piątek, 12 lutego 2010

Polityka?



Ponieważ wczoraj ten blog został ogłoszony blogiem roku, wypadałoby zapewne podzielić się paroma refleksjami, które wykroczą poza zwykłe podziękowania i odpowiedzi na komentarze. Z drugiej strony jednak, ze względu na pewną bardzo istotną kwestię, o której za chwilę, jest mi niezwykle niezręcznie w ogóle się odzywać. Mam wrażenie, że byłoby o wiele zgrabniej, gdybym odczekał może do kolejnego tygodnia, znalazł jakiś dobry punkt inspiracji, jakby nigdy nic zrobił kolejny wpis, i liczył na to, że będzie to wpis ważny nie tylko dla mnie. No ale, jak mówię, nie jest łatwo, szczególnie gdy nawet bez mojej córki, która mi wciąż mówi, że już wszyscy zabrali głos, a ja się zachowuję jakby mi nie zależało, domyślam się, że ktoś na ten wpis czeka.
Dlaczego czuję się niezręcznie? Otóż jestem pewien, że jakkolwiek bym był szczęśliwy z tego powodu, że udało się ten tytuł zdobyć, i jakkolwiek byłby to wynik moich szczerych starań, to wiem, że cały ten zgiełk, jak dziś tu obserwuję, jest dużo za duży. Jestem głęboko przekonany, że choćbym nie wiem, jak bardzo wierzył w to, że to co piszę jest naprawdę wartościowe i w to, że ci wszyscy, którzy tyle serca poświęcają czytaniu tych słów też wierzą w wartość tych wpisów, to w skali publicznej, to wszystko jest naprawdę drobną marginesem. Blogi – owszem – stają się coraz bardziej popularne i rozpychają się jak mogą, ale to wciąż jest moim zdaniem wielka nisza. Tak to czuję, tak to widzę, i jest mi naprawdę nieswojo, kiedy i tu na tym blogu i pod bardzo uprzejmym wpisem Igora Janke czytam tyle miłych dla mnie słów. W końcu ktoś ten tytuł zdobył rok temu, i dwa lata temu, i zdobędzie go za rok, i ta świadomość tworzy jednak bardzo mocno określone proporcję.
Chcę jednak coś powiedzieć. I mam nadzieję, że jest to coś, co – niezależnie od wszystkiego – powiedzieć jest warto. Kiedy siedziałem wczoraj na tej gali, dookoła mnie widziałem, po raz pierwszy z taką świadomością, ludzi takich jak ja. Ludzi, którzy postanowili pisać, tym pisaniem się dzielić, i co najważniejsze, traktują to co robią bardzo poważnie. Przede mną siedziała dziewczynka, która wygrała ten konkurs w swojej kategorii. Za mną kobieta, która później zdobyła nagrodę w swojej kategorii. Gdzieś tam jeszcze siedział ktoś inny, a ja miałem poczucie, że każdy z nas robi to co robi, nie dlatego, że im się wzięło na żarty, albo każdy z nich nudzi się jak pies i nie ma nic lepszego do roboty, ale że za większością tych blogów stoi prawdziwa pasja. Miło mi było patrzeć na ich twarze, czasem twarze dzieci, słuchać ich słów i myśleć sobie, jak to wszystko jest prawdziwe. Bardzo to było duże przeżycie.
O czym jeszcze myślałem sobie na wczorajszej gali? O tym mianowicie, że o tym że się tam znalazłem zadecydowało w dużym stopniu szczęście. Jestem pewien – z powodów, o których już tu wspominałem, a dziś uważam, że nie jest to właściwa okazja, żeby o nich przypominać – że gdyby druga tura konkursu trwała jeszcze jeden dzień, nie wylądowałbym na tym siódmym/ósmym miejscu, ale wypadłbym poza tę dziesiątkę. I nie miałbym ani nominacji, ani tym bardziej tytułu. I red. Sekielski mógłby sobie mój blog szanować, lubić, czytać i cenić, a i tak zwycięzcą siłą rzeczy musiałby być ktoś zupełnie inny. Dzięki wszystkim tym, którzy czytają to co tu się pojawia i się z tym utożsamiają do tego stopnia, że czują się za ten blog współodpowiedzialni, udało się cudem ten atak odeprzeć. I to jest moja satysfakcja z tego wszystkiego największa. To właśnie wtedy, dzięki esemesom od tych (tak, tak) trzystu osób, mamy to co mamy. I to dzięki tym esemesom – i przepraszam jeśli tu zabrzmię niezbyt skromnie – red. Sekielski miał wczoraj łatwiejszy wybór, niż ten obok którego był już tuż-tuż.
No i wreszcie sam Sekielski. Przyznaję, że jakiś czas temu, byłem na niego i na jego kupla Morozowskiego, za to co wyprawiali w swoim kultowym gdzieniegdzie programie, tak wściekły, że złośliwie zacząłem demonstrować, że ja właściwie nie do końca nawet wiem, jak oni się nazywają. Morozowskiego zostawiam tam gdzie jest, natomiast muszę to dziś tu oświadczyć, że Sekielski – doskonale wiedząc co ja tu wypisuję – wykazał godną podziwu uczciwość, że nagrodził ten właśnie blog. Z jego wypowiedzi wiem, że nie było tak, że on traktował swoją sytuację jako beznadziejną. Że mając do wyboru jakiegoś upeerowca z nadania, posła PSL-u i żywego blogera, musiał wybrać blogera. Z tego co on powiedział w którejś swojej wypowiedzi, wiem, że jemu blog posła Soplińskiego bardzo się podobał. On mógł z czystym sumieniem wskazać Soplińskiego. Ale po prostu uznał, że ten blog jest najlepszy. I tyle. Powiedział mi to zresztą. I – co ciekawsze – poprosił mnie, żebym go tu nie oszczędzał. Właśnie tak. I coś jeszcze się stało, na co mam świadka w osobie mojej córki. Sekielski jest bardzo miłym i uprzejmym człowiekiem. Nawet – co bardzo ważne – nie dziennikarzem. Po prostu człowiekiem. Zaimponował mi, cholera. I muszę to tutaj dziś napisać. I na tym kończę swoje pod jego adresem uprzejmości. Od najbliższego być może wydania audycji Teraz my z czystym sumieniem zmienię ten ton. A on niech się uczy. Bo jest zdolny.
To „no i wreszcie” miało być zarezerwowane dla Sekielskiego. Ale pozostaje jeszcze sam Salon24 i Igor Janke. To bez Salonu i jego twórcy nie byłoby i tego bloga i jego autora i tych wszystkich, którzy sprawiają, że ten blog jest przez niektórych – w sumie bardzo niesłusznie – nazywany elitarnym. Ale za to bardzo słusznie – politycznym blogiem roku.
Dziękuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...