszcza u Migala, Warzechy, Terlikowskiego, Ksymenesa i in. - regularna akcja swiezych trolli poruszajacych sie caly czas na poziomie czepianai sie osoy blogera lub wyszydzania jego gosci. Ty i FYM bardzo dorbzue spobie z tym dotad radziliscie; uwazam ze dskusje z nimi sa wysoce jalowe a czasem wkur.....
pozdrawiam
P.S.zyje wsrod "Tureckich",(...) (samo post scriptum dotyczyło głównego tematu)
2010-06-04 19:50
melgibson
14. @melgibson
Właśnie dokładnie to samo sobie pomyślałem.
2010-06-04 20:00
toyah
15.@Hyaline
To nie jest tak jak myślisz. Podjąłeś nieprzemyślaną decyzję. Trafiłeś, swoimi komentarzami, w zły czas, kiedy Gospodarz musi sobie radzić ze swoją popularnością, w czasie kiedy łzy z oczu lecą... Rozumiesz? Zanim wyjdziesz, poczytaj Toyaha z dawnych wpisów. Poczytaj komentarze i poczuj ten klimat. Wychodząc, będziesz żałował. Bo ten klimat już niedługo wróci.
2010-06-04 21:53
Gemba
16.Toyahu.
"Właśnie dokładnie to samo sobie pomyślałem."
Ja nie. O czym wyżej.
2010-06-04 22:10
Gemba
17. @Gemba
A ja owszem. I myślę, że bez Twojego tu wsparcia sobie świetnie poradzę.
2010-06-04 23:53
toyah
18.@toyah
Jak sobie życzysz.
2010-06-05 10:41
Gemba
Tyle jeśli chodzi o same cytaty.
OdpowiedzUsuńPanie Toyah, a może lepiej Panie Krzysztofie (jeśli tak ma Pan na imię), żałuję, że zabrałem głos moim pierwszym wpisem zarówno tutaj, jak i na Pańskim forum w salonie24. Jednak jeśli już tak się stało, to podkreślam to dobitnie: nie miał to być wpis, którym chciałem Panu zaszkodzić. I nie wycofuję żadnych ze słów, które zamieściłem.
Jeśli zaś chodzi o "zakochanie się w jakiejś Sabinie" i to jak rozumiemy naszą miłość, pozwoli Pan, że pozostawimy z Żoną to już wyłącznie Pańskim domysłom.
W wyrazami szacunku, Maciej.
@Maciej!
OdpowiedzUsuńPanie Macieju,poluzuj Pan troche. Niepotrzebnie
Pan sie obraza. Niech Pan zostanie, poczyta
Toyaha, jego teksty to klasa sama w sobie.
Po pewnym czasie uchwyci Pan ten urok i styl
jego tekstow i polubi!Zapewniam.
Zycze milej niedzieli, pozdrowienia dla Zony.
anden
@anden
OdpowiedzUsuńDictum sapienti sat.
@don esteban
OdpowiedzUsuńGratia!
anden
Minął jakiś czas od mojego komentarza i po przeczytaniu odpowiedzi twojej toyah, jak i pozostałych, byłem bardzo przejęty i zmartwiony. Myślałem o tym ile będę musiał pisać (strasznie dużo) by wam wytłumaczyć dlaczego ja to widzę inaczej, i jak to zrobić by nikogo nie obrazić i nie zasłużyć na ocenę, że 'się znowu wtrącam'. Bardzo ale bardzo byłem zakłopotany.
OdpowiedzUsuńAle, miałem przyjemność się dzisiaj zobaczyć z naszym wspólnym kolegą Michałem, i tak jak by ręką odjął.
Teraz mi wystarczy wam powiedzieć, że się mylicie. Dalszymi wytłumaczeniami na ten temat nie będę zapychał twój blog (Maciej jednak trochę widać się zdenerwował i tak zrobił), chyba, że byś toyah był ciekaw i mnie namawiał.
Pozdrawiam serdecznie,
a
AdTheLad,
OdpowiedzUsuńoczywiście, że Cię namawiam. Tu można gadać do woli.
Co do Michała, on jest stary cyklista i jako taki jest mało miarodajny;)