Trójka moich dzieci jest niesłychanie dumna z faktu, że sam Igor Janke zechciał skomentować mój ostatni wpis a Salonie.
Ponieważ sytuacja jest taka, że człowiek, któremu uczciwie zależy na tym, żeby ciemność zajmowała mniej miejsca niż światło, szuka sojuszników wszędzie, gdzie pojawi się cień szansy, z początku więc i ja uznałem, że fakt iż sam Igor Janke zechciał potraktować moje zmartwienia poważnie, jest godny zauważenia. Niestety, wygląda na to, że, podobnie jak większość z nas, i ja jestem tylko obserwatorem.
Musiało się więc przy tym pojawić pytanie, o co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego sojusze, standardy, idee – dlaczego to wszystko jest tak fatalnie zmienne?
No i odpowiedź była jedna: czasy się zmieniają, ludzie się zmieniają, a Ty i ja jesteśmy tu tylko po to, żeby dopełnić całości, a do powiedzenia nie mamy dokładnie nic.
Oczywiście reakcja pana Igora Janke mnie zaniepokoiła, ale to co mnie naprawdę przestraszyło, to nawet nie to, że nie mam nic do powiedzenia, bo opinia jest kreowana zupełnie gdzie indziej. Po przeczytaniu odpowiedzi pana Igora, bardziej się przejąłem podejrzeniem, że tak naprawdę to wszystko, co nas tak okropnie męczy, to zwykła gra, a my jesteśmy po to, żeby albo płacić abonament, albo zostawić w budce Ruchu tę przysłowiową złotówkę.
Bo czasy się zmieniają. Tak dużo się zdarzyło od dnia, gdy Bracia (gdyby ktoś nie wiedział, nie chodzi o Kaczorów) postanowili, że “Miller is finished”, każdy dzień przynosił nowe nadzieje, nowe rozczarowania, a przede wszystkim przekonanie, że w tej grze jesteśmy tylko pionkami.
Wczoraj premier Tusk wrócił ze swojej wyprawy w Andy. Tusk Vision Network desperacko próbuje odzyskać opinię stacji poważnej, a ja wracam pamięcią do dnia wyborczego zwycięstwa PiSu, tryumfu prezydenta Kaczynskiego, do jakże ciężkiej walki o stworzenie jakiejś w miarę skutecznej koalicji, no i do tych wszystkich dni, które nastąpiły później. Do tej strasznej, z niczym nie porównywalnej kampanii nienawiści. A przy tym myślę o głównych autorach tej niemal trzyletniej historii.
Kiedy Bractwo organizowało strategię i zbierało siły do ostatecznego usunięcia Kaczorów ze sceny, a wszyscy dookoła dreptali w niepewności, co będzie dalej... no i podejmowali decyzję co do dalszych posunięć, napisałem list do Dziennika, który redaktor Michalski, z jakiegoś zupełnie egzotycznego powodu postanowił opublikować.
W czasach, gdy wokół jest tak dużo zamieszania, a jednocześnie, jak już wspomniałem, wrócił z zagranicznych wojaży, ze swojej podróży życia, nasz pan Premier z Panią Małgosią, chciałem wszystkim Salonowiczom przypomnieć ten tekst. Bo chciałbym, żeby jednak ten minorowy nastrój, którym zacząłem ten tekst okazał się tylko retorycznym wstępem do czegoś znacznie radośniejszego. Ale również dlatego, że wierzę, że w tym całym chaosie, list ten pozwala zauważyć sprawy podstawowe.
Oto on. Mój list do Dziennika, opublikowany dnia 17 sierpnia zeszłego roku, czyli wtedy, gdy red. Krasowski już pewnie wiedział, ale na razie zaledwie tylko on, jaki jest plan.
Tak się składa, że w odróżnieniu od wielu obserwatorów tego, co się dzieje w polskiej polityce, do dziś bardzo dobrze pamiętam telewizyjny wieczór wyborczy tuż po zwycięstwie Prawa i Sprawiedliwości.
Kiedy z niecierpliwością czekałem na gratulacje ze strony Platformy Obywatelskiej, jako oczywistego przyszłego koalicjanta PiS, i pierwszych konkretnych słów o powstaniu wspólnego rządu, na który tak wielu czekało, nastąpiła wypowiedź Bronisława Komorowskiego: “Niech sobie teraz PiS robi koalicję z Lepperem”.
Słowa te pamiętam tak dobrze, bo odczułem je jako wielką przykrość i jako pierwszy powyborczy szok. Pamiętam też bardzo dobrze pierwsze po wyborach wydanie tygodnika “Wprost” z okładkowym apelem, żeby Platforma pod żadnym pozorem nie wchodziła w koalicję z PiS.
Wszystko, co stało się potem, było już tylko pokłosiem tych pierwszych komentarzy. Cała propaganda, czy to ze strony opozycji, czy też ze strony mediów, była prowadzona właśnie pod hasłem po raz pierwszy sformułowanym przez pana Komorowskiego: “Niech sobie teraz PiS robi koalicję z Lepperem”. Wtedy wydawało mi się to następstwem pełnego emocji rozczarowania wynikiem wyborów. Obecnie wiem, że nad emocjami niewątpliwie panowała jakaś metoda.
Myślę, że kalkulacje przeciwników PiS były następujące: bez względu na to, co Kaczyńscy teraz zrobią, i tak przegrają. Poprze ich Lepper - wstyd i nasze zwycięstwo; przyjmą nasze warunki - znowu nasz sukces; pójdą na kolejne wybory - ich bezradność będzie również naszą wygraną. Z perspektywy czasu twierdzę najuczciwiej jak tylko potrafię, że wybór, którego dokonali Kaczyńscy, był najlepszy ze złych. A innych nie było.
Jeśli więc teraz czytam komentarze wyśmiewające Jarosława Kaczyńskiego za to, że przez dwa lata zadawał się z hołotą, to widzę w tym głęboki fałsz. Ale też przy okazji, kiedy czytam komentarze sugerujące, że przez dwa lata ten rząd nie osiągnął nic, to czuję już nie tylko fałsz, ale i wielką niesprawiedliwość.
Wiem, jak ciężko jest polemizować z redaktorem naczelnym “Dziennika”, niemniej pozwolę sobie zauważyć, że jeśli pan Robert Krasowski pisze: “Gdyby CBA odniosło choćby jeden sukces”, to ja taki jeden sukces widzę. Tylko jeden i aż jeden. Dziś wziąć łapówkę jest o wiele trudniej niż przed rokiem i jeszcze trudniej niż przed dwoma laty. Po to było to biuro. Po to był ten rząd. I to jest oczywiste. Niewykształceni, naiwni i ja mogliby jeszcze wspomnieć choćby o gospodarce. Ale to już wiemy. To nie dzięki nim. To wbrew nim. Więc o tym sza! Nikt nie chce klakierów. Natomiast trochę sprawiedliwości nie zaszkodziłoby. Trochę.
Kiedy z niecierpliwością czekałem na gratulacje ze strony Platformy Obywatelskiej, jako oczywistego przyszłego koalicjanta PiS, i pierwszych konkretnych słów o powstaniu wspólnego rządu, na który tak wielu czekało, nastąpiła wypowiedź Bronisława Komorowskiego: “Niech sobie teraz PiS robi koalicję z Lepperem”.
Słowa te pamiętam tak dobrze, bo odczułem je jako wielką przykrość i jako pierwszy powyborczy szok. Pamiętam też bardzo dobrze pierwsze po wyborach wydanie tygodnika “Wprost” z okładkowym apelem, żeby Platforma pod żadnym pozorem nie wchodziła w koalicję z PiS.
Wszystko, co stało się potem, było już tylko pokłosiem tych pierwszych komentarzy. Cała propaganda, czy to ze strony opozycji, czy też ze strony mediów, była prowadzona właśnie pod hasłem po raz pierwszy sformułowanym przez pana Komorowskiego: “Niech sobie teraz PiS robi koalicję z Lepperem”. Wtedy wydawało mi się to następstwem pełnego emocji rozczarowania wynikiem wyborów. Obecnie wiem, że nad emocjami niewątpliwie panowała jakaś metoda.
Myślę, że kalkulacje przeciwników PiS były następujące: bez względu na to, co Kaczyńscy teraz zrobią, i tak przegrają. Poprze ich Lepper - wstyd i nasze zwycięstwo; przyjmą nasze warunki - znowu nasz sukces; pójdą na kolejne wybory - ich bezradność będzie również naszą wygraną. Z perspektywy czasu twierdzę najuczciwiej jak tylko potrafię, że wybór, którego dokonali Kaczyńscy, był najlepszy ze złych. A innych nie było.
Jeśli więc teraz czytam komentarze wyśmiewające Jarosława Kaczyńskiego za to, że przez dwa lata zadawał się z hołotą, to widzę w tym głęboki fałsz. Ale też przy okazji, kiedy czytam komentarze sugerujące, że przez dwa lata ten rząd nie osiągnął nic, to czuję już nie tylko fałsz, ale i wielką niesprawiedliwość.
Wiem, jak ciężko jest polemizować z redaktorem naczelnym “Dziennika”, niemniej pozwolę sobie zauważyć, że jeśli pan Robert Krasowski pisze: “Gdyby CBA odniosło choćby jeden sukces”, to ja taki jeden sukces widzę. Tylko jeden i aż jeden. Dziś wziąć łapówkę jest o wiele trudniej niż przed rokiem i jeszcze trudniej niż przed dwoma laty. Po to było to biuro. Po to był ten rząd. I to jest oczywiste. Niewykształceni, naiwni i ja mogliby jeszcze wspomnieć choćby o gospodarce. Ale to już wiemy. To nie dzięki nim. To wbrew nim. Więc o tym sza! Nikt nie chce klakierów. Natomiast trochę sprawiedliwości nie zaszkodziłoby. Trochę.
Taki to list czytelnika ukazał się w Dzienniku 17 sierpnia 2007 roku.
Jak strasznie się dużo zmieniło od tego czasu. Ile emocji, ile radości, ile rozpaczy przepłynęło przez nasze życie. Ile kłamstw i jak wiele bezwzględnej, niewzruszonej agresji sprawiło, że troszkę się postarzeliśmy. Ciemność zwyciężyła, sojusze się przesunęły, ale i oto, wreszcie, zapaliło się malutkie światełko. Premier wrócił z Ameryki Południowej i wreszcie zaczął się bać. I zaczyna się nowa era.
Bądźmy zdrowi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.