środa, 10 lutego 2010

O świecie bez prawa i bez sprawiedliwości



Wiele lat temu wracałem do domu z pracy. Był piękny, słoneczny, letni dzień. Kiedy winda zjechała na dół, wysiadło dwoje dzieci i jedno z nich, bez ostrzeżenia, uderzyło mnie pięścią prosto w okulary. Szkło wbiło mi się w okolice oka. Założono mi – pamiętam do dziś – szesnaście szwów, ale jakoś się wywinąłem. Do dziś mam nad lewym okiem bliznę. O ile pamiętam, była jakaś sprawa sądowa, ale ponieważ napastnikiem było dziecko, a ja nie spędziłem ani jednego dnia w szpitalu, sprawa się rozmyła. Nie wiem dziś nawet, co się z tym chłopcem dalej działo. Tym, bardziej nie wiem, co u niego słychać dziś. Czy żyje, czy siedzi w więzieniu, czy wyjechał za granicę?
Z moich obserwacji wynika, że stosunkowo wielu młodych ludzi dziś już ani nie pamięta, ale też w ogóle nie ma żadnych informacji na temat zamieszek, jakie miały miejsce w Los Angeles w roku 1992. Zamieszki, które w gruncie rzeczy doprowadziły do spalenia znacznej części miasta, zostały spowodowane przez wyrok sądu, uniewinniający czterech policjantów z zarzutu pobicia niejakiego Rodneya Kinga. Rodney King jechał motocyklem z nadmierną prędkością, odmówił zatrzymania się, a więc po odpowiednim pościgu został zatrzymany przez policjantów, którzy go najpierw powalili na ziemię, a potem go zlali. Tak się jednak złożyło, że ktoś sfilmował tę scenę i policjanci zostali oskarżeni o brutalność, okrucieństwo, rasizm i być może coś jeszcze. Policjanci tłumaczyli się, że Rodney King był potężnie zbudowanym mężczyzną, zachowywał się bardzo agresywnie, demonstrował niezwykłą siłę i oni się po prostu obawiali o własne życie. A więc mu profilaktycznie wlali. Na nic. Wszyscy czterej stanęli przed sądem, a środowiska intelektualne w Stanach Zjednoczonych rozpętały przeciwko nim istną nagonkę. Kiedy decyzją sądu policjanci zostali uniewinnieni, czarni mieszkańcy Los Angeles spalili miasto.
Pamiętam, że bardzo uważnie obserwowałem wówczas te wydarzenia. Właśnie też wtedy po raz pierwszy dowiedziałem się, jak bardzo jest ważne, by policjant dokonujący aresztowania brał pod uwagę, że może w każdej chwili zginąć. I jak bardzo ważne jest, by społeczeństwo zrozumiało tę sytuację i zwyczajnie pozwoliło policji działać. Czy na moje poglądy wpłynęło doświadczenie, jakie było moim udziałem jeszcze w latach 80-tych? Nie wiem. Może. Nie da się jednak ukryć, że to co mnie spotkało było bardzo dobrym przykładem tego, jak szybko niekiedy rzeczy się dzieją. I nie da się ukryć, że inne przykłady zbyt szybkiej reakcji przeróżnych bandytów można mnożyć. I że nie tylko ja mam tu coś do powiedzenia.
Własnie telewizja podała, że w szpitalu zmarł policjant w cywilu, zasztyletowany przez siedemnastolatka. Chłopak rzucił koszem w tramwaj. Dziś już nieżyjący policjant miał pecha, że jechał tym tramwajem, że z niego wysiadł, że podszedł do chłopca… no i że ten chłopiec wcześniej pewnie kupił sobie w kiosku ruchu nóż. Ale miał też pecha, że albo w ogóle nie brał tego pod uwagę, lub może na chwilę o tym zapomniał, że czasy są naprawdę dziwne i że niekiedy wszystko dzieje się zbyt szybko. A więc zamiast przede wszystkim tego chłopca obezwładnić, przewrócić go na ziemię, sprać go tak, żeby się nie ruszał, a dopiero potem zadawać pytania, wystawił się na tę furię i stracił życie. Powiem więcej, zamiast go zwyczajnie zastrzelić, postanowił z nim negocjować… no i już do akcji mogą wkraczać psycholodzy. Jeden do pomocy rodziny. Drugi – co już znacznie gorsze – do pomocy młodemu bandycie.
Czy możemy mieć pretensje do policjanta? Zaledwie w minimalnym stopniu. Nasz cały gniew powinien dziś zostać skierowany przeciwko Systemowi. Systemowi, który przede wszystkim toleruje możliwość pojawiania się i istnienia tego typu ludzi i tego typu zdarzeń. Ale również Systemowi, który ostrzeżenie kieruje nie pod adresem agresora, lecz pod adresem potencjalnej ofiary. Systemowi, który nawet nie ukrywa, że gdyby ten dziś już nieżyjący policjant dzięki swojej determinacji, odwadze i tak bardzo ludzkiemu pragnieniu zachowania życia, przetrwał, natomiast ten siedemnastolatek leżałby albo sparaliżowany w szpitalu, albo jeszcze głębiej w szpitalnych zakamarkach, społeczeństwo odebrałoby już swoją lekcję. Że z całą pewnością przez cały dzisiejszy dzień i przez dni następne dowiadowywałoby się to społeczeństwo od rodziców, koleżanek, kolegów i wychowawców tego chłopca, jaki on był w gruncie rzeczy dobry, porządny i jaki biedny, i jak brutalnie obeszło się z nim życie. Może nawet wysłuchalibyśmy opowieść jego sąsiadki, o tym, jak zawsze mówił „dzień dobry” i jak niekiedy nawet pomagał jej nieść torbę z zakupami. Może nawet ten sam psycholog, który dziś otacza swoją opieką wdowę i dzieci zamordowanego policjanta, wystąpiłby wieczorem w telewizji i opowiedział o tym, jak ciężko jest być dzieckiem w czasach przyspieszenia.
Dziś nie. Akurat dziś nie. Jestem jednak pewien, że niedługo trafi nam się ta okazja. I mam nadzieję, że już wkrótce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...