Wprawdzie weekendowe wystąpienie Donalda Tuska było, jakie było, i pewnie jeszcze tylko trzeba będzie przetrzymać kilka dni i pies z kulawą nogą nie będzie o nim pamiętał, resztki dyskusji wciąż się gdzieś kołaczą.
Rozmowy jednak, także tu w Salonie, dotyczą nie tyle samego przemówienia, ani nawet filuternie sterczących paluszków Premiera, co bardziej może tego, kto za to przemówienie zapłacił, komu i ile.
Od razu oczywiście pojawił się argument, że kompletnie nie ma o czym dyskutować, bo nic nie jest za darmo, za wszystko, tak czy inaczej się płaci, więc komu Platforma dała i dlaczego jest kwestią nieinteresującą, zwłaszcza, że nie dała tak znowu dużo.
Argument taki, że mianowicie nic nie jest za darmo, jest oczywiście bardzo nośny i zawsze robi pewne wrażenie. Zwłaszcza na ludziach, którzy, ze względów różnych, przez wiele lat nie mieli o tym pojęcia, a teraz już wiedzą i z tego powodu czują niezwykłą dumę.
W tym wypadku, jednak, sprawa jest trochę bardziej skomplikowana. Nie dużo bardziej, ale jednak.
Wyobraźmy sobie proszę taką, oczywiście hipotetyczną, sytuację. Z jakiegoś powodu przepisy prawa zwalniają członków rządu z opłat za przejazdy komunikacją publiczną (pociąg, autobus, tramwaj).
I w tej sytuacji, premier Tusk, ni stąd nie z owąd, postanawia, że on gardzi pociągami, autobusami i tramwajami. Gardzi nimi, bo są do niczego, a poza tym nikt im nie ufa i słusznie. W tej sytuacji, członkowie rządu do podróżowania od tego momentu postanawiają wykorzystywać pewną prywatną firmę, która im zapewni komfort psychiczny i fizyczny na poziomie o wiele wyższym, niż przy rozwiązaniu standardowym. Oczywiście firmie trzeba będzie płacić, no ale przecież nie tak bardzo dużo, a poza tym i tak ktoś gdzieś tam zawsze płaci.
Proszę jednak zwrócić uwagę na następujący fakt. Jeśli ktoś jednak powie, że to mimo wszystko jest czysta rozrzutność, bo dotychczas za podróżującego ministra nie trzeba było płacić, a teraz trzeba, to jest to argument bardzo mocny, bardzo logiczny i w sumie oczywisty.
I nie zmienia tego fakt, że w rzeczywistości nic nigdy nie jest za darmo.
Jeśli ten przykład jest zbyt egzotyczny, to zejdźmy z wyżyn władzy państwowej niżej, na szczebel rodziny. I wyobraźmy sobie co innego.
Mam na utrzymaniu rodzinę i układ jest taki, że w związku z tym, że jestem kelnerem, mogę żywić siebie i rodzinę w moim miejscu pracy za darmo. Chodzimy więc wszyscy codziennie do mojej knajpy, jemy co nam pasuje, odstawiamy na bok talerzyki i wracamy do domu. Do następnego razu.
Któregoś dnia jednak, z jakiegoś powodu postanawiam, że jednak będziemy się wszyscy żywić w innej restauracji, na zwykłych zasadach. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że moja decyzja wzbudzi konsternację, a argument, że wcześniej też przecież nie było za darmo, bo nic nie jest za darmo, zostanie przez moją żonę z oburzeniem wyśmiany i słusznie.
Dodatkowo, żona moja i moje dzieci i również moi wszyscy znajomi nabiorą podejrzeń, że za moim postępowaniem kryje się jakiś tajemnicza agenda. A jak na dodatek, zacznę ich wszystkich z błyskiem w oku uświadamiać, jak działa rynek i tłumaczyć, że przecież nic nie jest za darmo, to ich podejrzenia się jeszcze bardziej umocnią.
I umocnią się jak najsłuszniej.
Stąd też moje - i nie tylko moje - podejrzenia w stosunku do pana Premiera i jego otoczenia. Podejrzenia jak najbardziej uzasadnione.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.