Platforma, wreszcie realizująca obietnice wyborcze i zapędzająca PiS do więzień, jak również Wielce Szanowny Pan Premier Donald Tusk, wspinający się na peruwiańskie szczyty z liściem koki w zębach, wciąż utrzymują absolutnie czołowe miejsca, w kategorii “news tygodnia”, jednak u mnie z tym już koniec. Niech zdychają w spokoju.
Dziś zajmiemy się – też trochę bez sensu, ale jednak przynajmniej zdecydowanie bardziej na poważnie – osobą i najnowsza twórczością Majora Galopującego. Ja wiem, że wracanie raz po raz do tego w gruncie rzeczy smętnego i jałowego tematu, jest nieco upokarzające, ale, jak wiemy, zło bywa zaraźliwe, a poza tym zjawisko jest bardziej uniwersalne, więc niech się pan Major nie denerwuje, bo jest tu w gruncie rzeczy tylko pretekstem.
O co poszło? Mianowicie, podobnie jak wielu innych salonowych blogowiczów, Major Galopujący postanowił zająć się pisowską mafią i rozgniatającymi ją swymi kowbojkami agentami premiera Donalda. Oczywiście, Major Galopujący jest zadowolony z postępów w oczyszczaniu “tej stajni” i to nikogo nie dziwi. Ja pragnę tu zwrócić uwagę na pewne zdarzenie dosyć peryferyjne, ale – w moim odczucie – o niezwykle dużym ciężarze gatunkowym.
Wpis pana Majora został skomentowany w pewnym momencie przez użytkownika pubpn, który uznał, że w tym, iż kowboje z ABW nastraszyli o 6 rano dziecko nie ma nic śmiesznego, a jeśli dla Majora fakt ten staje się nagle pretekstem do rechotu, to wstyd. Major Galopujący na to, zamiast powiedzieć przepraszam i się zamknąć, odpowiedział:
Sprawa tajemnicy państwowej jest ważniejsza niż piórnik 12 latki. Sorry. Life is brutal.
Ponieważ pan Major jest tak straszliwie intelektualnie niekompetentny, że nawet w tak prostej sprawie nie jest w stanie zrozumieć, że tu chodzi nie o dziecko, ani o dziecka piórnik, lecz o niego i jego ruską wrażliwość, na tym kończymy z Majorem Galopującym.
I przechodzimy do kwestii już naprawdę poważnej. Problem mianowicie polega na tym, że nasza wrażliwość jest często tak straszliwie pokręcona, że coraz częściej musimy dochodzić do wniosku, że w rzeczywistości wszystko, co słyszymy na temat tego, co wolno, czego nie wolno, co jest oburzające, a co jest skandalem, jest pozbawione jakiegokolwiek znaczenia.
Wszelka gadanina o standardach, o prawie, o wolnościach, o ludzkiej godności świadczy wyłącznie o tym, że czyjeś interesy są naruszone, a interesy kogoś innego mają się póki co, świetnie. I tylko tyle.
Sejm powołuje komisję do wyjaśnienia śmierci Barbary Blidy, komuniści najróżniejszej maści wklejają na swoich blogach i internetowych stronach legitymacyjne zdjęcia tragicznie zmarłej kobiety, a jak nie interesują się internetem, to po prostu zapluwają się przed telewizyjnymi kamerami swoją chorą retoryką.
W rzeczywistości jednak, mają osobę Blidy, jej nieszczęście, jej śmierć, głęboko w nosie i, gdyby sobie wyobrazić sytuację, że ich emocje, z dowolnego powodu, zamiast płaczu zaczną wymagać śmiechu, to zamiast płakać, zaczną chichotać w ułamku sekundy.
Parokrotnie już wspominałem tu o tym, jak Jan Maria Rokita, gdy został ważnym ministrem w rządzie Hanny Suchockiej, natychmiast porzucił wszelką opozycyjno-solidarnościowo-niepodległościową wrażliwość i wpadł w stan takiego urzędniczego zbydlęcenia, że ani Mieczysław Rakowski, ani jakikolwiek komunistyczny aparatczyk, nie jest już w stanie do końca życia mu zaimponować.
Powiem coś jeszcze bardziej przykrego. Jestem przekonany, że jeśli człowiek o odpowiednio miękkim kręgosłupie etycznym – a takich u nas, i nie tylko u nas, legiony – zajmie odpowiednio prestiżowo umocowane miejsce, w ciągu jednej nocy jest w stanie choćby i zabić, by chwilę później z głupkowatym uśmiechem powiedzieć: Life is brutal, albo coś równie ohydnego i głupiego.
Przykład, którego wcześniej użyłem do ilustracji tego przykrego zjawiska, pokazuje, że nawet nie trzeba być politykiem, ani choćby tylko opłacanym propagandzistą jakiejś mniej lub bardziej kretyńskiej idei, żeby osiągnąć taki właśnie stan zdziczenia.
Wystarczy minimum. Absolutnie czyste minimum. Poczucie, że się należy do grupy tych lepszych, tych bardziej szlachetnych, tych ładniejszych – bo “kulturalnych”.
Powiem więcej. Czasem wydaje mi się, że właśnie ci kibice, ten rozdygotany motłoch, którego wzorowym przedstawicielem jest tu u nas w Salonie właśnie ktoś używający nazwy Galopujący Major, bywa najbardziej niebezpieczny. To dzięki nim, można przeprowadzić dowolną podłość i spokojnie liczyć na bezkarność.
Taki poseł Karpiniuk żyje z kłamstwa. Kłamstwo jest jego chlebem powszednim, szczególnie tu, gdzie teraz akurat się znalazł. Musi kłamać, bo w ten sposób utrzymuje swoją rodzinę. Jak trzeba, pójdzie pracować gdzie indziej. Czy to wciąż do polityki, czy – jeśli okaże się jakoś tam zdolny – do jakiejś może korporacji i będzie dalej robił, co mu szefowie powiedzą.
Mówimy jednak o zupełnie bezinteresownym tłumie. Tłumie, który nic nie musi. Tłumie, który tylko czuje i pragnie.
Bo ani najbardziej zdegenerowany polityk, ani nawet najbardziej sprzedajny dziennikarz nie jest w stanie tak pięknie wezwać do zbrodni, jak niektórzy członkowie tego tłumu:
“SORRY. LIFE IS BRUTAL”...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.