Ponieważ cały czas myślę, żeby jakoś znaleźć chwilę i podzielić swój czas na oba te blogi, a jednocześnie nie narazić kampanii na lekceważenie, przyszło mi do głowy, żeby opowiedzieć Wam pewną historię, jeszcze sprzed ponad dwóch lat, którą wspominam i z rozrzewnieniem i ze wstydem, a przy okazji traktuję jako poważną naukę. Przy okazji uważam, że to co chcę dziś przypomnieć, niezależnie już od samej głównej anegdoty, bardzo pasuje do tego wszystkiego, czym w tych dniach żyjemy. A mianowicie stanowi bardzo szczery i – jestem szczerze przekonany – celny komentarz na temat tego, co niektórzy określają jako kompletny upadek naszego społeczeństwa.
Ta troska i to zmartwienie szczególnie się nasiliło w wieczór wyborczy w minioną niedziele i z każdym kolejnym dniem wyłącznie się kumuluje w obawie, że i tym razem nie będziemy w stanie pokazać, że jesteśmy Polakami i że gdziekolwiek mamy serce, czy po lewej, czy po prawej stronie – sprawy Ojczyzny są dla nas najważniejsze. Przypominam dziś więc ten tekst trochę dlatego, że uważam, że on na to przypomnienie zasługuje, ale też po to, by wskazać jak bardzo należy jednak wierzyć w to coś, co niektórzy nazywają mądrością, inni instynktem, a jeszcze inni duszą. Po prostu duszą.
Najpierw jednak anegdota. Proszę sobie wyobrazić, że ja nie byłem blogerem znienawidzonym przez salonowe siły ciemności od samego początku. Był taki moment nawet, że zostałem wręcz pochwalony przez samą Rudecką-Kalinowską. I to pochwalony nie zdawkowo, tak jak to raczył czynić przez niemal dwa lata jeden polski patriota z Krakowa, w postaci uwag typu: „Ładnie”, „Celnie”. „Słusznie”. Ale pochwalony poważnym soczystym komentarzem, który do dziś – jak mówię, z dumą i ze wstydem – cytuję:
„W przeciwieństwie do tekstu FYMa - Twój tekst tchnie prawdą. Dziękuję. I Pozdrawiam. PS Dokładasz cegiełkę do mony. Jej tekst też prawdziwy.” http://toyah.salon24.pl/88043,homo-sovieticus-czyli-o-skutecznosci-tresury
Kim jest owa Mona, wolałem nie dociekać. Wyżej przytoczone słowa wystarczyły mi na całe życie. Natomiast nie byłbym sobą, gdybym się nie zastanowił, co takiego było w tym tekście, tekście wcale nie innym od wszystkich innych moich wpisów – ani jeśli idzie o tak zwany kunszt, jak i ideologiczny przekaz – co by mogło zachwycić kogoś takiego jak Renata Rudecka-Kalinowska? Czym ja sobie zasłużyłem na to, żeby taka swołocz – bo to jest swołocz – mogła go uznać za prawdziwy i mi jeszcze za niego podziękować? Podziękować najwyraźniej – każdy to może ocenić – bez ironii, bez złośliwego sarkazmu. Myślałem, myślałem, myślałem i wymyśliłem. To musiało być tak, że ten jeden raz w zyciu, ten jeden jedyny raz, udało mi się napisać coś, co stanowiło prawdę obiektywną. Napisałem tekst będący afirmacją wszystkiego w co wierzę, co kocham i co mi daje nadzieje na dobrą przyszłość, i napisałem go najwyraźniej tak dobrze, że Rudecka uznała go za swój. Ona musiała ten jeden jedyny raz w swoim nędznym życiu zobaczyć prawdę i pomyślała, że ona też jest osobą mądrą i dobrą. Że ona prawdę lubi. I się wzruszyła. Innego wyjaśnienia nie widzę.
I dziś to doświadczenie każe mi wierzyć, ze jeśli będę nadal się starał, jeśli będę nadal pisał i jeśli będę to robił z takim sercem jak dotychczas, to uda mi się napisać jeszcze jeden taki tekst, a może i jeszcze jeden, a może – aż strach o tym myśleć – i jeszcze jeden, które sprawią, że wszyscy ci, którzy dziś zwyczajnie oszaleli, zwyczajnie dali się zaczadzić tym złem, najzwyczajniej w świecie zgłupieli, nagle otworzą oczy i zobaczą. Niestety przed zbliżającą się niedzielą to już chyba jest nie do zrobienia. Ale może kiedyś? Może ktoś inny, o tym rodzaju emocji i serca co ta dziwna kobieta z Krakowa przeczyta to i się zmieni. Choć na chwilę. Jak by to było pięknie!
Proszę. Przeczytajmy ten wpis. Bardzo proszę. I powiedzcie mi, czy ja mogę mieć rację?
FYM umieścił tu niedawno niezwykle ciekawą refleksję, gdzie się zastanawiał nad tym, ogólnie rzecz ujmując, co system sowiecki zrobił z ludźmi, których uważał za swoich poddanych. Temat jest tak obszerny, że umówić go skutecznie nie udało się ani FYM, ani nie uda się tego zrobić mi, ani nie sposób go omówić pewnie w ogóle, a co dopiero w tak krótkiej formie, jak zwykły skromny blog. Na dodatek, temat ten, oprócz tego, że niezwykle złożony, jest okropnie śliski, bowiem wystarczy powiedzieć homo sovieticus , żeby do tego światła zaczęły się garnąć nie tylko osoby prawdziwie uczciwe i zatroskane, ale również, a być może nawet przede wszystkim, najgorszego autoramentu manipulatorzy, którzy, gdy tylko zwietrzą okazję, by dokopać komuś, kogo nie lubią, sięgają po ten argument z niezwykłą lubością.
Z tym drugim typem mieliśmy w ciągu tych kilku lat wolności do czynienia – i wciąż mamy – aż nazbyt często. Czy to jakiś światły publicysta, czy jakiś mądry polityk, czy któryś bardzo nowoczesny ksiądz, właściwie każdego dnia nachyla się nad tym marnym, głupim Polakiem i mówi mu ciepłym, zatroskanym tonem: "“Jesteś jakże typową ofiarą systemu”. "Ja nie - ty".
A system był, system działał i system nie próżnował. A ja dziś bardzo chciałby wtrącić swoje trzy grosze do tej niekończącej się rozmowy o tym, co osiągnął?
Mam tu jedno, bardzo interesujące wspomnienie. Pewna dziewczyna studiowała w innym mieście i co tydzień wracała pociągiem do domu. Ponieważ pociąg przyjeżdżał na dworzec jej miasta późnym wieczorem, zawsze czekał na nią jej chłopak. Któregoś dnia, pociąg z jakiegoś powodu się spóźniał. Ponieważ żadnej informacji o spóźnieniu i o czasie spóźnienia nie było, chłopak poszedł do odpowiedniego okienka. Pani nie było w okienku, za to stała w głębi, na zapleczu, i gawędziła sobie z koleżanką. Chłopak czekał cierpliwie, wreszcie zawołał: “Może by tak pani zechciała tu podejść”. Pani podeszła do okienka, wychyliła głowę na zewnątrz i zawołała do przechodzących milicjantów, żeby zrobili porządek z “tym awanturującym się pijakiem”. Milicjanci przyszli, wsadzili chłopaka do swojej niebieskiej nyski, zawieźli na posterunek milicji, przesłuchali, a następnie skierowali sprawę do kolegium, które odpowiednio skazało chłopaka na bardzo wysoką grzywnę za awantury po pijanemu. Przyznać trzeba uczciwie, że go nie pobili, bo przecież mogli. Może oszczędzili go, bo się nie stawiał i nie pyskował.
I teraz przed nami trzech bohaterów tego zdarzenia. Wszyscy trzej żyli w ramach systemu i trzej podlegali obróbce, o której w swoim blogu pisał FYM. Pani z okienka, pan milicjant i chłopak.
Powstaje pytanie. Która z tych trzech osób dała się wytresować systemowi? Pan milicjant, który napisał wniosek do kolegium, pani z okienka, która poczuła się częścią systemu i zadziałała, czy chłopak, który wszystko, co milicjanci kazali, wykonał bez protestu, mimo, że był całkowicie niewinny? Gdybym pytanie to zadał komuś takiemu, jak na przykład red. Żakowski, to pewnie bym się dowiedział, że homo sovieticusa poznajemy nie po tym, co robił kiedyś, ale jak się prowadzi obecnie. Gdybyśmy spytali o to jakiegoś komunistę, powiedziałby nam, że nikt tu nie zawinił, bo PRL był naszą wspólną ojczyzną i trzeba było jakoś żyć. A my? Co na ten temat sądzę ja i Wy? Pozwólcie, że zanim ja wypowiem się jednoznacznie, jeszcze przez chwilę powspominam.
Kiedy byłem dzieckiem, chodziłem z moim Ojcem na pochody pierwszomajowe. Bardzo lubiłem te pochody i bardzo lubiłem, jak jest 1 maja, bo było wesoło, kolorowo, pod moim oknem jeździli kolarze, w parku sprzedawali watę na patyku i wiatraczki z plastiku i oranżadę. Później przestałem je lubić i przestałem w nich brać udział. Zorientowałem się też, że nikt właściwie pierwszomajowych pochodów nie lubi, a już zwłaszcza ci, którzy na nie chodzą. Pochodów nikt nie lubił, komunistów każdy nienawidził, a gdybym historię chłopca z dworca opowiedział publicznie tym wszystkim obywatelom machającymi flagami, balonikami i chorągiewkami, prawdopodobnie ogromna większość splunęłaby symbolicznie, ale by się nie zdziwiła. Bo ogromna większość wiedziała, że komuniści to mordercy, których należy się bać. Jednocześnie jednak, pewnie ta sama większość powiedziałaby, że po pierwsze chłopak dobrze zrobił, że się nie kłócił, że milicjant jakiś porządniejszy, bo chłopca nie pobił, a pani z okienka to zwykła ruska swołocz, ale może była pijana.
Czy można powiedzieć, że oni wszyscy - ci ludzie w komunistycznym pochodzie - byli psychicznymi ofiarami systemu? Czy może na odwrót. To właśnie dzięki ich zdrowemu rozsądkowi jakoś się nam udało? Skłonny jestem przypuszczać, że owszem, wśród nas było dużo, bardzo dużo ludzi, którzy jakoś tam padli ofiarą tej wielkiej operacji pod nazwą “budujemy człowieka radzieckiego”. Niektórzy bardziej, inni mniej, jedni częściej, inni rzadziej. Ale na ogół nie mam pretensji. Uważam, że na ogół nie daliśmy się.
Może z wyjątkiem naprawdę nielicznych. Takich, jak na przykład artysta Janusz Józefowicz, który zamiast iść w pochodzie, jak przystało na normalnego obywatela, łaził po szwedzkich supermarketach i kradł wszystko, co uznał za ładne i przydatne, a o czym jakiś czas temu, w wywiadzie dla magazynu Pani, czy może Twój Styl z dumą opowiadał.
Ten żałosny patriota z Krakowa niedawno Cię porównał do RRK...
OdpowiedzUsuńSzanowny Toyahu!
OdpowiedzUsuńTen wpis to "perełka". Pozdrawiam.
@Anonimowy
OdpowiedzUsuńNaprawdę. Do Rudeckiej? To bardzo dziwne. Przecież on mnie nie lubi.
**janusz**
OdpowiedzUsuńHomo sovieticus to bodajże hasło śp. księdza Tischnera. I nic nie ujmując temu trafnemu określeniu uważam, że oceniając miałkość społeczeństwa an masse warto przywołać przemyślenia pani prof. Marii Janion, choćby te z "Niesamowitej słowiańszczyzny", oraz prace Pawła Jasienicy.
Tezy tam zawarte mówią o wpływie sposobu i momentu przyjęcia chrześcijaństwa na naszych ziemiach i jego późniejszym rozwoju. To także w znacznym stopniu ukształtowało postawy życiowe Polaków.
Biorąc to wszystko do kupy i rzucając na tło osobistych doświadczeń, gdy dane mi jest współpracować z inżynierami Litwinami i Łotyszami dochodzę do następujących wniosków.
Im później dany naród przyjął chrześcijaństwo, czyli im dłużej pozostawał barbarzyński, tym dzisiejsi wnukowie pozostają bardziej prymitywni, o uboższej moralności i etyce. Dodatkowo, im dłuższa była okupacja radziecka, tym większe spustoszenie poczyniła w umysłach zniewolonych narodów.
Nie daj Boże, by ktoś rozumiał, że ot, znowu durny Polak usiłuje się wywyższać z powodu swoich kompleksów. Wprost przeciwnie, uważam tylko, że jesteśmy nieco wyższym szczeblem w tej podłej drabinie zniewolonych przez ruskich narodów.
Można też dywagować o roli azjatyckości w stosunku do jakości społeczeństwa kultury europejskiej (np. tradycja bakszyszu i jej wpływ na wszechobecną korupcję). Idąc dalej, w szczególności w odniesieniu do etosu pracy, niewątpliwie istotne było wywodzenie się z protestantyzmu,katolickości czy prawosławia. I to w takiej kolejności jakościowej jak napisałem.
Mam nadzieję, że wpływy tworzące homo sovieticusa były na tyle krótkie, że już dorastające pokolenie będzie nimi minimalnie skażone.
Panie Krzysztofie, gratuluję.
OdpowiedzUsuńWszedłem dziś do kiosku na swoim parszywym przedmieściu i tam z samej góry stojaka na gazety krzyczy na mnie okładka niejakiej "Gazety Warszawskiej" (1 zł), a z niej tytuł "System wpadł w poślizg - str. 10 - 11". Otwieram i się nie pomyliłem - tytuł znajomy - to z Pana bloga przedrukowali.
Tak w ogóle to co to za tytuł? Warto zainwestować złotówkę i spróbować się nawrócić?
Przedrukowali mój wpis? Ciekawe. A piszą chociaż że to ja?
OdpowiedzUsuńpiszą, że tekst pochodzi ze strony www.toyah.salon24.pl. Szukałem właśnie jakichś informacji o gazecie, ale znalazłem tylko gdzie mają siedzibę i że nie mają strony internetowej. Dobrze chociaż że nie położyli jej w kiosku obok "Faktów i Mitów" albo "NIE".
OdpowiedzUsuń@studentSGH
OdpowiedzUsuńSkoro podają źródło, niech im będzie na zdrowie. Ta dezynwoltura świadczyć może o tym, że to jacyś patrioci.